Weszłam do
domu. Nawet pies mnie nie przywitał, bo już go nie mam. Rzuciłam torbę,
trzasnęłam drzwiami i padłam na wersalkę. Kim ja się stałam przez te kilka lat?
Zimnym kamieniem, bez serca, który zabija, ucieka i pewnie mogę się założyć, że
policja już tu była, i sąsiedzi już dzwonią na policję. Wtuliłam się jeszcze
bardziej w róg kanapy i skrzywiłam się, bo nie chciałam płakać. Te wszystkie
zabójstwa ostatniego czasu są na nic i powiem tyle że narobiłam sobie nieźle w
kartach i pójdę siedzieć za to. Pójdę! Bo co innego może dostać seryjny
zabójca? Ktoś by powiedział że mam na to licencję, ależ owszem i
błogosławieństwo CIA, tylko co z tego, skoro oni nie powiedzą że to było do
czegoś potrzebne niezwłocznie. Poszłam na balkon z papierosem i bez whiskey.
Usiadłam pod ścianą, i nawet z daleka wypatrzyłam radiowozy. Uśmiechnęłam się
sama do siebie, wyrzuciłam peta, otworzyłam drzwi, sama się zakułam i usiadłam
w fotelu.
W tej samej
chwili całe moje ciało przeszedł taki kopniak prądu i genialny pomysł aby
upozorować moje zabójstwo.
DŻENIUS.
Tylko muszę
nadmienić, że policja stała już pod blokiem, właściwie szła już tutaj. A ja już
stałam na balkonie i zręcznie po rynnie, zjechałam na dół. Ma się to
doświadczenie, oczywiście nie z klubów go-go.
Postanowiłam
zrobić porządek, i to niezły. Od jakichś podejrzanych typów kupiłam kilka
paczek krwi (jeśli nie wiedzieliście że ludzką krew można kupić tak samo jak
nerki, to teraz wiecie). Tak samo udało mi się zdobyć panią truposz, jakąś
bezdomną. Nie wiem skąd oni to mają, ale wiem jedno – że będzie miała zajebisty
pogrzeb.
Jedno
musiałam poświęcić – swój samochód. Nie Camaro, a Civica. Wsadziłam zwłoki za
kierownicę, poukładałam kamienie i sznurki w taki sposób, aby w lesie walnęła
prosto w drzewo. Oczywiście były tam też dokumenty, a całość napoiłam whiskey i
benzyną. Kobietę usadziłam na miejscu kierowcy i wpompowałam w nią krew, aby
troszkę odświeżała.
Samochód
spektakularnie wrąbał się w drzewo, zapłon musiałam spowodować zapalniczką, ale
było warto. Usiadłam sobie w krzaczkach i obserwowałam całość. Prawie jak w
filmie. Mam dokumenty Coswortha, więc na tym jeszcze przeżyję.
I jeszcze
podpisałam sobie umowę kupna sprzedaży chaty, więc bezdomną nie pozostałam.
Problemem była płytka tożsamość Coswortha, czyli – mała wiarygodność.
Na następny
dzień kupiłam sobie gazetki, i znowu o mnie głośno wszędzie o mojej ofierze
całopalnej.
W telewizji,
ciekawe zdjęcia, reportaże, o moim życiorysie. Oglądając sobie CNN, właśnie
piłam ciepłe kakałko.
„… and hot unreliable news from
Poland – Polish special agent died in car accident, probably it was suicide.
Polish Army removed censorship from her identity – agent, but really – soldier
was Major Zuzanna Deszcz, a Italian Mafia buster. She discovered all mafia net
in San Francisco, by multiple kills. Police officers are thinking that she
killing in amuck, but aim of this, we’ll never get know, also agents from CIA
and FBI are talking about kill of one of agents, close friend of soldier... We
have transmission from Wroclaw in Poland, home of died soldier, Becky, what
more you can tell about it?
- Well, with us is commander of our
forces in Poland, sgt. Douglas Hewlett and aide-de-camp of died officer…”
W tym
momencie mało co nie poplułam się kakaem, a musicie wiedzieć, że w ogóle nie
słuchałam o czym gadają. Dopiero teraz przejrzałam na oczy i dopiero teraz
spadły mi klapki z oczu. Te klapki to kurwa Kuboty musiały być, że taka ślepa
jestem. Aide jest zawaliście podobny do Raya.
Zaraz,
chwilę… Dlaczego Aide nigdy nie zastanawiał się, jeśli chodzi o moje
bezpieczeństwo? Dlaczego nigdy nie zezwalał na wystawianie mnie na
niebezpieczeństwo?
Dlaczego
nigdy nie mówił o mnie źle?
Dlaczego, ta
rozmowa z Hewlettem, skąd, ona nie była o Baśce, ona była o mnie!?
Skąd Hewlett
znał agentów CIA, i dlaczego nie spojrzałam w te kartoteki później i dlaczego
odcięto mi prąd od laptopa po włamaniu?
ŻEBYM SIĘ
NIE DOWIEDZIAŁA!
Tylko… tego
że ktoś jest do kogoś podobny?
Ray nie miał
brata! Nie miał! Za dziwne, aby podobieństwo…
I w tym
momencie do drzwi ktoś zapukał. Zerknęłam przez judasza, a tam… Policja.
Świetnie.
Już nie mam
pomysłu jak się ukryć, przestaję myśleć.
- Proszę
otworzyć, wiemy że pani to pani! – krzyczał ktoś.
Wzięłam
Berettę, usiadłam, opierając się pod ścianą, i chyba chciałam strzelić sobie w
łeb. W tej samej chwili wbiła policja do pokoju, z krzykiem żeby rzucić broń.
Rzuciłam w ich stronę gnata z mruknięciem – „Pierdolę, game over.”
Nie pamiętam
jak wsiadałam do radiowozu.
Nie pamiętam
jazdy przez Wrocław w blasku niebieskich świateł.
Nie pamiętam
jak siedziałam w celi, oczekując na przesłuchanie.
Nie pamiętam
kiedy prowadzili mnie do sali przesłuchań.
I nie
pamiętałam rozmowy na przesłuchaniu do pewnego momentu. I tak nie odzywałam się
ani słowem do polskich ludzi, nie mówiąc o amerykańskiej drużynie.
- ...
wszystko to jak krew w piach…
-… nic nie
odpowie…
- … spływa
po niej jak po kaczce…
- … czuję,
jakbym mówił do głuchej osoby…
- … niby
mówili że tacy ludzie są szurnięci, ale nie wiedziałem że aż tak…
… i w kółko.
A ja nie mogłam sobie poradzić z myślą o tym że Aide to…
- Czy chociaż
raz mogłaby pani posłuchać? – wydarła się mi do ucha policjantka. Pięknie
obrzydliwym falsetem.
- Ja
pierdolę, zamknij ryj, znalazła się Carmen, królowa opery w pizdu. – mruknęłam
odruchowo i ogromnie poważnie i sarkastycznie.
- Witamy! –
krzyknęła. – Wreszcie wiesz jak się mówi?
Obróciłam
się na nią z miną taką baśkową.
- Gdyby nie
kajdanki, miałabyś taki objeb jaki ci się nawet nie śnił.
- Nie klnie
się w obecności funkcjonariusza!
- Pierdol
się. – mruknęłam.
- Widzę że
nie chcesz podjąć z nami czystej współpracy.
- Wisi mi
wasza współpraca. Myślicie że nie znam prawa.
- A znasz?
- Znam i
wiem że wasza pierdolona współpraca co najwyżej da wam awans a mnie usadzenie w
kiciu na ładne parę lat! Bo chuja wiecie co ja zrobiłam! Wolę ryzykować karę
śmierci w innym kraju niż nieprawidłowe osądzanie.
- Proszę
nie… - odezwał się drugi komisarz.
- To
„pierdol się” dotyczyło również ciebie. Was wszystkich, konkretniej.
Kiedy mnie
wyprowadzali, zobaczyłam wielką wrzawę w korytarzu. Siedząc w celi, klawisz
poinformował mnie, że tamci na razie uznają mnie za winną… winną uszczerbku na
zdrowiu Meflocciego! Ja pieprzę! Pojadę z reklamy kaefce: so good!
Kilka minut
później do cel wszedł Aide. Ja siedziałam w kącie jednej z nich. Jak go zobaczyłam
to mnie ojaśniło. Tak miałam popieprzone we łbie, że te srebrne oczy nie
przypominały mi innych. Pokręcił głową, z lekka się uśmiechając. Poszedł dalej.
Kilka chwil potem wypuszczono mnie stamtąd.
Otworzyli mi
drzwi, a ja stałam, dziko spoglądając na lewo i prawo, lewo i prawo, prawo i
lewo, lewo i prawo. Dostałam papiery jakieś, i siadając w emce, nie
powstrzymałam się i zobaczyłam co tam jest.
… but the very next day, you gave it away…
W odmęcie
biurkowej gadaniny odnalazłam jedno zdanie, które przyprawiło mnie o kolejny
zawał. Takie samo zdanie, które wypowiedział Luigi, za co dostał kulę. Nerwowo
przygryzłam wargę i zmarszczyłam brwi. To nie wszystko. Zdjęcia. Tu całe
szczęście że nie wybuchłam rykiem, bo zobaczyłam jednoznaczne zdjęcie – pewnej
pary: Ray. Zamknęłam dziadostwo. Cała moja duma poszła się … jebać.
Wyskoczyłam z autobusu jak dzikus i na piechotę poszłam do mieszkania. Weszłam
i wyszłam. Z kluczami do domu w górach. Wściekłam się. Niemiłosiernie. Jadąc,
nie patrzyłam w ogóle na jakiekolwiek znaki. Było mi wszystko jedno, czy się
wypieprzę na którymś zakręcie, czy nie. Tamtego wieczora, nie miało to
większego znaczenia. Silna furia i mój debilny charakter, dawały w połączeniu
niebezpieczną mieszankę, podobną do tej, która ujawni się w walce. Mieszanka ta
nazywała się agresją, i była efektem ubocznym pozostałym po zespole stresu
pourazowego. Kiedyś, silna i podobna furia miała inne zakończenie, i takie coś
zostało. Chcąc nie chcąc, po prostu dewiacja. Włączyłam radio, które po chwili
uderzyłam soczyście w wyłącznik, ponieważ dalej nadawali o tym o czym nie chce
słyszeć. Brak kontroli nad sobą w agresji, przepraszam. Kolejny punkt.
Weszłam do
domu. Zimno jak w zimie, i to tu. Rozpaliłam kominek, i bez jakiejkolwiek
aparycji, poszłam do barku po… nie Jacka Danielsa, a po zwykłą czystą. Nawet
nie bawiłam się w kieliszki, po prostu leciałam z gwinta połówkę, na jednej się
nie skończyło. Kiedy byłam w połowie drugiej, usłyszałam w szumie, chrzęst
zamka. Ktoś mi się chyba tu włamuje. Spróbowałam wstać, ale to była śmieszna
próba prób i błędów. Podniosłam się na sofie i trzymając się różnych rzeczy…
upadłam, no extra. A może mi się zdawało. Podobnie wróciłam i padłam na sofę,
mędząc sama do siebie, że jest twarda podłoga i kto to w ogóle wymyślił robić
twarde podłogi. Zasłoniłam ręką twarz, powoli zgonując, kiedy moim oczom ukazał
się Ray, a właściwie to nie wiem kto.
- Get outta way. Jazda stąd. – mruknęłam.
- You're
okay? Wszystko okej?
- No. I’m pretty fuckin’ far from
being okay! Nie, jestem zajebiście
daleko od bycia okej! Idź sobie, nie chcę cię widzieć. Spadaj stąd. –
zaczęłam nerwowo machać.
- Why you’re talking in polish? Dlaczego mówisz tylko po polsku?
- Bo jestem
kurwa w Polsce. Get out. Wynoś się. –
wycedziłam i walnęłam głową w poduszkę, pod którą była pusta butelka, co mnie
ostro zabolało.
- Why? Dlaczego?
- Why you’re
asking? A dlaczego pytasz? –
mruknęłam spoglądając w przestrzeń.
- I … Ja…
- Get out. After this what I saw, I
don’t wanna see you anymore. Anymore! Wynoś się. Po tym co zobaczyłam, nie chcę ciebie widzieć nigdy więcej.
NIGDY WIĘCEJ! – krzyczałam, wymachiwując rękoma.
- You’re
drunk. Jesteś pijana.
- You don’t
say? No coś ty?
- How … Jak…
I tak gadał
gadał a ja miałam gdzieś to wszystko. Jak mnie poniesie, zaraz sama go wyniosę
jak się nie wyniesie. Wkurzyłam się i otrząsając się, powstałam naprzeciw.
- Why the rum is gone? Dlaczego nie ma rumu? – zapytałam jak
Jack Sparrow, zapominając co chciałam zrobić. Obrałam kierunek do lodówy, ale
na dwóch krokach, nogi odmówiły posłuszeństwa. Ray złapał mnie i wyraźnie go to
rozbawiło.
- Śmiej się,
to przez ciebie.
Otrzepałam
się i chciałam iść dalej.
- You are insulted, because of this
photo? Jesteś obrażona przez to
zdjęcie? – wskazano na zdjęcie.
- Yep. I
didn’t told you that you got to get out? Tak.
Nie powiedziałam ci przypadkiem żebyś się stąd wynosił? – przybrałam
zastanawiającą się minę.
- It isn’t that you are thinking… To nie tak jak myślisz…
- This is a movie, not apologise. Move.
To film, nie wymówka… Jazda… –
wskazałam ręką na drzwi.
- I … Ja…
- Oh really? Really – I don’t know
your real name, huh? Tak serio?
Serio to nie znam nawet twojego prawdziwego imienia. – obruszyłam się.
- I can tell you. Mogę ci powiedzieć.
- Now it
doesn’t fucking matter to me. Teraz to
mam na to wyjebane. – machnęłam bezwiednie.
- I’m Javier. Mam na imię Javier.
- Javier, huehehuh. Prretty! Javier, huhehuh. Ślicznie! – machnęłam
rękoma, cedząc przez zęby, z ironicznym uśmiechem, tak podobnie jak Jim Carrey,
a może bardziej jak rozprostowywująca swoją sukienkę tancerka ludowa, właśnie.
– A teraz wypierdalaj. – spoważniałam.
- I know it’s stupid name. You
aren’t perfect too. Wiem że to
głupie imię. Ty też nie jesteś perfekcyjna.
- Oh well, pardon me MR. PERFECT! I
guess I forgot that you never, ever make a mistake! No jasne, przepraszam panie PERFEKCYJNY! Podejrzewam że zapomniałam, że
nigdy, przenigdy nie popełniasz błędów! – znów pojechałam filmowym klasykiem.
- I did. Popełniłem.
- Sure, I know which. You meet me
and I meet ya’, so it was most unreliable mistake, I ever got. Jasne, nawet wiem który. Ty mnie poznałeś, a
ja ciebie, i to była największa pomyłka jaką kiedykolwiek popełniłam. –
wyrecytowałam jednym tchem, zaznaczając ostatnie słowo.
- No. I leaved you, please, forgive me. Nie. To ja ciebie zostawiłem, proszę, wybacz
mi.
- Ain’t easy. Why you get here, and
how? Keys! Nie ma tak łatwo!
Dlaczego tu przyjechałeś i jak? Klucze! – wyciągnęłam rękę.
Zamilkł. Z
ręki wyrwałam klucz. To Baśki. Poczułam się oszukana przez wszystkich.
- Humph. –
westchnęłam. - Bawicie się mną. – pociągnęłam łyk, ze łzą w oku. Usiadłam na
fotelu i zamroczona, patrzyłam gdzieś dalej. - … leave me alone. Zostaw mnie samą.
- Could you
once listen to me? Możesz choć raz mnie
posłuchać?
- I’m so sorry, but how dear you?! Tak mi przykro, ale jak możesz? –
sięgnęłam po nóż, rozpakowywując tabletki przeciwbólowe. – Once, I listened,
and what? You want do the
same, I know, you’re that you’re. It was good? Raz, posłuchałam i co? Chcesz tego samego, wiem, że ty to ty. Dobrze było?
- As shown as good. Tak jak wyglądało.
- Yep. I found that you’re very good
lover, but it wasn’t love? That thing is called desire. And I call to you, when
I will want you to do the same. Like prostitute. Ta, uważam że jesteś świetnym kochankiem, ale to nie była miłość? To
się nazywa pożądanie. I zadzwonię do ciebie, kiedy będę chciała tego samego.
Jak po kurwę. – zaczęłam filozować, jak Sokrates.
- I’m
confused, but I don’t agree with you. Zgubiłem
się już, ale nie zgodzę się z tobą.
- You don’t need to. It was
proposition, when you feel desire. Oh please, don’t tell me it isn’t. Nie musisz. To była propozycja, kiedy znów
poczujesz pożądanie. Bo nie mów, jak słowo daję, że nie tak nie było. –
ciągnęłam dalej wywód.
- I think, I
do. Myślę, że to powiem.
Wkurzyłam
się i nóż poszybował kilka centymetrów od ramienia.
- It’s the best
bullshit to do it again, I’ve ever heard. – To
najlepsze pierdolenie jakie słyszałam, żeby to znowu zrobić.
Zapadła
cisza. Nóż wisiał na boazerii.
- Ja
pieprzę, jeszcze chatę se zepsuję. – mruknęłam, idąc po nóż.
- Leave this, please. I wanna
live. Zostaw to, proszę, chcę żyć.
- Pożyczę ci
tę maczetę byś przedarł się przez gąszcz wątpliwości. – pogroziłam nożem.
- Forget about it. Zapomnij. – wyciągnęłam ręce w geście
„mózg rozjebany”.
- Don’t you see anything? Or rather, do you see none
of what you could see? Niczego nie widzisz? Albo inaczej, widzisz
to czego nie możesz dostrzec?
- (do butelki) Panie Tadeuszu,
tak sobie myślę, że to początek pięknej przyjaźni…
- You’re talking to
yourself? Mówisz ze sobą?
- Yes, sometimes I
would like ask expert. Tak,
czasami lubię zasięgnąć rady eksperta. – zapewniłam.
- If you were a little more tense, you'd snap… Jeśli byłabyś jeszcze trochę bardziej
spięta, byłabyś spinaczem.
- Sorry I'm allergic to fucking bullshit. –
kichnęłam. - Did
I ever told you, that I will kill you? Czy mówiłam ci już kiedyś że cię zabiję?
- I’m
afraid, but yes… Obawiam
się że tak.
- No to gotuj łeb. – smarknęłam
nosem.
- Let me tell something… Daj mi
coś powiedzieć… - zaczął podniesionym głosem.
- (udaje krótkofalówkę)
What-we-got-here-is-a-failure-to-communicate, ssshk. I think it’s time. Can
runaway in 30 seconds, or I slaught you. I promise. Co-my-tutaj-mamy-jest-błędem-w-komunikacji-szzzk. Myślę że już czas. Możesz
zwiewać w ciągu 30 sekund, albo cię zaszlachtuję.
- Give me
one minute, then I can go. Daj mi minutę i
potem mogę iść.
Zmarszczyłam
brwi, bo ktoś mi neguje i próbuje się targować moją dumą. Zmrużyłam powieki.
- Sure. No dobra. – mruknęłam łykając tabletkę i
popijając czymkolwiek co było pod ręką. Ten podszedł do mojego laptopa, coś tam
nawstukiwał i obrócił w moją stronę, nic nie powiedziawszy. Spoglądałam z daleka
na to i w tej chwili moim oczom ukazało się…
Stałam jak
wryta. Podeszłam bliżej, bo myślałam że niedowidzę, albo źle widzę. O kurwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz