Chanka

Chanka

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 1 cz. 2/2

Rozdział 1

Prolog cz. 2

Kilkadziesiąt minut później jechali już po żwirowanej drodze kierującej się na niewielki pagórek, na którym w oddali wyłaniała się z drzew neoklasycystyczna rezydencja Christensena. Po prawej pasły się konie pełnej krwi angielskiej hodowanych na wyścigi od wielu lat przez ojca Mary – lorda Petera Westhama – Lloyda, którego można było dostrzec kłusującego na karym i muskularnym rumaku po lewej stronie na skraju ogrodu mającego raczej formę niewielkiego parku. Michael istotnie poczuł się jakby cofnął się co najmniej 100 lat wstecz, gdyby nie fakt, że prowadził Forda Mondeo zamiast Forda T lub jakiejś dorożki. Wysiedli z samochodu, po odebraniu samochodu przez parkingowego i skierował się za Christensenem w stronę wejścia. Richard przeprowadził go pod portykiem z ogromnymi kolumnami, po czym weszli na niewielki dziedziniec mieszczący się jeszcze na zewnątrz, ale nadal pod dachem podtrzymywanym przez wcześniej wymienione masywne kolumny, następnie skierowali się w stronę szykownych drzwi, przesłoniętych dużymi szybami, które majestatycznie stęknęły i otworzyły się pod wodzą lokaja, witającego ich obu w enigmatyczny sposób. Odebrał od nich płaszcze, zamienił słowo z Richardem, po czym zapadła cisza zadumy Michaela – otóż nie sądził, że Christensen aż tak dobrze żyje. „Nie gadajcie, że on na to wszystko sam zarobił…” – pomyślał, rozglądając się w szczególności w górę w wyjątkowo reprezentacyjnym hall’u, chociaż z boku wyglądało to tak, jakby dostał oczopląsu – trudno jest opisać wszystko, co tam się znajdowało, a co jeszcze czekało do obejrzenia, to tylko Christensen raczył wiedzieć. Gdy weszli na równie imponującą klatkę schodową, dostrzegli zbiegające z krzykiem bliźniaczki, ale raczej uciekające, niż garnące się do Richarda, co dało się zauważyć po ich skwaszonych minach. Richard nie wiedząc o co chodzi, zapytał:
- Helena, co się tutaj dzieje?
- Henri’ powiedziała Hubertowi aby nas nastraszył, sądziła że nie nastraszy, ale nastraszył! – pisnęła, zanosząc się na płacz. Christensen zmrużył oczy i spojrzał w górę – w drzwiach stał zamurowany Hubert, spoglądający pysznie na dziewczynki. Trzymał coś w ręku, lecz ani Richard, ani Michael nie dostrzegli co to jest. Milczenie przerwała Mary, pewnie wkraczająca z parteru na klatkę z książką w ręce, a z miną wyraźnie zdenerwowaną. Najpierw nawrzeszczała na Huberta, że nie powinien w ogóle się pokazywać dzieciom, potem na Richarda, że zachowanie Huberta jak i samego Richarda jest karygodne, i ostatecznie chciała wydrzeć się na Michaela, jednak zorientowawszy się, że nie zna jego imienia, by go w pewien sposób „wyróżnić”, zamknęła więc usta i ponownie zwróciła się do starszego Christensena:
- Mam dość. Mam już dość tych codziennych incydentów z Hubertem. Wywieź go tam do swojego Birmingham, mieszkaj z nim lub wsadź go do izolatki i się z nim męcz. On już przekracza wszelkie granice… - zaczęła ofensywnie nacierać na doktora, tuląc wyraźnie zniesmaczoną Helenę. Potok jej cierpkich słów przerwał nieznajomy Michael.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale jeśli to dziewczynki chciały się z nim bawić, to nie jest to wina ani szanownego doktora Christensena, ani Huberta. Obiektywnie rzecz biorąc, same o to poprosiły… - odparł pewien, że może Hubert lub Richard podchwycą jego słowa. Odbiło się to jeszcze gorszym echem niż się spodziewał…
Pani Christensen spojrzała groźnie na Collinsa, wymierzając mu wzrokowy wyrok ścięcia gilotyną.
- Jest pan w moim domu i zdaje mi się… - zaczęła.
- Jest także w moim domu i zdaje mi się że ja go zaprosiłem. Zdaje mi się, Mary, że nasz gość ma wybitne poczucie sprawiedliwości i do tego absolutną rację. Dziewczynki wiedzą, że Huberta nie należy zaczepiać, a Hubert nie jest winien tego, jaki jest. Sama o tym wiesz.
Po tych słowach, Pani Mary ulotniła się, trzaskając drzwiami. Christensen spojrzał się na Collinsa dosyć wymownie, twierdząc że to Mary jest bardziej chora na umyśle niż Hubert, po czym znów spojrzał na miejsce gdzie wyżej wymieniony stał. Stał tam jak wryty, a rzecz którą trzymał w ręku zdawała się krwawic. Richard popatrzył gdzieś w bok i szczędząc sobie słów na temat krwawego artefaktu, przedstawił mu Michaela. Hubert nie odpowiedział niczym, zmienił tylko punkt wpatrywania się z Christensena na Collinsa. Jego wzrok był bardzo chłodny, wręcz lodowaty, kipiący gniewem a jednocześnie bólem. Michael wyciągając w jego stronę rękę, zauważył zdziwienie Richarda i zakłopotanie Huberta, który zrobił rzecz niespodziewaną – podał rękę Michaelowi. Ten zetknął się z delikatną, wręcz kobiecą dłonią, zimną i może nawet trupią. Sam Hubert wyglądał jak wrak człowieka – podkrążone oczy i kościste policzki dodawały do jego eksterieru sporą nutę przemęczenia, czarne włosy opadające na czoło, choć widocznie wcześniej układane na bok, sprawiały wrażenie jakiegoś strudzenia ich właściciela. Właściciela, który chwilę potem się cofnął, gdy Richard poprosił go bliżej. Michael zauważył krztę niepewności, tak jakby bał się, że coś się stanie – być może ktoś zrobił mu krzywdę, może to właściwie Richard go przeraża… ale to nie jest możliwe. To byłaby ostatnia możliwość jaką przypuściłby Collins. Ten takt i szacunek z jakim odnosił się do Huberta wyglądał jakby Hubert był kimś na równi z nim – mało tego, zauważył też dużą troskę i opiekuńczość Richarda w stosunku do niego, gdy ten podjął jego dłoń i oznajmił, że pójdą teraz do jadalni.
Tam też Michael po krótkim instruktażu, czego nie robić w obecności Huberta (co Richard wiedział tylko dlatego, że sam tak zrobił i Hubert dostał ataku), pozostał sam na sam z rzekomo chorym młodzieńcem. Lekko skrępowany, złożył ręce w geście otwartości i zaczął dialog, a właściwie monolog, polegający na jednostronnym zadawaniu pytań.
- Hubercie, mogę do Ciebie tak mówić? – zapytał, na co Hubert krótko skinął głową, milcząc.
- … Hubercie, domyślasz się kim jestem? – spytał Collins, a Hubert bez dłuższego zastanowienia kiwnął głową, jakby w przeświadczeniu, że nie pierwszy raz Christensen sprowadza do niego lekarza.
- Czy możesz mi pokazać, co trzymasz w ręce? – Hubert spojrzał na niego, na rękę i pewien siebie położył na stole… kocią łapę. Michael zbladł i oparł się na krześle. Oniemiał.
- Tak wystraszyłeś siostry, prawda? – z nutą nerwowości zapytał Huberta, na co ten zanegował. Collins zmarszczył brwi.
- Hubercie, chciałbym jednak, żebyś … mówił … prawdę. – odparł, na co Hubert ściągnął usta, zakłopotany, po czym sięgnął po pióro i notatnik leżące przy telefonie. Nakreślił na nich słowa: „Straszyłem Helen i Henriettę, nie siostry.” bardzo czytelnym i wręcz kaligraficznym pismem. Collins zaczął intensywnie myśleć, jak zadać pytanie – dlaczego nie są jego siostrami. Hubert widząc zakłopotanie Michaela, który chciał go zapytać o relacje, napisał pod spodem „Jeśli chcesz abym przemówił, musimy stąd wyjść. Daleko.” i spojrzał na niego przekonująco. W tej chwili weszła Mary z książką, a Hubert szybko schował kartkę pod stół. Wtedy Michael bardzo dobrze odczytał, że Hubert na swój sposób boi się Mary, samej choćby jej obecności, bo nawet nie zwróciła na niego większej uwagi, za wyjątkiem krótkiego zdania: „Panie Collins, on i tak nic nie mówi”, po czym weszła do kuchni celem zrobienia sobie kawy, a raczej zwerbowania służącej do jej zrobienia. Na chwilę drzwi się zamknęły.
- Hubercie, nie mogę Ciebie wyprowadzać na zewnątrz. Bardzo chciałbym, ale musiałbym mieć jakikolwiek postęp w Twoim zachowaniu, aby Richard uwierzył, że robisz postępy.
Hubert popatrzył na chwilę na obraz wiszący nad lustrem i zwrócił wzrok na Michaela, który postanowił zadać mu jeszcze kilka pytań.
- Zabiłeś tego kota?
Hubert pokręcił z początku głową, potem jednak pomyślał i zabrał się za kartkę. „Ja tylko zrobiłem to co mi kazano”.
- Kto ci kazał? Helen? Henrietta? – zapytał Collins, po czym zza kuchennych drzwi wyłoniła się Pani Mary z surową miną.
- Żadna z nich nigdy mu nic nie każe, a co do… zaraz Hubercie. – „załapała” pani Christensen. – Zabiłeś kota?
Christensen przyjął zirytowany wyraz twarzy, całkiem zrozumiałe, bo powiedział, że mu kazano. Tymczasem Pani Mary podeszła do stołu, zbladła, zatkała dłonią usta i sprawiała wrażenie, jakby miała za chwilę zwymiotować.
- Hubercie, zabiłeś mojego kota! Mojego kota! Słyszysz? – zaczęła trząść dziewiętnastolatkiem, który w końcu wybuchł agresją – odepchnął ją z ogromną siłą tak, że Pani Mary wylądowała na komodzie z wielkim hukiem, a sam wyszedł uderzając w drzwi. Michael podążył za nim, do jego pokoju. Siedział już skulony w rogu, chyba płacząc, a na pewno kołysząc się na różne strony. Collins w ogóle wchodząc do tego pokoju był zdumiony, jak on wygląda – poobijane ściany, gdzieniegdzie umazane krwią, zasłonięte i ciężkie zasłony nie dające jakiegokolwiek dostępu światła a w końcu ten zdechły Pers bez łapy, zbroczony krwią na dywanie. Michael kucnął obok Huberta.
- Hubercie, chcę Ci zadać ostatnie pytanie. Czy ten ktoś, kto Ci kazał jest tu? – zapytał, wskazując palcem na swoją głowę. Ten ukradkiem spojrzał na niego załzawionymi oczami, potem się stulił i przytaknął, kiwając głową. Collins pożegnał się z Hubertem i zszedł na dół, gdzie słychać już było lamenty Pani Mary i Pana Christensena. Lokaj widząc zmęczenie Michaela całą sytuacją, zapytał, czy ma przynieść płaszcz, na co ten krótko, jak Hubert, kiwnął i stał dalej spoglądając w kierunku jadalni, gdzie widać było histerię Mary. Gdy Collins już się ubierał, Christensen wyszedł z trzaskiem drzwi na hall i zobaczył, że Michael wybiera się na zewnątrz. Próbował go nakłonić, by został na kolację, ale Michael stwierdził, że ma jeszcze długą drogę. Richard pożegnał się krótko i wypuścił Collinsa.
Gdy tylko Michael wyszedł spod ciemnego portyku, zauważył lordowskiego konia stojącego na podjeździe. Trochę się go przestraszył, bowiem koń ten wyglądał na swój sposób groźnie – był długonogi, o „charcim” wyglądzie a jednocześnie bardzo umięśniony. Stulona szyja, podkulone uszy i grzebanie kopytem dopełniło w Collinsie pełne poczucie zagrożenia, tak jakby biegł w jego kierunku potężny rottweiler. Istotnie, moment później rumak ten stanął dęba i ruszył w jego kierunku na co Michael zaczął się cofać i w pewnej chwili uciekać. Gdy ten dopadł go pod ścianą, Collins wyciągnął rękę, aby chronić swoją głowę, usłyszał cichy świst. Agresor momentalnie złagodniał i nastawił uszy oraz głowę w kierunku balkonu. Wystraszony do szpiku kości Michael spojrzał w tę samą stronę co koń i ujrzał w okratowanym oknie Huberta.
- Eyesore, zostaw! – krzyknął jakiś starczy głosik należący do utykającego dziadka, który wybiegł zza budynku. – Najmocniej przepraszam, nie sądziłem że pan będzie wychodził.
Michael otrzepał się z kurzu, po uprzednim podniesieniu się. Eyesore stał już spokojnie, opuścił łeb i wąchał dłonie Collinsa, którego początkowo towarzyskość Eyesore’a przestraszyła; a starszy pan okazał się być Lordem Peterem, którego wcześniej widział jeżdżącego wierzchem w parku.
- Koń jak pies, rzuca się na obcych… dobre szkolenie. – roześmiał się ironicznie Michael, podając rękę lordowi.
- … on na każdego się rzuca. – stwierdził krótko Peter. – Nawet na mnie. – poklepał konia w szyję.
- Skoro nie jest koniem – stróżem, że tak to ujmę, to dlaczego chodzi wolno? – zapytał Collins.
- Uciekł z pastwiska, a ogóle to nie chodzi wolno, on prawie w ogóle nie wychodzi z boksu. – podsumował Lloyd. – Tak jak jego pan.
- To koń Huberta? – spytał dość retorycznie Michael, wiedząc jaką odpowiedź uzyska.
- Tak. Hubert był… jest bardzo zdolnym jeźdźcem. Eyesore to jego bratnia dusza.
- Więc dlaczego taki piękny koń ma takie brzydkie imię? – brnął Collins.
- Eyesore jest jednym z bliźniaków. Jego brat – Mighty – jest bardzo dobrym koniem wyścigowym. Mighty był bardzo wyrośnięty, a Eyesore… powiedzmy – wybrakowany. Chudy, niewielki i chorowity, a do tego wyjątkowo brzydki jak na swoją rasę. Pan tego nie widzi, ale ja jako wieloletni hodowca widzę dużo za grubą szyję, króciutką kłodę – nieproporcjonalnie do długości nóg, rzadką grzywę i ogon, garb na nosie… a to co pan może zauważyć to chociażby to, że jedno oko ma wyżej niż drugie. – śmiał się ciepło. – Po prostu cały Paskuda. – parsknął, głaszcząc konia. – A pan zdaje się został przywieziony do Huberta?
- Tak, ale … - zaczął Collins.
- … ale pewnie moja córka się wchrzaniała w każde wypowiedziane słowo, prawda? – dalej śmiał się.
- Można by tak to ująć. – wyraźnie zmieszał się Michael.
Lord popatrzył na niego takim wzrokiem „powiedziałbym ci wszystko” i mruknął:
- Może chce pan zwiedzić stajnie? – zapytał. Michael poczuł się z jednej strony zaszczycony, z drugiej od kilku minut jeszcze bardziej nienawidził typowych mieszkańców stajni. Pomyślał, że skoro Hubert dobrze jeździł, to znaczy że spędzał dużo czasu z końmi, a to oznacza, że także z lordem Peterem.
- Chętnie. – powiedział niezbyt przekonująco, ale na tyle, że lord nie poczuł się urażony. Lord uśmiechnął się i skierował się w kierunku parku, za którym był kompleks stajni a za nimi – prowizoryczny tor wyścigowy – to jest: miejsca startowe, bomba i barierki.
Gdy odeszli już daleko od rezydencji, lord spojrzał na Michaela.
- Wie pan co jest Hubertowi? – spytał z pełną troską, na co Collins wzruszył ramionami.
- Teoretycznie wiem, lecz każdy przypadek jest inny. Sądzę, że jego problem nie leży usposobieniu. Mam pewną teorię, lecz…
- Ja wiem. – przerwał. – Mary go ciągle nokautuje psychicznie. – pewnie odparł lord. – Nie wiem, czy pan to widzi, ale ja to widzę, gdy tylko jestem w domu. I widziałem całe jej zachowanie przez wszystkie lata jego życia. Richard o tym nie wie. Wie tylko że Mary chciała zrobić z Huberta wielkiego człowieka jak w jej ambicjach, ale okazało się że Hubert jest bardziej myślicielem, niż prawnikiem.
- Uważa pan że…
- Pozwoli mi pan dokończyć. Mary naciskała na niego, a on się jej słuchał. Gdy tylko zauważyła, że z niego prawnika nie będzie, przestała z nim spędzać czas. Spędzał go ze mną, tutaj, przy koniach. Potem urodziły się Helena i Henrietta. Ona jeszcze nie wie, ale Helena ma dokładnie taki sam charakter jak Hubert. Kwestią czasu jest odepchnięcie Heleny przez nią. Boję się, aby Helena nie skończyła jak Hubert… Kocham ich wszystkich tak samo, ale gdy widzę cierpienie, nie chcę by to się powtórzyło. Jeśli ma pan jakieś pytania do mnie, proszę pytać, jeśli ma to pomóc Hubertowi, a także zapobiec krzywdzie Heleny… powiem nawet największe sekrety.
- Jak pan myśli, dlaczego Hubert bardzo chce wyjść na dwór? – spytał bez ogródek. Lord krótko się uśmiechnął.
- Hubert nie wychodził z domu od kilku lat. Mary nie chce, aby ludzie go widzieli, wszyscy myślą że nie żyje, chociaż żyjemy na takim odludziu, że nikt by go tu nie zauważył.
- Myśli pan, że jeśli zaoferuję mu przejażdżkę na Paskudzie to może to jakoś polepszyć mój wizerunek?
- Myślę że Hubert byłby panu bardzo wdzięczny. Sam pan go widział, tam w oknie. Paskuda jest bardzo przywiązany do Huberta, a on do niego. Wyglądało to trochę jak Romeo i Julia. – uśmiechnął się.
Michael porozmawiał jeszcze krótko na temat Mary i Huberta, po czym odszedł w stronę samochodu. W oknie widział nadal Huberta, który stał tam, jak wryty, lekko oświetlony przez zachodzące słońce.
Collins miał niemałą zagwozdkę do przemyślenia podczas jazdy. Wiedział, że przyczyną choroby Huberta jest Mary, i to ją trzeba by było wyeliminować z jego otoczenia. Może miała rację, że powinien się przenieść do Birmingham? „Muszę porozmawiać z Helen, to prawie jak Hubert, wtedy zauważę, jak ona mogła traktować Huberta w przeszłości, wtedy będę wiedział, jak pomóc im obojgu.” – pomyślał Michael. „Jutro przyjadę”.

Następny odcinek JUTRO około 17:00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz