Chanka

Chanka

niedziela, 25 maja 2014

"... not much between despair and ecstasy."

Patrząc w ziemię, przemierzałam tajskie ulice. Te pieprzone lampiony istnie rozniecały pożar w moim umyśle. Miejski gwar, drące się stare kobity sprzedające jakieś melony czy tam ryby, doprowadzały mnie do białej gorączki. Przepychałam się między tymi wszystkimi konusami ze skośnymi oczami, jak Godzilla rozwalająca miasto. Przecinałam tłum gdzie chciałam, nie zwracając uwagi, jak ci ludzi się przez to denerwują. W końcu doszłam do morza. Usiadłam na plaży, mocząc stopy i spoglądając w dal. Milczałam w dalszym ciągu. Myśli i wspomnienia galopowały w mojej głowie. Mieszane uczucia; złość, smutek, miłość, nienawiść, żal, pożądanie, radość. Złość, bo zła jestem że to ukrywają przede mną. Smutek, bo mnie jako tako zostawił. Miłość, z racji wspomnienia. Nienawiść za odejście. Żal za wszystkim. A pożądanie, to inny rozdział, który nie ma nic wspólnego z uczuciami. Scott był i jest mega przystojny, pokażcie mi kobietę która by go nie chciała. Za chwilę zadzwonił mój telefon. To Hewlett. Nie chce mi się z nim rozmawiać. Ale odbiorę.
- Słucham.
- Wiem co się dzieje. Macie podsłuch – to raz. Dwa – zwijaj manatki. Szwendaj się gdzieś, znajdą cię odpowiedni ludzie. Trzy – posłuchaj co mam ci do powiedzenia.
- No wal.
- Chcesz wiedzieć jak to dokładnie wyglądało od innej strony? Ray, był zawsze Casanovą. Laski leciały na niego, on na nie jak facet – też. Nie będę ci opowiadał ile tam ich zaliczył, ale chodzi o to że był mega seksbombą. I chyba nadal jest. Wrobił się w mafię, chcąc ratować siostrę od tej bandy Meflocciego. Potem pracował jako antyterrorysta, taki nietypowy, jak i ty. Miał likwidować zagrożenia w miejscach publicznych. Ty byłaś tym zagrożeniem, wtedy w teatrze. Gdyby cię wcześniej nie poznał, prawdopodobnie zabiłby cię. Ale przez te kilka dni, poczuł coś dziwnego. Wiesz jak o tym mówił? Jak widział te wszystkie laski, co miał wcześniej, to tylko tyle mu dawało, że… no wiesz. A jak mówił mi o tobie, to oczy mu się świeciły, dostawał rumieńca, język mu się plątał a serce mało co nie wyskoczyło z piersi. Przecież też wtedy tam byłem. Opowiadał że jaka to ty nie jesteś piękna, że jaka zabawna i inteligentna. Chciał zostać z tobą, ale mu uciekłaś. Mnie mało serce nie pękło, że obowiązywała mnie tajemnica zawodowa. Przeszukał wszystkie hotele w Kalifornii, aby znaleźć chociaż jakiś ślad po tobie. Nie znalazł i pogodził się z tym. Za niewypełnienie rozkazu wyleciał z policji. Trafił do FBI, potem CIA. I przy CIA znowu się zatrzymam. Jego kumpel miał dostać misję ochrony. Ciebie. Jak zobaczył twoje zdjęcie, ubłagał kolegę żeby oddał mu tę robotę, mimo tego, że to był żółtodziób i taka też misja. Państwowa, za najmniejsze pieniądze, a zarabiał nawet kilkadziesiąt razy więcej. Zresztą zapłacił też temu kotu za to. Potem poznał cię, że jesteś kimś innym, że tak naprawdę to nie wie kim ty w ogóle jesteś, która twarz jest prawdziwa. Bał się. Szefostwo było skłonne go wykopać, za niewypełnienie misji, mało tego, popełnił przestępstwo, czyli korupcję. Potem uszedł z życiem przed kryminalistami, ale nigdy sobie nie wybaczył, że zostawił ciebie, po takim wyznaniu. Leżał w szpitalu, postrzelony. I wyglądał, jakby miał konać. Nie dlatego że jego stan był wcześniej krytyczny. Miał żal sam do siebie, że cię opuścił. Potem chodził jak struty. Jesteś tam?
Rozłączyłam się w milczeniu. Kurwa. Nie wiem po co o tej kasie wspomniał, nie wiem po co ta cała hist… eria. On tak mnie skrzywdził, ale… też czego ja oczekiwałam?
Gapiłam się  piękne wybrzeże Tajlandii. Piękne wyspy, falujące morze i bujające się łodzie. Jakiś Taj podszedł do mnie.
- Mā kạb c̄hạn. Come with me. Chodź ze mną.
- Who are you? Kim jesteś?
- I’m from CIA. Jestem z CIA.
Odwróciłam się i już miałam wstać, kiedy azjata padł na ziemię nieżywy. Odwróciłam się. Byłam bezbronna.
Ray właśnie chował broń. Cofnęłam się. Zgarnął mnie jednym ruchem ręki.
- Drop me! Leave me! Puść mnie! Zostaw mnie!
- Silence! Cicho!
- I’ll kill you, I don’t know how, but I’ll kill you…! Zabiję cię, nie wiem jak, ale cię zabiję! – Ray zasłonił mi usta dłonią I cofnął się w zarośla. Stanął i spojrzał mi prosto w oczy.
- You still think that he was from CIA? Nadal myślisz że on był z CIA?
W tej chwili uświadomiłam sobie, jak daleko i niebezpiecznie powiozły mnie emocje. To mógłbyć zupełnie ktoś inny, kto za rogiem by zakończył mój niecny żywot…
- Go to these mountains, through jungle. Beware – there are dangerous snakes. And people. Then, wait … I’d clean there. Idź w tamte góry, przez dżunglę. Strzeż się – tu są niebezpieczne węże. I ludzi. Potem, czekaj… posprzątam tu.
- You’re most stupid person, I’ve ever met. Jesteś najgłupszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek spotkałam. – wyciągnęłam swoją Berettę. – You think I’ll be sitting under green and crying ‘they will find me’? Myślisz że będę siedzieć pod zielenią płacząc ‘znajdą mnie’?
Spojrzał się na mnie poważnym wzrokiem.
-… Now, in this mission, I’m not woman! Teraz, w tej misji, nie jestem kobietą! – wkurzyłam się, i delikatnie wyjrzałam zza krzaka.
Ściągnął mnie w dół.
- For me, you’re always. Dla mnie zawsze jesteś.
- Are you fucking kidding me? – wyjrzałam znowu.
- It was stupid idea. To był głupi pomysł.
- Yes, it was. Stop this fuckery. Owszem, był. Koniec tego pierdolenia. – wstałam, chowając broń. Trzeba dorwać jakiś transport. Myślenie przerwał mi strzał w moim kierunku.
- We must get the fuck outta here! Musimy spierdalać! – krzyknęłam I zerwałam się podobnie jak wystraszona sarna.
Ray ruszył za mną. Biegłam poprzez te durne tajskie uliczki, ciągle się denerwując. Ray dorwał motocykl.
- Now, you’re really fucking kidding me! No teraz to naprawdę jaja se robisz! – stanęłam, wymachując dłońmi..
- Come up! Wsiadaj! – Ray zgarnął mnie jedną ręką przed siebie. Nie miał zresztą wyboru – zza rogu wybiegli ludzie z kałachami na nas. Extra jazda – leżąc jednym bokiem na jego nogach a drugim na metalowym baku.
- Sit somehow. Usiądź jakoś.
- How? Jak?
- Normally. You can fall now. Normalnie. Możesz teraz spaść.
- No! Nie!
Uderzyłam się nogą w coś.
- Ałaaa. All right, how can I sit? Back is too far. Dobra, jak mam siadać? Tył jest za daleko.
- You must shoot for them. Musisz do nich strzelać.
- Opposite of you? Naprzeciw ciebie?
Ray popatrzył się przez chwilę na mnie.
- It could be. Może być.
Oplotłam się na nim i zaczęłam strzelać. W międzyczasie przyuważyłam że jedziemy tą samą ulicą, którą już mijaliśmy.
- Hey, we were there! Hej, byliśmy tutaj!
- Sorry, you are distracting me. Przepraszam, ale rozpraszasz mnie.
- Oh, thanks. Och, dzięki.

W ciągu następnych kilku chwil, udało się ich zgubić. I niektórych postrzelić, albo za. Niedługo potem Ray się zatrzymał. Siedzieliśmy w trochę … peszącej pozycji. Ray patrzył na mnie, a ja na niego. Tak przez chwilę. Nie był uśmiechnięty, przeciwnie – patrzył z zapartym tchem. Ja patrzyłam na niego podobnie przez chwilę, Ray zbliżył twarz i lekko się przechylił, jednocześnie oplatając mnie dłońmi. Gburowato przerwałam tę chwilę, chyląc czoło w dół, bo oprzytomniałam co właściwie się dzieje. Ray, nieco zażenowany (może i zawiedziony) sytuacją, spojrzał gdzieś daleko, ja w tym czasie odwróciłam twarz w stronę ulicy i złożyłam mój łeb na ramieniu Raya. Nadal trzymał dłonie na moich plecach i głaskał je w geście – już po wszystkim. Nigdy nie widziałam takiego dotyku. To nie było klepnięcie – stary, to było coś, ani – już nie płacz. Ray miał coś w sobie wyjątkowego, co podpowiadało mu jak się stykać z ludźmi. Jego dotyk nie był jakiś taki silny, duszący, tylko delikatny i muskający. Jednocześnie dawał poczucie bezpieczeństwa. To jakby motyl trzepotał skrzydłami po skórze, a nie łapa goryla dwa na dwa.
Ale ja pierdolę farmazony, ja cię kręcę.
- … are you all … right? Wszystko w porządku? – wydusił z siebie.
- mhm… - mruknęłam
Całość przerwał telefon i sms z nowym pytaniem sprawdzającym. Ktoś podrzucił samochód na niedalekiej stacji benzynowej. Motocykl zostawiliśmy w rowie i na piechotę, poszliśmy w jej kierunku.
W samochodzie siedziałam debilnie, milcząc.


***
Nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Po prostu mnie i tak zatkało. Zasnęłam.
Obudziłam się rano, w jakimś pokoju. Wyraźnie tajski pokój – pozawieszane baldachimy, firanki zwiewnie tańczące w lekkim morskim wietrze. Złote wzorki i ciemne podłogi, gdzieniegdzie ozdobione niewielkim jedwabnym dywanem. Całość oświetlały wielkie okna i otwarte drzwi balkonowe, za którymi był taras z kwitnącymi azaliami i turkusowe, tajskie morze. Sama leżałam w delikatnej, też jedwabnej pościeli, w kolorze bordowym ze złotymi haftami. Spoglądałam na to piękne morze. Było gdzieś na oko, coś koło 10tej. W dalszym ciągu miałam na sobie morelową sukienkę, tyle że nie miałam swoich butów. Szum morza i krzyczenie mew tak mnie odprężało, że aż przyjemnie było tak leżeć. Zamknęłam oczy i z uśmiechem, zapominając o tym, co się działo wczoraj, postanowiłam spac dalej.
W błogim spokoju, zorientowałam się, że w pokoju jest Ray. Jakoś cicho wszedł. Wyszedł na balkon, chwilę popatrzył na morze. Potem patrzył na mnie. Wrócił do pokoju, poprawił kołdrę na moim ramieniu, przeczesał włosy i dotknął mojej twarzy.
- More beautiful than the morning in Thailand…Piękniejsza niż poranek w Tajlandii…  - wyszeptał.
Nadal udawałam że śpię. Dopóki w domku zrobiło się cicho, gdzieś koło 14stej. Wstałam i wyszłam na balkon.

Usiadłam na piasku o kolorze kości słoniowej. Słońce wysoko świeciło, a palmy szumiały w sposób relaksacyjny. Fale lekko uderzały o delikatne wybrzeże. Klify odbijały się w lustrze niemal nieporuszonej wody, a jakaś stara łódka, chybała się rytmicznie. Normalnie puściłabym Depeche Mode, i byłoby extra. Oparłam się o palmę i wsunęłam stopy pod gorący piasek a w myślach już nuciłam Culture Club i ich kawałek Do you really want to hurt me, który mnie zawsze przypomina plażę. Wiatr lekko smagał moją twarz, ale był tak lekki, że nawet mi to nie przeszkadzało. A najczęściej przeszkadza mi wszystko. W pewnej chwili ogarnęło mnie przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. Najwyżej mnie zabiją. Wolę leżeć na plaży, niż zamartwiać się, gdzie są snajperzy. Przesypując piasek w ręce, patrzyłam gdzieś w dal, tłumiąc myśli których nie chcę w tej chwili słyszeć, a jedynie zagłębić się w muzyce tajlandzkiej plaży. Plaży, na której oprócz mnie, nie było nikogo. Patrzyłam monotonnie na wodę. Wstałam. Podeszłam do wody. Była ciepła, idealna do kąpania się. Weszłam po kolana i odetchnęłam świeżym powietrzem. Palcami lekko dotykałam czystej wody. Krystalicznie czystej wody. Nadal ktoś mnie obserwuje. Mam tego dość, zaraz chyba tu zrobię istne FarCry: śmierć w tajlandzkiej lagunie. I naprawdę mejk sombady kraj.
Odwróciłam się. Na tarasie stał Ray. Ubrany był w granatową koszulę, rozpięta ukazywała jego nagą pierś. Podparł się i w dalszym ciągu spoglądał na mnie. Ma taki wzrok, jakiego każdy by pozazdrościł. Wygląda jak typowy Hiszpan, tyle że jest bledszy i wysoki. Odwróciłam się powrotem do morza. Co ja mam myśleć? Chętnie porozmawiałabym z Baśką o tym, ale jak, skoro ona i tak nie widzi tego co się dzieje. Musze sama to przemyśleć.
Stałam dalej w morzu, a potem usiadłam na brzegu, mocząc stopy. Teraz to już nie wyglądało tak ładnie. Rzucałam piachem i rozmyślam – co robić. Z jednej strony Ray jest dobrym człowiekiem. Pomimo wszystko, szukał, i znajdywał. Jest takie przysłowie, ale już podaruję sobie cytowania. Z drugiej, ja nadal nie bardzo chcę Wierzyc, że to jest coś silniejszego. Musiałabym jakoś sprawdzić wiarygodność tego co mówi. Co mnie jednak najbardziej zadziwia – skąd do jasnej cholery Hewlett o tym wiedział? Przecież nigdy nie mówiłam nic na ten temat.  Nawet Baśce nie opowiadałam o tym zbyt szeroko, więc ja nie wiem co to je (to je amelinium!).
Ray usiadł obok, popatrzył na mnie. Ja nadal zgrywam uparciucha – wcale nie muszę udawać…
- You really regret that you told me? Naprawdę żałujesz że to powiedziałaś?
Odpowiedziałam milczeniem. Rzucałam dalej beznamiętnie piach w to morze.
- I … Ja…
- Woman have it n their nature, that they think about something long time. Then they make decisions. Sometimes they regret. I didn’t think about it so much. Kobiety mają to w swojej nature, że myślą o czymś dość długo. Potem podejmują decyzje. Czasami żałują. Ja nie myślałam o tym tak dużo.
- So, you think you did it too hastily? Więc uważasz że zrobiłaś to zbyt pochopnie?
- I can say, I blurted out. I don’t know whether it is still burning. I quenched it some time ago, and I don’t want remember, how it was. It’s too hard for me… Mogę powiedzieć, że mi się wypsnęło. Nie wiem czy to nadal płonie. Zgasiłam to jakiś czas temu i nie chcę pamiętać jak to było. To dla mnie za trudne.
- So, I can say, it’s still burning in deep of my heart. Więc, ja mogę powiedzieć że to tli się nadal głęboko w moim sercu.
- So, you must rip it out. Więc musisz to wypruć.
- If I could rip it out, firstly – I can’t, cause I might die. Secondly – I don’t want to. I know that it makes on you any impress… that I love your delicate hands, wet lips, light eyes and smooth, clear face. Jeśli mógłbys to wypruć, po pierwsze – nie mogę, bo mogę umrzeć. Po drugie – ni chcę. Wiem, że nie robi na tobie to żadnego wrażenia, ale kocham twoje delikatne dłonie, wilgotne usta, błyszczące oczy i gładką, jasną twarz.
- You are right. It didn’t make any impress. Masz rację. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. – rzuciłam z pełną siłą w wodę i wstałam.
- So, it may do impress on you. – Więc, może to zrobi na tobie wrażenie. Ray wstał, obrócił mnie ku sobie. – I didn’t do anything wrong. I love you, and you may do everything, but I will be still in it. Nie zrobiłem nic złego. Kocham cię i możesz robić cokolwiek, ale ja będę w tym nadal tkwił.
- It’s wasting my time. And yours. Why should I believe? To marnowanie mojego czasu. I twojego też. Czemu powinnam uwierzyć? – wyrwałam się, i powędrowałam w stronę drzwi, przez które wyszłam – na tarasie. Weszłam do pokoju i usiadłam na takim placku, w Tajlandii to coś służy za łóżko. Usiadłam jak ryczący pokemon, ale nie płakałam. Skupiłam się na tym, co mam myśleć. Ray usiadł na normalnym wyrze, naprzeciw. Dzieliły nas, otwarte drzwi.
- I have to think about. Muszę pomyśleć.  – trzasnęłam drzwiami.
Kalkuluję, i myślę. Zyskam Raya. Zyskam kogoś kto będzie kimś, w sensie… Nawet nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Zaczęłam mówić na głos.
- Zrobił coś, niewybaczalnego… powinnam uderzyć w twarz, zanim cokolwiek zaczęłabym mówić. Wkurzyłam się niesamowicie… no a mógł chociaż coś powiedzieć… no jakieś niebezpieczeństwo… to dla twojego dobra. Tyle że w agentach, to taka opcja też jest że mówić nie wolno. Nic… I tak przez kawał czasu… i zdążyłam go znienawidzić do takiego stopnia, że jak mi się cokolwiek przypominało… to mnie skręcało. Tak mnie gięło, że aż się źle czułam.
W pewnej chwili, zorientowałam się, że myślę głośno. A jak zrozumiał? Co pomyśli? Że dalej go nienawidzę, że nie chcę tego samego, że się obrazi. Zaraz. Przeanalizuję swoje słowa jeszcze raz: że zrobił coś nie do wybaczenia – nie obrazi się, wie o tym; miałam uderzyc w twarz – to też; agent, że gęba na kłódkę – to nie ma nawet za co, w ogóle tandetna interpretacja. I że nienawidziłam, aż mnie skręcało na samą myśl.
W pewnej chwili zorientowałam się, jakie dwie rzeczy zrobiłam. Po pierwsze, powiedziałam – skręcało. Gięło. W bębnie. Przypomniało mi się że taki komiks: czuję ogrom motylków w brzuchu, a nie, sorry – to kiszki… Odwrócić komiks! Czuję jak skręcają mnie kiszki, o żesz w dupę jeżową mać! Drugie – po kiego myślałam, co pomyśli?
Odpowiedzi – dalej się w nim bujasz, chociaż mentalnie tego nie wiesz. Dwa – zależy ci.
Do reszty, świetny ze mnie psychoanalityk!
A zatem… trudno się do tego przyznać, nadal bujam się w Rayu.
Kiedy podniecałam się tym, że znam już odpowiedź na wszystkie pytania, spojrzałam na swój zegarek i krew mi zamarzła w żyłach. Jest kawał po północy…
Uchyliłam lekko drzwi. Było ciemno, drzwi były otwarte od tarasu. Wstałam, aby je zamknąć. Światło księżyca padało na wyro. Ray leżał tak, jakby siedział i padł na pościel. Ze względu na to, że misja jest niebezpieczna, pierwsze co zrobiłam, to sprawdzenie czy mi ktoś przypadkiem nie zabił partnera (w misji). Podeszłam i przyłożyłam palce do szyi. Nie czuję nic. Oblał mnie mroźny pot. Natychmiast usiadłam obok i przyłożyłam ucho do jego ust. Oddycha. Uff. Już na luzie usiadłam obok, z lekkim uśmiechem na twarzy. Zaraz potem poczułam muśnięcie na swoim biodrze. Przestraszyłam się ogromnie, ale na szczęście, to był tylko Ray. Zaspanym wzrokiem spojrzał na mnie.
- … what’s decision? I jak decyzja?
- What do you think? A jak myślisz?
-That you trying tell something, but you can’t squeeze it out from yourself. Że próbujesz coś powiedzieć, ale nie możesz z siebie tego wydusić.
Nerwowo przygryzłam wargę, chcąc się roześmiać, ale mi to nie wyszło. Ma rację.
- Should I help you? Powinienem ci pomóc?
- How? Jak?
Ray podniósł się.
- You add something to sentence which I tell in this moment. And you let me to do something… Dodasz tylko coś do zdania które powiem w tym momencie. I pozwolisz mi coś zrobić…
- Sorry, but I’m not a who… Przepraszam, ale nie jestem kur…
- I didn’t keep in mind making love, it may sound like this, but it isn’t. Trust me. Nie miałem na myśli kochania się, może to tak zabrzmiało, ale takie nie jest. Zaufaj mi.
- Okay. – kiwnęłam głową z uśmiechem.
- So, I’m starting.... I’m into you. No to zaczynam… Kocham Cię. – Ray przybliżył się do mnie.
Uśmiechnęłam się i mruknęłam.
- It’s coming to you easier. Tobie to łatwiej przychodzi. – zwróciłam się do Raya z poważniejszą miną. - … Me… me too… Ja, ja też.
Zapadła cisza. Słychać było tylko dwa oddechy.

- Don’t resist, ok? Nie opieraj się, dobra? – wyszeptał. Przystawił swoje ramię bliżej mnie, palcami drugiej ręki musnął mnie po policzku i ustach, przekrzywił głowę, otworzył usta… i pocałował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz