Wróciłam do
Polski jak zbity pies.
No dobra –
nie, nie jak zbity pies. Jak wkurzony pies ze wścieklizną. Wielkie psisko,
piana aż kapie we wszystkie strony. Popierdzielone życie mam i tyle, o.
Foczunie czy tam Marinki już wróciły, siedzę sobie w biurze, napierdzielam (jak
zwykle) dokumentacje MiGów. Obok siedzi ‘adieu’ i coś tam porządkuje.
Absolutnie się nie odzywa, i dobrze, bo nie mam ochoty rozmawiać. I tak zaraz
wyjdzie, bo przecież pracuje u Hewletta, a nie u mnie. Mam teraz śliczną bliznę
na twarzy. Kolekcjonuję ich więcej i więcej i coś czuję, że sąsiedzi pomyślą że
ja w zoo z tygrysami pracuję, albo nie wiem – jako drapak dla kotów – jedyne 50
zł za godzinę stania w chacie, zadzwoń… Nieważne. Moi sąsiedzi są nieciekawi,
ogólnie tyle że wiem jak się nazywają i wiem jak wyglądają. Wracam do domu
nocami, rzadko ich widuję…
Wtem z
potężnym potknięciem wbił Hewlett. Zakłócił mi spokój. O ile się wyrobił, tak
spojrzał na mnie najpierw z uśmiechem i jakby chciał coś powiedzieć, a potem
zrzedła mu mina.
- E, coś
kiepsko wyglądasz. Coś się stało? – zapytał.
- Co? Mnie?
Nie, nic… zmęczona jestem. – skłamałam, no bo co miałam mu powiedzieć.
- Koku coś
mi wspomniał że ostatnio nic nie jesz. Coś się musi dziać. Ty i tak za mało
jesz normalnie, a teraz sobie głodówkę urządzasz?
- Nie, nie,
Hewciu. Nic. Po prostu nie mam apetytu. Bo co?
- Coś z tym
trzeba zrobić, bo padniesz jak mucha. Zastanów się trochę nad tym. Yyy –
zwrócił się do aide – za 15 minut zaczynasz dyżur, jakby co.
Spojrzałam
na Hewletta kpiącym wzrokiem.
-
Przyniosłem ci ogólnie mówiąc prochy. Trzymaj, może ci coś pomoże.
Wtem
zadzwonił telefon. To Klimczuk, pyta czy zgadzam się na tzw. zastępstwo (nie ma
któregoś opiekuna i nie ma komu się zając drużyną). Pewnie że się zgodziłam.
Samo zastępstwo nie było ciekawe, ciekawsze było to, kiedy wracałam do
gabinetu.
Hewlett
jeszcze tam siedział i rozmawiał po angielsku z adie.
- …this can not be that difficult
and even impossible, to so petrified person ... to nie może być trudne ani całkiem niemożliwe, dla tak skamieniałej osoby. – kończył swoją wypowiedź Aide.
- I'll tell you that such people you
could never know to the end. Frankly, she did not rally after these voyages.
There was too much shock and unnecessary emotions. I do not know why you did
it, and what you mean. Powiem Ci
że takich ludzi nigdy nie zna się do końca. Szczerze, nie pozbierała się
jeszcze po tych wojażach. Było tu za dużo szoku i nieistotnych emocji. Nie wiem
dlaczego to zrobiłeś, i co miałeś na myśli.
Adiutant
westchnął krótko i w dalszym ciągu milczał.
- Don’t
despair. In life there are
things worth fighting to the end. It is impossible to plan the most beautiful
moments in life. They just come. Nie
popadaj w depresję. W życiu są
rzeczy warte walki do końca. To niemożliwe zaplanować najpiękniejsze chwile w
życiu. One same przychodzą.
- But most affecting it is that you're
sitting next to her and you'll know that she will never be yours… Ale najbardziej dotykające jest to, że
siedzisz obok niej i wiesz, że nigdy nie będzie twoja.
Weszłam do gabinetu.
Hewlett spojrzał na mnie, wyglądało na to że przerwałam mu w pół słowa, jakby
chciał coś powiedziec, ale się wstrzymał. Ja natomiast surowo spojrzałam na
Hewiego, i usiadłam do komputera, w sumie tylko po to by wylogować się z
systemu. W głowie zaś miałam tyko jedno pytanie:
CO KURWA?!
Około
godziny 17-stej zebrałam swoje rzeczy, sprzedałam klucz dyżurny, i poszłam
trenowac swoje foczęta.
Trening
motoryczny, a raczej powszechnie znany jako ‘balet’ to zbieranina głupkowatych,
ale męczących cwiczeń. Taki trochę aerobik przez dwie godziny, a ćwiczenia
prowadzone są początkowo na macie, potem drabinkach, trampolinie i w końcu na
materacach. Na samym początku zwykła rozgrzewka, potem seria skłonów, ugięć,
półszpagatów, wyginania. Generalnie chodzi o to aby się nie połamać i nie
zrobić sobie krzywdy na kolejnych zadaniach. Końcowym efektem długiego
szkolenia jest umiejętność wykonywania niestandardowo wysokich skoków,
przeróżnych salt: do przodu, do tyłu, przez ramię, salto biodrem, toe-loop,
naskok na rękę z wyrzutem nóg, wyrzuty nóg w formie wiatraka, przerzuty przez
plecy, głowę, ręce… takie tam. Na trampolinie można trochę poszaleć, bo tu
wszystkie skoki są łatwiejsze. Przy półegzaminie trzeba być w stanie skoczyc
wzwyż na co najmniej 220 cm przy 180 cm wzrostu, skoczyc przeszkodę 120 cm,
zeskoczyc z wysokości 250 cm. Przy egzaminie trzeba połączyc wszystkie
umiejętności przy walce wręcz z egzaminatorem.
Weszłam na
salę z chęcią rozluźnienia atmosfery po Dżalalabadzie, uprzedziłam aby rozgrzać
się go gry zespołowej. W międzyczasie poszłam po piłkę do gry w ręczną. Co jak
co, ale ręczna to dla mnie pikuś, byłam kiedyś sędzią.
Grę przerwał
mi telefon. To Franciszek, znowu…
- Dobry, Deszczu…
- Bry, coś
jeszcze niedopowiedziałeś?
- Tak.
Zapomniałem ci powiedziec o głównej przyczynie spotkania z tobą. Zapomniałem ci
przypomnieć o kontrakcie…
- Pier***sz,
Franiu.– w tej chwili przypomniałam sobie, że przypomnienie kontraktu oznacza
jakąś nową misję, pewnie taki tradycyjny ISAF, jak zwykle.
- Deszczu, z
szacunkiem trochę…
- Więc, pier***lisz,
Franciszku.
- Ech, no
więc, z trenowaniem swoich rekrutów musisz nadać tempa, bo masz się za dwa
miesiące wyrobić, żeby pojechali. Wiesz że jest początek września.
- Taa, wiem.
I gadka się
skończyła. W trakcie sędziowania, prowadzenia jakże nudnych dla fok zajęć,
musiałam myśleć o tym, jak ułożyć plan. Z natłoku myśli wyrwało mnie:
- Sir? –
zapytał jeden.
- Yes?
- Why we are doing silly exercises? Dlaczego robimy te durne ćwiczenia?
- You are silly, not exercises. Who
knows why you are doing these exercises?
Cisza.
- Any volunteers? Okay, I think you
weren’t on Sport Academy, or something. What’s your name, private? Jacyś ochotnicy? Okej, myślę że nie byłeś na
AWF, czy czymś takim. Jak się nazywasz, szeregowy?
- Jackson.
- Okay,
Jackso… (I tu z poplątania języka wyszło coś w rodzaju niemieckiego Misiael
Jaksun)
- Jackson. –
poprawił mnie.
- Okay,
JACKSON! Except that you are
uneducated, it is like to correct someone who you can not, even duct tape
confused with toilet paper, your job is not correct! In Poland said it -blacha!
Rules! That’s first of all. Secondly - the muscles are not stretched enough!
Who will do what I will at the moment, without prejudice to his health, he can
leave and can not show anymore on these exercises! Okej, JACKSON! Pomijając to, że jesteś niewyedukowany, to tak jakby
poprawiać kogoś, kogo nie możesz, nawet jeśli pomyli taśmę samoprzylepną z
papierem toaletowym, Twoja role to „nie poprawiać”! W Polsce mówili – „blacha”!
Zasady! To po pierwsze. Po drugie – mieśnie nie są rozciągnięte! Kto zrobi to
co ja za moment, bez uszczerbku na zdrowiu, może wyjść i nie pojawiać się
więcej na tych ćwiczeniach!
Po wzięciu
oddechu, weszłam na matę, kazałam się rozsunąć i wykonałam zwykłe salto w tył
ze śrubą, połączone z machanym w bok i przerzutem szpagatem nogami w powietrzu,
potem buttelfly twist, Martian i w końcu gainer. Foczęta aż zatkało.
- You want can do this without warming?
So, you must doing these stupid exercises. And don’t be such a ‘garb’![1]
Will be in Afghanistan, now I have the
answer to one important
question: was it worth it -
Sure, the fuck it
was. Potrafisz to zrobić bez rozgrzewki? Więc musisz robić te durne
ćwiczenia. I nie bądź taki garb! Będziesz w Afganistanie, to ja już mam
odpowiedź na jedno ważne pytanie – czy było warto – jasne, kurewsko warto.
Wróciłam na
luzie do domu, i właściwie już wychodziłam z łazienki, w samej bieliźnie, z
papierosem w gębie. Moim oczom ukazał się Hewlett z Aide w drzwiach. Papieros
wyleciał mi z ust, natychmiast sięgnęłam po jakieś ubranie z krzesła.
- Co wy tu
robici… - zagaiłam, nie bardzo rozumiejąc sytuację. W tym samym momencie, kiedy
Hewlett zaczął mówic o jakichś papierach na ISAF których ze sobą nie wzięłam, a
są na wczoraj, poczułam swąd spalenizny. W jednej chwili zorientowałam się że
papieros pożera moją podłogę. Drogą, w dodatku.
- Kurwa mać,
egzotyczna podłoga!! – ryknęłam, klękając i wycierając jedwabną koszulą czarne
ślady nadpalenia. Jedwabną, żesz w mordę.
- No i
koszula psu w dupę. – usiadłam, oglądając zwęgloną tkaninę. Obróciłam się na
nich. – Dzięki wam za te papiery, coś jeszcze? – mruknęłam, trochę na siłę się
uśmiechając.
- Jutro
będziesz wypełniac takie same dla całego plutonu, więc radzę ci wziąć komputer.
Wiesz, że…
- Wiem.
Biurowe to lagówy. Spoko. Ale nie wiem czy jutro przyjdę. – mruknęłam ,
wstając.
- Dlaczego?
Marnie się czujesz?
- Chujowo. –
owinęłam się koszulą.
- No, ale
papiery mają być na jutro. Najwyżej Aide przyjedzie, weźmie, może coś pomoże. –
Hewlett spojrzał na swojego podwładnego.
- Nie no,
kłopot robić będę… Przyjadę. – zreflektowałąm się.
- To żaden
kłopot. – odparł Hewlett chwilę patrząc na Aide.
Popatrzyłam
się na Hewletta, potem na Aide.
- Ty wiesz
że on zna polski? – zapytałam ostentacyjnie.
- Niewiele
umie, jakieś pojedyncze zwroty. Nic więcej. – roześmiał się Hewlett.
- Jasne. –
oparłam się o barek. – Dobra, to na jutro te papiery mają być u mnie na biurku.
Od samego rana. A swoje zaraz wypełnię. Mam je oddac tobie, czy Kliczce?
(Klimczukowi) – zapytałam.
- Możesz od
razu jemu. My się zbieramy, nie będziemy przeszkadzać. Cześć.
Wyszli.
Kurna mac. Podłoga nadpalona, koszula do kosza, o własnej godności nie wspomnę.
Zabieram się za te papiery i idę.
Następnego
dnia zamieniłam się zajęciami z Hewlettem, bo musiałam wypełnic papiery w
magazynku, tuż obok sali w której był oddział. Generalnie wszystko było słychać,
więc mimochodem musiałam słuchać to co gadali. Z kontekstu wynikało że był
wcześniej na sali Generał K.
- Panowie, Generał Klimczuk, nakazał mi coś
wam wpoić. Jesteście gotowi?
Znudzone foczęta
mruknęły z niechęcią że i owszem.
- Pewnie wiecie że wasz instruktor jest
kobietą…
- Kto tego nie wie, sir?!
- To wiecie. Pozwolę sobie dzisiaj rozszerzyc
wasze pojęcie na temat waszego dowódcy.
Salę ogarnęło
zaciekawienie, słychać było szepty. Ja zmarszczyłam brwi jak debil.
- Wasz dowódca jest długoletnim, mimo wieku,
służbistą w bardzo poważnych akcjach specjalnych. Mam tu światową, powtarzam, światową
klasyfikację, nazywaną Kruczą Listą. Statystyki są punktowane poprzez ilośc
udanych misji, celnych strzałów, zaangażowania… myśleliście że się tego nie
liczy, ale jednak tak się robi, zresztą skąd byście wiedzieli kto jest
najlepszym snajperem, czy coś tam. Wasz dowódca jest ósmy w tym niechlubnym
rankingu.
Sala
ucichła. Słychać było muchę latającą nad nimi. O Kruczej Liście pierwsze
słyszę, a to ci niespodzianka.
- Widzę że was to zdumiło, zdumiało –
nieważne. Musicie wiedzieć że ludzie takiego pokroju są dosyć inni, mają często
niezbyt widoczne zaburzenia psychofizyczne. Dodam, że wasz dowódca cierpi na
jedno i drugie…
Znowu
rozbiegł się szept. E, jestem psycholem?
- … jednak nie tak mocno, aby przeszkadzało mu
to w normalnym funkcjonowaniu. Wszystkim wam wiadomo że tacy ludzie, są
nienormalni, bo muszą tacy być. Nikt o zdrowym rozsądku nie zabijałby ludzi, a
co dopiero – w takich liczbach i wyrafinowanych sposobach. To są ludzie
wyrachowani, nie mają uczuć. Co do aspektów fizycznych, może zauważyliście, że
czasami chodzi o kuli. Ale nie myślcie sobie, że nie jest gotowa przylać wam tą
chorą nogą, no czego wam oczywiście nie życzę. Te wszystkie zaburzenia mają
swój powód, nie mniej i nie więcej jak ze wspomnień. Nie mogę wam konkretniej
powiedzieć, bo obowiązuje mnie tajemnica. Jak będziecie mieli kiedyś szansę tu
pracowac, sami ją lepiej poznacie. Ale do rzeczy – musicie się wystrzegac paru
rzeczy punktowanych i kwalifikowanych jako nagła śmierć. Wasza. Standardowo,
jeśli złamiecie którąś z tych zasad, gotowa jest was ukatrupić. A jeśli nie, to
na pewno zniszczyć wam życie. Proszę słuchać – po 1 – nie traktujcie jej jako
potencjalnej partnerki. To jest błąd, często powtarzany przez poprzedników. Są
pewne wartości moralne, których się bezwzględnie trzyma, między innymi – jeśli
liczycie że taki kot jak wy, ma szanse na choćby bliski kontakt, to się grubo
mylicie. Może się wam zdawać potulną i miłą kobitką, ale to jest generalnie
snob i spryciarz. Prędzej was podpuści, zrobicie coś nieregulaminowo i wywali
na zbity ryj. W każdym jej zachowaniu, jest zero ufności. Nie traktujcie jej
luzowego zachowania jako jakiejkolwiek resztki szansy. Po prostu – zapomnijcie,
może kiedyś, poza regulaminem – owszem. Ale nie tu i nie w takich koneksjach
zawodowych. Sam jestem tego dobrym przykładem. High, uważaj, ty masz taką a nie
inną pracę, i masz najwięcej czasu spędzonego w jednym pokoju z tą osobą. Po
drugie – strzeżcie się głupich komentarzy. Za to was nie zabije, ale może
posadzić na wózku. Jest już jedna osoba która zakończyła definitywnie karierę
trepa, przez głupi komentarz a raczej skargę, i nie została wywalona. Po prostu
urazy nie pozwalały na dalszą pracę.
- A ma jakieś humory? Jak to baba.
- Nie.
To taki trochę facet, ale inaczej wygląda. Czasami wpada w euforię, ale to
wynika z faktu że jest euforyczną i dosyc neurotyczną osobowością. Ale do
czasu, bo to jest tak dwulicowa osoba, że sam dobrze nie wiem czy znam ją… Może
wam się zdawac flegmatyczna, ale jest osobą nazywaną cholerykiem, w sumie
ciągle się zmienia.
- Chyba paranoikem…
- Też. Jest anankastykiem[2],
jak wiecie co to znaczy infantylna, to tego się dowiecie od niemal każdego.
Bierno – agresywna, wszystko to ma korzenie u emocji, nie jakiejś przebytej
choroby.
- Sir powie. Nikomu nie wygadamy.
- Generalnie, chodzi o to że taka osoba
zmienia się po kilku przeżyciach. Wy jeszcze nikogo nie zabiliście, a tu
proszę… 242 osoby zabite, w tym 40 po wysadzeniu bloku mieszkalnego, 31 po
wysadzeniu innego, 111 osób zabitych po wysadzeniu samolotu, reszta – zabici w
akcji. Niechlubne rekordy, ale wiecie ile za to płacą. Nie życzę wam być godnym
następcą, nie dlatego żeby wam się nie udało zrobić kariery – tu chodzi o psychikę.
Chyba nie chcecie przewalić całego życia na zabijaniu, wysadzaniu.
Hewlett
skończył kiedy ja weszłam. Spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem, a cała
widownia wpatrywała się na mnie, co zrobię.
- Coooo… boicie się, ne[3]?
Nawyolbrzymiałeś trooochę, błagam. Generalnie – nikogo nie zabiję, chyba że
złamie pierwszą zasadę. Deal?
Sala
milczała. Foki były przerażone, mało tego, wyglądali jakby chcieli uciec.
- Rozumiem,
że deal with it. Nastraszyłeś, niepotrzebnie, ale posłuch będzie niesamowity!
Ja wam to wyjaśnię na przykładzie… eee… o! Tej oto brzoskwini. Brzoskwinia to
jakieś tam wasze, mam nadzieję, nieistniejące uczucie, do mojej osobowości.
Skórka to poznanie mojej szorstkości. Miąższ to już poznawanie mnie. Ale co tu
jest? Pestka! I tu jest granica – blacha. Zęby sobie połamiecie.
- A młotkiem?
- Sam jesteś młotek.
Chwilę potem
zobaczyłam Hewletta gadającego z fokami. Z jedną, ‘moją’ i swoimi.
- …przecież to jest do wyleczenia. –
mruknął Ceron.
- Jak chcesz wyleczyć, śmiało, ale zabijesz
ducha zabójcy. Po za tym cały czas ma jakieś prochy, jedynym sposobem jest
terapia, ale sądzisz, że poszłaby na to?
- … na jakąś grupową? – dodały foczęta.
- Anankastycy nie cierpią z braku akceptacji.
Oni dręczą sami siebie, są zbyt moralni. Jedyna terapia, nie jest możliwa.
- Jaka?
- Domyśl się. Ma to związek z brakiem związku.
– uśmiechnął się Hewlett.
Następną
lekcję poprowadziłam już ja.
Weszłam do sali
w której chyba nikt nie zauważył mojej obecności. Wszyscy siedzieli w kupie, i
najwidoczniej coś oglądali, bo mieli z tego masę śmiechu. Jedyny Nico zdawał
się oczekiwac na lekcję.
- Ekhem,
Nico, what they have over there? Ekhem Nico,
co oni tam mają? – zapytałam rozkładając dokumenty.
- Some porn, sir. Jakieś porno,
sir. – mruknął beznamiętnie.
- First of all, straighten when you
say. Second - Porn? Po pierwsze – wyprostuj
się jak mówisz. Po drugie – porno? – uśmiechnęłam się.
- Porn. Porno. – odparł beznamiętnie.
Przygryzłam
wargę i wycelowałam wzrokiem w uchachaną grupę.
- Movie, or what? Film czy co?
- A book. Książkę. – mruknął.
- Book? Książkę? – parsknęłam śmiechem. Gazeta, rozumiem, świerszczyki, ale
książka? – Total idiots. Kompletni idioci.
– westchnęłam. – Who brought it? Kto to
przyniósł?
- Jackson. –
odpowiedział, monosylabą.
- Okey. – mruknęłam. – Jackson,
gimme that book! Jackson, dawaj tę książkę!
Cała wataha
zamarła i odwróciła się do mnie. Między innymi także Jackson, z otwartą księgą.
- Book. Książkę. – mruknęłam, wyciągając rękę.
Widocznie nie zrozumiał, bo nadal stał gdzie stał.
- Book, Private Jackson. –
westchnęłam.
- … she can
kiss me, there… …może mnie pocałować, tam…
- mruknął do kolegów.
- Such caresses must be well-earned! Takie przyjemności muszą być zasłużone! –
krzyknęłam. Cała sala – śmiech.
- So, if Captain want it. Sure.
Więc, jeśli kapitan chce. Proszę. –
podał książkę, osobom siadającym w bliższych ławkach.
Usiadłam na
ławce, i patrzyłam się z szelmowskim uśmiechem na nich wszystkich. Zaraz
książka trafiła w moje ręce. Podniosłam ją do góry.
- You can tell me, what is it? Możesz mi powiedzieć, co to jest?
- It’s
clever book. Mądra książka. –
mruknął.
- Secrets of multiple… ehe hehehe. Sekrety wielokrotnego… – roześmiałam się
czytając tytuł.
Obejrzałam z dzikim uśmiechem okładkę, powstrzymując się
od śmiechu. „Tajemnice wielokrotnego…” nieważne. Każdy by się domyślił.
Otworzyłam, przeczytałam kawałek, pokręciłam głową, znalazłam nawet i obrazki,
które były chyba najbardziej oblegane… Czasami nawet specjalnie przekręcałam
sobie książke, aby się napatrzec na te obrazki. Żartuję.
- Oh, Jackson, Jackson… -
westchnęłam. – You think it helps you? Myślisz
że ci to pomoże? – parsknęłam, a wraz ze mną sala. - I’ll return it to you,
but only for yours girlfriend’s good. Zwracam ci to, ale tylko dla dobra twojej dziewczyny. –
uśmiechnęłam się szyderczo. Cała sala najbierw zajaśniała szerokimi uśmiechami,
a w końcu wybuchła smiechem, bo chyba takiego obrotu sprawy się nie
spodziewali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz