Rozdział 1
Prolog cz. 2
Kilkadziesiąt minut później jechali już po żwirowanej drodze
kierującej się na niewielki pagórek, na którym w oddali wyłaniała się z drzew
neoklasycystyczna rezydencja Christensena. Po prawej pasły się konie pełnej
krwi angielskiej hodowanych na wyścigi od wielu lat przez ojca Mary – lorda
Petera Westhama – Lloyda, którego można było dostrzec kłusującego na karym i
muskularnym rumaku po lewej stronie na skraju ogrodu mającego raczej formę
niewielkiego parku. Michael istotnie poczuł się jakby cofnął się co najmniej
100 lat wstecz, gdyby nie fakt, że prowadził Forda Mondeo zamiast Forda T lub
jakiejś dorożki. Wysiedli z samochodu, po odebraniu samochodu przez
parkingowego i skierował się za Christensenem w stronę wejścia. Richard
przeprowadził go pod portykiem z ogromnymi kolumnami, po czym weszli na
niewielki dziedziniec mieszczący się jeszcze na zewnątrz, ale nadal pod dachem
podtrzymywanym przez wcześniej wymienione masywne kolumny, następnie skierowali
się w stronę szykownych drzwi, przesłoniętych dużymi szybami, które
majestatycznie stęknęły i otworzyły się pod wodzą lokaja, witającego ich obu w
enigmatyczny sposób. Odebrał od nich płaszcze, zamienił słowo z Richardem, po
czym zapadła cisza zadumy Michaela – otóż nie sądził, że Christensen aż tak
dobrze żyje. „Nie gadajcie, że on na to wszystko sam zarobił…” – pomyślał,
rozglądając się w szczególności w górę w wyjątkowo reprezentacyjnym hall’u,
chociaż z boku wyglądało to tak, jakby dostał oczopląsu – trudno jest opisać
wszystko, co tam się znajdowało, a co jeszcze czekało do obejrzenia, to tylko
Christensen raczył wiedzieć. Gdy weszli na równie imponującą klatkę schodową,
dostrzegli zbiegające z krzykiem bliźniaczki, ale raczej uciekające, niż
garnące się do Richarda, co dało się zauważyć po ich skwaszonych minach.
Richard nie wiedząc o co chodzi, zapytał:
- Helena, co się tutaj dzieje?
- Henri’ powiedziała Hubertowi aby nas nastraszył, sądziła że
nie nastraszy, ale nastraszył! – pisnęła, zanosząc się na płacz. Christensen
zmrużył oczy i spojrzał w górę – w drzwiach stał zamurowany Hubert,
spoglądający pysznie na dziewczynki. Trzymał coś w ręku, lecz ani Richard, ani
Michael nie dostrzegli co to jest. Milczenie przerwała Mary, pewnie wkraczająca
z parteru na klatkę z książką w ręce, a z miną wyraźnie zdenerwowaną. Najpierw
nawrzeszczała na Huberta, że nie powinien w ogóle się pokazywać dzieciom, potem
na Richarda, że zachowanie Huberta jak i samego Richarda jest karygodne, i
ostatecznie chciała wydrzeć się na Michaela, jednak zorientowawszy się, że nie
zna jego imienia, by go w pewien sposób „wyróżnić”, zamknęła więc usta i
ponownie zwróciła się do starszego Christensena:
- Mam dość. Mam już dość tych codziennych incydentów z
Hubertem. Wywieź go tam do swojego Birmingham, mieszkaj z nim lub wsadź go do
izolatki i się z nim męcz. On już przekracza wszelkie granice… - zaczęła
ofensywnie nacierać na doktora, tuląc wyraźnie zniesmaczoną Helenę. Potok jej
cierpkich słów przerwał nieznajomy Michael.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale jeśli to dziewczynki
chciały się z nim bawić, to nie jest to wina ani szanownego doktora
Christensena, ani Huberta. Obiektywnie rzecz biorąc, same o to poprosiły… -
odparł pewien, że może Hubert lub Richard podchwycą jego słowa. Odbiło się to
jeszcze gorszym echem niż się spodziewał…
Pani Christensen spojrzała groźnie na Collinsa, wymierzając
mu wzrokowy wyrok ścięcia gilotyną.
- Jest pan w moim domu i zdaje mi się… - zaczęła.
- Jest także w moim domu i zdaje mi się że ja go zaprosiłem. Zdaje
mi się, Mary, że nasz gość ma wybitne poczucie sprawiedliwości i do tego
absolutną rację. Dziewczynki wiedzą, że Huberta nie należy zaczepiać, a Hubert
nie jest winien tego, jaki jest. Sama o tym wiesz.
Po tych słowach, Pani Mary ulotniła się, trzaskając drzwiami.
Christensen spojrzał się na Collinsa dosyć wymownie, twierdząc że to Mary jest
bardziej chora na umyśle niż Hubert, po czym znów spojrzał na miejsce gdzie
wyżej wymieniony stał. Stał tam jak wryty, a rzecz którą trzymał w ręku zdawała
się krwawic. Richard popatrzył gdzieś w bok i szczędząc sobie słów na temat
krwawego artefaktu, przedstawił mu Michaela. Hubert nie odpowiedział niczym,
zmienił tylko punkt wpatrywania się z Christensena na Collinsa. Jego wzrok był
bardzo chłodny, wręcz lodowaty, kipiący gniewem a jednocześnie bólem. Michael
wyciągając w jego stronę rękę, zauważył zdziwienie Richarda i zakłopotanie
Huberta, który zrobił rzecz niespodziewaną – podał rękę Michaelowi. Ten zetknął
się z delikatną, wręcz kobiecą dłonią, zimną i może nawet trupią. Sam Hubert
wyglądał jak wrak człowieka – podkrążone oczy i kościste policzki dodawały do
jego eksterieru sporą nutę przemęczenia, czarne włosy opadające na czoło, choć
widocznie wcześniej układane na bok, sprawiały wrażenie jakiegoś strudzenia ich
właściciela. Właściciela, który chwilę potem się cofnął, gdy Richard poprosił
go bliżej. Michael zauważył krztę niepewności, tak jakby bał się, że coś się
stanie – być może ktoś zrobił mu krzywdę, może to właściwie Richard go
przeraża… ale to nie jest możliwe. To byłaby ostatnia możliwość jaką
przypuściłby Collins. Ten takt i szacunek z jakim odnosił się do Huberta
wyglądał jakby Hubert był kimś na równi z nim – mało tego, zauważył też dużą
troskę i opiekuńczość Richarda w stosunku do niego, gdy ten podjął jego dłoń i
oznajmił, że pójdą teraz do jadalni.
Tam też Michael po krótkim instruktażu, czego nie robić w
obecności Huberta (co Richard wiedział tylko dlatego, że sam tak zrobił i
Hubert dostał ataku), pozostał sam na sam z rzekomo chorym młodzieńcem. Lekko
skrępowany, złożył ręce w geście otwartości i zaczął dialog, a właściwie
monolog, polegający na jednostronnym zadawaniu pytań.
- Hubercie, mogę do Ciebie tak mówić? – zapytał, na co Hubert
krótko skinął głową, milcząc.
- … Hubercie, domyślasz się kim jestem? – spytał Collins, a
Hubert bez dłuższego zastanowienia kiwnął głową, jakby w przeświadczeniu, że
nie pierwszy raz Christensen sprowadza do niego lekarza.
- Czy możesz mi pokazać, co trzymasz w ręce? – Hubert
spojrzał na niego, na rękę i pewien siebie położył na stole… kocią łapę.
Michael zbladł i oparł się na krześle. Oniemiał.
- Tak wystraszyłeś siostry, prawda? – z nutą nerwowości
zapytał Huberta, na co ten zanegował. Collins zmarszczył brwi.
- Hubercie, chciałbym jednak, żebyś … mówił … prawdę. –
odparł, na co Hubert ściągnął usta, zakłopotany, po czym sięgnął po pióro i
notatnik leżące przy telefonie. Nakreślił na nich słowa: „Straszyłem Helen i Henriettę,
nie siostry.” bardzo czytelnym i wręcz kaligraficznym pismem. Collins zaczął
intensywnie myśleć, jak zadać pytanie – dlaczego nie są jego siostrami. Hubert
widząc zakłopotanie Michaela, który chciał go zapytać o relacje, napisał pod
spodem „Jeśli chcesz abym przemówił, musimy stąd wyjść. Daleko.” i spojrzał na
niego przekonująco. W tej chwili weszła Mary z książką, a Hubert szybko schował
kartkę pod stół. Wtedy Michael bardzo dobrze odczytał, że Hubert na swój sposób
boi się Mary, samej choćby jej obecności, bo nawet nie zwróciła na niego
większej uwagi, za wyjątkiem krótkiego zdania: „Panie Collins, on i tak nic nie
mówi”, po czym weszła do kuchni celem zrobienia sobie kawy, a raczej
zwerbowania służącej do jej zrobienia. Na chwilę drzwi się zamknęły.
- Hubercie, nie mogę Ciebie wyprowadzać na zewnątrz. Bardzo
chciałbym, ale musiałbym mieć jakikolwiek postęp w Twoim zachowaniu, aby
Richard uwierzył, że robisz postępy.
Hubert popatrzył na chwilę na obraz wiszący nad lustrem i
zwrócił wzrok na Michaela, który postanowił zadać mu jeszcze kilka pytań.
- Zabiłeś tego kota?
Hubert pokręcił z początku głową, potem jednak pomyślał i
zabrał się za kartkę. „Ja tylko zrobiłem to co mi kazano”.
- Kto ci kazał? Helen? Henrietta? – zapytał Collins, po czym
zza kuchennych drzwi wyłoniła się Pani Mary z surową miną.
- Żadna z nich nigdy mu nic nie każe, a co do… zaraz
Hubercie. – „załapała” pani Christensen. – Zabiłeś kota?
Christensen przyjął zirytowany wyraz twarzy, całkiem
zrozumiałe, bo powiedział, że mu kazano. Tymczasem Pani Mary podeszła do stołu,
zbladła, zatkała dłonią usta i sprawiała wrażenie, jakby miała za chwilę
zwymiotować.
- Hubercie, zabiłeś mojego kota! Mojego kota! Słyszysz? –
zaczęła trząść dziewiętnastolatkiem, który w końcu wybuchł agresją – odepchnął
ją z ogromną siłą tak, że Pani Mary wylądowała na komodzie z wielkim hukiem, a
sam wyszedł uderzając w drzwi. Michael podążył za nim, do jego pokoju. Siedział
już skulony w rogu, chyba płacząc, a na pewno kołysząc się na różne strony.
Collins w ogóle wchodząc do tego pokoju był zdumiony, jak on wygląda –
poobijane ściany, gdzieniegdzie umazane krwią, zasłonięte i ciężkie zasłony nie
dające jakiegokolwiek dostępu światła a w końcu ten zdechły Pers bez łapy,
zbroczony krwią na dywanie. Michael kucnął obok Huberta.
- Hubercie, chcę Ci zadać ostatnie pytanie. Czy ten ktoś, kto
Ci kazał jest tu? – zapytał, wskazując palcem na swoją głowę. Ten ukradkiem
spojrzał na niego załzawionymi oczami, potem się stulił i przytaknął, kiwając
głową. Collins pożegnał się z Hubertem i zszedł na dół, gdzie słychać już było
lamenty Pani Mary i Pana Christensena. Lokaj widząc zmęczenie Michaela całą
sytuacją, zapytał, czy ma przynieść płaszcz, na co ten krótko, jak Hubert,
kiwnął i stał dalej spoglądając w kierunku jadalni, gdzie widać było histerię
Mary. Gdy Collins już się ubierał, Christensen wyszedł z trzaskiem drzwi na
hall i zobaczył, że Michael wybiera się na zewnątrz. Próbował go nakłonić, by
został na kolację, ale Michael stwierdził, że ma jeszcze długą drogę. Richard pożegnał
się krótko i wypuścił Collinsa.
Gdy tylko Michael wyszedł spod ciemnego portyku, zauważył
lordowskiego konia stojącego na podjeździe. Trochę się go przestraszył, bowiem
koń ten wyglądał na swój sposób groźnie – był długonogi, o „charcim” wyglądzie
a jednocześnie bardzo umięśniony. Stulona szyja, podkulone uszy i grzebanie
kopytem dopełniło w Collinsie pełne poczucie zagrożenia, tak jakby biegł w jego
kierunku potężny rottweiler. Istotnie, moment później rumak ten stanął dęba i
ruszył w jego kierunku na co Michael zaczął się cofać i w pewnej chwili uciekać.
Gdy ten dopadł go pod ścianą, Collins wyciągnął rękę, aby chronić swoją głowę,
usłyszał cichy świst. Agresor momentalnie złagodniał i nastawił uszy oraz głowę
w kierunku balkonu. Wystraszony do szpiku kości Michael spojrzał w tę samą
stronę co koń i ujrzał w okratowanym oknie Huberta.
- Eyesore, zostaw!
– krzyknął jakiś starczy głosik należący do utykającego dziadka, który wybiegł
zza budynku. – Najmocniej przepraszam, nie sądziłem że pan będzie wychodził.
Michael otrzepał się z kurzu, po uprzednim podniesieniu się. Eyesore stał już spokojnie, opuścił łeb
i wąchał dłonie Collinsa, którego początkowo towarzyskość Eyesore’a
przestraszyła; a starszy pan okazał się być Lordem Peterem, którego wcześniej widział
jeżdżącego wierzchem w parku.
- Koń jak pies, rzuca się na obcych… dobre szkolenie. –
roześmiał się ironicznie Michael, podając rękę lordowi.
- … on na każdego się rzuca. – stwierdził krótko Peter. –
Nawet na mnie. – poklepał konia w szyję.
- Skoro nie jest koniem – stróżem, że tak to ujmę, to
dlaczego chodzi wolno? – zapytał Collins.
- Uciekł z pastwiska, a ogóle to nie chodzi wolno, on prawie
w ogóle nie wychodzi z boksu. – podsumował Lloyd. – Tak jak jego pan.
- To koń Huberta? – spytał dość retorycznie Michael, wiedząc
jaką odpowiedź uzyska.
- Tak. Hubert był… jest bardzo zdolnym jeźdźcem. Eyesore to jego bratnia dusza.
- Więc dlaczego taki piękny koń ma takie brzydkie imię? –
brnął Collins.
- Eyesore jest
jednym z bliźniaków. Jego brat – Mighty
– jest bardzo dobrym koniem wyścigowym. Mighty był bardzo wyrośnięty, a Eyesore… powiedzmy – wybrakowany. Chudy,
niewielki i chorowity, a do tego wyjątkowo brzydki jak na swoją rasę. Pan tego
nie widzi, ale ja jako wieloletni hodowca widzę dużo za grubą szyję, króciutką
kłodę – nieproporcjonalnie do długości nóg, rzadką grzywę i ogon, garb na
nosie… a to co pan może zauważyć to chociażby to, że jedno oko ma wyżej niż
drugie. – śmiał się ciepło. – Po prostu cały Paskuda. – parsknął, głaszcząc
konia. – A pan zdaje się został przywieziony do Huberta?
- Tak, ale … - zaczął Collins.
- … ale pewnie moja córka się wchrzaniała w każde
wypowiedziane słowo, prawda? – dalej śmiał się.
- Można by tak to ująć. – wyraźnie zmieszał się Michael.
Lord popatrzył na niego takim wzrokiem „powiedziałbym ci
wszystko” i mruknął:
- Może chce pan zwiedzić stajnie? – zapytał. Michael poczuł
się z jednej strony zaszczycony, z drugiej od kilku minut jeszcze bardziej
nienawidził typowych mieszkańców stajni. Pomyślał, że skoro Hubert dobrze
jeździł, to znaczy że spędzał dużo czasu z końmi, a to oznacza, że także z
lordem Peterem.
- Chętnie. – powiedział niezbyt przekonująco, ale na tyle, że
lord nie poczuł się urażony. Lord uśmiechnął się i skierował się w kierunku
parku, za którym był kompleks stajni a za nimi – prowizoryczny tor wyścigowy –
to jest: miejsca startowe, bomba i barierki.
Gdy odeszli już daleko od rezydencji, lord spojrzał na
Michaela.
- Wie pan co jest Hubertowi? – spytał z pełną troską, na co
Collins wzruszył ramionami.
- Teoretycznie wiem, lecz każdy przypadek jest inny. Sądzę,
że jego problem nie leży usposobieniu. Mam pewną teorię, lecz…
- Ja wiem. – przerwał. – Mary go ciągle nokautuje
psychicznie. – pewnie odparł lord. – Nie wiem, czy pan to widzi, ale ja to
widzę, gdy tylko jestem w domu. I widziałem całe jej zachowanie przez wszystkie
lata jego życia. Richard o tym nie wie. Wie tylko że Mary chciała zrobić z
Huberta wielkiego człowieka jak w jej ambicjach, ale okazało się że Hubert jest
bardziej myślicielem, niż prawnikiem.
- Uważa pan że…
- Pozwoli mi pan dokończyć. Mary naciskała na niego, a on się
jej słuchał. Gdy tylko zauważyła, że z niego prawnika nie będzie, przestała z
nim spędzać czas. Spędzał go ze mną, tutaj, przy koniach. Potem urodziły się
Helena i Henrietta. Ona jeszcze nie wie, ale Helena ma dokładnie taki sam
charakter jak Hubert. Kwestią czasu jest odepchnięcie Heleny przez nią. Boję
się, aby Helena nie skończyła jak Hubert… Kocham ich wszystkich tak samo, ale
gdy widzę cierpienie, nie chcę by to się powtórzyło. Jeśli ma pan jakieś
pytania do mnie, proszę pytać, jeśli ma to pomóc Hubertowi, a także zapobiec
krzywdzie Heleny… powiem nawet największe sekrety.
- Jak pan myśli, dlaczego Hubert bardzo chce wyjść na dwór? –
spytał bez ogródek. Lord krótko się uśmiechnął.
- Hubert nie wychodził z domu od kilku lat. Mary nie chce,
aby ludzie go widzieli, wszyscy myślą że nie żyje, chociaż żyjemy na takim
odludziu, że nikt by go tu nie zauważył.
- Myśli pan, że jeśli zaoferuję mu przejażdżkę na Paskudzie to może to jakoś polepszyć mój
wizerunek?
- Myślę że Hubert byłby panu bardzo wdzięczny. Sam pan go
widział, tam w oknie. Paskuda jest
bardzo przywiązany do Huberta, a on do niego. Wyglądało to trochę jak Romeo i
Julia. – uśmiechnął się.
Michael porozmawiał jeszcze krótko na temat Mary i Huberta,
po czym odszedł w stronę samochodu. W oknie widział nadal Huberta, który stał
tam, jak wryty, lekko oświetlony przez zachodzące słońce.
Collins miał niemałą zagwozdkę do przemyślenia podczas jazdy.
Wiedział, że przyczyną choroby Huberta jest Mary, i to ją trzeba by było
wyeliminować z jego otoczenia. Może miała rację, że powinien się przenieść do
Birmingham? „Muszę porozmawiać z Helen, to prawie jak Hubert, wtedy zauważę,
jak ona mogła traktować Huberta w przeszłości, wtedy będę wiedział, jak pomóc
im obojgu.” – pomyślał Michael. „Jutro przyjadę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz