Chanka

Chanka

wtorek, 20 maja 2014

"Wódka Sobieski, jak Kanał Sueski..."

Najlepsza fucha u nas to właśnie Adiutant. Pupil, pański dostawca, doręczyciel, kurier… sekretarka. No nie można wybierać kobiet, z wiadomych przyczyn (nie, wcale nie dlatego że mają obowiązki w domu). Właściwie nie potrzebuję adiutanta. Dębowski się szwenda bez celu, Hewlett też - jak nie ma nic na oddziale. Kubi i Wenom mają NSR,  więc też są jakby tak wolni. Oni są jak Kubuś i Prosiaczek. Kubi jest tchórzliwy, a Wenom to klasa sama w sobie. Nie są wyborcami[1], nie mają psów (takich że dostaje się szczeniaczka, uczy, wychowuje a potem ma mu się strzelić w łeb). Znaczy Wenom miał po Jill, ale Wenom nie lubi psów. Wręcz ma alergię - pies na niego. Wenom to taki trochę jakby stara panna, ale nie jest stary - ma tylko 28 lat. Mimo tego jest bardzo doświadczony, ma czarne poczucie humoru, ale nie jest rasistą, a przynajmniej mniejszym ode mnie. Kubi to co innego. 25 latek, wesoły i trochę taki odwrotny do Wenoma, mimo tego jest tchórzliwy i dlatego trzyma się jego, bo kto inny nadstawi tyłka za Kubiego, jak nie on. Kubuś to nawet nie lubi siedzieć sam. Ktoś mógłby powiedzieć że są gejami, ale ja mogę śmiało potwierdzić że nie są, bo Wenom ma bardzo dobre żarty o transwestytach, i potrafi do niejednego przekonać. Wiem, tak o to niejedno chodzi co sobie myślisz, słysząc że ktoś jest zbokiem. Najlepsze w Wenomie jest to że jak się o coś go pyta to najpierw przewierci cię wzrokiem a dopiero potem zastanowi się nad odpowiedzią. Czasami nic nie mówi, i wtedy nie należy go się czepiać, jeśli nie jest się jego dobrym kumplem. Właśnie tak rozróżnia się Kubiego od Wenoma. Spotkać można ich niemal zawsze i wszędzie, na dworze, na ławce, bo NSR tak pięknie szkoli, że oni wydadzą tylko polecenie i siadamy. Jest tak w ogóle jesień, więc to oznacza że są urlopy, a ja mam całą masę. I chyba wykorzystam to i polecę na jakiś zarobek. Nie chodzi mi o jakieś tajne misje a raczej o to że gdzieś można byłoby kogoś zawieźć samolotem. Nie jestem stewardessą, ale kimś znacznie ważnym. Zazwyczaj drugim oficerem, ale i za to ma się hajs[2].
Tak w ogóle to Hewlett dziś rozdaje następne koperty. Nawet nie podejdzie, a i ja podchodzić nie będę. Wiem że ma dla mnie.
- Zostawiłem sobie ciebie na końcu żeby zobaczyć jeszcze raz tę skwaszoną pełną wdzięku minę – westchnął Hewlett.
- Jak się w niej bujasz to mów – dodał Wenom, z lekka się uśmiechając.

Oboje popatrzyliśmy się na niego. Ja z politowaniem, on pobłażliwie ze sztucznym uśmieszkiem i przymkniętymi oczami.
Oprócz super wiadomości o plutonie, mam tez zwyczajowo zaproszenie na bal kociarski. Że niby gdzie chcę siedzieć. Jasne że z oficerami, do nich należę, pewnie między Hewlettem a Wenomem, jeden po alkoholu wyjątkowo spokojny, drugiego bierze utrata humoru. Tego czarnego.
Hewlett stoi obok i przestępuje z nogi na nogę.
- Co ty tak tańczysz? – spytałam.
- WC jest w drugiej kompanii. W miarę czyste, jak chcesz to idź – wyciął Wenom.
- Nie, ja czekam.
- Na? – spytałam, zamykając kopertę.
- Aż wybierzesz adiutanta.
- O na pewno nie dziś. Nie wiem który. Może nie być żadnego?
- Nie. Terminy są dziś. Kto to ma być?
- Nie wiem, może ktoś z twoich ludzi, Doug. – mruknęłam, patrząc znudzona na biegające plutony.
- Aceton i High… nie ja bym ci polecał kogoś innego. Trudni ludzie. Ceron nie da dojść do słowa, a High musi najpierw się z tobą dogadać, mooooże potem będzie ci służył.
- Ale żaden nie ma lepszego stopnia. I lepszych wyników.
- Ceron pyskuje. Nie mówię że to źle ale wiem że ty ich nie lubisz.
- Ja tej nacji w ogóle nie znoszę…
- Czuję się wielce urażony. – zaśmiał się Douglas.
- Koty, a żeś usańczykiem[3] to już mnie kija obchodzi.
- Harrington, jest dobry jak sobie go dobrze … no jak psa… wytresujesz.
- Daj papiery i koniec z cyrkiem dzisiejszego dnia…
Stąpając przez koszarowy korytarz, całe koszary domyśliły się że idę ja. Pani i królowa całej jednostki. Strzelców oczywiście. Wchodząc do pokoju, nie zauważyłam, aby ktoś miał okulary, a żeby nie przedłużać, wywołałam.
- Scott Hugh Harrington, step forward, per piacereScott Hugh Harrington, wystąp, z łaski swojej…
Zza wozu wysunął się wysoki, filigranowy I flegmatyczny człowiek popijający herbatę. Wyglądał jak Wenom jak wypije coś z procentem. Lekko i cicho odstawił kubek, robił to tak wolno, że oparłam się na jednej nodze i założyłam ręce. Zmałpował po mnie. Skwitowałam go zwykłym „małpa małpuje”.
- Skaczie i pluje – odpowiedział równie poważnie i z lekką nutą przedrzeźniania.
Nie, on nie powiedział po swojemu, po angliszu tylko po mojemu. Szlag.
- Do mnie – burknęłam, wkurzona że ktokolwiek oprócz mnie zna język polski.
Stanął tak trochę za blisko. Wysoki, tak da się to zauważyć, bo na większość ludzi spoglądam albo z góry albo nie podnoszę głowy, a tu musiałam się pofatygować.
- What I did…? – zapytał, po swojemu.
- You have a job - aide. For me it is not difficult, I don’t have a lot of papers, your task would be to just chasing the papers in need. 1 hour to think about, the next will be Ceron. In case if you want it, go to my cabinet. You’re sure, you hit. Masz robotę – adiutanta. Jak dla mnie, to nic trudnego, nie mam wiele papierkowej roboty, twoim zadaniem będzie tylko ganianie za papierami gdy będzie potrzeba. 1 godzina na przemyślenie, następny będzie Ceron. W przypadku jeśli chcesz, idź do mojego gabinetu. Jesteś pewien, uderzaj.
Z chwilą skończenia zdania odwróciłam się z zamiarem wyjścia, ale zatrzymała mnie lekka ręka, ale dość mocna. Uścisk na ramieniu, mnie akurat nie boli, ale każdego normalniejszego niż mój kolega lub koleżanka z pracy, na pewno by zabolało.
- I may say, that I can be it now… Mogę powiedzieć że już mogę być nim, teraz. – powiedział i zwolnił uścisk.

***

Siedząc w gabinecie, robiłam sobie przepustkę na jakiś czas. Oczywiście sama sobie nie podbiję. Do pokoju wszedł już Dębowski, a za nim Hewlett z drabiną, coś montowali. W drzwiach stanął również filigranowa laleczka z porcelany. Dobra nie jest filigranowy. Tylko na twarzy.
- May I? Można? – zapytał, nieco zbyt grzecznie.
- High, I don’t recognize you. High, nie poznaję Ciebie. – mruknął Doug barytonem.
- Zajmij się swoją robotą, Hewlett. – mruknęłam przeglądając papiery.- Adress. – mruknęłam tak samo.
- Sacramento, Cali…
- I know where’s Sacramento. Adress… Wiem gdzie jest Sacramento, adres…
- Shoe size does not interest her. Numer buta jej nie interesuje.– mruknął Douglas.
Spojrzałam się na niego tak, że przestał gadać.
- In Regiment. I don’t know address W oddziale. Nie znam adresu.
- Wiek – odparłam po polsku, przypomniawszy sobie że toć to po polsku szpresien[4].
- 22.
- Niewiele młodszy od ciebie. – dodał Hewlett, ja zmrużyłam oczy myśląc co insynuuje, po czym wyciągnęłam czystą kartkę. Test psychologiczny…
- O! Testy na inteligencję! – krzyknął wniebowzięty.
- Tak Doug! Miałeś taki, i wyszło że jednak można mieć ujemne IQ! – uśmiechnęłam się po szelmowsku.
- Coś o sobie. Cokolwiek, nie wiem, naleśniki, lubisz placki, co ci do głowy przyjdzie. Aby nie tylko teksty niecenzurowane bo nienawidzę przekleństw.
- Tak ty, nienawidzisz przekleństw, zwłaszcza ich używając. – dodał ponownie Douglas.
- Nie no ty jesteś taki super przyjemny w obyciu, że ja muszę masę przekleństw używać, żebyś się trochę uspokoił.
- My aunt was rising up me. Sister was … mafioso, I went to the police school. Wychowywała mnie ciotka. Siostra była… mafioską, poszedłem do szkoły policyjnej.
- Aa. Nie no to fajnie. Kabel, odrzutek, chamski, mściwy kabel.
- The cable has already been. Kabel już był.– mruknął.
- Nie ale ja to podkreślam jaki z ciebie jest kabel. Dwukrotnie.
-Oh, yes. Ach tak.
-Well, why you had decided? A więc, dlaczego się zdecydowałeś?
- I don’t like shufflers, commanders, crooks and commanders of wrigglers. Nie lubię kanciarzy, dowódców, oszustów i dowódców łajdaków.
Ze śmiechu Hewlett zachwiał się na drabinie. Ja się tylko uśmiechnęłam. Po pierwsze – standardowa odpowiedź na testach psychologicznych, jeśli chcesz się popisać indywidualnością. Po drugie: na kartce już widnieje „nie lubi ludzi takich jak ja (nie lubię)”.
-Not you, sir. Nie pani, sir.
-To-ady! Li-zus! – zawył Doug.
- No, I don’t feel offended. Nie, nie czuję się urażona. – uśmiechnęłam się.
- If would I said the heads,  sergeant will fall from a ladder, and you, Sir off the chair and I'd shot out with a bang. Jeśli bym powiedział że szefów, sierżant spadłby z drabiny, a pani Sir z krzesła i wyleciałbym stąd z hukiem.
- Dobrze myśli, ale jednak kłamca. – mruknął Doug.
- Ja też nie lubię kotów, jak każdy dowódca.
- Nie, ty nie lubisz amerykańskiej nacji! I kotów! – wydarł Hewlett.
- Patrząc na taką osobę jak Ty, Doug, to tak, nie lubię. – dodałam.
Hewlett zszedł z drabiny i wyciągnął dosyć grubą teczkę.
- To będzie najlepszy sposób. – mruknął
Z Dougiem spojrzeliśmy się na siebie, uśmiechnęliśmy, i byliśmy na tyle rozbawieni, bo naprawdę była gruba.
- You gonna beat me with that? Będziecie mnie tym bić?
- Nie, dostajesz to jako lekturę. Masz sobie wbić do głowy parę rzeczy i tyle. Ciekawa lektura, myślę że cię wciągnie. Dębowski zrobi ci słit focie, dopnie do karty. Dziękuję.

***

Bal to za dużo powiedziane. Wielka dżampreza, na której oficerowie albo tańczą, piją albo siedzą, piją albo nie tańczą, siedzą, jak właśnie ja tak robię na każdym balu kotów. Tylko na samym początku tańczę, potem siedzę, a potem idę do domu.
Z każdej zaproszonej jednostki muszą wybrać jakąś parkę do tańczenia, i sobie tam wygrywają mini turniej, a ja i tak co roku, nie chwaląc się, zawsze jestem na 1 miejscu, bo nikt nie może tak szybko nakurwiać densa[5] i z takim wdziękiem.
Ale ja się potrafię przechwalać, no…
Zawsze tańczenie z Wenomem to była rutyna, więc to zawsze wygląda podobnie, aby parę kroczków się zmienia i zawsze efekt ten sam. Tyle że super tancerz , mistrz parkietu i podłogi zerwał ścięgno, i wystąpić nie może. A ja też, i dobrze. Tyle że nie mamy kogo wystawić, a to boli wszystkich, bo ja nie chcę tańczyć. Wenom jest na tyle obcykany że jakoś potrafi wybrnąć z każdej sytuacji i oczywiście nowy tancerz to był mój adiutant, co mnie nieszczególnie zadowoliło, ale no jak wszyscy każą, to trzeba, potem by mnie ganiali za to, Franczo[6] w szczególności. Nie wiem jak Wenom przekonał Higha, ale pytałam czy nie użył przemocy, on sam zresztą nie wyglądał na poobijanego. Chociaż jakby mu się Wenom do skóry dobrał to by raczej leżał w szpitalu, więc ta opcja jest całkiem niemożliwa, może groził mu bronią.

Nawet dobrze wyszło, Scott nie jest ostatnia noga z tańca jak prawdziwy Amerykanin, a przynajmniej pierwszy ich reprezentant obulewonożny Hewlett. Jednak tańcząc z Wenomem jakoś mimo jego niechlubnej sławy (o czym będzie później), tak nigdy nie czułam się okropnie niezręcznie w objęciach adiutanta. Wiecie, jak się jest szefem, to tak głupio się obściskiwać w bezpośrednim podwładnym, coś jak dyrektor i sekretarka.
Ale i tak wygrana i tak.
Werdykt sędziów był o tyle śmieszny, że aż stwierdziłam, że to ja muszę tam zasiąść, bo największe kabarety to są jednak ze mną. Przegięli, to znaczy – „Scott się na mnie patrzył z wdziękiem księżniczki”, to wszyscy widzieli i ja też, chociaż ja widziałam takie bardziej „zeżrę cię”, a kiedy to powiedziałam Wenomowi to ten tylko -  bez żadnych zachwiań i odchyłów - powiedział czy miałam na myśli zerżnę. Chyba uduszę kiedyś Wenoma, chociaż to jego tak standardowe teksty, że trupa bym tarmosiła codziennie.
Oczywiście z niepicia nic nie wyszło. Włoskie disco polo, czyli Italo disco, polskie disco polo – tu nie wiem czy śmiać się czy płakać, no i angielskie disco polo, wywijanie z ekipą na scenie i karaoke. Rzecz jasna ja nie jestem na tyle schlana żebym niczego nie pamiętała, bo trzeba się opanować, trzymać fason.
Mój regiment został wprowadzony do celem zapoznania się i takie tam do jakiejś klity przy schodach, to znaczy pewnie to jakaś sala, ale chyba dla krasnali. Po drodze nie obyło się bez jakichś rozmów, a Hewlett jest zawsze pierwszy przy nowych, bo mi ta węgierska pindzia zawsze musi przedstawić w idiotycznym świetle.
- Hey guys. Siema chłopaki.
- Hello, Sir. Witamy, Sir.
- For you, I’m Doug. Friend. You like commander of regiment? Dla Was, jestem Doug. Przyjaciel. Lubicie dowódcę regimentu?
- Yes! Tak!
- Pretty, isn’t she? Ładna, nie?
Wszyscy się roześmiali i zgodnie potwierdzili. A ja stałam w drzwiach i tylko kiwałam głową, cmokając papierosa. Dopiero w pewnej chwili się zorientowali że ja wszystkiego słucham.
- What do tigers dream of, when they take a little tiger snooze? Do they dream of mauling zebras, or Halle Berry in her catwoman suit? Don't you worry your pretty striped head, we're gonna get you back to Tyson and your cozy tiger bed.- I kopas w dupas. -  And then we're gonna find our best friend Doug, and then we're gonna give him a best friend hug. – przytuliłam rozbawionego Hewletta - Douuuug Douuuuug, ooh oooh Douuuug, Douuug-y Dougy Doug Doug. But if hes been Murdered by crystal meth tweekers.. Then we will be happy as fuck[7].
- You see, she has been in Vegas. Widzicie, była w Vegas.
- Twice! Dwukrotnie! – zaznaczyłam, padając na fotel, pociągnęłam łyka z butelki whiskey. Spojrzałam spode łba na całe zebranie.
- And, I think you… I myślę że…
- …so, don’t-stop-me-now! ‘Cause I’m having a good time! – zaczęłam śpiewać.
- I leave you alone. Zostawiam was samych.
- Yess. Get outta here, Elvis. Taak. Jazda stąd Elvis.
- Fine! Spoko!
- Such a Barbie… So, hello everybody over here. I’m your commander, and you’re soldiers, privates, for me. Want get percents? Taka Barbie… więc, witam wszystkich tutaj zgromadzonych. Jestem waszym dowódcą, szeregowcami – dla mnie. Chcecie procenty[8]?
Cisza…
- So, you want. Today. Tommorow, and in the future – never. Bootles are in kitchen, Koku will bring something for… Więc, chcecie. Dzisiaj. Jutro i w przyszłości – nigdy. Butelki są w kuchni, Koku przyniesie coś do…
Z korytarza ktoś ryknął - DESZCZU!
- Yesss, co ty want of mnie. –  syknęłam i odwróciłam się.
- Deszczu, kurrr… masz tu się stawić w tej chwili. – zmarszczyłam brwi i zaczęłam myśleć o co chodzi.
- Bo co. – burknęłam z pijackim akcentem.
- Angard[9]!

To oznaczało walkę na szable, takie moje małe hobby, jak się schleję troszkę. Wybiegłam szybko z sali, z tekstem ciągnącym się za mną że jakaś pierdolnięta. Nie zaprzeczam.
Wyciągnęłam moją szablę, a przeciwnikiem był gaciowy[10] Maciej.
- Hahaaa! Maciej poczuł tampon, kara cziki cziki ta!
Wszyscy buchnęli śmiechem i puścili stosowną nutę, czyli Tic Tic Tac. Kto tego nie zna…
Z papierosem w ręku, walka na szable szła dobrze, mało tego, śpiewałam do tego. W którymś momencie ktoś krzyknął za mną – Deszczu!
Odwróciłam się i mało co nie zarobiłabym szablą w twarz, ale się zdążyłam uchylić. Ktoś chce F-16.
Na zakończenie oczywiście wszyscy chcieli zobaczyć F-16. Nic prostszego. Wzięłam od Hewletta szklankę wódki (nie, on nie pije w kieliszkach, do tego bez żadnych literatek – ale potem leży gdzieś na podłodze i trzeba go sprzątać) i wlałam ale nie połknęłam. Oczywiście wyjęłam zapalniczkę i fuknęłam. Jasne że efekt był wspaniały. Wszyscy się cieszyli dopóki nie trzeba było gasić poręczy. Na szczęście to tylko imitacja drewna, więc Klimczuk nie będzie się darł.



[1] Strzelcami wyborowymi
[2] piniunszki
[3] amerykaninem
[4] Sprechen – mówić.
[5] tańczyć
[6] Klimczuk
[7] Piosenka z Kac Vegas, na końcu zmieniona z „to mamy pecha” na „to będziemy dopiero kurwa szczęśliwi”
[8] alkohol
[9] Z fr. Wyzwanie do walki, używane w szermierce
[10] Plutonowy gaciowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz