Chanka

Chanka

wtorek, 16 września 2014

GURLZ JUST WANNA HAVE FU-UN

Jest 3:30 i dalej nie mam tego papierka. Co chwilę dzwoniłam do Hewletta od godziny, w końcu powiedział, że jestem na priorytecie, i że ktoś doniesie mi te wyniki, wsunie pod drzwiami.
3:58. Jestem totalnie wkurzona i już układam w głowie, jak to rozegrać, przełożyć… Najwyżej będę zwlekać najdłużej jak się da, albo wyskoczę z jakimiś kobiecymi problemami…
W tej samej chwili zapukał ktoś do drzwi, pełna nadziei otwierałam drzwi, że to wyniki, natomiast mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam Randalla. Wszedł i usiadł znowu na moim fotelu.
- Undress… Rozbierz się.
- You don’t wanna rather… Nie wolałbyś może...
- … just undress. Tylko się rozbierz...
Spojrzałam na niego i głęboko westchnęłam. Zdjęłam marynarkę i powiesiłam na wieszaku. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Poluzowałam krawat i spokojnie zdjęłam go z szyi, gdy Randall, trochę zniecierpliwionym głosem, poprosił abym podeszła do niego.
Stanęłam przed nim jak wryta, wpatrując się w ścianę za nim. On rozpiął mój pasek i spojrzał na moją twarz. Pociągnął za oba końce, jak konia za wodze, co spowodowało to, że oparłam się na nim.
- Sit on my knees. Astride. Siądź mi na kolanach. Okrakiem.
Przełknęłam ślinę, i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. W myśli tylko jedno słowo. Dziwka. Dziwka. Dziwka. Dziwka. I nie myślałam o sobie. Bynajmniej! Myślałam o Randallu.
Spojrzałam z stronę drzwi i chciało mi się płakać.
- I said, sit on my knees. Powiedziałem, siądź mi na kolanach.
Trochę zdezorientowana, spojrzałam na niego i zrobiłam to, co mi powiedział. Czułam się strasznie niekomfortowo w tej sytuacji.
- You had never did striptease, as I saw, you know? Nigdy nie robiłaś striptizu z tego co widziałem, wiesz? – zaczął mówić do mnie, rozpinając mi koszulę. Gdy już to zrobił, wsunął dłonie pod nią i obmacał całe moje tułowie, masując biodra i biust.
Nie skomentował niczym, poza jakimś dziwnym dźwiękiem zadowolenia. Dziwka, dziwka, dziwka!
Przewróciłam oczami, milcząc. W duchu, tliła się jeszcze nadzieja na wyniki, ale coraz bardziej nachodziła mnie myśl, że po prostu trzeba będzie się zeszmacić. Trudno, nie mam wyboru.
Kiedy Randall zaczynał się dobierać do stanika od frontu, wiedziałam, że już nie ma ratunku. Całe napięcie, jakie we mnie było, w oczekiwaniu na list, odpuściło…
- …you feel him? … czujesz go? – zapytał Randall, rozkoszując się … mną.
- …yeah, sir… … tak, sir …
- Dean, remeber it, because you will scream this name soon. Dean, zapamiętaj to, bo będziesz niedługo krzyczeć to imię.
DZIWKA, DZIWKA, DZIWKA, DZIWKA!
W tej samej chwili pod drzwiami pojawiła się brązowa koperta. I w tej samej chwili chciałam zeskoczyć z Randalla, lecz on trzymał mnie dosyć mocno. Przybliżyłam swoją twarz do niego, i zrobiłam to samo co on mi. Ugryzłam go w ucho, ale o wiele, wiele mocniej. Wtedy puścił i upadłam na podłogę obok mojego fotela. Randall pokręcił głową i rzucił się na mnie. Upadł głową na mój brzuch, w jednej chwili odsunęłam się w tył, aby stłuc mu głowę z obu stron kolanami. Biedakowi to wcale nie pomogło, ja zwiałam w kierunku biurka po moją koszulę, i jednocześnie ją zakładając, kopnęłam mój fotel w biegnącego Randalla, co go powstrzymało na krótką chwilę. Zgarnęłam kopertę i próbowałam otworzyc zablokowane drzwi, kiedy Randall złapał mnie od tyłu. Natychmiast się obróciłam, kopnęłam tam gdzie zasługiwał, przyłożyłam w zgiętego łokciem, a gdy próbował ostatni raz mnie dorwać, złapałam jego krawat (och jak weselnie) i zakręciłam nim, robiąc sobie karuzelę. To go wykończyło i ze strachem w oczach podbiegł do zamkniętych drzwi, krzycząc i błagając o pomoc.
- Now, you know? Black and red hats are impetuous. A teraz wiesz? Czarne I czerwone berety są porywcze. – mruknęłam, z szyderczym uśmiechem, wyciągając kopertę i broń. - … so, you want be accused in case of attempt of rape, molestation and mobbing, or you wanna die in case of self defense? Frankly? I would like this second, I hate perverts like you… … więc, chcesz być oskarżony o próbę gwałtu, molestowanie I mobbing, czy chcesz umrzeć w akcie samoobrony? Szczerze? Wolałabym to drugie, nienawidzę zboków takich jak ty... - wykrzyczałam.
- You’re fruitcake, my strawberrie. Jesteś porywcza sztuka, truskaweczko. – odwrócił się, opierając się o drzwi. Na słowo strawberrie, strzeliłam kilka centymetrów w dół od jego krocza, ponieważ akurat stał w rozkroku, to nie celowałam w głowę.
- Not your strawberrie, Dean. Nie twoja truskaweczko, Dean. – warknęłam, ale ze spokojem. – Tępy chuj. – splunęłam. Po strzale, drzwi się otworzyły, Randall wyleciał przez nie, prosto na podłogę korytarza i czym prędzej się wyczołgał i pobiegł w kierunku żandarmerii, która kroczyła w moim kierunku. Ich dowódca wymownie pokazał abym rzuciła broń, poprzez klaśnięcie w opuszczoną dłoń i wskazanie w kierunku podłogi.
- Dobra, już, dobra. – jęknęłam, przyciskając zamki od magazynka, który potem samoistnie wyleciał. – Nie będę rzucać, bo jeszcze się porysuje.
Na korytarz wbiegł Klimczuk, z miną gorszą niż zwykle miał w takich sytuacjach, bo niecodziennie, dochodzi u nas do strzelanin w środku.
- Deszczu, co to kurde ma być?! – wykrzyczał. – Jak ty jesteś ubrana?
W rzeczy samej – rozpięta koszula i z lekka opadnięte spodnie.
- Och, rzeczywiście. – zapięłam jeden guzik ze zdegustowaną miną.
- Oddaj broń. – wyciągnął rękę w moją stronę.
Spojrzałam się na niego spode łba i przewracając ją w jednej dłoni, jak rewolwerowiec z dzikiego zachodu, oddałam Berettę.
- … i idziesz razem z żandarmami. – zarządził.
- Ale za co? – krzyknęłam mu w twarz.
- Za niewinność, jak zwykle. – mruknął, oddając Berettę żandarmowi. – Co tam pieścisz w dłoni?
- Nóż. – wycedziłam przez zęby ze wściekłością. Klimczuk wyciągnął rękę ponownie. Furiatycznie zaczęłam go podrzucać w ręce i w końcu go oddałam.
- I co jeszcze, Franiu? – powiedziałam w podobnym stylu, jak poprzednie zdanie.
- Co to za koperta?
- A jesteś po stronie Randalla czy po mojej? – zwęziłam powieki.
- Po żadnej.
- Czyli po Randalla. To jest moja karta przetargowa, pieprzona polisa ubezpieczeniowa, arka Noego, tfu! Arka Przymierza, dzięki której nie trafię do więzienia.
- Pokaż co to.
Wyciągnęłam kartkę z koperty i pokazałam Frankowi. Nie patrząc na wyniki, wypaliłam.
- Zobacz sobie ‘inne’ i sprawdź czy nie ma tam rufiliny.
Na słowo rufilina, Randall zerwał się żandarmom i zaczął się szarpać, krzycząc że chciałam go zabić. Odwróciłam się do niego:
- Opanuj dupę, masz rację, nawet nadal mam na to ochotę, jebany wieprzu z punktu kopulacyjnego.
Franek spojrzawszy na mnie przez chwilę, chyba kontemplując ten dziwaczny epitet, nie odzywał się przez chwilę. Ale potem przerwał milczenie wieprzów. OWIEC!
- Jest, pisze że śladowe zawartości. No i co w związku z tym?
- Wiesz co to jest rufilina, panie Mądry?
Klimczuk spojrzał na swojego asystenta, który krótko wzruszył ramionami.
- Rufilina to inaczej tabletka gwałtu. – krzyknął Hewlett ze zebranych gapiów. – Ja, We… to znaczy Sebastian Żmijewski i Jakub Rawiński byliśmy świadkami próby gwałtu na niej przez tutaj obecnego podpułkownika Deana Randalla, wczoraj u Stefana.
Klimczuk spojrzał groźnie na nas i potem na Randalla, który nie wiedział nawet że właśnie wytoczono mu oskarżenie.
- Mało tego! – krzyknęłam. – Zapraszam do gabinetu żandarmerię, po płyty z nagraniami z dziś, gdzie wyraźnie widać, jak kolega Randall mnie mobbinguje i molestuje. Starczy już, czy może jeszcze coś dodać od siebie?
Żandarmi, przyzwyczajeni zawsze że wina jest po mojej stronie, poszli do mojego gabinetu i zabrali płyty.

- Pomimo wszystko, musimy cię zabrać. I was, jako świadków. – powiedział żandarm.

poniedziałek, 15 września 2014

Bad boyz (navy) blue

Zaczęłam się powoli cofać, i zakończyłam tę sekwencję na ścianie.
- I should sit there, sir. Ja tu powinnam siedzieć, sir. – wskazałam palcem na fotel.
- Dean, babe. Dean, kotku. – przekręcił głowę w drugą stronę.
- Major… Majorze... - opuściłam dłoń.
- What: major? Co: majorze? – nachylił się w moją stronę, nad biurkiem…
- Major, not babe. Majorze, nie kotku. – nabrałam w końcu pewności siebie.
- Please, have a sit. Proszę, usiądź. – wstał i wskazał na mój fotel, stanął za nim.
- I should tell it, not sir. Ja to powinnam mówić, nie sir.– poprawiłam frak munduru i usiadłam. Oparł się na fotelu, odsłonił moje ucho i szepnął.
- Dean, sweet girl. Dean, słodka laleczko. – dmuchnął mi dymem w ucho. Skrzywiłam się na to i nie bardzo wiedziałam co robić. Bez papieru, nie mam co cwaniakować, może wytrzymam te zaloty a la Trynkiewicz.
- With respect, but I think si… Z całym szacunkiem, ale uważam że si...
- Dean, dammit, Dean. Dean, do cholery, Dean. – zwrócił mi uwagę, ze stoickim spokojem, podnosząc krzesło z naprzeciwka i omijając biurko, siadł jakby tak obok a jednocześnie naprzeciwko. Trochę mnie przerażała ta sytuacja. Przestraszona, spoglądałam we wszystkie strony, myśląc, jak tu wybrnąć.
- Don’t resist me… Nie opieraj się mi... - mruknął, oglądając mnie z góry na dół. - … we both know, that you want me, as much as I want you. And it’s impolite, lie to superior, isn’t it? ...oboje wiemy, że ty chcesz mnie tak jak ja ciebie. I to nieuprzejme kłamać przełożonemu, no nie? – dotknął mojego uda zaczął je głaskać. W podświadomości już układałam plan, jak rozwalić mu łeb o granitowy parapet za nim, ale rozum krzyczał, ze wtedy, to się pogrążę, tyle z tego będzie.
- … not good girl… ...niedobra dziewczynka...
Ale za chwilę przesadził, bo jego dłoń podążyła za daleko. Strzeliłam mu z liścia. Obrócił głowę, westchnął, zamruczał i obrócił się z powrotem…
- … mrrrr … - wstał, podążając ręką po moim tułowiu i piersiach. Zaciskałam zęby ze złości. - …you are rough chick… ...ostra laska z ciebie... - znów zaszeptał mi do ucha. - … I like it… … Lubię to... - ugryzł moje ucho i zakręcił fotelem. Mało że niedobrze mi się robiło na te jego zaloty, to jeszcze to kręcenie. W końcu zatrzymał fotel nogą, o moje nogi, szybko ją przełożył pomiędzy moje łydki i pociągnął za rękę do pionu.
- You will fill my orders? Or no? Będziesz wypełniać moje rozkazy? Czy nie?
- That, what you do now, is called mobbing. That what you want to do is called sexual molestation. To co robisz teraz, nazywa się mobbing. To co masz zamiar zrobić, nazywa się molestowanie seksualne.
- And you want to call police? I co, chcesz dzwonić na policję?
- Germandery. One button, and they’re here. Someone tried to rape me, a few years ago. Just try, and you’ve lost your position and work. Żandarmerię. Jeden przycisk i tu będą. Ktoś mnie już kiedyś próbował zgwałcić. Tylko spróbuj, a stracisz swoją pozycję i pracę.
- You are threaten me, or I misunderstood it? Grozisz mi, czy źle to odebrałem?
- Yes, you understood it good. Tak, dobrze to zrozumiałeś.
- Listen to me, little dolly. Słuchaj no, laluniu. - złapał mnie za tyłek I przyparł do biurka - I’ve connections everywhere. You will collaborate, I won’t tell anything your boss. And if you won’t collaborate, you will be fired. I think it was simple to understand. Mam znajomości wszędzie. Będziesz współpracować, nic nie powiem twojemu szefowi. Nie będziesz współpracować – wylatujesz. Myślę że to łatwe do zrozumienia.
Spojrzałam się na niego z obrzydzeniem. Stałam między dwoma ogniami – albo zaryzykuję wylot na bruk, albo to z nim zrobię… Lekko się skrzywiłam i czułam jak żółta piłeczka odbija mi się od głowy jak w Pomysłowym Dobromirze.
Tahaa! Już wiem. Zrobię to samo co Charlesowi, w Connecticut. Lecz nie do końca.
Spojrzałam z pokerową miną na Randalla i przejechałam po jego piersi aż do twarzy i pogładziłam go. Uśmiechnął się szeroko.
- I see that we get along. Widzę, że się rozumiemy.
- Zobaczysz jeszcze, jak cię załatwię skurwielu. – wycedziłam przez zęby ze sztucznym uśmiechem na twarzy, kontynuując poprzednią czynność. – I meant, let’s met there at night, it could be 4 a.m., huh? Miałam na myśli – spotkajmy się tutaj w nocy, może być 4 rano?
- With pleasure… Z przyjemnością... - dotknął mojej ręki, pocałował i przejechał językiem pomiędzy palcami. Co za gbur – pomyślałam. Za chwilę wyszedł, a ja spompowałam powietrze i klapnęłam, głęboko oddychając. Do gabinetu wszedł Wenom.
- Minąłem się z Randallem, coś się stało? – zapytał, lekko zaniepokojony.
Ja złożyłam twarz w ręce i podniosłam głowę. Oparłam się i zaczęłam ostro myśleć, jak to dalej pociągnąć. I żeby aktualnie się nie poryczeć.
Wenom wziął krzesło, które przestawił Randall i usiadł tam, gdzie powinien. Spojrzał na mnie chwilę i przekręcił głowę.
- Czy ta suka o nazwisku Randall coś ci zrobiła? – zapytał raz jeszcze.
Oparłam się na fotelu i zaczęłam nerwowo szukać papierosów. Gdy je znalazłam, trzęsącymi rękoma odpaliłam go i się w końcu uspokoiłam, odprężyłam się i dmuchnęłam dymem w górę.
- Randall … właśnie przed chwilą tu był i mnie mobbingował. – odparłam, spoglądając Wenomowi prosto w oczy.
- Groził że coś powie?
- Nie tylko. Szantażował. – westchnęłam, patrząc gdzieś w przestrzeń.
Wenom popatrzył w miejsce gdzie patrzę, a potem przetarł się po twarzy.
- I? – spytał, dosyć niepewnie.
Wyciągnęłam popielniczkę.
- Chciał mnie molestować. – odparłam bezemocjonalnie, strzepując popiół.
- Seksualnie? – zapytał, tym razem z nutą przerażenia.
- Tiaa. Ale mu się w tej chwili nie udało. – mruknęłam.
- Jak go zniechęciłaś?
- Problem leży właśnie w tym, że aby uwolnić się z jego uścisku, musiałam coś obiecać. I mam już plan.
- Co ci kazał? Co on w ogóle chce?
- Żąda mojego ciała. Powiedziałam mu, że ma przyjść tutaj o 4 w nocy, jeśli tak bardzo chce. Zagroził mi wcześniej, że jeśli się nie zgodzę na to, to postara się, abym już nigdy nie pracowała w tej dziedzinie, wiesz o co chodzi, nie? I obiecał że nic nie zrobi, jeśli dobrowolnie się oddam.
- Skurwiel.
- To samo pomyślałam, a nawet powiedziałam. Mam nadzieję, że Hewlett przebada tę krew do 4, bo jak nie, to albo nie przyjdę, albo przełożę, albo zwieję, albo będę zmuszona to zrobić. Właśnie miałam do niego dzwonić, aby to trochę przyspieszył, bo jak nie… nawet nie chcę o tym myśleć. – spuściłam wzrok w dół.
- Nieźle się wkopałaś.
- No kurwa. Jak stary ziemniak w kartoflisko. Ten Randall, to obok Błaszczyka, największy barbarzyńca, jakiego znam. Tylko Błaszczyk traktuje wszystkich równo, i bez jakiegoś seksizmu, a Randall – odwrotnie. Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale wolałabym być w anclu u Błaszczyka po raz kolejny niż dać dupy Randallowi.
- To dlaczego sama nie zgłosisz przestępstwa?
- Limit żyć u Błaszczyka się wyczerpał. Teraz, to nie byłyby wakacje w areszcie, tylko kara więzienia. Jeśli choć trochę się orientujesz, jaka jest różnica między tymi dwoma słowami, to wiesz o co chodzi. – powiedziałam, biorąc telefon do ręki.

Zadzwoniłam do Hewletta. Na początku się opierał, ale jak powiedziałam o co dokładnie chodzi, to obiecał, że zrobi wszystko co w jego mocy.