Wracając już po pracy, ciągle
cisnęły mi się myśli, co jeszcze mogę się dowiedzieć, a czego
jeszcze nie było mi dane poznać. Gorzej chyba niż CIA, nic nie
może być, no może – terrorysta, ale to się wzajemnie wyklucza.
Diler narkotyków nie, no bo po co by kazał mi wyrzucać ekwipunek
zaobrazkowy. I tak resztę mam pochowane w innych miejscach, aż tak
to się nie poświęcam. Wystarczy nigdy nie zostać przyłapanym, ja
nie kłamię, tylko nie mówię całej prawdy. Jak mnie weźmie jakaś
kicha, to wtedy co, znów popaść w alkohol? Za drogi i
nieskuteczny. Wracając do zawodów, myślałam jeszcze, co może być
zawodem, którego nie wykonuje się poza miejscem zamieszkania, ani
kilka godzin. Kiedyś mi się obiło o uszy, że ma wykształcenie
medyczne, ale nieukończone. Płatny zabójca? Nigdy w życiu,
prędzej ja. Złodziej, ani jakiś szantażysta ekonomiczny, eee, na
kij mi to wyliczanie. Zaraz będę na chacie z różowym rzygiem… a
właśnie. Zanim pójdę do domu, muszę go umyć. Zejdzie mi się na
pewno z godzinkę.
Szorując, delikatnymi ruchami maskę
samochodu, myślałam chwilę, czy te szyby, które zostały
wmontowane, gdy jechałam do pracy, są uszczelnione… bo jak nie,
to zaleje mi środek. Rzyg złazi niechętnie, znaczy rozwadnia się,
ale często trzeba płukać szmatę, co by tego różowego niewiele
było. Po wymyciu, opłukałam samochód i zaczęłam woskować. Tak
mnie to zajęło, że w sumie nie wiem kiedy minęło kilka godzin,
bo kiedy zadzwonił mój telefon, zorientowałam się dopiero, że
jest 19:30.
Pomyślicie pewnie, och jak się
martwił, zadzwonił 4,5 godziny od momentu kiedy powinnam wrócić.
Nie. Bramę od jednostki zamykają o
19, a ja czasami siedzę dłużej, zwłaszcza po takich wybrykach,
jak dzisiejsza rozmowa. Nie odebrałam telefonu, bo już w sumie
kończyłam, został mi tylko jeden błotnik. Za chwilę do garażu z
kluczykami wpadł zasapany Ray, który jak mnie zobaczył, odetchnął
z ulgą i oparł się o drzwi.
- Where have you
been all this time? Gdzie byłaś cały
ten czas? – wyzionął.
- Just cleaned my
car, actually – I’m finishing… Właśnie
sprzątałam auto, w zasadzie już kończę... -
mruknęłam, zajęta polerką.
- I worried about
you. Why you didn’t tell me about this, why didn’t you call?
Martwiłem się o ciebie. Dlaczego nie
powiedziałaś mi o tym, dlaczego nie zadzwoniłaś?
Podniosłam wzrok z zamurowaną miną.
- Why didn’t I
tell? Well, I forgot. But why you resigned? All this time, I was
thinking, what else you can do, as job? I thought that you’re
hitman or drugs dealer, you know? I don’t have any ideas, because I
don’t know, what you will do, if you joined be jobless. So?
Dlaczego nie powiedziałam? No cóż,
zapomniałam. Ale dlaczego zrezygnowałeś? Cały czas rozmyślałam,
co innego możesz robić, jako pracę? Myślałam że jesteś płatnym
zabójcą, albo dilerem narkotykowym, wiesz? Nie mam żadnych
pomysłów, bo nie mam zielonego pojęcia co będziesz robił, jeśli
wybrałeś bycie bezrobotnym.
- Well, you know
that I’m pianist, I told you it, in … nevermind where. I told
you. No, wiesz że jestem pianistą,
powiedziałem ci to w... no nie ważne gdzie. Mówiłem ci.
- Continue…
Kontynuuj.
- I handed in my CV
in concert hall. I think I’ll get this job. Dałem
CV do filharmonii. Myślę że dostanę tę robotę.
- You don’t speak
polish, so in which way you would work? And, how you got classified
of it? Nie znasz polskiego, więc w jaki
sposób będziesz pracował? I skąd wziąłeś ogłoszenie?
- I didn’t. I just
handed in my CV. I have degree of Juilliard school, it’s …
Znikąd. Dostarczyłem tylko CV.
Skończyłem Julliard, to...
- Harvard of the
music schools, yada-yada… How you imagine your work in Poland? You
can speak Polish, master? Harvard
muzycznych szkół, bla-bla... Jak wyobrażasz sobie swoją pracę w
Polsce?
- I’m sure that
after seeing my CV, they will want me, anyway if they don’t have
job for me. Jestem pewien, że po
obejrzeniu mojego CV, będą mnie chcieli, bez względu na to czy
mają posadę dla mnie, czy nie.
- Jasne, panie Mozart. A teraz z innej
beczki… znaczy… zaraz, jest jakiś obiad?
- I didn’t
understand. Nie zrozumiałem.
- Kurde sory – is
any dinner in home? Jest jakiś obiad w
domu?
- Yes, it is. But
what you wanted to say? Tak, jest. Ale
co chciałaś powiedzieć?
- Nevermind, żreeeć! Nieważne!
– pobiegłam w stronę drzwi, wciskając mu w ręce klucze,
impertynencko zarzucając płaszczem.
Stojąc w windzie, popatrzyłam na
swoje odbicie w szybie i na odbicie pana Mozarta. Teraz dopiero
uderzyła mnie potężna różnica wzrostu między mną a Wielkim
Mozartem, wynosiła grubo ponad 30 cm, strach by pomyśleć, jakbym
była o 20 cm niższa. Troll i Yeti, ot co…
- Ray? – bąknęłam, przypominając
sobie, o czym rozmyślałam w samochodzie. Że tak irytujące
pytanie, utknęło mi między głową a językiem, psia mać.
- Yes? Tak? – odparł,
spoglądając na mnie z zaciekawieniem, ale coś mu się kiepsko
poaktorzyło, i zauważyłam w tym nutę zdziwienia, a gdzieś za
oczyma przerażenia. Gdzieś tam, za tą srebrną i błyskotliwą
tarczką tkwił taki miały krasnoludek, który jakby trzymał w ręce
tętnicę w mózgu i groził rozcięciem, w razie rychłego
nieposłuszeństwa.
- I wanna ask you, but you must be
honest… clearly honest, like priest on confession. Chcę cię o
coś zapytać, ale musisz być szczery, jak ksiądz na spowiedzi. –
napomknęłam, z uwagą wpatrując się dalej w srebro, upatrując,
czy gdzieś ten krasnoludek nie wyłazi.
- Sure. Jasne. – wypowiedział
pewnie, choć jak na moje szpiegowskie oko, tyćkę niepewnie.
- You resigned army.
Resigned CIA… joined music. I don’t wanna believe, but… I
gotta feeling that you hide something, and don’t want to talk about
it. Zrezygnowałeś z armii. Zrezygnowałeś z CIA... wybrałeś
muzykę. Nie chcę mi się wierzyć, ale... mam przeczucie że coś
ukrywasz i nie chcesz o tym rozmawiać. – wyrecytowałam,
spoglądając co jakiś czas w czubki butów, aby przybrać pozę i
minę kota ze Shreka, co doszczętnie perfekcyjnie opanował Doug –
chodzi mi na przykład o scenę ze stołem z powyłamywanymi nogami.
Tymczasem krasnolud raczył wyjrzeć
zza spojrzenia i ukazać swoją perfidną twarz. Ray chwilę zamilkł,
głęboko westchnął, jakby myślał – kurde, ma mnie. Spojrzał
raz jeszcze na mnie, niczym jak Vic Vega na pana Białego i Różowego,
dołożyć w rękę kubek i istny Michael Madsen, vel Pan Blond, stoi
we własnej osobie, w windzie, obok mnie.
- I don’t have any
secrets. But you have. They call it ‘drugs. Nie mam
żadnych tajemnic. Ale ty masz. Nazywają to narkotykami. –
emancypacyjnie zaznaczył ostatnie zdanie, które powinno mnie
urazić, względem wcześniejszej jatki z wywalaniem mąki, ale…
nie tylko Szwajcaria złotem stoi, znaczy się, nie tylko za obrazem
chowam cenne drobne. Chyba wiedział, że taki głód, a raczej –
taka ochota na przyjemności, niczym cukierek, uzależnia i zachęca
na więcej, kosztem kłamstwa.
Przełknęłam ślinę, i zmrużyłam
oczy. Spojrzałam na zegarek, nie wiedzieć czemu, a potem na windę,
znaczy się, na ten taki „wysokościomierz”, czyli gdzie się
znajduje. W milczeniu oczekiwałam na niechybne ‘dling, dlang,
dlung’ staro wrocławskiej windy, która tylko z bliska ukazywała
swój urok rodem z lat 70. Istotnie, blok z tego okresu pochodził,
tylko te jedne, pieprzone windy, nie zostały wymienione podczas
generalnego remontu. Chyba jak ktoś się kiedyś zakatrupi w niej i
zrobi niechcący trumnę, to wtedy zmienią.
I jest sygnał. To niezręczne
wymienianie spojrzeń zakończyło otworzenie drzwi, i prędki wyjazd
z windy. Ray cierpliwie podążał za mną, ale na twarzy rysowała
mu się typowa dla jego gatunku i płci, niecierpliwość. Nacisnęłam
na klamkę z grymasem na twarzy, z przyzwyczajenia z impetem pchając
drzwi. Uderzyłam czołem prosto w szkło od judasza, bo drzwi
zaprotestowały. Tak naprawdę, nie sądziłam że drzwi są
zamknięte. Szarpnęłam raz i drugi, zamek zakołotał płaczliwie,
szarpnęłam więc po raz trzeci, uderzając splecioną w pięść
dłonią, dopóki drzwi nie wydał głuchego łomotu świadczącego o
zatrzaśnięciu. Lecz to nie było zatrzaśnięcie. Oprzytomniałam i
rozpoczęłam przetrzepywanie kieszeni w poszukiwaniu pęczka kluczy
, który jak zawsze sam podwijał się pod rękę, i balastując w
kieszeni, dawał dowód swojej obecności, tak teraz uciekł gdzieś
jak szop pracz w śmietniku i szczerzy zęby, jakby miał niezły
ubaw z dozorcy niedorajdy. Ten ubaw w duchu dławił Raymond –
podszedł i spojrzał na mnie tak, jakby chciał się roześmiać,
ale ta myśl i ten jebany krasnoludek trzymał skutecznie minę w
poważnym grymasie twarzy. Wyciągnął klucz, celowo go jeszcze
potrząsając, aby zaznaczyć kto tu jest blondynką, a gdy już
odnotowałam, co ze mną jest nie tak, stuliłam pysk i spojrzałam
na zamek, w myślach wymyślając mu od kurewsko przezabawnych
złośliwców. Z taka też miną weszłam do mieszkania, milcząc i
rozmyślając, czy moja ostatnia skrytka, ten ostatni pieprzony
bastion, został odkryty przez żołnierza z Montezumy. Byłego
żołnierza z Montezumy, skrytkę należącą do aktualnej namiastki
żołnierzy z Montezumy. Rzucona na podłogę torba pierdolnęła
przeraźliwie, a ja aż się wzdrygnęłam na ten głuchy dźwięk i
syknęłam, po raz kolejny wyklinając, ale tym razem torbę i tym
też razem na głos. Ray skrzywił się, orientując się chyba, że
to co powiedziałam nie było miłe, a na pewno w żadnym przypadku
przyjemne. Odwróciłam się na pięcie i runęłam na kanapę,
wyciągając nogi. Gdy już się dogodnie usadowiłam, zdałam sobie
sprawę, że właściwie przyszłam tu głównie zjeść, pożywienie
to był główny cel tego szaleńczego „biegu” na szczyt
wieżowca. Westchnęłam i tym razem nie mieląc niepotrzebnie
ozorem, co by nie niepokoić „niepoliszmena”, wstałam i zabrałam
się do kuchni, wyniośle ociągając stopami. Stanęłam przy
patelni, i kilka razy, z kilku ujęć obejrzałam ugotowane cudo, jak
Magda Gessler, krytycznie, ale i ciekawie się przyglądając temu …
czemuś. Ray wreszcie ruszył z miejsca, niczym zagapiony mechanik na
pit stopie, i zaczął szprechać, co to jest i z czym to się je.
Dosłownie. Ja w miarę słuchania czułam jak ślina spływa mi do
ust, i byłam gotowa podnieść całą patelnię i impertynencko
władować całość, podobnie jak rodowity polak żłopie piwo, gdy
wreszcie wyjedzie na obóz integracyjny z kolegami. Jednak coś mnie,
jak nigdy, powstrzymywało i mówiło - te lala, tak przy świadkach
nie wypada. W rzeczy samej, jeszcze parę ładnych tygodni temu, nie
miałabym oporów wpieprzać rękami jakieś udko i bezceremonialnie
popijając piwem albo winem, racząc się dodatkowo bogato
przysłodzonym ciastem. Nie dbając oczywiście, o to czy ktoś
patrzy czy nie, czy może mam czekoladę pod nosem, albo czy buraczki
fantazyjnie nie przystroiły mojej koszuli. To nie miało dla mnie
kompletnego znaczenia. Coś czuje że nastaje czas jakiegoś
katharsis, hę?
- Sit down, I’ll prepare it for you…
Siadaj, przygotuję ci to. - nagle złagodniał i poszedł do
kuchni. Usiadłam, I za chwilę już pałaszowałam szamkę.
Siedziałam, nieufnie spoglądając w rozbrajające, choć często
rozbierające spojrzenie, zaczęłam jeść to kubańskie cudo. W
sumie, było całkiem dobre, ale syte chyba tylko dla weganów,
którym absolutnie nie jestem. Nigdy nie popierałam wegetarian, z
tego względu, że skoro świnia ma uczucia to dlaczego tak jak świni
i króliczka, nie broni się konia, a już o tym, że rośliny może
też czują ból, to nie wspomnę. Dlatego nienawidzę, jak ktoś
robi ból, ale dupy z tego właśnie powodu. Może zabijmy siebie,
drodzy ekolodzy, bo niszczymy Ziemię? Ki idiota takie głupoty
wymyśla? Z przemyśleń wyrwał mnie dotyk Raymonda. Spojrzałam się
znów na niego, z taką miną, jakbym miała rentgen w oczach. Podjął
moją lewą dłoń i głaskając ją dosyć osobliwie wydusił z
siebie kilka słów, choć chciał to zrobić stanowczo, jak na
mężczyznę przystało, jedynie wydźwięk niepewności, wymieszany
z melodyjnie barytonowym głosem, wydobył się z jego ust.
- I want us to be
honest. You can tell me everything, and we would try to solve your
problems. Chcę żebyśmy byli ze sobą
szczerzy. Możesz powiedzieć mi wszystko I wtedy spróbujemy
rozwiązać twoje problemy.
Moja dotychczas obojętna mina,
zamieniła się w spazmatyczny burak z nutą niedorzeczności, chcący
zamaskować strach przed niewygodną prawdą.
- Ja nie mam nic do powiedzenia. –
burknęłam niefrasobliwie. Ray spojrzał na mnie tym razem wątpiąco
i spojrzał w stół, po czym podniósł głowę i popatrzył gdzieś
za mnie, ja się obróciłam, nie wiedząc o co chodzi. Zwróciłam
głowę z powrotem ku niemu i arogancko zaczęłam rozstrzeliwywać
go wzrokiem. SZAJSE!
- I… I know that
you… you have something up your sleeve... Ja...
Ja wiem że ty... że masz coś w zanadrzu... –
wydukał niepewnie.
- …but what do you
mean this time? … ale o co ci tym
razem chodzi? - krzyknęłam dosyc
opryskliwie. – Everytime when something is wrong, not going with
your thoughts. Could you tell me, with bold and capital letters,
without fucking hesistance, what’s going on? Za
każdym razem, kiedy coś idzie nie tak, nie tak jak sobie umyśliłeś.
Mógłbyś mi powiedzieć, pogrubionymi I drukowanymi literami, bez
żadnych jebanych przerywników, o co ci chodzi? –
zaczęłam opluwac się jadem. Raymond puścił moją dłoń, I
wstał.
- You know… only
somebody, who keeps something in secret, react aggressively… when
somebody is accusing him or her. I know that in this flat is still
cocaine, acid and other surprises, just waiting in hiding… I want
us to be honest. You were thinking, that when you give me everything
from behind of picture, without fuss, it’ll be nice? Alas, I’m
very cagy and experienced with addict, well, I know that good-bye
with drugs, it occur to you too easily. Wake up, you are
really adult, to tell drugs last good-bye! Wiesz... tylko ktoś,
kto ma jakiś sekret, reaguje agresywnie... kiedy ktoś oskarża go
bądź ją. Wiem że w tym mieszkaniu nadal jest kokaina, kwas i inne
niespodzianki, tylko czekające w ukryciu... Chcę żebyśmy byli ze
sobą szczerzy. Myślałaś, że kiedy dasz mi wszystko zza obrazka,
bez zbędnych ceregieli, to będzie fajnie? Niestety, jestem bardzo
nieufny i doświadczony z uzależnionymi, i wreszcie wiem, że to
pożegnanie z narkotykami przyszło ci za łatwo. Obudź się, jesteś
naprawdę dorosła, żeby powiedzieć narkotykom ostatnie „do
widzenia”! – wygłosił swoje kazanie, na co ja z miną
Jokera, zaczęłam bić brawo. Moja mina oznaczała dla Raymonda
wygraną za rozpracowanie mojej inteligencji, ale też zniesmaczenie,
bo to rzeczywiście była tajemnica, o której nawet w najśmielszych
snach bym nie powiedziała. Choćby mnie przypalali i grozili
śmiercią - na tyle ten nałóg był nieustępliwy.
- I don’t wanna do
mess, so tell me where it is, and I won’t do you excuses. Nie
chcę robić bałaganu, więc powiedz gdzie to jest, to nie będę ci
robił wymówek.
Na ostatnie słowa parsknęłam gromkim
śmiechem, I rypnęłam kilkakrotnie widelcem w stół, aby zaznaczyć
mój ubaw I zlekceważenie…