- Jak
chciałaś papierosy, to trzeba było się mnie zapytać! – burknęła ze złością.
-
Przepraszam, nie pamiętałam że palisz. – odparłam jak nie ja. – Chodź na słowo. – i
poszłam za namiot.
Gdy już tam
byłyśmy, ze złością odwróciłam się do niej.
- Nikt nas
tu nie słyszy?
- Nikt. –
pisnęła.
- Co się z
wami kurwa dzieje. No co? – zapytałam, z chęcią poznania, co nie tak jest z
tutejszymi babkami. - Ktoś wam tu kowadłem w łeb zajebał po wyjściu z samolotu?
- O co ci
chodzi?! – ryknęła.
- Czemu wy
do cholery dajecie każdemu dupy, no ja pierdolę!
- Bo taka
potrzeba i ich i nasza. Może im się lepiej walczy, nie pomyślałaś? – żachnęła
się.
- Kurwa, co
za system wartości. – palnęłam się w łeb. – Nie bijemy się o pokój na świecie, tylko o ropę. Po za tym pracuję zawodowo kilka lat, nie
licząc edukacji, do kurwy nędzy, nie dawałam nikomu aby mu się lepiej walczyło! Ani mi!
- A może my
chcemy, bo tak?
- A może
mnie i innym mniej puszczalskim dziewczynom robicie zajebistą renomę? Przed
chwilą jeden mi to otwarcie proponował! Przecież to są zamężni i dzieciaci
faceci! Co byś powiedziała jakby twój karluś pojechał zbawiać świat, a wróciłby z papierem rozwodowym, co?
- I tak się
nigdy nie dowiedzą, zresztą, co cię to obchodzi, nie dajesz, to nie… Twoja
strata.
- A idź ty w
chuj! Takie zyski, to jak kasa z kurwienia się.
- Przeginasz.
- To wy przeginacie pał... a nie, nie, SSIECIE pałę.
Z powodu powyższego zdania wywołała się mała szarpanina, w której bezceremonialnie i bez większego wysiłku byłam górą, i tylko wykręciłam karczycho.
- Patrz
tego, szefa oddziału, blondyneczka, Amerykanin. Dziany, żonaty, nasza Szefowa
się za niego bierze.
- Chyba od
tej pory będę na nią mówić burdelmama a nie szefowa. – mruknęłam obracając się,
aby zobaczyc szefa. Kuhwa!
Ceron.
Ja pierdolę.
- … mów
sobie co chcesz, też kiedyś ulegniesz. - powiedziała.
- Kurwa mać,
zabierać łapy od tego faceta. Jeśli którakolwiek choćby się na niego źle
spojrzy, obiecuję że nogi z dupy powyrywam, wytnę oczy, wary, cycki, obrzezam i nigdy wam do głowy
już coś takiego nie przyjdzie.
- A tys co,
pogłupiała? Co ci odwaliło? Co cię on obchodzi? Ścieraj się o niego z szefową!
-
Burdelkurwą, kurwa jej zajebana mać.
Cała
purpurowa przeszłam przez namiot i usiadłam na swoim miejscu. W tej samej
chwili zobaczyłam, jak Kacha już gada z nią. Ładna koleżanka.
Za chwilę do
mnie podeszła szefowa i poprosiła mnie na słówko. Jeszcze dobrze nie wyszłyśmy…
- … ty się
nie wpierdalaj tam gdzie nie trzeba, gówniaro. – mruknęła. – Daj im lub nie
twoja sprawa, ale nie będzie mi mojej ani czyjejś dupy pilnować. Jasne?! Do
tego swoje obowiązki zrobiłaś na odpierdol i mam przejebane u Szefa.
- Akurat to,
co zleciłaś mi, potem przełożyłaś na Helkę, gdy się źle poczułam. Więc mi nie
pierdol, przynajmniej nie w tej chwili.
- Ci debilni
szeregowi, wszędzie włażą, aby zapunktować.
- Na
dyscyplinę u żołnierzy potrzeba szacunku. A dziwek nie darzy się respektem.
Strzeliła mi
na to w twarz. Fuknęłam, roześmiałam się.
- Widzisz.
Bić się umiem. Mam nawet kurs kung – fu.
Uśmiechnęłam
się i samymi rękoma wykręciłam ją dookoła, przy okazji łokciem w brzuch.
- Wiesz,
wpierdoldżitsu jest o wiele lepsze. – mruknęłam. Dokładnie wtedy ktoś zaczął
drzeć „Deszczu”.
- Sorry,
zajęta jestem. – i zawaliłam jej z kolanka w twarz. – Zapamiętaj: Deszcz, major
Deszcz. – i rzuciłam nią o ziemię, otrzepując ręce.
- Czy wyście
obie poszalały? – ryknął Ceron.
- No ja to
tradycyjny poziom świringu, a ta to wariat, porywa się z łapami na komandosa. –
spojrzałam się na Blondynę.- Szaleju się najadła. A ty, jeszcze raz podskocz malowana lalo, to cię
wyślę na paraolimpiadę w tym twoim zasranym kung – fu. Czaisz?
Plując
piachem i krwią, skinęła głową, ledwo się podniosła i spieprzyła z podkulonym
ogonem.
- Wiesz że
ta dziwka startowała do ciebie? – odparłam, spoglądając na kurz.
- Nie ona
jedna. – mruknął.
Obróciłam
się zaciekawiona na niego.
- Nie mów że
uległeś. – wycedziłam przez zęby.
- Nie. –
powiedział, dosyć mało przekonująco.
- Kuhwa, jak
tak, to obiecuję, że cię wytrzebię tępym nożem! Zobaczysz! – zdenerwowałam się.
- Nic nie zrobiłem.
Co prawda, to prawda, może to i nudno, ale mając w domu Basię, to bym takich
waleni tutaj nie wyrywał.
- O, walenie
to bardzo dobre określenie. Bardzo.
- Wiesz, że
teraz będziesz miała wezwanie do komendanta?
- Znając
życie, tak. Nie pierwszy raz się takie maniany odwala, nie? – szturchnęłam go.
- Widzę, że
średnio ci odpowiada praca sanitariuszki.
- Heh,
oprócz masowania plecków seksownym facetom, to nie ma tu nic fajniejszego do
roboty. – parsknęłam.
- No, może
jakbym był gejem też by mnie to rajcowało. Ale tak nie jest. – roześmiał się. –
Wiesz, tutaj możesz sobie znaleźć takiego do masowania plecków na prywatę. –
odparł.
- Ej no,
przed chwilą kogo ja wyeliminowałam! No… no właśnie. W twoim stanie jest trochę
jak koneser w muzeum – ma w domu swoje, ale muzealnym też by nie pogardził,
nie? – zaczęłam się śmiać.
- Oj daj
spokój. Starczy mi to co mam. Ty się nadal musisz rozglądać, cwaniaku.
- Jakbym
chciała, to już miałam dwóch, heh, trzech klientów na randkę. Kwestia tylko,
kto z nich tak bardziej na poważnie, czy dla jaj.
- No a tak w
ogóle, ci twoi seksowni faceci, co już ich opatrywałaś, a właściwie to jeden,
to bardzo sobie chwalił…
- Znasz go?
- Wszystkich
których do tej pory poznałaś znam. Znam Rudasia, Przetakiewicza, Wodeckiego,
Jaskólskiego… i Rawińskiego oboje znamy, nieprawdaż?
- Tak znamy.
– mruknęłam.
- A może
byśmy się spotkali w takim znanym gronie…?
- Jeff… ja
wiem, co ty masz na myśli. Baśka jak jest pijana, wszystko powie. Nie swatajcie
mnie na siłę, proszę… Jeśli będę miała coś do Kuby, sama do niego pójdę. Nie
róbcie tego za mnie, widziałeś jak to się raz skończyło.
- W
porządku, tak tylko pytałem. Baśka mi mówiła zresztą co ty myślisz o związkach…
daj spokój Deszczu. To, co gadałaś, to musiałaś być na niezłym rauszu.
- Byłam narąbana
jak Messerschmitt, ale to nie zmienia faktu, że tak myślę. Sądzę raczej, że
powiedziałam więcej niż chciałam.
Rozmowę
przerwał jakiś kurdupel, wyraźnie zmęczony dzikim biegiem.
- Yyyy…
major Deszcz?
- Kierwa
żołnierzu, kto cię nauczył stawać na baczność! – ryknęłam. – Dildo stabilniej
stoi niż ty!
Ceron
parsknął śmiechem, krótko się żegnawszy, wspomniał coś o moim niewyczerpywalnym
poczuciu humoru.
- Yyyy,
heheheh, dobre – strzelił palcami - … ma pani się stawić u komendanta jak
najszybciej. Najlepiej teraz i ze mną.
- Dobrze.
I tak też
zrobiłam. Podążyłam za krasnoludkiem do komendanta, który przywitał mnie dosyć chłodno. W sumie nie dziwię, się. Strasznie gorąco.