Chanka

Chanka

środa, 14 stycznia 2015

Do you remember lying bed with your covers pulled up over your head? Radio playin' so no one can see, łuhuuuhuhuuuuuu

- Jak chciałaś papierosy, to trzeba było się mnie zapytać! – burknęła ze złością.
- Przepraszam, nie pamiętałam że palisz. – odparłam jak nie ja. – Chodź na słowo. – i poszłam za namiot.
Gdy już tam byłyśmy, ze złością odwróciłam się do niej.
- Nikt nas tu nie słyszy?
- Nikt. – pisnęła.
- Co się z wami kurwa dzieje. No co? – zapytałam, z chęcią poznania, co nie tak jest z tutejszymi babkami. - Ktoś wam tu kowadłem w łeb zajebał po wyjściu z samolotu?
- O co ci chodzi?! – ryknęła.
- Czemu wy do cholery dajecie każdemu dupy, no ja pierdolę!
- Bo taka potrzeba i ich i nasza. Może im się lepiej walczy, nie pomyślałaś? – żachnęła się.
- Kurwa, co za system wartości. – palnęłam się w łeb. – Nie bijemy się o pokój na świecie, tylko o ropę. Po za tym pracuję zawodowo kilka lat, nie licząc edukacji, do kurwy nędzy, nie dawałam nikomu aby mu się lepiej walczyło! Ani mi!
- A może my chcemy, bo tak?
- A może mnie i innym mniej puszczalskim dziewczynom robicie zajebistą renomę? Przed chwilą jeden mi to otwarcie proponował! Przecież to są zamężni i dzieciaci faceci! Co byś powiedziała jakby twój karluś pojechał zbawiać świat, a wróciłby z papierem rozwodowym, co?
- I tak się nigdy nie dowiedzą, zresztą, co cię to obchodzi, nie dajesz, to nie… Twoja strata.
- A idź ty w chuj! Takie zyski, to jak kasa z kurwienia się.
- Przeginasz.
- To wy przeginacie pał... a nie, nie, SSIECIE pałę.
Z powodu powyższego zdania wywołała się mała szarpanina, w której bezceremonialnie i bez większego wysiłku byłam górą, i tylko wykręciłam karczycho.
- Patrz tego, szefa oddziału, blondyneczka, Amerykanin. Dziany, żonaty, nasza Szefowa się za niego bierze.
- Chyba od tej pory będę na nią mówić burdelmama a nie szefowa. – mruknęłam obracając się, aby zobaczyc szefa. Kuhwa!
Ceron.
Ja pierdolę.
- … mów sobie co chcesz, też kiedyś ulegniesz. - powiedziała.
- Kurwa mać, zabierać łapy od tego faceta. Jeśli którakolwiek choćby się na niego źle spojrzy, obiecuję że nogi z dupy powyrywam, wytnę oczy, wary, cycki, obrzezam i nigdy wam do głowy już coś takiego nie przyjdzie.
- A tys co, pogłupiała? Co ci odwaliło? Co cię on obchodzi? Ścieraj się o niego z szefową!
- Burdelkurwą, kurwa jej zajebana mać.
Cała purpurowa przeszłam przez namiot i usiadłam na swoim miejscu. W tej samej chwili zobaczyłam, jak Kacha już gada z nią. Ładna koleżanka.
Za chwilę do mnie podeszła szefowa i poprosiła mnie na słówko. Jeszcze dobrze nie wyszłyśmy…
- … ty się nie wpierdalaj tam gdzie nie trzeba, gówniaro. – mruknęła. – Daj im lub nie twoja sprawa, ale nie będzie mi mojej ani czyjejś dupy pilnować. Jasne?! Do tego swoje obowiązki zrobiłaś na odpierdol i mam przejebane u Szefa.
- Akurat to, co zleciłaś mi, potem przełożyłaś na Helkę, gdy się źle poczułam. Więc mi nie pierdol, przynajmniej nie w tej chwili.
- Ci debilni szeregowi, wszędzie włażą, aby zapunktować.
- Na dyscyplinę u żołnierzy potrzeba szacunku. A dziwek nie darzy się respektem.
Strzeliła mi na to w twarz. Fuknęłam, roześmiałam się.
- Widzisz. Bić się umiem. Mam nawet kurs kung – fu.
Uśmiechnęłam się i samymi rękoma wykręciłam ją dookoła, przy okazji łokciem w brzuch.
- Wiesz, wpierdoldżitsu jest o wiele lepsze. – mruknęłam. Dokładnie wtedy ktoś zaczął drzeć „Deszczu”.
- Sorry, zajęta jestem. – i zawaliłam jej z kolanka w twarz. – Zapamiętaj: Deszcz, major Deszcz. – i rzuciłam nią o ziemię, otrzepując ręce.
- Czy wyście obie poszalały? – ryknął Ceron.
- No ja to tradycyjny poziom świringu, a ta to wariat, porywa się z łapami na komandosa. – spojrzałam się na Blondynę.- Szaleju się najadła. A ty, jeszcze raz podskocz malowana lalo, to cię wyślę na paraolimpiadę w tym twoim zasranym kung – fu. Czaisz?
Plując piachem i krwią, skinęła głową, ledwo się podniosła i spieprzyła z podkulonym ogonem.
- Wiesz że ta dziwka startowała do ciebie? – odparłam, spoglądając na kurz.
- Nie ona jedna. – mruknął.
Obróciłam się zaciekawiona na niego.
- Nie mów że uległeś. – wycedziłam przez zęby.
- Nie. – powiedział, dosyć mało przekonująco.
- Kuhwa, jak tak, to obiecuję, że cię wytrzebię tępym nożem! Zobaczysz! – zdenerwowałam się.
- Nic nie zrobiłem. Co prawda, to prawda, może to i nudno, ale mając w domu Basię, to bym takich waleni tutaj nie wyrywał.
- O, walenie to bardzo dobre określenie. Bardzo.
- Wiesz, że teraz będziesz miała wezwanie do komendanta?
- Znając życie, tak. Nie pierwszy raz się takie maniany odwala, nie? – szturchnęłam go.
- Widzę, że średnio ci odpowiada praca sanitariuszki.
- Heh, oprócz masowania plecków seksownym facetom, to nie ma tu nic fajniejszego do roboty. – parsknęłam.
- No, może jakbym był gejem też by mnie to rajcowało. Ale tak nie jest. – roześmiał się. – Wiesz, tutaj możesz sobie znaleźć takiego do masowania plecków na prywatę. – odparł.
- Ej no, przed chwilą kogo ja wyeliminowałam! No… no właśnie. W twoim stanie jest trochę jak koneser w muzeum – ma w domu swoje, ale muzealnym też by nie pogardził, nie? – zaczęłam się śmiać.
- Oj daj spokój. Starczy mi to co mam. Ty się nadal musisz rozglądać, cwaniaku.
- Jakbym chciała, to już miałam dwóch, heh, trzech klientów na randkę. Kwestia tylko, kto z nich tak bardziej na poważnie, czy dla jaj.
- No a tak w ogóle, ci twoi seksowni faceci, co już ich opatrywałaś, a właściwie to jeden, to bardzo sobie chwalił…
- Znasz go?
- Wszystkich których do tej pory poznałaś znam. Znam Rudasia, Przetakiewicza, Wodeckiego, Jaskólskiego… i Rawińskiego oboje znamy, nieprawdaż?
- Tak znamy. – mruknęłam.
- A może byśmy się spotkali w takim znanym gronie…?
- Jeff… ja wiem, co ty masz na myśli. Baśka jak jest pijana, wszystko powie. Nie swatajcie mnie na siłę, proszę… Jeśli będę miała coś do Kuby, sama do niego pójdę. Nie róbcie tego za mnie, widziałeś jak to się raz skończyło.
- W porządku, tak tylko pytałem. Baśka mi mówiła zresztą co ty myślisz o związkach… daj spokój Deszczu. To, co gadałaś, to musiałaś być na niezłym rauszu.
- Byłam narąbana jak Messerschmitt, ale to nie zmienia faktu, że tak myślę. Sądzę raczej, że powiedziałam więcej niż chciałam.
Rozmowę przerwał jakiś kurdupel, wyraźnie zmęczony dzikim biegiem.
- Yyyy… major Deszcz?
- Kierwa żołnierzu, kto cię nauczył stawać na baczność! – ryknęłam. – Dildo stabilniej stoi niż ty!
Ceron parsknął śmiechem, krótko się żegnawszy, wspomniał coś o moim niewyczerpywalnym poczuciu humoru.
- Yyyy, heheheh, dobre – strzelił palcami - … ma pani się stawić u komendanta jak najszybciej. Najlepiej teraz i ze mną.
- Dobrze.

I tak też zrobiłam. Podążyłam za krasnoludkiem do komendanta, który przywitał mnie dosyć chłodno. W sumie nie dziwię, się. Strasznie gorąco.

środa, 17 grudnia 2014

Ba de ya - say that you remember! Ba de ya - dancing in September! Ba de ya - never was a cloudy day...

Zobaczyłam facetów palących na murku i usiadłam obok, gapiąc się w ziemię. Jeden z nich, zapytał czy chcę papierosa, na co skinęłam głową i wzięłam kiepa.
- Macie ogień? – zapytałam, trzymając w ustach papierosa.
- Jasne. – odparli i jeden podstawił ogień, przy czym dziwnie się uśmiechając.
Nerwowo zaczęłam się zaciągać i wypuszczać dym. Dawno nie paliłam.
- A dostanę coś za tego papierosa? – zapytał jeden z nich. Ze środka.
Popatrzyłam się na niego dziwacznie.
- To był twój? Na pewno? A co byś chciał? – mruknęłam.
- No wiesz. – wstał. – Mało jest tu dziewczyn, a ciebie jeszcze tu nie widziałem, ani tym bardziej wiesz… Nie wyglądasz na grzeczną dziewczynkę.
- Po czym to wnioskujesz? – odparłam krótko, niczym enigma.
- Wiesz, grzeczne dziewczyny nie palą papierosów, a na pewno nie w ten sposób…
- Tak?
- Myślę, że tak. – oparł się na moich kolanach. Ja na to z dzikim planem w głowie i błyskiem w oczach dmuchnęłam mu w twarz.
- Wiesz komu się tak robi? – mruknęłam.
- Mów mi więcej. – westchnął wąchając dym.
- Tylko kurwie dmucha się w twarz. – odparłam, naciskając butem na klamrę jego paska. – Jeszcze słowo, a drugi but załaduję prosto poniżej tego pierwszego. I zjesz sobie tego papierosa. – mruknęłam groźnie. Odsunął się i podniósł ręce. W sumie zrobiło się tu zbiorowisko.
- Chcesz się bić maleńka? – zapytał, na co spełniłam swoje poprzednie słowa. Ugiął się, i bardzo się wkurzył.
- … z zasady nie biję kobiet. – mruknął.
- Ja też. – odparłam, oddając kolesiowi obok papierosa na przetrzymanie. – Ale mogę dla Ciebie zrobić wyjątek. Jeszcze podskakujesz? Czy to było za mało?
Reszta facetów zaczęła się smiać, obserwując całą sytuację.
- … ja zrobiłbym z Tobą coś zgoła innego laleczko. – powiedział, z „takim jak myślicie” zamiarem. – Chodź, chodź kruszynko… - zaczął podchodzić, na co ja cofałam się. Złapał mnie za koszulę, na co ja szarpnęłam i guziki z rękawem poszły. Wkurzona spojrzałam na oderwane ramię ubrania.
- Rozbierasz się, aha?
Dziko popatrzyłam znów na niego, gdy zaczął coraz szybciej podchodzić w moją stronę, na co z impetem ruszyłam na niego, niczym rozwścieczony byk i dosłownie przed jego nosem odbiłam się w górę, wykonując dosyć wysoki skok wzwyż nad nim jak Adaś Małysz, po czym wylądowałam w stylu Lary Croft i ściskając swoimi nogami odwracającego się koleżkę, skręciłam się, powodując jego upadek.
Wstałam otrzepując ręce, „dobiłam” go do ziemi poprzez uderzenie w stosowne miejsce i wróciłam na swoje miejsce, i odebrałam fajkę. Gość zaczął mi się przyglądać.
- Pani jest od Rumunów? – zapytał, całkiem poważnie. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Jakich jebanych Rumunów? – odwarknęłam.
- Grupa Rumunów Odśnieżających Miasto, w skrócie GROM. Widzę orła. – parsknął.
- Aaa, eee, no tak. – burknęłam. – Zjebałeś mi koszulę, cyganie! – krzyknęłam do podnoszącego się szeregowca.
- Heh mówiłem ci, nie handluj za moje fajki. – odparł ten, który siedział obok mnie. – Ostra babka z ciebie. Na pierwszy rzut oka nie pasował Ci papieros, ale teraz …
- Jak to mówią w koalicji, kto nie pali, ten z policji… - roześmiałam się. – Te, szeregowiec… odkupujesz! – ryknęłam znowu.
- Nie jestem szeregowcem! – odparł stojąc z grupką kolegów.
- Jak nie? Nazwa dobitnie na was wskazuje – szereg owiec! – brechtałam się, ku własnej uciesze.
-  Serio pracujesz u panienek?- odpalił poprzedni rozmówca.
- U kogo? – mruknęłam, znów zdziwiona żargonem.
- Nie że coś, ale gro twoich nowych koleżanek się puszcza. Nie dziw się jemu, po prostu się pomylił. Inna by mu dała.
Zdumiona, wytrzeszczyłam oczy, mając obrazek w wyobraźni bordello militare o którym marzył Hewlett.
- Co to jest za zbiorowisko, żołnierze?! – ozwał się nagle jakiś głos.
Wszyscy w jednej chwili stanęli na baczność, oprócz mnie. Powoli dopaliłam papierosa, wstałam i spojrzałam, kto to mówił. Nagle jakaś ręka obróciła mnie na lewo. W tej samej chwili dygnęłam i przeszły mnie dreszcze.
- Dokuczają, skubańce? Tak myślałem. Rudaś i reszta – będzie kara.
- Ten… ten wysoki obok, nie… - zaczęłam się jąkać.
- Oprócz Przetakiewicza. – dokończył. Ów Przetakiewicz się uśmiechnął się, a ja wróciłam do namiotu.

Gdy tam wróciłam, Kacha patrzyła na mnie jakoś tak inaczej. Jakby miała mi za złe.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Imagine all the people, living for today... ahaaaaa hahahaaaaa...

Drugiego dnia siedziałam już jako dyżurny opatrywacz sama, bo reszta poszła pomóc przy jakimś tam rozpakowywaniu zaopatrzenia. Miałam dużo czasu na zastanowienie się, kim był ten facet, co mi znajomo wygląda, gdy w pewnym momencie wbił do namiotu nieco przestraszony żołnierz z tamtego oddziału. Jak mnie zobaczył, to tylko się uśmiechnął i mruknął – o proszę, niedoszła żeniaczka Karlika. Zrobiłam minę jakby mnie ktoś tym skrzywdził i zapytałam, co jest.
- Oj, przepychaliśmy się z chłopakami i wleciałem na pęk drutu, tyle z tego wyszło, że pokaleczyłem się o tu z tyłu na barku, z boku i drasnąłem się na brzuchu… zresztą widać, krew leci.
- Siadaj. – wstałam, idąc po opatrunki i coś do dezynfekcji.
- Pani jest trochę zbyt rosła na sanitariuszkę, albo mi się zdaje, albo pani jest tu za karę, taką ma pani minę. – roześmiał się.
- W rzeczy samej, w rzeczy samej. – westchnęłam, wracając. – Nie żeby coś, ale musisz kolego zdjąć koszulkę.
- Kurczę przed taką laską, to ja się wstydzę. – parsknął.
- Nie ma czego. Nie każę ściągać spodni przecież. – uśmiechnęłam się.
- O nie, co za cios! – zaczął się śmiać. – Nie dość że ładna, to jeszcze zabawna. – uśmiechał się.
- Proszę mnie nie podrywać. – mrugnęłam okiem.
- A to przepraszam, nie chcę dostać od męża. – śmiał się dalej.
- Nie o to chodzi… - śmiałam się. – Ściągaj panie.
- Mówi pani jak mój dowódca! Też tak samo, gadaj pan, przynieś panie, panie, gdzie są pana zasady? Kurczę, chyba to jakaś gwara.
Zmierzyłam go wzrokiem.
- Dobrze już ściągam. – posłusznie wypełnił rozkaz.
Kurczę, nawet nie wiedziałam, że robota sanitariuszki może być taka fajna jak mizianie wacikiem po plecach umięśnionego faceta. Teraz plecy, a potem jeszcze boczek i brzusio. Co za medyczna Kamasutra! J
Chyba dlatego tak cenią te służbę zdrowia.
- Dobra, plecy są załatwione. Bolało?
- Troszeczkę… chociaż, nie, tak w ogóle to nie.
- Tak, tak. – mruknęłam. – Proszę się położyć.
- Dobrze to brzmi. – spojrzał się na mnie i mrugnął okiem.
- Proszę sobie nie wyobrażać. – roześmiałam się i nachyliłam do jego twarzy. – Jakbym chciała tego, o czym pan myśli, to dawno bym pana rzuciła na leżankę. – wyszeptałam. – Ale tego nie zrobiłam! – podniosłam głos.
- Byłoby niewątpliwie przyjemnie. – uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A tak na marginesie… - zaczęłam, dezynfekując bok. – wy jesteście od tych pali, tak?
- Tak, o widziałem, jak się pani na nas łakomie patrzyła. – zadrżał brwiami.
- No dobrze, może i tak. Jak się nazywa wasz dowódca?
- A chce mu pani kablować? – zapytał całkiem poważnie.
- Nie, po prostu zdaje mi się, że go znam. – odparłam, przechodząc do brzucha. Ten syknął, i chrząknął.
- A takie informacje nie są za darmo. – spojrzał gdzieś niewinnie w sufit.
- No nie. – uśmiechnęłam się. – A za co? – docisnęłam wacik, aby wody więcej spłynęło.
- Ałł… specjalnie tak, huhm? Nieładnie. To będzie kosztować… buziaka tak na dobry początek. – wskazał palcem swój policzek.
- Bez możliwości targowania? – wybuchnęłam śmiechem.
- Jak pani chce się targować, to ja będę podwyższał stawkę. W dół, jeśli pani wie, o czym myślę. – znów zboczenie się na mnie popatrzył.
- No dobrze, mały żołnierzyku, masz. – i spełniłam jego prośbę. – A teraz mów.
- Achh… no więc tak. Moim dowódcą jest zasłużony były radiotelegrafista, przekwalifikowany na komandosa porucznik Jakub Rawiński.
Odłożyłam waciki i opatrzyłam rany w ekspresowym tempie.
- To będzie wszystko. Dziękuję. – odparłam, siedząc na stołku, gapiąc się ślepo w powietrze.
- To ja dziękuję. – uśmiechnął się, ubierając się. – Do widzenia!
- Raczej lepiej dla ciebie byś często tu nie bywał. – parsknęłam bezwiednie. W dalszym ciągu myślałam o tym, czy to jest jakaś zbieżność nazwisk, no ale to jest niezbyt możliwe, no bo inaczej bym go nie poznała, nieprawda?
Wstałam i zaczęłam szukać u siebie w kurtce chociażby jednego starego papierosa. Choćby zwietrzałego. Niestety nie udało się…

Gdy ekipa wróciła, Kacha zobaczyła, że jakaś blada jestem, i może lepiej, żebym się przewietrzyła. Tak też zrobiłam.

niedziela, 14 grudnia 2014

My Słowianie wiemy, jak ruszyć nasze ciała, lecz nie wiemy co powiedzieć, gdy ktoś po ślunsku goda

Wściekła wyszłam i usiadłam na jakiejś ławce. W tle roiło się od ciasteczków, łapczywie spoglądających na mnie od dołu do góry, lub zajętych robotą. Na tych drugich to aż miło popatrzeć, nawet tam są Polacy, bo słychać jakieś głośne rozmowy. Pale pod ogrodzenie ustawiają, skubani… I zawiesić oko też jest na czym.

No co?

Umilając sobie życie widokiem półnagich, wysportowanych i aż mokrych od pracy facetów – co jest bardzo fajne, lecz normalnie to uwłacza kobiecie – dumnie siedziałam, jakby to moja zasługa była, że uwijają się jak mrówki. W tej samej chwili podeszła do mnie blada, koścista, z popalonymi czarnymi włosami kobitka, paląca po męsku, i z taką skrzywioną twarzą, jakby ją za młodu koń kopnął w ryj. Makijaż jak Amy Winehouse a i kolczyk gdzieś się zawieruszył, bo dziura przez wargę wystaje.
- Ty jesteś ta nowa. – mruknęła ochrypniętym głosem, chamsko wyziewając dym. No co za kultura palenia!
- Nazywam się… - wyciągnęłam rękę niechętnie.
- Kacha Świerszczykówna, dla znajomków Blacktype! – odparła wesolutko. Na Blacktype się tylko uśmiechnęłam pod nosem, bo to moja ksywka z dawnych lat. – Chodź lalunia.
Chwilę się zniesmaczyłam tym ostatnim.
- A… tak w ogóle, dlaczego mówią na ciebie Blacktype? – zagaiłam z uśmiechem.
- Aaa tak kiedyś wymyśliłam… albo zasłyszałam. Niee wiem, ale od kiedy tak mi godojo, to mnie wszyscy witajo i witajo. A ty, jaką masz ksyweczkę?
Żeby nie zagrać źle, palnęłam moją starą przezywkę.
- Che Guevara. – mruknęłam, myśląc kiedy to było.
- A dlaczego Che Guevara?
- Bo kiedyś dużo paliłam i wprowadzałam rewolucję…
- Ta, He, nie widzę związku. – parsknęła głupawo. – Generalnie, Che… No, jam nie jest Twoja szefowa. To bydzie taka inno, ja ci pokaże.
- Noo… spoko. – mruknęłam niepewnie.
- Umiesz opatrywać?
- No kiepsko…
- To cię… o Hela cię nauczy. Ty wiesz, my obie ze Ślunska. Od bajtla że my się znomy. Mogę ja tak mówić? Ty, żeniaczka już byłó? Zrykowiny?
- Nie…
- Te… łonaczyłaś się? Abo nagatego chopa to żeś chociaż wiziała, co?
- No, widziała, widziała… - parsknęłam, zastanawiając się, skąd takie pytania.
- No bo ja żem se tu pomyśloła, że ty ino jaka lesbijka jesteś. – mruknęła ze śmiechem i spojrzała na tych chłopaków z palami. – Łe a ty co się lachasz tak karlus, a? – zwróciła się do jednego z nich, patrzącego się w naszą stronę.
- Bo ty żeś Hanyś tako gryfno frylke prowadzisz, abo jak nic, tyko dziecka robić. – roześmiał się.
- Doczkej se, ona se jej cychalter i batki wachuje przyd Toba! A cemu nie jo?
- Hanyś, ty żeś staro i chyrpa ino jesteś. Takem młode to bym nawet chajtnął się.
- Ino cherlok jesteś! Richtig, panie oberlejtnant?
- Richtig, richtig. – parsknął gościu z teczką stojący przy palach.
- Jeno Hanyś beremonty goda, panie oberlejtnant.
- Jaskólski do roboty, a nie godasz po ślunsku, jak ja ledwo co was rozumiem, hanyski zakichane. – odparł.
Ten cały uberlieutenant kogoś mi przypominał, ale nie wiem kogo. Skądś go po prostu znam.
- A widzi, nużby cie obracali w nocy, chopoki nahalne. Dałabyś?
- Nie. – odparłam, przynudzona.
Spojrzała się na mnie z uznaniem.
- Jo bym tylu chopa nie dała rady. Ino by cosik zmajstrowali.
Podniosłam tylko jedną brew z wrażenia, i nie wiem czy bardziej zastanawiał mnie fakt, kto by chciał ruchać takiego smoka , pierdolonego Smauga (co za autoironia), czy to że przed chwilą spytała mnie czy bym wzięła udział w gang bangu, a sama nie zaprzeczyła, iż by nie poszła.
Czyli że by poszła?

Co genitalia robią z mózgiem, to ja nie wiem...

Weszliśmy do namiotu, gdzie panował straszny ukrop, a ja czekałam łaskawie na panią Szefową. Przyszła.
Tleniona pani blond, włosy w kolorze gipsu z moczem, którego na twarzy też miała niemało, z wydętymi usteczkami, przypominała typową prostytutkę na poboczu.
- Chorąży Samanta Leszczek. – mruknęła, kiwając w moją stronę. – A ty? – spojrzała na, moją wyłysiałą z pagonów kurtkę. – Szeregowy jak?
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Kacha ryknęła że ja to ino Che jestem.
- Che Guevara. Ach… dobrze. Proszę siedzieć na dyżurze, a Katarzyna pokaże pani kilka tanich chwytów w dziedzinie medycyny. – i poszła, patrząc na mnie jak na pustogłowie o IQ pana Miecia, ze stażem 50 lat pod sklepem.

"Blacktype" za chwilę mnie nauczyła podstawowych rzeczy co do opatrywania i zostawiła na dyżurze. Straszna nuda. Nawet nie ma z kim pogadać, no bo tu nikt nie leży, tylko się przychodzi na chwilę, odwala robotę i do widzenia. Jak w burdelu. Cały dzień tak siedziałam, oprócz zaklejania pazurka mojej pani Szef, której się ów złamał. Próbowała ze mną podjąć rozmowę, ale w sumie to ona na okrągło gadała, że mają mega przystojnego szefa, żonaty, ale ona chce go wyrwać, bo jej się podoba i tak dalej i że on nie ma dzieci, no to tamta sobie jego coś znajdzie jeszcze. Trochę to głupie, ale wolałam jej nie załazić za skórę – jak na razie – i myślałam jak można było by być taką zimną suką i zwędzić komuś faceta – bo mi się podoba. Chamskie.