Patrząc w ziemię, przemierzałam tajskie ulice. Te pieprzone
lampiony istnie rozniecały pożar w moim umyśle. Miejski gwar, drące się stare
kobity sprzedające jakieś melony czy tam ryby, doprowadzały mnie do białej
gorączki. Przepychałam się między tymi wszystkimi konusami ze skośnymi oczami,
jak Godzilla rozwalająca miasto. Przecinałam tłum gdzie chciałam, nie zwracając
uwagi, jak ci ludzi się przez to denerwują. W końcu doszłam do morza. Usiadłam
na plaży, mocząc stopy i spoglądając w dal. Milczałam w dalszym ciągu. Myśli i
wspomnienia galopowały w mojej głowie. Mieszane uczucia; złość, smutek, miłość,
nienawiść, żal, pożądanie, radość. Złość, bo zła jestem że to ukrywają przede
mną. Smutek, bo mnie jako tako zostawił. Miłość, z racji wspomnienia. Nienawiść
za odejście. Żal za wszystkim. A pożądanie, to inny rozdział, który nie ma nic
wspólnego z uczuciami. Scott był i jest mega przystojny, pokażcie mi kobietę
która by go nie chciała. Za chwilę zadzwonił mój telefon. To Hewlett. Nie chce
mi się z nim rozmawiać. Ale odbiorę.
- Słucham.
- Wiem co
się dzieje. Macie podsłuch – to raz. Dwa – zwijaj manatki. Szwendaj się gdzieś,
znajdą cię odpowiedni ludzie. Trzy – posłuchaj co mam ci do powiedzenia.
- No wal.
- Chcesz
wiedzieć jak to dokładnie wyglądało od innej strony? Ray, był zawsze Casanovą.
Laski leciały na niego, on na nie jak facet – też. Nie będę ci opowiadał ile
tam ich zaliczył, ale chodzi o to że był mega seksbombą. I chyba nadal jest.
Wrobił się w mafię, chcąc ratować siostrę od tej bandy Meflocciego. Potem
pracował jako antyterrorysta, taki nietypowy, jak i ty. Miał likwidować
zagrożenia w miejscach publicznych. Ty byłaś tym zagrożeniem, wtedy w teatrze.
Gdyby cię wcześniej nie poznał, prawdopodobnie zabiłby cię. Ale przez te kilka
dni, poczuł coś dziwnego. Wiesz jak o tym mówił? Jak widział te wszystkie
laski, co miał wcześniej, to tylko tyle mu dawało, że… no wiesz. A jak mówił mi
o tobie, to oczy mu się świeciły, dostawał rumieńca, język mu się plątał a
serce mało co nie wyskoczyło z piersi. Przecież też wtedy tam byłem. Opowiadał
że jaka to ty nie jesteś piękna, że jaka zabawna i inteligentna. Chciał zostać
z tobą, ale mu uciekłaś. Mnie mało serce nie pękło, że obowiązywała mnie
tajemnica zawodowa. Przeszukał wszystkie hotele w Kalifornii, aby znaleźć
chociaż jakiś ślad po tobie. Nie znalazł i pogodził się z tym. Za niewypełnienie
rozkazu wyleciał z policji. Trafił do FBI, potem CIA. I przy CIA znowu się
zatrzymam. Jego kumpel miał dostać misję ochrony. Ciebie. Jak zobaczył twoje
zdjęcie, ubłagał kolegę żeby oddał mu tę robotę, mimo tego, że to był
żółtodziób i taka też misja. Państwowa, za najmniejsze pieniądze, a zarabiał
nawet kilkadziesiąt razy więcej. Zresztą zapłacił też temu kotu za to. Potem
poznał cię, że jesteś kimś innym, że tak naprawdę to nie wie kim ty w ogóle
jesteś, która twarz jest prawdziwa. Bał się. Szefostwo było skłonne go wykopać,
za niewypełnienie misji, mało tego, popełnił przestępstwo, czyli korupcję. Potem
uszedł z życiem przed kryminalistami, ale nigdy sobie nie wybaczył, że zostawił
ciebie, po takim wyznaniu. Leżał w szpitalu, postrzelony. I wyglądał, jakby
miał konać. Nie dlatego że jego stan był wcześniej krytyczny. Miał żal sam do
siebie, że cię opuścił. Potem chodził jak struty. Jesteś tam?
Gapiłam
się piękne wybrzeże Tajlandii. Piękne
wyspy, falujące morze i bujające się łodzie. Jakiś Taj podszedł do mnie.
- Mā kạb c̄hạn. Come with me. Chodź ze mną.
- Who are
you? Kim jesteś?
- I’m from
CIA. Jestem z CIA.
Odwróciłam
się i już miałam wstać, kiedy azjata padł na ziemię nieżywy. Odwróciłam się.
Byłam bezbronna.
Ray właśnie
chował broń. Cofnęłam się. Zgarnął mnie jednym ruchem ręki.
- Drop me! Leave me! Puść mnie!
Zostaw mnie!
- Silence! Cicho!
- I’ll kill
you, I don’t know how, but I’ll kill you…! Zabiję
cię, nie wiem jak, ale cię zabiję! – Ray zasłonił mi usta dłonią I cofnął
się w zarośla. Stanął i
spojrzał mi prosto w oczy.
- You still think that he was from
CIA? Nadal myślisz że on był z
CIA?
W tej chwili
uświadomiłam sobie, jak daleko i niebezpiecznie powiozły mnie emocje. To mógłbyć
zupełnie ktoś inny, kto za rogiem by zakończył mój niecny żywot…
- Go to these mountains, through
jungle. Beware – there are dangerous snakes. And people. Then, wait … I’d clean
there. Idź w tamte góry, przez
dżunglę. Strzeż się – tu są niebezpieczne węże. I ludzi. Potem, czekaj…
posprzątam tu.
- You’re most stupid person, I’ve
ever met. Jesteś najgłupszym człowiekiem
jakiego kiedykolwiek spotkałam. – wyciągnęłam swoją Berettę. – You think
I’ll be sitting under green and crying ‘they will find me’? Myślisz że będę siedzieć pod zielenią
płacząc ‘znajdą mnie’?
Spojrzał się
na mnie poważnym wzrokiem.
-… Now, in this mission, I’m not
woman! Teraz, w tej misji, nie
jestem kobietą! – wkurzyłam się, i delikatnie wyjrzałam zza krzaka.
Ściągnął mnie w dół.
- For me, you’re always. Dla mnie zawsze jesteś.
- Are you fucking kidding me? – wyjrzałam
znowu.
- It was stupid idea. To był głupi pomysł.
- Yes, it was. Stop this
fuckery. Owszem, był. Koniec tego
pierdolenia. – wstałam, chowając broń. Trzeba dorwać jakiś transport.
Myślenie przerwał mi strzał w moim kierunku.
- We must get the fuck outta here! Musimy spierdalać! – krzyknęłam I
zerwałam się podobnie jak wystraszona sarna.
Ray ruszył
za mną. Biegłam poprzez te durne tajskie uliczki, ciągle się denerwując. Ray dorwał motocykl.
- Now, you’re really fucking kidding
me! No teraz to naprawdę jaja se
robisz! – stanęłam, wymachując dłońmi..
- Come up! Wsiadaj! – Ray zgarnął mnie jedną ręką
przed siebie. Nie miał zresztą wyboru – zza rogu wybiegli ludzie z kałachami na
nas. Extra jazda – leżąc jednym bokiem na jego nogach a drugim na metalowym
baku.
- Sit somehow. Usiądź jakoś.
- How? Jak?
- Normally. You can fall now. Normalnie. Możesz teraz spaść.
- No! Nie!
Uderzyłam
się nogą w coś.
- Ałaaa. All right, how can I sit?
Back is too far. Dobra, jak mam
siadać? Tył jest za daleko.
- You must shoot for them. Musisz do nich strzelać.
- Opposite
of you? Naprzeciw ciebie?
Ray popatrzył
się przez chwilę na mnie.
- It could be. Może być.
Oplotłam się
na nim i zaczęłam strzelać. W międzyczasie przyuważyłam że jedziemy tą samą
ulicą, którą już mijaliśmy.
- Hey, we were there! Hej, byliśmy tutaj!
- Sorry, you are distracting me. Przepraszam, ale rozpraszasz mnie.
- Oh, thanks. Och, dzięki.
W ciągu
następnych kilku chwil, udało się ich zgubić. I niektórych postrzelić, albo za.
Niedługo potem Ray się zatrzymał. Siedzieliśmy w trochę … peszącej pozycji. Ray
patrzył na mnie, a ja na niego. Tak przez chwilę. Nie był uśmiechnięty,
przeciwnie – patrzył z zapartym tchem. Ja patrzyłam na niego podobnie przez
chwilę, Ray zbliżył twarz i lekko się przechylił, jednocześnie oplatając mnie
dłońmi. Gburowato przerwałam tę chwilę, chyląc czoło w dół, bo oprzytomniałam
co właściwie się dzieje. Ray, nieco zażenowany (może i zawiedziony) sytuacją,
spojrzał gdzieś daleko, ja w tym czasie odwróciłam twarz w stronę ulicy i
złożyłam mój łeb na ramieniu Raya. Nadal trzymał dłonie na moich plecach i
głaskał je w geście – już po wszystkim. Nigdy nie widziałam takiego dotyku. To
nie było klepnięcie – stary, to było coś, ani – już nie płacz. Ray miał coś w
sobie wyjątkowego, co podpowiadało mu jak się stykać z ludźmi. Jego dotyk nie
był jakiś taki silny, duszący, tylko delikatny i muskający. Jednocześnie dawał
poczucie bezpieczeństwa. To jakby motyl trzepotał skrzydłami po skórze, a nie
łapa goryla dwa na dwa.
Ale ja
pierdolę farmazony, ja cię kręcę.
- … are you all … right? Wszystko w porządku? – wydusił z siebie.
- mhm… -
mruknęłam
Całość
przerwał telefon i sms z nowym pytaniem sprawdzającym. Ktoś podrzucił samochód
na niedalekiej stacji benzynowej. Motocykl zostawiliśmy w rowie i na piechotę,
poszliśmy w jej kierunku.
W
samochodzie siedziałam debilnie, milcząc.
***
Nie miałam
zbyt wiele do powiedzenia. Po prostu mnie i tak zatkało. Zasnęłam.
Obudziłam
się rano, w jakimś pokoju. Wyraźnie tajski pokój – pozawieszane baldachimy,
firanki zwiewnie tańczące w lekkim morskim wietrze. Złote wzorki i ciemne
podłogi, gdzieniegdzie ozdobione niewielkim jedwabnym dywanem. Całość
oświetlały wielkie okna i otwarte drzwi balkonowe, za którymi był taras z
kwitnącymi azaliami i turkusowe, tajskie morze. Sama leżałam w delikatnej, też
jedwabnej pościeli, w kolorze bordowym ze złotymi haftami. Spoglądałam na to
piękne morze. Było gdzieś na oko, coś koło 10tej. W dalszym ciągu miałam na
sobie morelową sukienkę, tyle że nie miałam swoich butów. Szum morza i
krzyczenie mew tak mnie odprężało, że aż przyjemnie było tak leżeć. Zamknęłam
oczy i z uśmiechem, zapominając o tym, co się działo wczoraj, postanowiłam spac
dalej.
W błogim
spokoju, zorientowałam się, że w pokoju jest Ray. Jakoś cicho wszedł. Wyszedł
na balkon, chwilę popatrzył na morze. Potem patrzył na mnie. Wrócił do pokoju,
poprawił kołdrę na moim ramieniu, przeczesał włosy i dotknął mojej twarzy.
- More beautiful than the morning in
Thailand…Piękniejsza niż poranek w
Tajlandii… - wyszeptał.
Nadal
udawałam że śpię. Dopóki w domku zrobiło się cicho, gdzieś koło 14stej. Wstałam
i wyszłam na balkon.
Usiadłam na
piasku o kolorze kości słoniowej. Słońce wysoko świeciło, a palmy szumiały w
sposób relaksacyjny. Fale lekko uderzały o delikatne wybrzeże. Klify odbijały
się w lustrze niemal nieporuszonej wody, a jakaś stara łódka, chybała się
rytmicznie. Normalnie puściłabym Depeche
Mode, i byłoby extra. Oparłam się o palmę i wsunęłam stopy pod gorący
piasek a w myślach już nuciłam Culture
Club i ich kawałek Do you really want
to hurt me, który mnie zawsze przypomina plażę. Wiatr lekko smagał moją
twarz, ale był tak lekki, że nawet mi to nie przeszkadzało. A najczęściej
przeszkadza mi wszystko. W pewnej chwili ogarnęło mnie przeczucie, że ktoś mnie
obserwuje. Najwyżej mnie zabiją. Wolę leżeć na plaży, niż zamartwiać się, gdzie
są snajperzy. Przesypując piasek w ręce, patrzyłam gdzieś w dal, tłumiąc myśli
których nie chcę w tej chwili słyszeć, a jedynie zagłębić się w muzyce
tajlandzkiej plaży. Plaży, na której oprócz mnie, nie było nikogo. Patrzyłam
monotonnie na wodę. Wstałam. Podeszłam do wody. Była ciepła, idealna do kąpania
się. Weszłam po kolana i odetchnęłam świeżym powietrzem. Palcami lekko
dotykałam czystej wody. Krystalicznie czystej wody. Nadal ktoś mnie obserwuje.
Mam tego dość, zaraz chyba tu zrobię istne FarCry:
śmierć w tajlandzkiej lagunie. I naprawdę mejk sombady kraj.
Odwróciłam
się. Na tarasie stał Ray. Ubrany był w granatową koszulę, rozpięta ukazywała
jego nagą pierś. Podparł się i w dalszym ciągu spoglądał na mnie. Ma taki
wzrok, jakiego każdy by pozazdrościł. Wygląda jak typowy Hiszpan, tyle że jest
bledszy i wysoki. Odwróciłam się powrotem do morza. Co ja mam myśleć? Chętnie
porozmawiałabym z Baśką o tym, ale jak, skoro ona i tak nie widzi tego co się
dzieje. Musze sama to przemyśleć.
Stałam dalej
w morzu, a potem usiadłam na brzegu, mocząc stopy. Teraz to już nie wyglądało
tak ładnie. Rzucałam piachem i rozmyślam – co robić. Z jednej strony Ray jest
dobrym człowiekiem. Pomimo wszystko, szukał, i znajdywał. Jest takie
przysłowie, ale już podaruję sobie cytowania. Z drugiej, ja nadal nie bardzo
chcę Wierzyc, że to jest coś silniejszego. Musiałabym jakoś sprawdzić
wiarygodność tego co mówi. Co mnie jednak najbardziej zadziwia – skąd do jasnej
cholery Hewlett o tym wiedział? Przecież nigdy nie mówiłam nic na ten
temat. Nawet Baśce nie opowiadałam o tym
zbyt szeroko, więc ja nie wiem co to je (to
je amelinium!).
Ray usiadł
obok, popatrzył na mnie. Ja nadal zgrywam uparciucha – wcale nie muszę udawać…
- You really regret that you told
me? Naprawdę żałujesz że to powiedziałaś?
Odpowiedziałam
milczeniem. Rzucałam dalej beznamiętnie piach w to morze.
- I … Ja…
- Woman have it n their nature, that
they think about something long time. Then they make decisions. Sometimes they
regret. I didn’t think about it so much. Kobiety mają to w swojej nature, że myślą o czymś dość długo. Potem
podejmują decyzje. Czasami żałują. Ja nie myślałam o tym tak dużo.
- So, you
think you did it too hastily? Więc uważasz
że zrobiłaś to zbyt pochopnie?
- I can say,
I blurted out. I don’t know
whether it is still burning. I quenched it some time ago, and I don’t want
remember, how it was. It’s too hard for me… Mogę powiedzieć, że mi się wypsnęło. Nie wiem czy to nadal
płonie. Zgasiłam to jakiś czas temu i nie chcę pamiętać jak to było. To dla mnie za trudne.
- So, I can say, it’s still burning
in deep of my heart. Więc, ja mogę
powiedzieć że to tli się nadal głęboko w moim sercu.
- So, you must rip it out. Więc musisz to wypruć.
- If I could rip it out, firstly – I
can’t, cause I might die. Secondly – I don’t want to. I know that it makes on
you any impress… that I love your delicate hands, wet lips, light eyes and
smooth, clear face. Jeśli mógłbys
to wypruć, po pierwsze – nie mogę, bo mogę umrzeć. Po drugie – ni chcę. Wiem,
że nie robi na tobie to żadnego wrażenia, ale kocham twoje delikatne dłonie,
wilgotne usta, błyszczące oczy i gładką, jasną twarz.
- You are right. It didn’t make any
impress. Masz rację. Nie zrobiło
to na mnie żadnego wrażenia. – rzuciłam z pełną siłą w wodę i wstałam.
- So, it may
do impress on you. – Więc, może to zrobi
na tobie wrażenie. Ray wstał, obrócił mnie ku sobie. – I didn’t do anything
wrong. I love you, and you may
do everything, but I will be still in it. Nie zrobiłem nic złego. Kocham cię i możesz robić cokolwiek, ale ja
będę w tym nadal tkwił.
- It’s
wasting my time. And yours. Why
should I believe? To marnowanie mojego
czasu. I twojego też. Czemu powinnam uwierzyć? – wyrwałam się, i
powędrowałam w stronę drzwi, przez które wyszłam – na tarasie. Weszłam do
pokoju i usiadłam na takim placku, w Tajlandii to coś służy za łóżko. Usiadłam
jak ryczący pokemon, ale nie płakałam. Skupiłam się na tym, co mam myśleć. Ray
usiadł na normalnym wyrze, naprzeciw. Dzieliły nas, otwarte drzwi.
- I have to think about. Muszę pomyśleć. – trzasnęłam drzwiami.
Kalkuluję, i
myślę. Zyskam Raya. Zyskam kogoś kto będzie kimś, w sensie… Nawet nie potrafię
znaleźć odpowiednich słów. Zaczęłam mówić na głos.
- Zrobił
coś, niewybaczalnego… powinnam uderzyć w twarz, zanim cokolwiek zaczęłabym mówić.
Wkurzyłam się niesamowicie… no a mógł chociaż coś powiedzieć… no jakieś
niebezpieczeństwo… to dla twojego dobra. Tyle że w agentach, to taka opcja też
jest że mówić nie wolno. Nic… I tak przez kawał czasu… i zdążyłam go
znienawidzić do takiego stopnia, że jak mi się cokolwiek przypominało… to mnie
skręcało. Tak mnie gięło, że aż się źle czułam.
W pewnej
chwili, zorientowałam się, że myślę głośno. A jak zrozumiał? Co pomyśli? Że
dalej go nienawidzę, że nie chcę tego samego, że się obrazi. Zaraz.
Przeanalizuję swoje słowa jeszcze raz: że zrobił coś nie do wybaczenia – nie
obrazi się, wie o tym; miałam uderzyc w twarz – to też; agent, że gęba na
kłódkę – to nie ma nawet za co, w ogóle tandetna interpretacja. I że
nienawidziłam, aż mnie skręcało na samą myśl.
W pewnej chwili
zorientowałam się, jakie dwie rzeczy zrobiłam. Po pierwsze, powiedziałam –
skręcało. Gięło. W bębnie. Przypomniało mi się że taki komiks: czuję ogrom
motylków w brzuchu, a nie, sorry – to kiszki… Odwrócić komiks! Czuję jak skręcają
mnie kiszki, o żesz w dupę jeżową mać! Drugie – po kiego myślałam, co pomyśli?
Odpowiedzi –
dalej się w nim bujasz, chociaż mentalnie tego nie wiesz. Dwa – zależy ci.
Do reszty,
świetny ze mnie psychoanalityk!
A zatem…
trudno się do tego przyznać, nadal bujam się w Rayu.
Kiedy
podniecałam się tym, że znam już odpowiedź na wszystkie pytania, spojrzałam na
swój zegarek i krew mi zamarzła w żyłach. Jest kawał po północy…
Uchyliłam
lekko drzwi. Było ciemno, drzwi były otwarte od tarasu. Wstałam, aby je zamknąć.
Światło księżyca padało na wyro. Ray leżał tak, jakby siedział i padł na
pościel. Ze względu na to, że misja jest niebezpieczna, pierwsze co zrobiłam,
to sprawdzenie czy mi ktoś przypadkiem nie zabił partnera (w misji). Podeszłam
i przyłożyłam palce do szyi. Nie czuję nic. Oblał mnie mroźny pot. Natychmiast
usiadłam obok i przyłożyłam ucho do jego ust. Oddycha. Uff. Już na luzie
usiadłam obok, z lekkim uśmiechem na twarzy. Zaraz potem poczułam muśnięcie na
swoim biodrze. Przestraszyłam się ogromnie, ale na szczęście, to był tylko Ray.
Zaspanym wzrokiem spojrzał na mnie.
- … what’s decision? I jak decyzja?
- What do
you think? A jak myślisz?
-That you trying tell something, but
you can’t squeeze it out from yourself. Że próbujesz coś powiedzieć, ale nie możesz z siebie tego wydusić.
Nerwowo
przygryzłam wargę, chcąc się roześmiać, ale mi to nie wyszło. Ma rację.
- Should I help you? Powinienem ci pomóc?
- How? Jak?
Ray podniósł się.
- You add something to sentence
which I tell in this moment. And you let me to do something… Dodasz tylko coś do zdania które powiem w tym
momencie. I pozwolisz mi coś zrobić…
- Sorry, but I’m not a who… Przepraszam, ale nie jestem kur…
- I didn’t keep in mind making love,
it may sound like this, but it isn’t. Trust me. Nie miałem na myśli kochania się, może to tak zabrzmiało, ale takie nie
jest. Zaufaj mi.
- Okay. –
kiwnęłam głową z uśmiechem.
- So, I’m
starting.... I’m into you. No to zaczynam…
Kocham Cię. – Ray przybliżył się do mnie.
Uśmiechnęłam
się i mruknęłam.
- It’s
coming to you easier. Tobie to łatwiej przychodzi.
– zwróciłam się do Raya z poważniejszą miną. - … Me… me too… Ja, ja też.
Zapadła
cisza. Słychać było tylko dwa oddechy.
- Don’t
resist, ok? Nie opieraj się, dobra? –
wyszeptał. Przystawił swoje ramię bliżej mnie, palcami drugiej ręki musnął mnie
po policzku i ustach, przekrzywił głowę, otworzył usta… i pocałował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz