Najlepsza
fucha u nas to właśnie Adiutant. Pupil, pański dostawca, doręczyciel, kurier… sekretarka.
No nie można wybierać kobiet, z wiadomych przyczyn (nie, wcale nie dlatego że
mają obowiązki w domu). Właściwie nie potrzebuję adiutanta. Dębowski się
szwenda bez celu, Hewlett też - jak nie ma nic na oddziale. Kubi i Wenom mają NSR,
więc też są jakby tak wolni. Oni są jak
Kubuś i Prosiaczek. Kubi jest tchórzliwy, a Wenom to klasa sama w sobie. Nie są
wyborcami[1], nie mają psów (takich że
dostaje się szczeniaczka, uczy, wychowuje a potem ma mu się strzelić w łeb).
Znaczy Wenom miał po Jill, ale Wenom nie lubi psów. Wręcz ma alergię - pies na
niego. Wenom to taki trochę jakby stara panna, ale nie jest stary - ma tylko 28
lat. Mimo tego jest bardzo doświadczony, ma czarne poczucie humoru, ale nie
jest rasistą, a przynajmniej mniejszym ode mnie. Kubi to co innego. 25 latek,
wesoły i trochę taki odwrotny do Wenoma, mimo tego jest tchórzliwy i dlatego trzyma
się jego, bo kto inny nadstawi tyłka za Kubiego, jak nie on. Kubuś to nawet nie
lubi siedzieć sam. Ktoś mógłby powiedzieć że są gejami, ale ja mogę śmiało
potwierdzić że nie są, bo Wenom ma bardzo dobre żarty o transwestytach, i
potrafi do niejednego przekonać. Wiem, tak o to niejedno chodzi co sobie
myślisz, słysząc że ktoś jest zbokiem. Najlepsze w Wenomie jest to że jak się o
coś go pyta to najpierw przewierci cię wzrokiem a dopiero potem zastanowi się
nad odpowiedzią. Czasami nic nie mówi, i wtedy nie należy go się czepiać, jeśli
nie jest się jego dobrym kumplem. Właśnie tak rozróżnia się Kubiego od Wenoma.
Spotkać można ich niemal zawsze i wszędzie, na dworze, na ławce, bo NSR tak
pięknie szkoli, że oni wydadzą tylko polecenie i siadamy. Jest tak w ogóle
jesień, więc to oznacza że są urlopy, a ja mam całą masę. I chyba wykorzystam
to i polecę na jakiś zarobek. Nie chodzi mi o jakieś tajne misje a raczej o to
że gdzieś można byłoby kogoś zawieźć samolotem. Nie jestem stewardessą, ale kimś
znacznie ważnym. Zazwyczaj drugim oficerem, ale i za to ma się hajs[2].
Tak w ogóle
to Hewlett dziś rozdaje następne koperty. Nawet nie podejdzie, a i ja
podchodzić nie będę. Wiem że ma dla mnie.
- Zostawiłem
sobie ciebie na końcu żeby zobaczyć jeszcze raz tę skwaszoną pełną wdzięku minę
– westchnął Hewlett.
- Jak się w
niej bujasz to mów – dodał Wenom, z lekka się uśmiechając.
Oboje
popatrzyliśmy się na niego. Ja z politowaniem, on pobłażliwie ze sztucznym
uśmieszkiem i przymkniętymi oczami.
Oprócz super
wiadomości o plutonie, mam tez zwyczajowo zaproszenie na bal kociarski. Że niby
gdzie chcę siedzieć. Jasne że z oficerami, do nich należę, pewnie między
Hewlettem a Wenomem, jeden po alkoholu wyjątkowo spokojny, drugiego bierze
utrata humoru. Tego czarnego.
Hewlett stoi
obok i przestępuje z nogi na nogę.
- Co ty tak
tańczysz? – spytałam.
- WC jest w
drugiej kompanii. W miarę czyste, jak chcesz to idź – wyciął Wenom.
- Nie, ja
czekam.
- Na? –
spytałam, zamykając kopertę.
- Aż
wybierzesz adiutanta.
- O na pewno
nie dziś. Nie wiem który. Może nie być żadnego?
- Nie.
Terminy są dziś. Kto to ma być?
- Nie wiem,
może ktoś z twoich ludzi, Doug. – mruknęłam, patrząc znudzona na biegające
plutony.
- Aceton i High…
nie ja bym ci polecał kogoś innego. Trudni ludzie. Ceron nie da dojść do słowa,
a High musi najpierw się z tobą dogadać, mooooże potem będzie ci służył.
- Ale żaden
nie ma lepszego stopnia. I lepszych wyników.
- Ceron
pyskuje. Nie mówię że to źle ale wiem że ty ich nie lubisz.
- Ja tej
nacji w ogóle nie znoszę…
- Czuję się
wielce urażony. – zaśmiał się Douglas.
- Koty, a
żeś usańczykiem[3]
to już mnie kija obchodzi.
-
Harrington, jest dobry jak sobie go dobrze … no jak psa… wytresujesz.
- Daj
papiery i koniec z cyrkiem dzisiejszego dnia…
Stąpając
przez koszarowy korytarz, całe koszary domyśliły się że idę ja. Pani i królowa
całej jednostki. Strzelców oczywiście. Wchodząc do pokoju, nie zauważyłam, aby
ktoś miał okulary, a żeby nie przedłużać, wywołałam.
- Scott Hugh Harrington, step
forward, per piacere… Scott Hugh Harrington, wystąp, z łaski
swojej…
Zza wozu
wysunął się wysoki, filigranowy I flegmatyczny człowiek popijający herbatę.
Wyglądał jak Wenom jak wypije coś z procentem. Lekko i cicho odstawił kubek,
robił to tak wolno, że oparłam się na jednej nodze i założyłam ręce. Zmałpował
po mnie. Skwitowałam go zwykłym „małpa
małpuje”.
- Skaczie i pluje – odpowiedział równie
poważnie i z lekką nutą przedrzeźniania.
Nie, on nie
powiedział po swojemu, po angliszu
tylko po mojemu. Szlag.
- Do mnie –
burknęłam, wkurzona że ktokolwiek oprócz mnie zna język polski.
Stanął tak
trochę za blisko. Wysoki, tak da się to zauważyć, bo na większość ludzi
spoglądam albo z góry albo nie podnoszę głowy, a tu musiałam się pofatygować.
- What I did…?
– zapytał, po swojemu.
- You have a job - aide.
For me it is not difficult, I don’t have a lot of papers, your task would be to
just chasing the papers in need. 1 hour to think about, the next will be Ceron.
In case if you want it, go to my cabinet. You’re sure, you hit. Masz robotę –
adiutanta. Jak dla mnie, to nic trudnego, nie mam wiele papierkowej roboty,
twoim zadaniem będzie tylko ganianie za papierami gdy będzie potrzeba. 1
godzina na przemyślenie, następny będzie Ceron. W przypadku jeśli chcesz, idź
do mojego gabinetu. Jesteś pewien, uderzaj.
Z chwilą
skończenia zdania odwróciłam się z zamiarem wyjścia, ale zatrzymała mnie lekka
ręka, ale dość mocna. Uścisk na ramieniu, mnie akurat nie boli, ale każdego
normalniejszego niż mój kolega lub koleżanka z pracy, na pewno by zabolało.
- I may say, that I can be it now… Mogę powiedzieć że już mogę być nim, teraz. – powiedział i zwolnił uścisk.
- I may say, that I can be it now… Mogę powiedzieć że już mogę być nim, teraz. – powiedział i zwolnił uścisk.
***
Siedząc w
gabinecie, robiłam sobie przepustkę na jakiś czas. Oczywiście sama sobie nie
podbiję. Do pokoju wszedł już Dębowski, a za nim Hewlett z drabiną, coś
montowali. W drzwiach stanął również filigranowa laleczka z porcelany. Dobra
nie jest filigranowy. Tylko na twarzy.
- May I? Można? – zapytał, nieco zbyt grzecznie.
- High, I don’t recognize you. High, nie poznaję Ciebie. – mruknął Doug
barytonem.
- Zajmij się
swoją robotą, Hewlett. – mruknęłam przeglądając papiery.- Adress. – mruknęłam tak samo.
- Sacramento, Cali…
- I know where’s Sacramento. Adress…
Wiem gdzie jest Sacramento, adres…
- Shoe size does not interest her. Numer buta jej nie interesuje.– mruknął
Douglas.
Spojrzałam
się na niego tak, że przestał gadać.
- In Regiment. I don’t know address W oddziale. Nie znam adresu.
- Wiek –
odparłam po polsku, przypomniawszy sobie że toć to po polsku szpresien[4].
- 22.
- Niewiele
młodszy od ciebie. – dodał Hewlett, ja zmrużyłam oczy myśląc co insynuuje, po
czym wyciągnęłam czystą kartkę. Test psychologiczny…
- O! Testy
na inteligencję! – krzyknął wniebowzięty.
- Tak Doug!
Miałeś taki, i wyszło że jednak można mieć ujemne IQ! – uśmiechnęłam się po
szelmowsku.
- Coś o
sobie. Cokolwiek, nie wiem, naleśniki, lubisz placki, co ci do głowy przyjdzie.
Aby nie tylko teksty niecenzurowane bo nienawidzę przekleństw.
- Tak ty,
nienawidzisz przekleństw, zwłaszcza ich używając. – dodał ponownie Douglas.
- Nie no ty
jesteś taki super przyjemny w obyciu, że ja muszę masę przekleństw używać,
żebyś się trochę uspokoił.
- My aunt was rising up me. Sister
was … mafioso, I went to the police school. Wychowywała mnie ciotka. Siostra była… mafioską, poszedłem do szkoły
policyjnej.
- Aa. Nie no
to fajnie. Kabel, odrzutek, chamski, mściwy kabel.
- The cable has already been. Kabel już był.– mruknął.
- Nie ale ja
to podkreślam jaki z ciebie jest kabel. Dwukrotnie.
-Oh, yes. Ach tak.
-Well, why you had decided? A więc, dlaczego się zdecydowałeś?
- I don’t like shufflers,
commanders, crooks and commanders of wrigglers. Nie lubię kanciarzy, dowódców, oszustów i dowódców łajdaków.
Ze śmiechu
Hewlett zachwiał się na drabinie. Ja się tylko uśmiechnęłam. Po pierwsze –
standardowa odpowiedź na testach psychologicznych, jeśli chcesz się popisać
indywidualnością. Po drugie: na kartce już widnieje „nie lubi ludzi takich jak ja (nie lubię)”.
-Not you, sir. Nie pani, sir.
-To-ady! Li-zus! – zawył Doug.
- No, I don’t feel offended. Nie, nie czuję się urażona. –
uśmiechnęłam się.
- If would I said the heads, sergeant will fall from a ladder, and you, Sir
off the chair and I'd shot out with a bang. Jeśli bym powiedział że szefów, sierżant spadłby z drabiny, a pani Sir
z krzesła i wyleciałbym stąd z hukiem.
- Dobrze
myśli, ale jednak kłamca. – mruknął Doug.
- Ja też nie
lubię kotów, jak każdy dowódca.
- Nie, ty
nie lubisz amerykańskiej nacji! I kotów! – wydarł Hewlett.
- Patrząc na
taką osobę jak Ty, Doug, to tak, nie lubię. – dodałam.
Hewlett zszedł
z drabiny i wyciągnął dosyć grubą teczkę.
- To będzie
najlepszy sposób. – mruknął
Z Dougiem
spojrzeliśmy się na siebie, uśmiechnęliśmy, i byliśmy na tyle rozbawieni, bo
naprawdę była gruba.
- You gonna beat me with that? Będziecie mnie tym bić?
- Nie,
dostajesz to jako lekturę. Masz sobie wbić do głowy parę rzeczy i tyle. Ciekawa
lektura, myślę że cię wciągnie. Dębowski zrobi ci słit focie, dopnie do karty.
Dziękuję.
***
Bal to za
dużo powiedziane. Wielka dżampreza, na której oficerowie albo tańczą, piją albo
siedzą, piją albo nie tańczą, siedzą, jak właśnie ja tak robię na każdym balu
kotów. Tylko na samym początku tańczę, potem siedzę, a potem idę do domu.
Z każdej zaproszonej
jednostki muszą wybrać jakąś parkę do tańczenia, i sobie tam wygrywają mini
turniej, a ja i tak co roku, nie chwaląc się, zawsze jestem na 1 miejscu, bo
nikt nie może tak szybko nakurwiać densa[5] i z takim wdziękiem.
Ale ja się
potrafię przechwalać, no…
Zawsze
tańczenie z Wenomem to była rutyna, więc to zawsze wygląda podobnie, aby parę
kroczków się zmienia i zawsze efekt ten sam. Tyle że super tancerz , mistrz
parkietu i podłogi zerwał ścięgno, i wystąpić nie może. A ja też, i dobrze.
Tyle że nie mamy kogo wystawić, a to boli wszystkich, bo ja nie chcę tańczyć.
Wenom jest na tyle obcykany że jakoś potrafi wybrnąć z każdej sytuacji i oczywiście
nowy tancerz to był mój adiutant, co mnie nieszczególnie zadowoliło, ale no jak
wszyscy każą, to trzeba, potem by mnie ganiali za to, Franczo[6] w szczególności. Nie wiem
jak Wenom przekonał Higha, ale pytałam czy nie użył przemocy, on sam zresztą
nie wyglądał na poobijanego. Chociaż jakby mu się Wenom do skóry dobrał to by
raczej leżał w szpitalu, więc ta opcja jest całkiem niemożliwa, może groził mu
bronią.
Nawet dobrze
wyszło, Scott nie jest ostatnia noga z tańca jak prawdziwy Amerykanin, a
przynajmniej pierwszy ich reprezentant obulewonożny Hewlett. Jednak tańcząc z
Wenomem jakoś mimo jego niechlubnej sławy (o czym będzie później), tak nigdy
nie czułam się okropnie niezręcznie w objęciach adiutanta. Wiecie, jak się jest
szefem, to tak głupio się obściskiwać w bezpośrednim podwładnym, coś jak
dyrektor i sekretarka.
Ale i tak
wygrana i tak.
Werdykt
sędziów był o tyle śmieszny, że aż stwierdziłam, że to ja muszę tam zasiąść, bo
największe kabarety to są jednak ze mną. Przegięli, to znaczy – „Scott się na
mnie patrzył z wdziękiem księżniczki”, to wszyscy widzieli i ja też, chociaż ja
widziałam takie bardziej „zeżrę cię”, a kiedy to powiedziałam Wenomowi to ten
tylko - bez żadnych zachwiań i odchyłów -
powiedział czy miałam na myśli zerżnę. Chyba uduszę kiedyś Wenoma, chociaż to
jego tak standardowe teksty, że trupa bym tarmosiła codziennie.
Oczywiście z
niepicia nic nie wyszło. Włoskie disco polo, czyli Italo disco, polskie disco polo
– tu nie wiem czy śmiać się czy płakać, no i angielskie disco polo, wywijanie z
ekipą na scenie i karaoke. Rzecz jasna ja nie jestem na tyle schlana żebym
niczego nie pamiętała, bo trzeba się opanować, trzymać fason.
Mój regiment
został wprowadzony do celem zapoznania się i takie tam do jakiejś klity przy
schodach, to znaczy pewnie to jakaś sala, ale chyba dla krasnali. Po drodze nie
obyło się bez jakichś rozmów, a Hewlett jest zawsze pierwszy przy nowych, bo mi
ta węgierska pindzia zawsze musi przedstawić w idiotycznym świetle.
- Hey guys. Siema chłopaki.
- Hello,
Sir. Witamy, Sir.
- For you, I’m Doug. Friend. You
like commander of regiment? Dla
Was, jestem Doug. Przyjaciel. Lubicie dowódcę regimentu?
- Yes! Tak!
- Pretty,
isn’t she? Ładna, nie?
Wszyscy się
roześmiali i zgodnie potwierdzili. A ja stałam w drzwiach i tylko kiwałam
głową, cmokając papierosa. Dopiero w pewnej chwili się zorientowali że ja
wszystkiego słucham.
- What do tigers dream of, when they take a little tiger snooze? Do they
dream of mauling zebras, or Halle Berry in her catwoman suit? Don't you worry
your pretty striped head, we're gonna get you back to Tyson and your cozy tiger
bed.- I kopas w dupas. - And then we're gonna find our best friend
Doug, and then we're gonna give him a best friend hug. – przytuliłam
rozbawionego Hewletta - Douuuug Douuuuug,
ooh oooh Douuuug, Douuug-y Dougy Doug Doug. But if hes been Murdered by crystal
meth tweekers.. Then we will be happy as fuck[7].
- You see, she has been in Vegas. Widzicie, była w Vegas.
- Twice! Dwukrotnie! – zaznaczyłam, padając na
fotel, pociągnęłam łyka z butelki whiskey. Spojrzałam spode łba na całe
zebranie.
- And, I think you… I myślę że…
- …so, don’t-stop-me-now! ‘Cause I’m
having a good time! – zaczęłam śpiewać.
- I leave you alone. Zostawiam was samych.
- Yess. Get outta here, Elvis. Taak. Jazda stąd Elvis.
- Fine! Spoko!
- Such a Barbie… So, hello everybody
over here. I’m your commander, and you’re soldiers, privates, for me. Want
get percents? Taka Barbie… więc, witam
wszystkich tutaj zgromadzonych. Jestem waszym dowódcą, szeregowcami – dla mnie.
Chcecie procenty[8]?
Cisza…
- So, you want. Today. Tommorow, and
in the future – never. Bootles are in kitchen, Koku will bring something for… Więc, chcecie. Dzisiaj. Jutro i w
przyszłości – nigdy. Butelki są w kuchni, Koku przyniesie coś do…
Z korytarza
ktoś ryknął - DESZCZU!
- Yesss, co
ty want of mnie. – syknęłam i odwróciłam
się.
- Deszczu,
kurrr… masz tu się stawić w tej chwili. – zmarszczyłam brwi i zaczęłam myśleć o
co chodzi.
- Bo co. –
burknęłam z pijackim akcentem.
- Angard[9]!
To oznaczało
walkę na szable, takie moje małe hobby, jak się schleję troszkę. Wybiegłam
szybko z sali, z tekstem ciągnącym się za mną że jakaś pierdolnięta. Nie
zaprzeczam.
Wyciągnęłam
moją szablę, a przeciwnikiem był gaciowy[10] Maciej.
- Hahaaa!
Maciej poczuł tampon, kara cziki cziki ta!
Wszyscy
buchnęli śmiechem i puścili stosowną nutę, czyli Tic Tic Tac. Kto tego nie zna…
Z papierosem
w ręku, walka na szable szła dobrze, mało tego, śpiewałam do tego. W którymś
momencie ktoś krzyknął za mną – Deszczu!
Odwróciłam
się i mało co nie zarobiłabym szablą w twarz, ale się zdążyłam uchylić. Ktoś
chce F-16.
Na
zakończenie oczywiście wszyscy chcieli zobaczyć F-16. Nic prostszego. Wzięłam
od Hewletta szklankę wódki (nie, on nie pije w kieliszkach, do tego bez żadnych
literatek – ale potem leży gdzieś na podłodze i trzeba go sprzątać) i wlałam
ale nie połknęłam. Oczywiście wyjęłam zapalniczkę i fuknęłam. Jasne że efekt
był wspaniały. Wszyscy się cieszyli dopóki nie trzeba było gasić poręczy. Na
szczęście to tylko imitacja drewna, więc Klimczuk nie będzie się darł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz