Chanka

Chanka

czwartek, 29 maja 2014

"ooo Last Christmas, I gave you my heart"

Weszłam do domu. Nawet pies mnie nie przywitał, bo już go nie mam. Rzuciłam torbę, trzasnęłam drzwiami i padłam na wersalkę. Kim ja się stałam przez te kilka lat? Zimnym kamieniem, bez serca, który zabija, ucieka i pewnie mogę się założyć, że policja już tu była, i sąsiedzi już dzwonią na policję. Wtuliłam się jeszcze bardziej w róg kanapy i skrzywiłam się, bo nie chciałam płakać. Te wszystkie zabójstwa ostatniego czasu są na nic i powiem tyle że narobiłam sobie nieźle w kartach i pójdę siedzieć za to. Pójdę! Bo co innego może dostać seryjny zabójca? Ktoś by powiedział że mam na to licencję, ależ owszem i błogosławieństwo CIA, tylko co z tego, skoro oni nie powiedzą że to było do czegoś potrzebne niezwłocznie. Poszłam na balkon z papierosem i bez whiskey. Usiadłam pod ścianą, i nawet z daleka wypatrzyłam radiowozy. Uśmiechnęłam się sama do siebie, wyrzuciłam peta, otworzyłam drzwi, sama się zakułam i usiadłam w fotelu.
W tej samej chwili całe moje ciało przeszedł taki kopniak prądu i genialny pomysł aby upozorować moje zabójstwo.
DŻENIUS. 
Tylko muszę nadmienić, że policja stała już pod blokiem, właściwie szła już tutaj. A ja już stałam na balkonie i zręcznie po rynnie, zjechałam na dół. Ma się to doświadczenie, oczywiście nie z klubów go-go.
Postanowiłam zrobić porządek, i to niezły. Od jakichś podejrzanych typów kupiłam kilka paczek krwi (jeśli nie wiedzieliście że ludzką krew można kupić tak samo jak nerki, to teraz wiecie). Tak samo udało mi się zdobyć panią truposz, jakąś bezdomną. Nie wiem skąd oni to mają, ale wiem jedno – że będzie miała zajebisty pogrzeb.
Jedno musiałam poświęcić – swój samochód. Nie Camaro, a Civica. Wsadziłam zwłoki za kierownicę, poukładałam kamienie i sznurki w taki sposób, aby w lesie walnęła prosto w drzewo. Oczywiście były tam też dokumenty, a całość napoiłam whiskey i benzyną. Kobietę usadziłam na miejscu kierowcy i wpompowałam w nią krew, aby troszkę odświeżała.
Samochód spektakularnie wrąbał się w drzewo, zapłon musiałam spowodować zapalniczką, ale było warto. Usiadłam sobie w krzaczkach i obserwowałam całość. Prawie jak w filmie. Mam dokumenty Coswortha, więc na tym jeszcze przeżyję.
I jeszcze podpisałam sobie umowę kupna sprzedaży chaty, więc bezdomną nie pozostałam. Problemem była płytka tożsamość Coswortha, czyli – mała wiarygodność.
Na następny dzień kupiłam sobie gazetki, i znowu o mnie głośno wszędzie o mojej ofierze całopalnej.
W telewizji, ciekawe zdjęcia, reportaże, o moim życiorysie. Oglądając sobie CNN, właśnie piłam ciepłe kakałko.
„… and hot unreliable news from Poland – Polish special agent died in car accident, probably it was suicide. Polish Army removed censorship from her identity – agent, but really – soldier was Major Zuzanna Deszcz, a Italian Mafia buster. She discovered all mafia net in San Francisco, by multiple kills. Police officers are thinking that she killing in amuck, but aim of this, we’ll never get know, also agents from CIA and FBI are talking about kill of one of agents, close friend of soldier... We have transmission from Wroclaw in Poland, home of died soldier, Becky, what more you can tell about it?
- Well, with us is commander of our forces in Poland, sgt. Douglas Hewlett and aide-de-camp of died officer…”
W tym momencie mało co nie poplułam się kakaem, a musicie wiedzieć, że w ogóle nie słuchałam o czym gadają. Dopiero teraz przejrzałam na oczy i dopiero teraz spadły mi klapki z oczu. Te klapki to kurwa Kuboty musiały być, że taka ślepa jestem. Aide jest zawaliście podobny do Raya.
Zaraz, chwilę… Dlaczego Aide nigdy nie zastanawiał się, jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo? Dlaczego nigdy nie zezwalał na wystawianie mnie na niebezpieczeństwo?
Dlaczego nigdy nie mówił o mnie źle?
Dlaczego, ta rozmowa z Hewlettem, skąd, ona nie była o Baśce, ona była o mnie!?
Skąd Hewlett znał agentów CIA, i dlaczego nie spojrzałam w te kartoteki później i dlaczego odcięto mi prąd od laptopa po włamaniu?
ŻEBYM SIĘ NIE DOWIEDZIAŁA!
Tylko… tego że ktoś jest do kogoś podobny?
Ray nie miał brata! Nie miał! Za dziwne, aby podobieństwo…
I w tym momencie do drzwi ktoś zapukał. Zerknęłam przez judasza, a tam… Policja. Świetnie.
Już nie mam pomysłu jak się ukryć, przestaję myśleć.
- Proszę otworzyć, wiemy że pani to pani! – krzyczał ktoś.
Wzięłam Berettę, usiadłam, opierając się pod ścianą, i chyba chciałam strzelić sobie w łeb. W tej samej chwili wbiła policja do pokoju, z krzykiem żeby rzucić broń. Rzuciłam w ich stronę gnata z mruknięciem – „Pierdolę, game over.”
Nie pamiętam jak wsiadałam do radiowozu.
Nie pamiętam jazdy przez Wrocław w blasku niebieskich świateł.
Nie pamiętam jak siedziałam w celi, oczekując na przesłuchanie.
Nie pamiętam kiedy prowadzili mnie do sali przesłuchań.
I nie pamiętałam rozmowy na przesłuchaniu do pewnego momentu. I tak nie odzywałam się ani słowem do polskich ludzi, nie mówiąc o amerykańskiej drużynie.
- ... wszystko to jak krew w piach…
-… nic nie odpowie…
- … spływa po niej jak po kaczce…
- … czuję, jakbym mówił do głuchej osoby…
- … niby mówili że tacy ludzie są szurnięci, ale nie wiedziałem że aż tak…
… i w kółko. A ja nie mogłam sobie poradzić z myślą o tym że Aide to…
- Czy chociaż raz mogłaby pani posłuchać? – wydarła się mi do ucha policjantka. Pięknie obrzydliwym falsetem.
- Ja pierdolę, zamknij ryj, znalazła się Carmen, królowa opery w pizdu. – mruknęłam odruchowo i ogromnie poważnie i sarkastycznie.
- Witamy! – krzyknęła. – Wreszcie wiesz jak się mówi?
Obróciłam się na nią z miną taką baśkową.
- Gdyby nie kajdanki, miałabyś taki objeb jaki ci się nawet nie śnił.
- Nie klnie się w obecności funkcjonariusza!
- Pierdol się. – mruknęłam.
- Widzę że nie chcesz podjąć z nami czystej współpracy.
- Wisi mi wasza współpraca. Myślicie że nie znam prawa.
- A znasz?
- Znam i wiem że wasza pierdolona współpraca co najwyżej da wam awans a mnie usadzenie w kiciu na ładne parę lat! Bo chuja wiecie co ja zrobiłam! Wolę ryzykować karę śmierci w innym kraju niż nieprawidłowe osądzanie.
- Proszę nie… - odezwał się drugi komisarz.
- To „pierdol się” dotyczyło również ciebie. Was wszystkich, konkretniej.
Kiedy mnie wyprowadzali, zobaczyłam wielką wrzawę w korytarzu. Siedząc w celi, klawisz poinformował mnie, że tamci na razie uznają mnie za winną… winną uszczerbku na zdrowiu Meflocciego! Ja pieprzę! Pojadę z reklamy kaefce: so good!
Kilka minut później do cel wszedł Aide. Ja siedziałam w kącie jednej z nich. Jak go zobaczyłam to mnie ojaśniło. Tak miałam popieprzone we łbie, że te srebrne oczy nie przypominały mi innych. Pokręcił głową, z lekka się uśmiechając. Poszedł dalej. Kilka chwil potem wypuszczono mnie stamtąd.
Otworzyli mi drzwi, a ja stałam, dziko spoglądając na lewo i prawo, lewo i prawo, prawo i lewo, lewo i prawo. Dostałam papiery jakieś, i siadając w emce, nie powstrzymałam się i zobaczyłam co tam jest.

… but the very next day, you gave it away…

W odmęcie biurkowej gadaniny odnalazłam jedno zdanie, które przyprawiło mnie o kolejny zawał. Takie samo zdanie, które wypowiedział Luigi, za co dostał kulę. Nerwowo przygryzłam wargę i zmarszczyłam brwi. To nie wszystko. Zdjęcia. Tu całe szczęście że nie wybuchłam rykiem, bo zobaczyłam jednoznaczne zdjęcie – pewnej pary: Ray. Zamknęłam dziadostwo. Cała moja duma poszła się … jebać. Wyskoczyłam z autobusu jak dzikus i na piechotę poszłam do mieszkania. Weszłam i wyszłam. Z kluczami do domu w górach. Wściekłam się. Niemiłosiernie. Jadąc, nie patrzyłam w ogóle na jakiekolwiek znaki. Było mi wszystko jedno, czy się wypieprzę na którymś zakręcie, czy nie. Tamtego wieczora, nie miało to większego znaczenia. Silna furia i mój debilny charakter, dawały w połączeniu niebezpieczną mieszankę, podobną do tej, która ujawni się w walce. Mieszanka ta nazywała się agresją, i była efektem ubocznym pozostałym po zespole stresu pourazowego. Kiedyś, silna i podobna furia miała inne zakończenie, i takie coś zostało. Chcąc nie chcąc, po prostu dewiacja. Włączyłam radio, które po chwili uderzyłam soczyście w wyłącznik, ponieważ dalej nadawali o tym o czym nie chce słyszeć. Brak kontroli nad sobą w agresji, przepraszam. Kolejny punkt.
Weszłam do domu. Zimno jak w zimie, i to tu. Rozpaliłam kominek, i bez jakiejkolwiek aparycji, poszłam do barku po… nie Jacka Danielsa, a po zwykłą czystą. Nawet nie bawiłam się w kieliszki, po prostu leciałam z gwinta połówkę, na jednej się nie skończyło. Kiedy byłam w połowie drugiej, usłyszałam w szumie, chrzęst zamka. Ktoś mi się chyba tu włamuje. Spróbowałam wstać, ale to była śmieszna próba prób i błędów. Podniosłam się na sofie i trzymając się różnych rzeczy… upadłam, no extra. A może mi się zdawało. Podobnie wróciłam i padłam na sofę, mędząc sama do siebie, że jest twarda podłoga i kto to w ogóle wymyślił robić twarde podłogi. Zasłoniłam ręką twarz, powoli zgonując, kiedy moim oczom ukazał się Ray, a właściwie to nie wiem kto.
- Get outta way. Jazda stąd. – mruknęłam.
- You're okay? Wszystko okej?
- No. I’m pretty fuckin’ far from being okay! Nie, jestem zajebiście daleko od bycia okej! Idź sobie, nie chcę cię widzieć. Spadaj stąd. – zaczęłam nerwowo machać.
- Why you’re talking in polish? Dlaczego mówisz tylko po polsku?
- Bo jestem kurwa w Polsce. Get out. Wynoś się. – wycedziłam i walnęłam głową w poduszkę, pod którą była pusta butelka, co mnie ostro zabolało.
- Why? Dlaczego?
- Why you’re asking? A dlaczego pytasz? – mruknęłam spoglądając w przestrzeń.
- I … Ja…
- Get out. After this what I saw, I don’t wanna see you anymore. Anymore! Wynoś się. Po tym co zobaczyłam, nie chcę ciebie widzieć nigdy więcej. NIGDY WIĘCEJ! – krzyczałam, wymachiwując rękoma.
- You’re drunk. Jesteś pijana.
- You don’t say? No coś ty?
- How … Jak…
I tak gadał gadał a ja miałam gdzieś to wszystko. Jak mnie poniesie, zaraz sama go wyniosę jak się nie wyniesie. Wkurzyłam się i otrząsając się, powstałam naprzeciw.
- Why the rum is gone? Dlaczego nie ma rumu? – zapytałam jak Jack Sparrow, zapominając co chciałam zrobić. Obrałam kierunek do lodówy, ale na dwóch krokach, nogi odmówiły posłuszeństwa. Ray złapał mnie i wyraźnie go to rozbawiło.
- Śmiej się, to przez ciebie.
Otrzepałam się i chciałam iść dalej.
- You are insulted, because of this photo? Jesteś obrażona przez to zdjęcie? – wskazano na zdjęcie.
- Yep. I didn’t told you that you got to get out? Tak. Nie powiedziałam ci przypadkiem żebyś się stąd wynosił? – przybrałam zastanawiającą się minę.
- It isn’t that you are thinking… To nie tak jak myślisz…
- This is a movie, not apologise. Move. To film, nie wymówka… Jazda… – wskazałam ręką na drzwi.
- I … Ja…
- Oh really? Really – I don’t know your real name, huh? Tak serio? Serio to nie znam nawet twojego prawdziwego imienia. – obruszyłam się.
- I can tell you. Mogę ci powiedzieć.
- Now it doesn’t fucking matter to me. Teraz to mam na to wyjebane. – machnęłam bezwiednie.
- I’m Javier. Mam na imię Javier.
- Javier, huehehuh. Prretty! Javier, huhehuh. Ślicznie! – machnęłam rękoma, cedząc przez zęby, z ironicznym uśmiechem, tak podobnie jak Jim Carrey, a może bardziej jak rozprostowywująca swoją sukienkę tancerka ludowa, właśnie. – A teraz wypierdalaj. – spoważniałam.
- I know it’s stupid name. You aren’t perfect too. Wiem że to głupie imię. Ty też nie jesteś perfekcyjna.
- Oh well, pardon me MR. PERFECT! I guess I forgot that you never, ever make a mistake! No jasne, przepraszam panie PERFEKCYJNY! Podejrzewam że zapomniałam, że nigdy, przenigdy nie popełniasz błędów! – znów pojechałam filmowym klasykiem.
- I did. Popełniłem.
- Sure, I know which. You meet me and I meet ya’, so it was most unreliable mistake, I ever got. Jasne, nawet wiem który. Ty mnie poznałeś, a ja ciebie, i to była największa pomyłka jaką kiedykolwiek popełniłam. – wyrecytowałam jednym tchem, zaznaczając ostatnie słowo.
- No. I leaved  you, please, forgive me. Nie. To ja ciebie zostawiłem, proszę, wybacz mi.
- Ain’t easy. Why you get here, and how? Keys! Nie ma tak łatwo! Dlaczego tu przyjechałeś i jak? Klucze! – wyciągnęłam rękę.
Zamilkł. Z ręki wyrwałam klucz. To Baśki. Poczułam się oszukana przez wszystkich.
- Humph. – westchnęłam. - Bawicie się mną. – pociągnęłam łyk, ze łzą w oku. Usiadłam na fotelu i zamroczona, patrzyłam gdzieś dalej. - …  leave me alone. Zostaw mnie samą.
- Could you once listen to me? Możesz choć raz mnie posłuchać?
- I’m so sorry, but how dear you?! Tak mi przykro, ale jak możesz? – sięgnęłam po nóż, rozpakowywując tabletki przeciwbólowe. – Once, I listened, and what? You want do the same, I know, you’re that you’re. It was good? Raz, posłuchałam i co? Chcesz tego samego, wiem, że ty to ty. Dobrze było?
- As shown as good. Tak jak wyglądało.
- Yep. I found that you’re very good lover, but it wasn’t love? That thing is called desire. And I call to you, when I will want you to do the same. Like prostitute. Ta, uważam że jesteś świetnym kochankiem, ale to nie była miłość? To się nazywa pożądanie. I zadzwonię do ciebie, kiedy będę chciała tego samego. Jak po kurwę. – zaczęłam filozować, jak Sokrates.
- I’m confused, but I don’t agree with you. Zgubiłem się już, ale nie zgodzę się z tobą.
- You don’t need to. It was proposition, when you feel desire. Oh please, don’t tell me it isn’t. Nie musisz. To była propozycja, kiedy znów poczujesz pożądanie. Bo nie mów, jak słowo daję, że nie tak nie było. – ciągnęłam dalej wywód.
- I think, I do. Myślę, że to powiem.
Wkurzyłam się i nóż poszybował kilka centymetrów od ramienia.
- It’s the best bullshit to do it again, I’ve ever heard. – To najlepsze pierdolenie jakie słyszałam, żeby to znowu zrobić.
Zapadła cisza. Nóż wisiał na boazerii.
- Ja pieprzę, jeszcze chatę se zepsuję. – mruknęłam, idąc po nóż.
- Leave this, please. I wanna live. Zostaw to, proszę, chcę żyć.
- Pożyczę ci tę maczetę byś przedarł się przez gąszcz wątpliwości. – pogroziłam nożem. -  Forget about it. Zapomnij. – wyciągnęłam ręce w geście „mózg rozjebany”.
- Don’t you see anything? Or rather, do you see none of what you could see? Niczego nie widzisz? Albo inaczej, widzisz to czego nie możesz dostrzec?
-  (do butelki) Panie Tadeuszu, tak sobie myślę, że to początek pięknej przyjaźni…
- You’re talking to yourself? Mówisz ze sobą?
- Yes, sometimes I would like ask expert. Tak, czasami lubię zasięgnąć rady eksperta. – zapewniłam.
- If you were a little more tense, you'd snap…  Jeśli byłabyś jeszcze trochę bardziej spięta, byłabyś spinaczem.
- Sorry I'm allergic to fucking bullshit. – kichnęłam. - Did I ever told you, that I will kill you? Czy mówiłam ci już kiedyś że cię zabiję?
- I’m afraid, but yes… Obawiam się że tak.
- No to gotuj łeb. – smarknęłam nosem.
- Let me tell something… Daj mi coś powiedzieć… - zaczął podniesionym głosem.
- (udaje krótkofalówkę) What-we-got-here-is-a-failure-to-communicate, ssshk. I think it’s time. Can runaway in 30 seconds, or I slaught you. I promise. Co-my-tutaj-mamy-jest-błędem-w-komunikacji-szzzk. Myślę że już czas. Możesz zwiewać w ciągu 30 sekund, albo cię zaszlachtuję.
- Give me one minute, then I can go. Daj mi minutę i potem mogę iść.
Zmarszczyłam brwi, bo ktoś mi neguje i próbuje się targować moją dumą. Zmrużyłam powieki.
- Sure. No dobra. – mruknęłam łykając tabletkę i popijając czymkolwiek co było pod ręką. Ten podszedł do mojego laptopa, coś tam nawstukiwał i obrócił w moją stronę, nic nie powiedziawszy. Spoglądałam z daleka na to i w tej chwili moim oczom ukazało się…

Stałam jak wryta. Podeszłam bliżej, bo myślałam że niedowidzę, albo źle widzę. O kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz