Chanka

Chanka

niedziela, 30 listopada 2014

FAK JU GEJMS - challenge everyone!

Podniósł mnie i krzyczał, abym wypluła. Uśmiechnęłam się do niego, przełknęłam kawał papieru i roześmiałam się.
- I don’t know, who bought it, but if I would buy acid, it couldn’t be simple sheet of paper. Nie wiem kto to kupił, ale jeśli ja bym kupowała kwas, to nie mogłaby być to zwykła kartka papieru. – wybełkotałam.
Ray przerażony patrzył na mnie, potem wstał i wyciągnął telefon, chcąc dzwonić po karetkę. – That’s nothing, if it really was LSD, probably I’ll get high trip, but I can see the difference between tissue and paper. To nic, jeśli to serio było LSD, to najwyżej będę miała niezłego tripa, ale widzę różnicę między blistrem a papierem.
Pani wyraźnie się poddenerwowała i chciała się cicho ulotnić, ale zatrzymałam otwierające się drzwi nogą.
- If I didn’t get this shit, who brought this… something? Jeśli ja nie zdobyłam tego gówna, to kto przyniósł to... coś? – mruknęłam, wydmuchując dym.
- How could’you … ? Jak śmiesz... ? – obruszyła się i szarpnęła za klamkę. Ja wzruszyłam brwiami i zaciągnęłam się. Dotychczas krytyczny wobec mnie Wysoki, spojrzał dziko na ciotkę.
- Auntie… Ciociu... - pociągnął.
Popatrzyła na niego tak samo jak on na nią.
- Shame yourself. Wstydź się. – skwitował. – Old lady, and behaviour like in kindergarten. Starsza dama, a zachowanie jak w przedszkolu. – mruknął.
Na to roześmiałam się szeroko, i puszczając drzwi, wystąpiłam z łazienki.
- … like you. ...jak ty. – zwrócił się do mnie. Roześmiałam się na to jeszcze bardziej, i nie odwracając się, jęknęłam:
- A jak se tam chcesz… - i weszłam do swojego pokoju. Z szerokim bananem na ryju, usiadłam przy otwartym oknie, aby nie nasmrodzić tytoniem w pokoju. Przy okazji nasłuchałam się kazania, jakie wyprawił Ray ciotce, po czym wysłał ją do jej pokoju. Ja się z tego podśmiewałam, i przesiadując na parapecie, myślałam, czym zaskoczy mnie następnym razem…
W międzyczasie do pokoju zajrzał Ray, uprzednio pukając. Teraz będę udawać obrażoną, no bo powinnam… ale nie jestem. Rozśmieszyła mnie ta sytuacja.
- You don’t sleep? Śpisz? – zapytał głupio.
- No, I’m holding commode. Nie, trzymam kredens. – parsknęłam.
Ray wszedł za próg i usiadł na łóżku, wpatrując się w podłogę.
- What you think of that … ? Co o tym sądzisz? – zagaił.
- That she doesn’t like me, neither she doesn’t know me. Nie lubi mnie, pomimo iż wcale mnie nie zna. – parsknęłam.
- You’re angry … ? Jesteś zła?
- I’ll leave this without comment. I’m requesting only for calm in this flat. Nothing more. My body still hurts, and I should rest, not argue with your aunt, which calls me bitch. Pozostawię to bez komentarza. Proszę tylko o spokój w tym mieszkaniu. Nic więcej. Ciało nadal mnie boli, i powinnam odpoczywać, a nie spierać się z twoją ciocią, która nazywa mnie kurwą.
- She told it, because she was playing… Powiedziała to, bo grała...
- Look. Spójrz. – odwróciłam się od okna. – Play is fair, when you are holding by rules. There’s no rules, but I know one thing – I won’t call somebody whore, when I don’t know – ‘whoah, that’s this prostitute, I’ve seen her, doing… something what are doing whores’. Bitch is very hard word in elderly mouth, isn’t it? Gra jest spoko, kiedy trzymasz się zasad. A tu nie ma zasad, lecz wiem jedną rzecz - nie nazwę kogoś kurwą, kiedy nie wiem - łał to ta prostytutka, widziałam ją jak robiła... coś co tam robią kurwy. Kurwa to bardzo mocne słowo w ustach staruszki, nie?
- Nah… Ech...
- If she called me bitch, why she told it? You told her something … ? Jeśli nazwała mnie kurwą, to dlaczego to powiedziała? Powiedziałeś jej coś?
- You’re not whore, babe… Nie jesteś kurwą, kotku...
- You told her something … ? Powiedziałeś jej coś ... ?
- Honey… Kochanie...
- You told her. Powiedziałeś.
- Please… Proszę.
- No, nah… Okey, I slept with other man. But it isn’t whore-job. In her eyes, maybe, but no – in my eyes, and yours – I suppose – it isn’t, the fuck. No, spoko. Okej, spałam z innym facetem. Ale to nie jest kurewskie. W jej oczach być może, ale nie jest - w moich oczach i twoich - jak sądzę - też, no kurwa.
- S…
- No, now I’m talking. She must know something, huh, you told her. I’m very thankful, did good-job in start of my relationship with this lady. Thank you, kurwa mać, thank you. Nie, teraz ja mówię. Musi coś wiedzieć, heh, tyżeś jej powiedział. Jestem bardzo wdzięczna, odwaliłeś świetną robotę na samym początku znajomości z tą kobietą. Dziękuję, kurwa mać, dziękuję.
- … I was mentally ill, I had to. ... byłem chory psychicznie, musiałem.
- Don’t get it like your excuse for everything. Second thing – why she is still fucking in our relationship? In The sims we wouldn’t be good friends either. Nie bierz tego jako swojej wymówki na wszystko. Druga rzecz - czemu ona ciągle się wpierdala w nasz związek? w Simsach już dawno nie bylobyśmy dobrymi przyjaciółmi.
- In The sims, we could do hanky-panky after one day friendship. W simsach to moglibyśmy robić bara-bara po jednym dniu znajomości.
- Powiem ci nawet że w realu tak też można. Virginity is still not more as good? For what you told it? Dziewictwo to nadal nie więcej niż dobrze? Po co to powiedziałeś?
- That similarities in The sims aren’t similar to real life. Bo podobieństwa w Simsach nie są podobne do prawdziwego życia.
- You don't say. No nie gadaj.
- Seriously. Serio.
- You know what? I’d tell’ya something. This relationship will be broken. That’s my opinion, thank you. Wiesz co? Powiem ci coś. Ten związek się skończy (kiedyś). To moja opinia, dziękuję.
- Farewell? Żegnam?
- Yep, FAREWELL. Tak. ŻEGNAM.
Ray wstał i zmierzał już ku drzwiom, gdy wypaliłam:
- I’m sorry for my cold words. I’m just tired because of all this fucking without aim. Przepraszam za te zimne słowa, ale jestem po prostu zmęczona tym całym pierdoleniem bez powodu.
Odwrócił się, podszedł do mnie i usiadł obok.
- Don’t worry, she will like you... Nie martw się, polubi cię...
- I’m not talking about her… I’m talking about us… I know what’s happened, but… something’s changed, I don’t know what and why... Nie mówię o niej... mówię o nas... wiem co się stało, ale... coś się zmieniło. Nie wiem co i dlaczego...
- There’s no sensibility. You don’t caress of me, I don’t caress of you… With her it’ll be hard, because in every night I touched you, pampered and kissed… Anywhere I needed. Now, we must be separe, like a few centuries back. People can do it, why we not… Nie ma wrażliwości. Nie rozpieszczasz mnie, ja nie rozpieszczam ciebie... Z nią będzie ciężko, bo (kiedyś) każdej nocy dotykałem cię, pieściłem i całowałem. Kiedykolwiek potrzebowałem. Teraz, musimy być osobno, jak kilka wieków temu. Ludzie mogą to robić, czemu my nie...

- She won’t see us … touch me now… Nie zobaczy nas... dotknij mnie, teraz... - mruknęłam i przytuliłam się do Ray’a.

sobota, 29 listopada 2014

Zajebały żule mi, końcówkę od konewki...

Ze wściekłością, kilka razy zakładałam i zdejmowałam pościel, bo założyłam ją nie tak. W rzeczywistości, wściekałam się, jak można być tak niewyrobionym wychowawczo, że mało że ktoś gości ją w domu, to jeszcze wybiera sobie pokój nie gościnny, a gospodarza. No żesz ja pierdolę… echh. Szkoda słów. Wyszłam lekko zdenerwowana, a Pani na mój widok ‘ochnęła’ i zapytała, dlaczego nie jem z nimi, na co odparłam, że nie jestem głodna i poszłam do kuchni, z zamiarem sięgnięcia po browara, ale skończyło się na szklance wody. Tamta żachnęła się, że straszny kościotrup ze mnie i że muszę co najmniej utyć z 10 kilo, bo jak taki szkielet może zając się domem i rodzic dzieci. Na te słowa zachłysnęłam się i parsknęłam śmiechem, uderzyłam z impetem szklanką w blat  i opanowałam się, a Pani była nie tyle zażenowana, co zdziwiona.
- Am I not right? You’re woman I suppose. Czyż nie mam racji? Przypuszczam iż jesteś kobietą.
- Aye... Tak... – jęknęłam.
Całą patową sytuację przerwał Ray, który chyba po raz pierwszy nie zwalił na mnie obowiązku poinformowania Pani o pewnych rzeczach.
- Auntie, we are just in relationship now, not marriage… Ciociu, jesteśmy na razie tylko w związku, a nie w małżeństwie...
- But you have some ideas for life? Ale macie jakieś pomysły na życie?
W myślach przemknął mi tylko jeden obrazek:
- Ideas for life has Panasonic. Pomysły na życie ma Panasonic. – burknęłam. – I’m sorry, I must be honest – if you wanna me to be housewife, you confused address… Przepraszam, muszę być szczera - jeśli chce pani żebym była kurą domową, to pomyliła pani adresy...
- I know about it. Ja o tym wiem. – odparł.
- But I am not! Ale ja nie! – podniosła głos.
- Auntie, it’s our decision, to… Ciociu, to nasza decyzja...
- Not your! Not your! She converted you to urban-styled man, who keep using condoms, and after ten years marriage can’t have children! Nie twoja! Nie twoja! Przekształciła cię w takiego nowocześniucha, który ciągle używa prezerwatyw i potem po latach małżeństwa, nie może mieć dzieci!
- HAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAAAA! – ryknęłam śmiechem, płacząc z ubawu i tupiąc z rozpuku. – I converted … ? Ja?
- Yes, you, modern-fashion girls, just want to have good sex, and beautiful body in your all life… Tak, wy, nowoczesne modnisie chcecie mieć tylko dobry seks i piękne ciało przez całe swoje życie...
- It’s not about that, madam… er, why who’s talk that talk don’t have children, is trying to tell me how to procreate baby? To nie chodzi o to, proszę pani... e, w ogóle dlaczego ktoś kto gada taką gdkę, nie ma dzieci i próbuje mi powiedzieć jak płodzić dzieci?
Ray spojrzał się na mnie dzikim wzrokiem, że mogłam tego nie mówić. Fonda natomiast przestała przeżuwać jedzenie i wbiła we mnie wzrok.
- You don’t know my life, Little girl.  Nie wiesz co przeżyłam, mała dziewczynko.– wycedziła.
- Yeap, I don’t know, but I do, that you don’t have. So? Tak, nie wiem, ale wiem że nie ma pani. Więc?
- I was raising up other’s babies. Why am I … Wychowywałam czyjeś dzieci. Czemu ja...
- STOP. – burknął Ray, wyraźnie zdenerwowany.
- No, no, you girl aren’t childless I hope, and you should … Nie, nie, nie jesteś kochana bezpłodna, mam nadzieję, i powinnaś...
- Nobody will tell me what I should do or not. It’s not that… Nikt mi nie będzie mówił co powinnam a czego nie. To nie chodzi o to że...
- What not that, what not that? This is it …! You are batten on man, which want to have full family… Co nie chodzi o to, co nie chodzi o to? To jest to! Trafiłaś na faceta który chce mieć pełną rodzinę...
- Auntie… Ciociu...
- Prrrreeettyyy, I KNOW! But I’m the one person in this room which has permanent job! Świetnie, WIEM! Ale jestem jedyną osobą w tym pokoju która ma stałą pracę!
Sala zamilkła.
- Rae, you didn’t tell me that… Rayusiu, nie powiedziałeś mi tego...
- Auntie, I have job, but… Ciociu, mam pracę, ale...
- Rae…! Rayusiu...!
I sprawa przeszła na jego głowę. Minę miałam zadowoloną, i byłam cała uchachana przez tę sytuację. Do czasu, gdy babeczka siedziała godzinę w kibelku wykonując toaletę wieczorną, a potem toaletę wieczorną pieska. Ja pierdyle…
Usiadłam w poprzednim ubiorze po turecku na podłodze i gapiłam się prosto w telewizor, chrupiąc chipsy. Fakt faktem, że nawet go nie włączyłam. Zaintrygowało mnie coś innego… zapach. Zajebisty zapach kwasu. Tego KWASU. Jestem tak wyczulona. Czuję jak pies policyjny, kurna LSD 25 jak jasny… ciul.
Ray usiadł obok, i jak gdyby nigdy nic, włączył telewizor. Trącił mnie stopą, śmiejąc się, czemu siedzę na podłodze.
- You feel it? Czujesz to?
- What … ? Emotions? Co...? Emocje?
- No, acid, the fuck. Nie kurwa, kwas.– mruknęłam oglądając się po całym pokoju. Gdzieś to musi być.
- Acid? Ther…? Kwas? T...? – zagadnął – …oh gosh… don’t try to tell me that you bought acid… Na Boga, nie próbuj mi powiedzieć że kupiłaś kwas...
- No, in any fucking way. Nie, w żadnych kurewskim wypadku. – mruknęłam ponownie. – It’s smells like acid. Tu coś wali jak kwas.
Ray po raz kolejny zmierzył mnie wzrokiem, wstał do obrazu, przeszukał, i do cegły też poszedł. No nic tu nie ma.
A mnie czuć z pokoju Pani.
- Ray… that’s she. Ray, to ona. – wskazałam na drzwi od sypialni.
Mogłam tego nie mówić, bo po prostu zabił mnie wzrokiem i bardzo się zdenerwował. Naprawdę, bardzo się zdenerwował.
- Honey, I see that you aren’t in good relations with she, but don’t do these horrible things on her, okay? Kotku, widzę że nie jesteś z nią w dobrych relacjach, ale nie rób jej tych okropnych rzeczy, okej? – powiedział, choć wyraźnie powstrzymywał się od krzyczenia. Strasznie go to poirytowało, I szczerze mówiąc, rzadko widywałam go z takimi emocjami.
- I’m just saying, but… Hey. I didn’t throw her drugs, that’s what you thought? Ja tylko mówię, ale... Hej. Ja nie podrzuciłam jej narkotyków, to tak pomyślałeś? – zdenerwowałam się I ja. – If your aunt has similar problem to mine… Jeśli twoja ciotka ma podobny problem do mojego...
- She has not. Nie ma. – wyrecytował głośno.
- How could you know? A skąd wiesz? – wyszczerzyłam się ironicznie, wstając.
- That’s disgusting, what you’ve done. To obrzydliwe co zrobiłaś. – mruknął. – I didn’t expect it from you. Nie spodziewałem się tego po tobie.
Parsknęłam.
- Nothing is disgusting. Right. Nic jest obrzydliwe. Spoko. – obraziłam się, i poszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Położyłam się i gapiąc się w sufit, rozmyślałam, skąd zapach kwasu… Nic jej nie podkładałam, sama nie biorę, to musi być ona. Nie wiem, co chce tym osiągnąć… ale to chyba nie będzie nic dobrego.
Zasnęłam, ale i tak obudziłam się koło czwartej w nocy. Obudził mnie ktoś, kto wchodził do mojej łazienki.
Pani zabrała się za przeszukiwanie mojej osobistej skrzyneczki, i powypieprzała w sumie wszystko na komodę, starannie przekładając rzeczy… Pomyślałam sobie – pewnie wypełnia misję – Zabić Antykoncepcję. Której i tak nie używam, buahahaha. Powywala mi pewnie wszystkie leki przeciwbólowe i takie inne od stawów… pal to sześć. Wyciągnie się z kosza.
Wróciłam niezauważona do wyra, i poszłam smacznie spać. Wszystko byłoby okej, gdyby nie wjazd Pani do mojego pokoju z krzykiem na mnie, i na Raya, jego wołając, mnie … delikatnie mówiąc – brzydko nazywając.
Deszczu się wkurzył. Deszczu się bardzo zdenerwował. Delikatnie wkur…
Ray pierwszy wparował, niedospany do łazienki i cierpliwie słuchał, co ma Pani do powiedzenia. Ta natomiast darła:
„I don’t know, why you are still with that drug maniac! I told you that addicted are addicted till the end of their life…!” Nie wiem dlaczego jesteś dalej z tym maniakiem narkotyków! Powiedziałam ci że uzależnieni są uzależnieni do końca swojego życia!
Obudził się trochę przez to darcie paszczy i zmarszczył brwi.
- What you want to say, auntie? Co chcesz przez to powiedzieć ciociu?
- Leave this brownin’ bitch, and … Zostaw tą "dającą sobie w żyłę" kurwę i ... - krzyczała.
- No chyba kurwa nie bitch, bo zajebie… - syknęłam, idąc. Weszłam do łazienki i zastałam wymachująca kobitę blistrem LSD. – And that it’s elezdi, this is to take under tongue, not to brown… A to jest LSD, to się bierze pod język a nie wstrzykuje w żyłę...  - burknęłam. – And this shit is not my… I do tego to gówno nie jest moje...
- And it’s my bag … ? A to moja torebka? – krzyknęła piskliwie. Mimochodem zdałam sobie sprawę że mam przejebane u sąsiadów.
- You were here at night, I saw you… I mustn’t tell anymore. Byłaś tu w nocy, widziałam cię... nic więcej nie muszę mówić. – mruknęłam, spoglądając na Ray’a.
Nie tego się spodziewałam. Sądziłam, że mnie wesprze przeciw niej. Było zupełnie odwrotnie. Słuchał, patrząc groźnie na mnie i kiwając głową, gdy tamta krzyczała, że narkotyki to zło świata, et cetera, et cetera.
W tym całym amoku, usiadłam na kiblu, odpaliłam papierosa, spojrzałam gdzieś w przestrzeń, a każde słowo, uderzało we mnie jak kula w płot. Z początku leciały tylko drzazgi, ale zaczynam się chylić ku upadkowi. Upadek ten był przenośnią utraty cierpliwości i opanowania.
Pani położyła blister na komodzie, skąd dobrze mogłam się mu przyjrzeć. Chrząknęłam i roześmiałam się, ucinając kazanie państwa Amerykanów. Wstałam, podeszłam do komody, zerwałam cały rząd dawek i wpakowałam sobie z uśmiechem do ust.

Pani zamarła a Ray krzyknął „Jezus Maria!” i rzucił się na mnie, wywracając nas oboje na podłogę.

piątek, 28 listopada 2014

0 FUCKS GIVEN

4:00 rano. Ja pitolę. Usnęłam szybko, obudziłam się po trzeciej. Przekręcam się w boku na bok i ni w cholerę, nie mogę zmrużyć oka.
Durne ptaszory już od samego rana gruchają, że aż ucho krwawi… jak ja nienawidzę gołębi… obsrane wszystkie balustrady, poręcz – ha! Żeby jeszcze tego było mało – pozakładałam gwoździe – raz – że dostałam od spółdzielni parę upomnień co do tego, dwa – że gołębie na to nie idą, za to ja tak – nie liczę, ile razy wyszłam na balkon, rześko się przeciągając i opierając… no właśnie. Sopranowy pisk „żesz kurwa!”, słyszało wielu moich sąsiadów z bloku. A w wersji przedgwoździowej, było podobnie, tylko z dodatkiem „jebane zasrane gołębie!”.
Przynajmniej na głosie zaoszczędziłam.
Pacłam w poduszkę z nadzieją, że nie usłyszę tych niedojebanych słowików, niestety – przeliczyłam się. Spojrzałam od niechcenia na telefon, gdzie zarejestrowano nieodebrane połączenia, plus jakaś wiadomość… Ray, tego się można było spodziewać.
Ziewnęłam znudzona, poinformowana jednocześnie, że za dwie godziny, kilka godzin temu mają odprawę… Znając standardy linii lotniczych, to za pół dnia, a może i na wieczór dopiero będą… przygotuję się, jak wstanę, a teraz nie wstanę, bo nie pora…
Jakąś godzinę potem, samo mi się zasnęło… Kiedy się obudziłam, zerknęłam znudzona na okno, gdzie słońce było w podobnej, może trochę wyższej pozycji, a ludzie krzątali się pod blokiem. Nie byłoby nic w tym dziwnego, bo na moje oko była jakaś szósta lub siódma, gdyby nie fakt, że nie wsiadali do samochodów, tylko z nich wychodzili (!).
Zerwałam się niczym dziki ogier na widok kobyły, co przypłaciłam bólem szwów, ale to nic, ja chcę zegarek!
Zaczęłam macać całe łóżko, w poszukiwaniu mojego debilnego srajfona, który jak zwykle, gdzieś gdy niepotrzebny, wala się pod nogami, tak kiedy potrzebuję go kurna jak ryba wody, schował się kurna w pościeli. Żesz ja pitolę.
Znalazł się. Uwaaagaaaa… karwasz twarz. Już po panoramie[1]… ale… chyba jeszcze ich nie ma. Mimo wszystko – trzeba wstać.
Podniosłam się leniwie, rozczochrana, z jakichś spodenkach reprezentacji Serbii w piłce ręcznej i podkoszulku „Aye right, yer head's a marley” (irl. Mam wątpliwości co do twojego rozsądku), z zamiarem odpalenia papierosa w oknie kuchennym. Zgarnęłam więc po drodze Davidoffy i zapalniczkę, już wyciągnęłam jednego, wpakowałam sobie do ust i otworzyłam drzwi. Mogłam tego nie robić.
Moim oczom ukazała się starsza pani, wypiękniona jak Jane Fonda, bez botoksu, chociaż jej i tak by nic to nie dało. Brązowo-toffi włosy i baaardzo mocny makijaż, a’la pani Seagal z Chicago, bladoróżowa garsonka, torebeczka kopertuffka i pantofelki na platformie. Wszystko to, miało formę jakieś podstarzałej Pameli Anderson. Aż mi papieros z ust wyleciał.
Jąkając się, wymamrotałam jakieś tam dzień dobry, i podeszłam bliżej, do wyraźnie poirytowanej pani Fonda. Skrzywiła usta w kolorze bezguścianej szminki rodem z Glamoura lat 50 tych i zmarszczyła wydepilowane, wymalowane brwi. Nie odpowiedziała nic.
W międzyczasie do mieszkania wszedł Ray z tobołami tej wyżej wymienionej, bo nie sądzę, aby Ray gustował w pikowanych, morelowych walizeczkach z kokardką. Za nim wbiegł mały west[2], piskliwie szczekając. W porównaniu do mojego Doktorka, wyglądał jak wypierdek psa, a nie pies. W dodatku z kokardką. To małe coś podbiegło do mnie i ugryzło mnie w kostkę, na co mruknęłam z dezaprobatą i strzepałam to gówienko z nogi. Oczywiście ten fakt, nie mógł obejść się bez prymitywnego krzyku o molestowaniu jej prześlicznej ‘Tussy’ wydanego przez właścicielkę. Wrogo spojrzałam na Ray’a, świadka całej sytuacji, który nawet słowem nie napomknął, że to nie ja ugryzłam tego zwierza – a fuj! – tylko zwierz.
Odłożyłam fajki i podwinęłam lekko zbroczoną skarpetę. Pomyślałam – super. Kulejąc, poszłam do łazienki, i woda utlenioną obmyłam miejsce ugryzienia, a w tym czasie, wpadło mi do głowy, że ten piesek to chyba powinien się Pussy nazywać a nie Tussy, bo ta pani, to chyba tak dba o tego pieska, jak i o swoją… dobra, nie powiedziałam tego.
Zamknęłam drzwi i ubrałam się w coś, byle nie tę fajansiarską piżamę. Za chwilę wyszłam i zorientowałam się, że Pani w Bladoróżowym uważa, że duża sypialnia należy się jej i jej Tussy, bo jest ich dwie. Ray z lekka roześmiał się i powiedział, że on nie ma nic przeciwko, ale nie wie, co na to ja. A ja padłam w ryk wewnętrzny, jak zobaczyłam to białe ścierwo w mojej świeżo wypranej pościeli. Zagotowałam się.
Pani w Bladoróżowym w dalszym ciągu mówiła, że ma dużo rzeczy ze sobą, a Ray jest mężczyzną i nie potrzebuje takiej dużej strefy do pomieszkiwania… Mi chyba już leciała piana z pyska, i miałam już ryknąc jak lew, albo szczeknąc jak bernardyn, lecz jedyne co mi wyszło, a wyszło z opanowania, to tylko skromne złożenie rąk i ckliwe zwrócenie uwagi – ugh, heloooł, ja też tutaj mieszkam?
Pani spojrzała krytycznie na mnie i na Wysokiego.
- You’re livin’ together? Mieszkacie ze sobą? – zapytała, patrząc w przestrzeń, i palcami wskazując w nasze strony. Wysoki spurpurowiał.
- In one flat… W jednym mieszkaniu. - odparł.
- Good to hear that not in the same bed… Dobrze słyszeć że nie w tym samym łóżku. - powiedziała do mnie, tylko do mnie, patrząc do mnie, bezczelnie gapiąc się na mnie. A ja wyglądałam jak Kapitan Bomba z tym jednym zębem. – I understand, that you will find something to sleep separate, I'm going to this lovely bedroom, I’m very tired, honey, could you take these packages and pick them up to my room? Rozumiem, że znajdziecie sobie coś do spania osobno. Ja idę do tej uroczej sypialni, jestem zmęczona pysiu, mógłbyś wziąć te pakunku i zanieść je do mojego pokoju?
Stałam niewzruszona w jednym miejscu, w jednej pozie i z jedną miną przez dobre kilka minut. Gdy wrócił Ray, popatrzył na mnie, stanął naprzeciw, chciał coś powiedzieć, lecz skutecznie przerwałam to dłonią podniesioną w górę. Westchnął krótko, a całe to szczęśliwe pięć minut ciszy za poległą sypialnię, przerwała Pani, pytając mnie – o wreszcie, nie wyraziła się bezosobowo – o której kolacja. Rozluźniłam się , uśmiechnęłam sztucznie, i powiedziałam, że zawołam. Zniesmaczyła się i wróciła do pokoju. Gdy tylko zamknęła drzwi, moja mina powróciła do stadium poprzedniego. Obróciłam się na pięcie i poszłam do kuchni, żeby Pani mogła coś zjeść. Spojrzałam po lodówce, wyciągnęłam jakiegoś dobrego łososia, i zabrałam się za robienie sałatki. Ray stanął za mną.
- Nobody said that will be easy… Nikt nie powiedział że będzie łatwo...
- Pardon, girl, when you will do something to eat? Przepraszam dziewczynko, kiedy zrobisz coś do jedzenia? – przedrzeźniłam Panią.
- Very funny. Bardzo śmieszne.
- Pardon, girl, when you bring me some soft toilet paper, I won’t wipe my bottom by this harsh journal. Przepraszam dziewczynko, kiedy przyniesiesz mi jakiś mięciutki papier toaletowy, bo nie podetrę się tą szorstką gazetą?
- Mhm, mhm… - roześmiał się. – Let’s think about where we will go to sleep? Pomyślmy nad tym gdzie pójdziemy spać?
- It’s simple. To proste. – parsknęłam. – Me, bed, you... Ja, łóżko, ty...
- Uhh… yesss… Ach, tak!
- On sofa. ... na sofie. – roześmiałam się. – Do not touch! Nie dotykać! – burknęłam z ukraińskim akcentem.
- She’s going to sleep on eight o’clock. Don’t worry, she won’t look under your quilt… Ona chodzi spać o ósmej. Nie martw się, nie będzie ci zaglądać pod kołdrę...
- Whoah, babe. Pardon, garcon, she told’ya that we must sleep se-pa-rate. Łoł, kotku. Przepraszam chłopcze, ale powiedziała że musimy spać o-so-bno.
- … I’ll be missing you … I will come to you, you’ll see… Będę za tobą tęsknił... Przyjdę do ciebie, zobaczysz...
- Listen. I don’t want to do it, like you don’t want. But there’s one point – that will be my guilty, because I’m this foreigner, and it’ll be – pardon, girl, I think that you took off your clothes and invited him, playing games… Słuchaj. Nie chcę tego robić, jak i ty tego nie chcesz. Ale tu jest jedna mała rzecz - to będzie moja wina, bo to ja jestem ta obca, i to ja będę - wybacz dziewczynko, myślę że zdjęłaś ciuchy i zaprosiłaś go, grając w gierki...
- For me, you can wear nothing. Dla mnie możesz nic nie ubierać.
- For me, I don’t want to argue with this… mademoiselle. Dla mnie, to nie chcę się kłócić z tą... panią.
Skończyłam sałatkę, wcisnęłam Ray’owi talerze i poszłam pościelić sobie inne łóżko. W tej samej chwili weszła Pani i zasiadła do kolacji.



[1] Panorama jest o 18stej
[2] Taki mały biały york

czwartek, 27 listopada 2014

I wake in pain, I dream of love as time runs through my hand

Za chwilę z Wenomem pojechaliśmy do Tawerny Stefanii.
Hehe, Stefan równie ciepło mnie przywitał, jak i Wenom. Oczywiście, bez jakichkolwiek wątpliwości, nic nie piliśmy na gazie, tylko soczki, ćpię jakieś haluny, (nie Basia, tylko KETOPROM XD)…
- A więc pytasz jak to było z Jakubem? Ech, sprawa nie wyglądała tak kolorowo, jak ci opowiadał. On wprawdzie jak mówił, liczył się z tym że jak Ray wróci, pójdzie w odstawkę, ale sądził że nadal będzie mógł przebywać z nami. Potem jednak stwierdził że to będzie głupie, bo jak sam się przyznał, w tajemnicy, że czułby się bardzo skrępowany w obecności Ray’a, wiedząc o tym, że spaliście ze sobą… A propos, miałem tego nie mówić, ale… wy to wy. Ty wiesz, a Stefan nie powie.
- Ja tak sądziłem, bo Deszczu była naprawdę w humorze na amory. – zaczął się śmiać Stefan. – Taki błysk w oku Deszcza, jakoś to po prostu widziałem.
- To się nazywa refleks, kochany. – dodał Wenom – Ja to już i tak wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. Sama tak powiedziałaś, i to na trzeźwo.
- Co racja, to racja… - uśmiechnęłam się.
- Deszczu, widzę że odwagi ci nie brak…
- Ale Kubie brakowało, i takie obietnice można było sobie składać bez pokrycia. – zwrócił się do Stefana.
- Więc, Wenom, on sam się wypisał?
- Tak.
- Ale i tak jest bardziej czarujący niż wy dwoje razem wzięci. – roześmiałam się.
- Oj, Deszcz, powiem to komuś, powiem. – zaczął szydzić Wen.
- Tamten to wam wychodzi poza skalę. – uśmiechnęłam się. – Ty nawet kaloryfera nie masz. Stefan, rozumiem, barman, ale ty? Właśnie droga do twojej, huh, dumy, powinna być piękna.
- Znów zaczynacie, ale nikogo nie ma, więc wam daruję. Suma sumarum – rzeczywiście, teraz w modzie te takie żeberka, bicepsiki. - burknął Stef.
- Oj, nie chodzi o to, że jesteś spasły, Seba, tylko po prostu chodzi o te ładne fałdeczki.
- Nie wiem, jak moje tatuaże by wyglądały po takich cudakach.
- To ty masz tatuaże? – krzyknęliśmy na raz ze Stefanem, niedowierzając.
- Pół tułowia. – mruknął. – Po za tym, nie liczy się wnętrze?
- Ja z twoich jelit kiełbas nie robię. – parsknęłam. – W ogóle to ja wcale nie robię.
Stefan się roześmiał.
- No ale przecież, wy kobiety, mówicie że to …
- A ty, jak wyławiasz sztuki? Rozmawiasz z nimi o zbiorze liczb zespolonych? – uśmiechnęłam się.
- Spryciara. – mruknął. – Chodzi ci, że albo w obie strony, albo wcale?
- No, dokładnie. Ray jest bardzo przystojny, ja tez niczego sobie… - dalej nabijałam się z niego.
- Widzę wielką miłość… do ciała. Pomyliłaś ją z pożądaniem.
- I TO MÓWI MI PAN OGIER, KRÓL W SYPIALNIACH KOMPOTÓW, Z TYTUŁEM RUCHACZA WSZECHCZASÓW. Nie ma to jak złodziej wypomni ci, że kradniesz… no nie?
Stefan z szerokim uśmiechem przysłuchiwał się naszej rozmowie, póki do baru nie przyszło już trochę ludzi których musiał obsłużyć, w końcu praca.
- Ale ze mnie rżniesz. – w końcu załapał.
- Wreszcie, bo myślałam, że będę musiała sama ci powiedzieć, że cię wrabiam.
Wieczorem pojechałam do pustego, lecz czystego i uporządkowanego mieszkania. Nie moją ręką…
Bez namysłu wróciłam się jeszcze do osiedlowego sklepu, gdzie monitoring w postaci żurlandii i starszych pań w sami wiecie jak ubranych, zadziwił się moimi rekwizytami, a na wyjściu usłyszałam, że to ta co się strzelała, nożem rzucała i dźgała… zaraz się dowiem pewnie, że uczestniczyłam w wylocie na międzynarodową stację kosmiczną. To właśnie tacy ludzie.
Wyjęłam zakupy i zerknęłam na mieszkanie raz jeszcze, kręcąc głową. Chyba za mojego bytu, takiego porządku tutaj nie było. Co prawda to prawda – przejść się zawsze dało, ja zawsze sukcesywnie wywalam coraz więcej rzeczy do piwnicy, żebym nie miała co sprzątać, ale ten kurz i paprochy… raz w tygodniu sprzątane, bo tylko wtedy na to czas i pora (ktoś może odkurza o 22 w bloku, to zaraz ma wjazd sąsiadów w najlepszym wypadku. W przeciwnym – policji).
Wróciłam do szykowania sobie szamy. Wrzuciłam parówki do wrzącej wody, bułki pokroiłam tak, żeby można było sobie zrobić z tego hambu-doga, taki trochę hot dog, trochę hamburger.
Z shandy w ręku, siadłam sobie wygodnie na kanapie i puściłam tiwi, żeby mi coś grało. Nienawidzę bowiem ciszy, zawsze mam wrażenie, że coś się gdzieś czai. Takie zboczenie zawodowe.
Nawiasem mówiąc, to nasiliło mi się to od pewnego razu, gdy słuchałam sobie jakiejś piosenki Pink Floyd, a konkretniej jakiegoś intro bądź outro. I właśnie szemranie i jakieś stuki, kompletnie mnie rozregulowały, bo myślałam że to na serio, a tak naprawdę to tylko hi fi.
Wpierdzielając to niezdrowe żarcie, myślałam, jak teraz potoczy się moje życie. Nie znam tej całej Annie, czy tam Marion – bo różnie na nią sobie mówią, ale to podobno ta sama osoba… - i nie chcę wypaść od złej strony, no bo to taka trochę jakby teściowa prawie, nie? Nie chce mi się żreć z jakąś osobowością typu – ale ja jemu gotowałam lepiej, a nie jakiegoś ścierwojada w sosie salsa.
W sumie, chyba ludzie takiego pokroju, nie pamiętają co to ścierwojad.
Chciałabym, żeby to była jakaś potulna kobitka, no kurczę, żeby chociaż się nie naprzykrzała, tylko jak każda staruszka, robiła se na drutach w ciszy i chodziła spać o 19. Chyba za dużo nie wymagam, w końcu ma takie jakieś ciepłe imię, a imiona zazwyczaj świadczą i człowieku. Oprócz mnie.
Chociaż, ja może nie jestem już człowiekiem, a może trochę bardziej ścierwem, albo człowiekiem rozcieńczonym, roztwór nienasycony.
Reasumując, nie wiem nic o niej. Wiem, że wtedy w Roseville, nie przyjęła mnie ciepło, ale ja rozumiem, nie na co dzień przyjeżdża do ciebie płatny zabójca, najemnik i żołnierz w jednym. Zwłaszcza w takim położeniu, w jakim byli, też bym się pewnie zawahała.
Ciekawe, kiedy przyjadą. Nie bałaganię, żeby nie było, że straszna ze mnie niepoukładana jędza… znaczy, lepiej, żeby ona tego nie wiedziała. To, że taka jestem, Ray wie doskonale, w końcu to tylko ja potrafię lecieć samolotem, o którym nie mam bladego pojęcia i do tego kłócić się jednocześnie z jego ‘kolegą’. To tylko Deszczu tak umie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na telefon. Rozładowany… Kiedy zjadłam, podłączyłam go, idąc do łazienki, aby za chwilę runąć w swoje ukochane wyro, które ma większą moc przyciągania, niż cokolwiek na Ziemi…

środa, 26 listopada 2014

I'M BACK, BITCHEZZZZZZZZZZ

Ogólnie – jeśli chodzi o mój stan – jest nietajny, krytyczny, lecz stabilny. Mówią, że gdyby nie bardzo szybka reakcja lekarzy, parę minut później, nie byłoby po co pompować we mnie krwi. Boli mnie chyba cała lewa strona, może dłoń nie, chociaż mam wpięty wenflon, to też boli. I dzień w dzień ta sama procedura.
O 6:00 przychodzi jakiś lekarz, czasami nawet Hewlett. Nowa kroplówka, landryneczki, mleczko z proszku plus owsianka. No po prostu rzygać, nie jeść. Czasami dorzucą mi jakiegoś KUBUSIA – och, co za trafna nazwa – z marcheweczki lub moreli, bo to dużo witaminy C… nie wiem po co mi witamina C. Marchewki to ja jadłam, jak chciałam się mega opalić. Zamiast tego soczku, wymiennie jest lemoniada.
No i oczywiście badanie ciśnienia krwi, ile jej jeszcze brakuje. I to coś, co mi wpuścili do krwi, aby ją zastąpiło, te 30 procent wylane na poczet podłogi. To gówno nie daje spać, ale powoduje paradoksalnie wyłączenie mózgu na tryb economy,  więc kawał dnia mam przymknięte oczy i myślę nie wiadomo o czym, momentami sama siebie przerażam. Obiadek, a raczej o(!)biedak to jakaś papka (z) astronautów, żeby nie mówiąc - pasta z kosmonauty. Co jest najbardziej upokarzające – początkowo karmił mnie Hewlett. Miał przy tym niezły ubaw, bo ja nie chcę, a on mi wmusza jedzenie. Chyba się mści za te wszystkie lata, kiedy mi mówił o ruskim traktorze, czy tam kombajnie, że się zarypię. No i jak ja nie chcę, zamykam usta, jak małe dziecko, to grozi, że przyniesie więcej i powie lekarzowi, że powinnam jeść więcej.
Calusieńki dzień oglądam filmy, początkowo zaczęłam od Tarantino, ale filmy mi się skończyły po dwóch dniach, potem Zemeckis, bracia Scott… i inne filmy, których już nie szufladkowałam po reżyserach. Oglądam też bajki, ale tylko te fajne, jak Shrek czy Epoka Lodowcowa. A kolacja? Kisiel, hehe. Glut, mówiąc po mojemu. Wszystkie smaki konserwantów, a od święta czasem jest budyń, czekoladowy, waniliowy lub śmietankowy, lecz w sumie te dwa się niewiele różnią, więc tylko dwa rodzaje.
Co z Kubą? Kuba nie był obrażony, ale mnie powiadomił, że prawdopodobnie będzie przeniesiony do innej jednostki. Nie chciał powiedzieć, ale coś mam przeczucie, że sam o to poprosił. Tak mi się zdaje, po tym, co mi wyznał. Ma rację, nie powinno się kogoś blokować, ale on był taki… taki biedny, bo znam go od bardzo, bardzo dawna, i nawet mi ani razu przez myśl nie przeszło, że Kuba się we mnie kocha. Zawsze traktowałam go jak przyjaciela, fakt faktem – dosyć czule. Ale oprócz niego, nikt na to nie zasługiwał, no bo jakby takiego Wenoma przytulić, czy może buzi mu dać, to jest dla niego alarm czerwony – uwaga, przygotować bezpieczniki, będziemy manewrować dźwigiem… Z nim się tak nie da, a Jill była kimś jak ja dla Ray’a – takim lekiem, coś jak Różyc w Nad Niemnem, myślał że małżeństwo z jakąś panią Antidotum uratuje jego zbłąkaną duszę. Można w nim odnaleźć nawet duże podobieństwo do Ray’a, no, ja się nawet przyznam, że początek naszej przyjaźni to było raczej wzajemne zdobywanie się, ale kiedy się na nim poznałam, a wcześnie się poznałam, to od razu jakby ten wciągany balast, został ucięty i nigdy już na górę nie wróci. Dlatego może Wenom jest taki zapobiegliwy i strasznie chroniący, nie tracąc na swojej męskości i zboczeniu. Dowody na to macie wszędzie – chociażby bijatyka u Stefana, pomoc przy Randallu, jatka na Psim czy zwłaszcza ta akcja w kiblu. No nie, widać? Właśnie…
Dlatego po tym wywodzie, powracając do poprzedniego tematu, Kuba był kimś idealnym, ale pewnie na dłuższą metę, nie dałoby rady. Wszak nie ja będę wykazywać swojej męskości. Mam już jedną pizdę. Drugiej mi nie trzeba.
Gdzie w takim razie jest Ray? Ach, no sielanka z dyżurami przy mnie nie potrwała długo, gdyż Monique z Cortezem powiadomili niedługo potem Ray’a o śmierci Cesara – tak, tego przesympatycznego starszego pana z Roseville, brata pana Corteza, męża Annie, która tak gardziła małżeństwem z nim. Też chciałam pojechać, ale stan mojego zdrowia wystarczającą był niszowy, żeby wyjść. Pojechał więc sam, pomóc opiekować się Annie, która trochę podupadła na umyśle – podobno zadręcza się, że ona doprowadziła go do, jak się okazało, zawału. Ponoć zdziwaczała jak Ray kiedyś, ale Ray w ogóle nie ma ochoty o tym rozmawiać. Jeśli dzwoni, to nie opowiada co się dzieje, woli słuchać mnie. Ja jego wyjazdu trochę się obawiałam, no bo w końcu ta jego… cecha… ale ufam, że tego nie zrobi. Miał wystarczającą nauczkę… Wspomniał tylko coś ostatnio, że Monique wysiada przy niej, może i przez te doświadczenia z przed roku, Cortez pracuje i nie może się zajmować szwagrową. Tyle wiem, a i tak to informacje sprzed miesiąca.
Nadszedł w końcu dzień, kiedy postanowili mnie wypisać – co za szczęście. Szkoda, że nie ma ze mną Ray’a. Mimo wszystko, Hewlett z samego rana przyszedł z kartą do wypełnienia, potem mnie odłączył, dał wcześniej przygotowane przez Baśkę ciuchy, no i do tego, niestety kulę i do tego temblak. Nawet nie bardzo wiem, jak mam się kurde podpierać kijem, jak mam rękę w tym usztywniaczu. Cholernie trudna sztuka.
Ma po mnie przyjechać Baśka i zawieźć mnie na chatę. Zeszłam na dół, na parking i ku mojemu zdziwieniu, moim oczom ukazał się jej luby, a dla mnie cwel – Jeff. Skwitował mnie tym, że wyglądam jak zwykle, i że to dobrze. Ach ten Ceron i jego suche żarty… albo to nie są żarty. Jejku, ja nigdy chyba nie przyzwyczaję się mówić do Cerona, Jeff. A pomyśleć, że kiedyś, na samym początku współpracy, mówiliśmy na niego Cwelon…
Powiózł mnie do jednostki, skąd mam sobie zabrać mój samochód, a i przy okazji spotkać się z Frankiem. Wlazłam tam, jak zwykle, bez większej frustracji i opanowania, heh, nawet bez pukania. Fran, jak mnie zobaczył, tak wystraszył się a potem uśmiechnął, i przybrał normalną minę.
- … dobrze … dobrze wyglądasz… - mruknął.
- Weź gadaj po ludzku, a nie jakieś komplementy, panie Hansie. – mruknęłam, zamykając kulą drzwi od pokoju.
- Wiesz, że Randall …
- Randall co. Mam to gdzieś, czy żyje czy nie. Należało mu się, i to nawet to było za mało.
- On żyje i siedzi w więzieniu. Ma dożywocie i jest uznany za niepoczytalnego…
- Nie obchodzi mnie to. Nie przyszłam tu rozmawiać o Randallu, tylko o powrocie do pracy, bo muszę mieć co do garnka włożyć.
- Na razie zapomnij. Mamy marzec, oddajemy poprzednie foczki za trzy miesiące, nie ma to najmniejszego sensu. A ty powinnaś jeszcze odpoczywać, zając się sobą i swoim facetem, nie?
- Teraz, to siedzi w Stanach i niańczy ciotkę.
- Wiem. Ale Doug mówił, że niedługo wróci, ma zabrać tę ciotkę ze sobą…
- Nie mówił, ale i tak nie mam nic przeciwko, niech sobie ją przywozi, wolę mieć go koło siebie.
- Samotność doskwiera?
- Nie. To kwestia zaufania, które jest moje jest mocno ograniczone, znasz mnie.
- Nikt ci widzę, jeszcze nie wytłumaczył, na czym polega miłość.
Popatrzyłam się na niego spode łba.
- Ty teraz mi będziesz o tym mówił? Nie wierzę. – parsknęłam.
- A nie, to nie. Pogadaj z moją żoną, jak chcesz. – roześmiał się.
- Jak dotąd, najlepszym doradcą w tych sprawach, okazał się Wenom.
- Żmija? – jęknął – Dobre… idź już i nie zawracaj mi głowy.
Wychodząc z pokoju, w korytarzu spotkałam wcześniej wymienionego Wenoma, wychodzącego właśnie do domu.
- O proszę, kogo moje piękne oczy widzą! – uśmiechnął się.
- Proszę, staruszek! Dobiłeś już do trzydziestki przez ten cały czas?

- Proszę, przestań, nie dołuj mnie. – roześmiał się – 29 i nie chce się zatrzymać… Chodźmy do Stefana, posiedzimy, pogadamy, dawno się nie widzieliśmy, a tyle jest do opowiedzenia…

wtorek, 25 listopada 2014

When you need my love you got it. I won't hide it. I won't throw your love away, o-oh.

- Coś się stało? – zapytał, spoglądając na nas obydwie.
- Przemów jej do rozumu. – wycedziła Baśka, spoglądając na mnie, i wyszła.
Kuba podszedł, usiadł na brzegu łóżka i popatrzył na mnie tak troskliwie, ocierając mi łzę z oka.
- Co jest … ? Hm? – zapytał, głęboko spoglądając mi w oczy.
Opuściłam wzrok i dotknęłam jego dłoni. Uśmiechnął się, podniósł ją, delikatnie pocałował i przyłożył sobie do policzka. Z trudem się podniosłam, a raczej wykorzystałam elektroniczny podnośnik oparcia i zabrałam rękę. Chyba przeczuwał coś strasznego.
- To chodzi o to, że Ray wrócił? – zapytał, zmartwiony.
Lekko skinęłam głową, w geście potwierdzenia.
- … tego się wprawdzie spodziewałem, gdy zaczęliśmy być razem, że on nie wytrzyma. – westchnął.
Z niedowierzaniem spojrzałam na niego.
- W końcu pojął swój błąd, co? – zapytał się mnie ze sztucznym uśmiechem.
- … czy ty jesteś taki sarkastyczny, czy … - odpowiedziałam pytaniem, jąkając się.
- Nie, po prostu zdawałem sobie z tego cały czas sprawę. To było trochę jak podwędzenie dziewczyny więźniowi, wiesz…? – roześmiał się.
- Czyli ty tak na żarty …?! – jęknęłam.
Kubuś spasował.
- Nie-e. Absolutnie serio, ale wiem, że nie odwzajemniasz mojej miłości, tylko ją akceptujesz. Widzę to gdy mnie całujesz, jak traktujesz, dotykasz… Jakbyś robiła wbrew sobie.
- No wbrew sobie, od razu. - burknęłam, obrażona.
- Ale przyznaj że robisz to sztucznie, bo tak trzeba (?), a nie chcesz.
- … nie jest ci z tego powodu przykro?
- Jest. Ale ludzie wiele razy się zakochują i odkochują, i nie chcę być kimś, kto zablokował ci drogę do szczęśliwej miłości, do której sam dążyłem.
- Tylko mi się tu teraz nie poświęcaj, jak tamten.
- Nie poświęcam się, wiem że oboje się kochacie, a ty mnie nie. Połowa to nie jedno, a wy możecie stworzyć szczęśliwy związek, a nie takie wspomaganie się, jak nasz.
- Baśka mówiła, że to toksyczne uczucie… - spojrzałam w dół.
- … a uważasz, że Baśka ma jakiekolwiek pojęcie o toksycznych związkach, za wyjątkiem gazet ‘Samo życie’, ‘Z życia wzięte’ i jakichś pokracznych romansideł?
- Pokracznych? Nie sądziłam, że usłyszę to z twoich ust. – uśmiechnęłam się.
- Romanse w postaci papierowej absolutnie mnie odrażają. Im zawsze chodzi tylko o pożądanie, nie o miłość, nie zauważyłaś?
- Nie czytam. – parsknęłam, ze śmiechem.
- No tak, ty tylko Tarantino, Tarantino, na przemian z Kapitanem Bombą… - roześmiał się Kuba.
- Taki Dear John doprowadza mnie tylko do śmiechu, a czasami nawet mi jest niedobrze… ale… Kuba, mów szczerze – nie robisz tego ani z litości, ani z… - zaczęłam. Kuba przytknął mi palcem usta.
- Powiedziałem, że się z tym liczyłem, i widać miałem rację. I tak zostaniemy przyjaciółmi, prawda?
- Jasne, jeśli tylko chcesz…
Dokładnie w tym momencie, gdy śmialiśmy się do siebie, w drzwiach stanął Ray, początkowo matowo spojrzał na nas oboje.
- On wie o mnie? – Kuba spytał.
- Wie, że ze sobą rywalizujecie. – mruknęłam. Kuba wstał z uśmiechem i poczochrał mnie po łbie.
- Zdrowiej. Do zobaczenia. – dodał. Gdy wychodził, przystanął przed Ray’em, klepnął go po ramieniu i z uśmiechem powiedział.
- You win by walkower. She’s yours. Wygrałeś walkoverem. Jest twoja. – i wyszedł.
Ray opromieniał na chwilę, chyba ze zdumienia. Trudno mu się było cieszyć, chyba dlatego, że rozwalił komuś związek. Popatrzył na mnie, jakby w duchu nie mógł usiedzieć z radości, ale tłumił to jakoś w sobie. Może to i wynik tej choroby, czy leczenia, że nie okazywał tak łatwo swych uczuć na nowo. Poczułam rodzaje pewnego katharsis, jakby Ray i jego osobowość zrodziła się raz jeszcze, i znów jest taka czysta, romantyczna, niedorzecznie piękna. Zakochałam się w tym po raz drugi, chociaż tak naprawdę nigdy się nie odkochałam.
Podparłam się na oparciu i ułożyłam sobie poduszkę, z lekkim trudem. Ray usiadł w tym samym miejscu co poprzednik i ułożył mi kołdrę.
- It will take some time to accustom to it, for me. Zajmie mi to trochę czasu, żeby się przyzwyczaić.

- That’s nothing. To nic. – uśmiechnął się, jak zawsze.

poniedziałek, 24 listopada 2014

No I don't wanna fall in love (this man is only gonna break your heart) with you

Niech każdy ma po 100 punktów. Kuba niczym nie zawinił, a Ray dostawał kolejne szanse, których dostawac nie powinien już nigdy więcej. Tu wychodzi Kubie bardzo na plus, powiedzmy, 120. Kuba za to może sobie odjąc trochę za brak zaangażowania, bo popatrzcie – leżę w szpitalu, i kto siedzi przy mnie całą noc? Ray. Ray podbija się w górę, troszeczkę, o 10, a Kubuś może sobię 10 odjąć. Jest po 110. Teraz znowu odejmiemy Rayowi za te jego psychiczne podejście do kwasu… zaraz. Przecież on miał rację, nie mogę mu odejmować punktów za dobre chęci, które mi przeszkadzały. Dycha w górę, a teraz muszę przyznać duży plus Kubie za wierność, choć i te pół roku. Ale pół roku nawet Ray nie wytrzymał, i tu, Ray -10, Kuba +10. Jest 110 vs. 120. Kubie można dorzucić za nienahalność, a wręcz brak ciągot do łóżka. To ‘duży plus’[1], powiedzmy, można go wycenić na 10 punktów, więc Kubuś wybija na 130. Kuba bierze czasami narkotyki, można mu wrzucić -5, czyli 125. Ray za to miał chorobę psychiczną, to takie -5 na wszelki wypadek. 105 vs. 125. Ray jest gotów poświęcić się dla mnie w ostateczności, mogę mu dać za to 10 punktów. 115 vs. 125, jest gorąco. Oboje są gotowi ze mną się żenić. Teraz trzeba pomyśleć jak materialna suka – po tym wypadku, zapewne nie wrócę do dobrze płatnej pracy komandosa. Musi ktoś tu zarabiać, i tu na plusie wychodzi Ray, gdyż jest baaaardzo wielofunkcyjny, a Kubuś – no cóż – nawet ja, na początku mojej pracy zarabiałam więcej. Z racji, że nie powinno się na portfel patrzyć, dam Ray’owi za to tylko 10 punktów. 120 vs. 125, jest coraz goręcej. I teraz to już nie wiem, za co jeszcze dodawać punkty, bo jakby opcje mi się skończyły. Głupio by było, gdyby minimalnie przegrał któryś z nich, a obojga mi jest strasznie szkoda. Włącza mi się jakiś syndrom Matki Teresy, bo boję się o ich oboje.
Światło już tuska[2]… znaczy dawni[3].

The world was on fire and no one could save me but you.
It's strange what desire will make foolish people do.
I never dreamed that I'd meet somebody like you.
And I never dreamed that I'd lose somebody like you.

Należy podjąć decyzję, i chyba będzie mi musiała pomóc w tym Baśka, która pracuje w tym szpitalu, i pewnie tu przyjdzie na porannym obchodzie.
Z żalem spojrzałam na w pół śpiącego Ray’a, spoglądającego gdzieś w przestrzeń. Absolutnie nie mam pojęcia o czym myślał. Na pewno nie były to błahostki, bo minę miał skupioną i lekko zdenerwowaną. Oczy błyskały mu w świetle wschodzącego słońca, które delikatnie, niczym poprawiana kołdra na kochance, oświetlało jego twarz. Sokole, błyszczące oczy, z tym czymś w oku, co dawało mu jakąś głębię i poblask… Wtedy chyba się prawie przekonałam do niego, lecz przypomniałam sobie o Jakubie… wprawdzie, nic mu nie obiecywałam… ale tak pośrednio. NIE WIEM. Muszę pogadać z Baśką.
- … zostaw go, on cię truje… - powiedziała, nerwowo wymachując rękami, siedząc przy herbacie.
- Herbata ci stygnie. – mruknęłam bez emocji, z wbitym wzrokiem w jej filiżankę. Baśka popatrzyła się na mnie wątpiąco.
- Chcesz dalej się oszukiwać z tym nieszczęsnym amantem – ogierem? To powiem ci tyle: zostaw go. Taka cecha charakteru, jak ogierowanie zostaje, będziesz tylko cierpieć, jak na każdym kroku będziesz słyszeć o jego zdradach. On cię zabija od środka, nie rób tego sobie.
- … ale ja się o niego boję. – szepnęłam, zatroskana.
- Cholera! Zacznij myśleć mózgiem, z tego słyniesz w końcu…! … czy ty naprawdę nie widzisz, jakie ciosy ci jeszcze zada? – zdenerwowała się i popiła, po czym jej przeszło. Nadal jednak mierzyła mnie krytycznym wzrokiem.
- A co ty, cyganka wróżbitka jesteś, że wiesz…? – odparłam rezolutnie.
- Spójrz na siebie. No spójrz na siebie. Co widzisz. Kawał żywego trupa, z podrapaną twarzą i ciałem, skaleczoną duszą, i próbujesz mi jeszcze wmówić, że to nic? NIC, TO MI CERON ZROBIŁ, rozumiesz? To jest nic. A to co ty masz, to już jest dośc, finito i do piachu z tym. Zabiłaś to uczucie, udało ci się! Masz kochającego mężczyznę obok siebie, fakt faktem, może i ty go nie kochasz, lecz jesteś mu wdzięczna, ale daj spokój! Kto, jak nie ty, jest na tyle głupi, aby dać się nabrać po raz kolejny na te bajki! Sama gadałaś, że, cytuję – he he, takie pierdolety to on może turystom wciskać… Wciska ci je po raz kolejny. Na wazelinie. Nie daj sobie wejść w dupę.
- … a co ty byś wybrała… gdyby Ceron cię skrzywdził, lecz chciał się poprawić, a obok siebie miałabyś, powiedzmy jakiegoś gościa a’la George Clooney, czy jakiś inny tam, najpiękniejszy, ale byś go nie kochała…
Baśka zmrużyła oczy i zacisnęła zęby.
- Nie wystawiaj mnie na takie próby, bo to nie to samo. – skwitowała.
- To JEST to samo. – syknęłam. – Zamieniłam tylko dane.
- Ray wcale mi jakoś nie zdawał być pokorny i chętny do poprawy. – dodała arogancko.
- Co ty wiesz… co on chce, a czego nie… - parsknęłam, kpiąc.
- A ty lepiej może? Przypomnij sobie tekst piosenki Michaela Boltona, tylko zamień płeć. Znajdziesz tam swoją odpowiedź…
- Że niby rzucę wszystko dla niego? Nigdy tego nie zrobiłam. Ani nie poszłam tą drogą, którą mi wyznaczył. Nic się nie zgadza, nie widzę sensu.
- Ale nie widzisz jego wad… nie widzisz jak cię skrzywdził, owszem, widzę że nadal go kochasz, ale co ci po tym… To takie samo uczucie, w sądzie nazywają ‘przemoc domowa’. Odpuść. Już najwyższy czas…
W mojej głowie toczyła się istna bitwa pod Grunwaldem. Baśka miała rację, choć nie chciałam jej na razie tego przyznawać. To takie niesprawiedliwe, oddalić miłość, na rzecz własnego bezpieczeństwa i zdrowia. Dlaczego to mnie wystawiono na tę próbę?
Na to pytanie, odpowiedziałam sobie natychmiastowo. Sama się wpakowałam w tę próbę. Gdybym nie nakłaniała Kuby do pójścia ze mną w tango, nic bym nie wiedziała, a teraz … To wszystko moja wina. Nie powinnam tego robić…
- Masz rację. Masz zajebistą rację, ale … - zeszkliły mi się oczy.
- Deszczu, rusz głową, zostaw to kopnięte serce, które wszakże kopnął ci Ray! – zdenerwowała się. W tej chwili wszedł Kuba.



[1] Duży plus, w zależności kto co lubi.
[2] tuska – haha, nie Tuska, tylko tuska, czyli duska - zmierzcha
[3] dawni, od dawn - świta

niedziela, 23 listopada 2014

Oh, my love, my darling, I've hungered for your touch

A long, lonely time
And time goes by so slowly
And time can do so much
Are you still mine?

I teraz zaczęła się rozterka – pomyślałam, leżąc w szpitalu. Jak cholera powiedzieć Ray’owi, tak delikatnie, że jestem związana w tej chwili z Jakubem, i nie możemy być razem? Nie mogę udawać że nic się nie stało, to, co powiedziałam mu przed chwilą, to czcze kłamstwa LUB coś co myślę tak po prawdzie (po kielichu). Wprawdzie, może i go kocham, ale dlaczego jednocześnie kocham i Kubę?
Znaczy, pewnie myślicie sobie, jak to – jedną noc spędzili ze sobą, już wielka miłość? Ech, żeby.
Kuba wyjaśnił mi, całą sytuację, od początku, aż do teraz. Ja traktowałam go jak przyjaciela, on cały czas się we mnie podkochiwał, ale nie chciał mi tego mówić. I być może, że to moja natura, kiedy ktoś mi mówi, że mnie kocha, a ja znam tę osobę dosyć dobrze, i mi odpowiada, to wtedy absolutnie nie mam żadnych przeciwwskazań. Dlatego pół roku po tamtejszych wydarzeniach, oficjalnie powiadomiliśmy ‘opinię publiczną’ o związku. Wenom, to się cholernie śmiał, i mówił, że czuł to. Hewlett był obruszony, ze względu na Ray’a, chociaż starał się tego nie pokazywać. Wprawdzie rozmawiałam z nim o tym, i on to powiedział, że to trochę nielojalne z mojej strony, na co ja odburknęłam, że jeśli on chciał odejść, chciał końca, to go ma. Wtedy Hewlett odpowiedział mi coś niezrozumiałego, że nie rozumiem, że chciał to zrobić dla mnie. Ja odparłam, że najgorsze co mógł zrobić, zrobił.
Uważam, że ta miłość była toksyczna. On, władczy i zaborczy, ja zbyt otwarta i towarzyska, to jest zżarcie chemii numer jeden. On popierający zdrowy tryb życia, a ja kwas, mąka, pifko i te bajery. Kolejna antychemia nie do przyjęcia. To nie mogło się udać, choć święcie wierzyłam, że będziemy na zawsze razem, skoro mówił coś o małżeństwie i rodzinie, cały, cały czas. Byliśmy jak puzzle, które się faktycznie dopasowały, ale obrazek na wierzchu mają nie ten. Idealnie zakochani w sobie, lecz niezdolni żyć ze sobą. Tak się nie da.
I teraz kochający Ray siedzi obok mnie, myśląc że śpię. Czuwa, niczym ten strażnik, jak wskazuje jego imię, a ja nie mam odwagi i serca mu o tym mówić. Najgorsze będzie, kiedy rano przyjdzie Jakub i zetknie się oko w oko z Raymondem. Na pewno od strony Kuby do bójki nie dojdzie, Ray też jest przecież spokojnym człowiekiem, chociaż… jak go wtedy Wenom zaatakował, czy w ogóle jeśli ma kogoś bronić, to rzuca się z pełnią sił.
Teraz jest już naprawdę najgorsze – którego wybrać. Kubie narobiłabym nadziei, opuszczając go, dla tego, jak go wcześniej nazwałam – debila. Jeśli bym natomiast zostawiła Ray’a, ten zapewne załamałby się i powrócił do szpitala w takim samym stanie, jak rok temu. To jest po prostu wybieranie gorszego zła, nie miłości. Patrząc na to porównanie, to każdy śmiało by powiedział – bierz Ray’a, kocha cię na zabój, nie raz to potwierdził, owszem ma słabości, ale przecież o nich wiesz. I że Kubi to taki pospoliciak, ale ja się boję, aby nie zareagował podobnie jak Ray. Może aż tak jak on to nie, ale przepraszam – Ray też wskazywał na początku, że jest romantykiem. Kuba za to pokazał wszystkie swoje karty i uczciwie podszedł do mnie z tym uczuciem, nie owijając w bawełnę, nie bawiąc się w podwójne osobowości. Ray przecież też mógł się od razu przedstawić – cześć, jestem Raymond, a w jednostce mnie łaskawie poinformować, że on to on. Tu ma on trochę na minusie, bo rzeczywiście, strasznie się bawił i kombinował, jak mnie zdobyć. Można by to uznać za plus, gdyby mnie to tak nie krzywdziło. Kuba za to, specjalnie się nie męczył, tyle że musiał z siebie wytrząsnąć te kilka słów.
Jest już grubo po drugiej w nocy. Ray nadal siedzi obok mnie. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się, czy ma otwarte oczy.
Ma.
- … Ray…? – szepnęłam. On natychmiast się obrócił w moją stronę, pochylił się nade mną, i przystawił ucho bliżej moich ust, i szepnął mi do ucha.
- You should rest. Powinnaś odpoczywać.
- I know, but… I… I lied. Wiem, ale... ja... ja kłamałam. – mruknęłam, z ciężkim sercem przełykając ślinę.
- When? Kiedy? – zapytał spokojnie.
- I … I have somebody… Ja... ja mam kogoś. - szepnęłam, mało co się nie łamiąc.
Raymond głęboko odetchnął.
- … I was angry, fucking angry because of you … then I … I had a wing-ding. Since half year ago, we are officially together… Ja byłam zła, zajebiście zła przez ciebie... potem... potem miałam romans. Od pół roku jesteśmy oficjalnie razem...
- … who’s he? Kim on jest?
- Kuba…
Ray znów westchnął i przetarł twarz, spoglądając nerwowo w podłogę. Był wyraźnie zdenerwowany.
- … but I still love you, as I said, when I was dying. ...ale nadal cię kocham, tak jak powiedziałam kiedy umierałam.
- Is that possible, to love two men? To możliwe kochać dwóch mężczyzn?
- It’s not, but … I need to think about it… I know that you gave me great time of my life, I’m thankful, but… You hurt me, really, really hurt me. I forgive you, there’s no doubt… I really want to make good decision. Nie, ale... muszę to przemyśleć... wiem że dałeś mi naprawdę dobry kawał życia. Jestem wdzięczna, ale... zraniłeś mnie, naprawdę, zraniłeś mnie. Wybaczam ci, nie mam co do tego wątpliwości... chcę podjąć naprawdę dobrą decyzję.
- And he… what he gave you? A on... co ci dał?
- … the same as you. But never hurt. ...to samo co ty. Ale nigdy nie zranił.
- I think, I’m loosing this game. Myślę, że przegrywam tę zabawę. – wstał. Podniosłam się wraz z nim i złapałam go za rękę.
- It doesn't mean, that you’re looser on start… You’ve one, one big and important advantage… To nie oznacza że jesteś przegrany już na starcie... Masz jedną, wielką i ważną zaletę.
- … which … ? Jaką?
- If nothing didn’t changed, I remember that you’re my knight, which is ready to die for me. You proven it many times. I’ll… I’ll decide, tomorrow. I know I must. Jeśli nic się nie zmieniło, to pamiętam cię jako mojego rycerza, który jest gotów za mnie umrzeć. Dowiodłeś temu wiele razy. Ja... ja zdecyduję jutro. Wiem że muszę.
- You said, that you had romance … Powiedziałaś że miałaś romans...
- Yes… Tak...
- You slept with him? Spałaś z nim?
Opuściłam głowę.
- … don’t get it wrong, but yes, I slept. ... nie bierz tego do siebie, ale tak, spałam.
- He gave you more than I? Dał ci więcej niż ja?
- Ray! Please stop pressing me…! I try, I try to… to think… you don’t help me with that. Ray! Proszę, nie naciskaj mnie...! Staram się, staram się... myśleć... nie pomagasz mi tym.
- It’s simple computing, if he gave you more than I had given, you should stay with him, and forget about me… To zwykłe obliczenia, jeśli on dał ci więcej niż ja dałem, to powinnaś zostać z nim i zapomnieć o mnie...
- Ray, it’s not about how many you, or he gave.  Every other thing has other weight for me, you get it? Ray, to nie chodzi o to ile ty czy on mi dał. Każda inna rzecz ma inną wagę dla mnie, rozumiesz?
- You know, I know one thing. I won’t love any person, like I love you. I know, that’s difficult love, so twisted and crazy, but… If love would be easy, how would look the world? Wiesz, wiem tylko jedną rzecz. Nie pokocham żadnej osoby jak kocham ciebie. Wiem, to trudna miłość, pokręcona i szalona, ale... jeśli miłość byłaby łatwa, jak wyglądałby świat?
- You’re right. But I know, that your word strength is hard. I must think it on my own… you can sit here, but… I must think in my mind alone. Masz rację. Ale wiem, że twoja mowa jest niezła. Muszę pomyśleć sama, możesz tu siedzieć, ale muszę myśleć w mojej głowie sama.
Coraz mocniej wysilałam swój umysł, aby w końcu zadecydować...