Rozdział 1, część 1
Prolog
Znacie to? Znacie to uczucie, gdy wiecie, że niczego Wam już
w życiu nie brakuje? – pomyślał zarozumiale Michael, spoglądając górnolotnie na
rzeszę klaszczących mu absolwentów Uniwersytetu w Birmingham. Istotnie czuł się
jak Ikar ponad pracującymi w polu chłopami. „Od patrzenia Wam w głowie nic nie
przybędzie” – mruknął, cedząc przez zęby ze zgryzotą. Tak bardzo chciał dociec
tym wszystkim nieudacznikom, chociaż oni i tak byli z siebie na tyle dumni, bo
„przecież skończyłem/łam Uniwersytet w Birgmingham na medycynie!”. Łypiąc
wielkimi oczyma po tłumie, uśmiechał się parokrotnie, ściskając w ręku dyplom z
wyróżnieniem oraz nagrodę pieniężną. Uważał się za pana i władcę, wielkiego
wygranego, i z uśmiechem, chociaż w głębi duszy z politowaniem dalej patrzył w
znudzonych już owacjami świeżo upieczonych lekarzy wydziału Psychiatrii
Eksperymentalnej.
Gdy tylko – według Michaela – wieśniackie i proste gesty
uznania ucichły, obejrzał się na profesorów i niechętnie zszedł ze sceny, mając
w myślach wizję siedzenia na rektorskim fotelu, z podobnie rozpierającą dumą.
Bo uprzedzenie już jest.
Przeciskając się, jak celebryta, pomiędzy plebejuszami,
zauważył Audrey. Tak, to ona – niemal czarne włosy opadające schludnie na
czoło, drobna sylwetka, mierzyła niewiele ponad 150 centymetrów, dziecięca
buzia, bladziutka jak u Królewny Śnieżki, brązowe oczy i prosto rysujące się
brwi. A dopełnieniem był zawsze niewinny uśmiech, którego akurat w tym
przypadku nie miała „ubranego”, chociaż według Michaela – powinna. Poczuł się
przez moment nieco urażony, ale pomyślał w duchu, że stomatologia na którą
uczęszcza Audrey, jest taka zadufana w sobie i tak ograniczona, że chyba
przejęła jej cechy sama ich studentka. Jeszcze studentka, bowiem Audrey była
kilka lat młodsza od Michaela, mimo tego, że dostała się na stomatologię bez
problemu. To Michael „wpadł” opóźniony na studia, i ona bardzo lubiła mu to
wypominać, a sam Michael natomiast nienawidził tego słuchać. Nienawidził, gdy
ktoś podważa jego ego, zwłaszcza, że uważa się za permanentnego człowieka
sukcesu – kogoś, kogo nigdy medycyna nie wymaże z pamięci. A nawet jeśli czegoś
nie osiągnął, to osiągnie, jest tego pewien, tak bardzo pewien…
- Witaj Audrienne. – powitał ją uszczypliwie. Audrey z kolei
nienawidziła przeinaczania swojego imienia. Miała coś wspólnego z Michaelem –
pewne „zboczenia”, których lekko mówiąc – nie lubiła. Jednak na to zdrobnienie,
a raczej – zgrubienie, bądź wydłużenie, zareagowała nijak. Oprócz odpowiedzi
oczywiście.
- Witaj Michael. – odparła beznamiętnie. To takie dziwne,
dosyć zimno traktować człowieka, z którym jest się kilka lat razem. Collins,
przejęty swoją famą, nie zauważył niczego, co mogłoby zwiastować rychłe
załamanie. Zaczął z pełną werwą opowiadać, jaki on nie jest człowiek wybitny,
taki Napoleon wśród lekarzy, co on nie zrobi. Nie zwrócił kompletnie uwagi na
nieco podenerwowaną minę przyszłej pani stomatolog. Przerwała mu w pół słowa,
gdy zapalczywie opowiadał o budowie wielkiej kliniki w centrum Birmingham
sygnowaną jego nazwiskiem.
- Michael… - próbowała się przebić, lecz na nic były jej
ciche próby. Gdy tylko oddalili się od społeczności studenckiej, radującej się
i umawiającej na "zakończeniową" libację, krzyknęła do niego najgłośniej, jak
tylko mogła, zatrzymując niekontrolowany potok słów swojego wybranka.
- Michael, ja… musimy porozmawiać i to jest dobre miejsce, na
neutralnym gruncie… - spuściła wzrok gdzieś w okolice czubków jej czerwonych
bucików. Zimny, angielski wiatr powiewał i smagał kosmykami jej włosów w twarz.
- … ja mam Ci coś do powiedzenia … - jąkała się. Michael spojrzał na nią z
rezolutną miną, bardzo spokojną, tak jakby nie przykładał najmniejszej wagi do
związku z Audrey. Podniosła wzrok, mając już szklanki w oczach, gdy jej wielką
przemowę przerwało wezwanie.
- Panie Collins! Panie Collins, stójże pan! – krzyczał
profesor Christensen, wielki protektor i mentor Michaela. Był on osobą
absolutnie nie wyglądającą na swoje pochodzenie, ponieważ Richard Christensen
był Duńczykiem. Cholernie flegmatycznym a jednocześnie łatwym do zdenerwowania
człowiekiem. Na nosie miał często okulary a’la Freud, i mimo bardzo szorstkiego
i chłodnego traktowania obcych, w gruncie rzeczy był bardzo ciepłym i
sympatycznym starszym panem. Ale tylko dla elity. To bardzo pasjonowało
Michaela, i dążył do tego, by i on mógł tak naśladować Christensena.
Doktor Richard dobiegł, z lekka utykając – jak to starszy pan
– i dysząc, przeprosił Audrey za wtrącenie się, ale ma bardzo ważną informację
i chce „porwać” Michaela.
Audrey, lekko zmieszana, trochę onieśmielona, skinęła krótko
głową, i odeszła patrząc na Michaela, który był chyba w tej chwili wyłącznie
przejęty wiadomościami Christensena. Nawet na nią nie spojrzał, gdy ta odeszła,
zamyślona.
- Po pierwsze, gratuluję, Panie Collins. – uścisnął rękę Michaela. – Dyplom z
wyróżnieniem na naszej uczelni to niebywała rzadkość. Pogratulować także wypada
niezmiennie pięknej pańskiej part…
- Przejdźmy do konkretów. – przerwał sucho, istotnie nie
zważając na gratulacje na temat swojego gustu. – Nie lubię owijania w bawełnę.
- Może… nie tutaj. – odparł nieco zażenowany i spięty od tej
chwili Doktor. – Zapraszam do gabinetu.
Jak Christensen powiedział, tak też zrobili. Michael pewnie
podążył za swoim mega-autorytetem, a może już nawet ex-mega-autorytetem.
Kroczył pewnie, z rozświetloną miną, zaś do pełnego wizerunku zadowolonego
człowieka brakowało mi tylko cygara i melonika. Tak bardzo „gentleman” z którym
absolutnie „you won’t fuck up”.
Christensen był kimś z rodzaju hrabiów, można powiedzieć, że
za takiego się tylko uważał, bowiem nic, oprócz pracy i zamieszkania, nie
łączyło go z Wyspami. No może jeszcze żona, ale Richard tak zdawkowo opowiadał
o swojej rodzinie, że choćbyście grozili Michaelowi śmiercią, nie powie nic
więcej, że doktor ma żonę, dwie córki i … i synalka, który niegdyś nawet
studiował tutaj, na uczelni. Pewnego razu zniknął, a sam Christensen unikał
tematu swojej rodziny. Krążą plotki, że jest chory… Przynajmniej wszyscy
mówili, że ma raka. Dlatego Collinsowi było trochę żal Duńczyka, bo taka
sytuacja, nie może być przyjemna, a mimo to Christensen nie sprawiał wrażenia,
jakby śmierć wisiała w jego domu.
- Panie Collins, oboje wiemy, że jest pan utalentowanym
człowiekiem w swojej dziedzinie, i nie omieszkam wymieniać pańskich zasług,
dzięki którym podjąłem poważną decyzję… - zaczął, dosyć pewnie Richard. Michael
natomiast lekko się zdziwił, myśląc jak gloryfikująca może być ta decyzja
względem niego. Podniósł mimowolnie brew w geście zaciekawienia i spojrzał
prosto w oczy Christensenowi.
- Może pan profesor to jakoś rozwinąć? – zapytał, krzywiąc
swoją twarz takim typowym, chytrym uśmieszkiem, najbardziej chytrym na jakiego
było go w tej chwili stać. Sami widzicie, jakim materialistą jest Michael. Podejrzewam,
że wyobraził siebie leżącego w stercie pieniędzy we fleszach paparazzich.
- Z góry mówię, że jest to oferta, z którą czekałem wyłącznie
na pana, i muszę przyznać, że nie powierzyłbym nikomu innemu jak panu. Chodzi o
mojego syna… - zająknął się Richard, przelotem spoglądając na Collinsa, na
którego twarzy rysowało się niewielkie zakłopotanie, gdyż zgodnie z jego
domysłami, Christensen Junior choruje na coś zgoła innego, niż coś, co
mieściłoby się z jego specjalizacji. Doktor wyraźnie zauważył niepewną minę
ucznia, i nie wiadomo dlaczego – uśmiechnął się ukradkiem i spojrzał gdzieś w bok.
- … chce pan nadal wysłuchać mojej propozycji?
Zadumany Michael, myślący o chorobie na którą mógł cierpieć
Mały Christensen, obudził się jakby i krótko skinął głową, nadal będąc po szyję
w morzu własnych myśli.
- Zdaje się, że nie mówię nigdy o mojej rodzinie, i
chciałbym, żeby ta informacja pozostała między nami. Nie jest to bezcelowe,
sądziłbym że nawet odrobinę wstydliwe. Zapewne pamięta pan mojego syna Huberta,
studiującego onegdaj u nas, i pewnie pamięta to blisko połowa uczelni, że
zniknął. Otóż… żeby zniknął, to najbardziej chyba by pragnęła moja żona, jej
nieszczęście, że Hubert żyje i jest nadal z nami… - słowa te wstrząsnęły
Michaelem. Jeszcze mógłby zrozumieć, gdyby sam Christensen miał dość swojego
potomka, ale żeby matka… ? Tego nigdy by nie pomyślał. Nigdy nie spotkał się z
sytuacją, kiedy matka pragnęła śmierci swojego chorego DOROSŁEGO dziecka. - …
jego choroba jest uciążliwa, i jest bardzo absorbująca uwagę opiekuna. Mary ma
tego wyraźnie dość, i może gdybym był na jej miejscu, sam bym jej się nie
dziwił…
- Ale tak w gruncie rzeczy, na co cierpi pański syn? –
zapytał bez ogródek Michael, nieco skonsternowany całą dziwną sytuacją wokół
Huberta Christensena. Richard spojrzał na niego uważnie.
- Tak w gruncie rzeczy, to ja sam nie jestem w stanie określić
na co moje dziecko cierpi, a wiem, że jest to choroba psychiczna, wymagająca
leczenia, ale jakiego… dałbym wszystkie pieniądze i swoją duszę, by wrócić normalne
życie Hubertowi. – odparł Christensen, mając się ku silnemu wzruszeniu. – Przez
cały okres gdy wyłowiłem Ciebie spośród hordy tych krwiopijców, żerujących na
sensacje, czekałem aż ukończysz te studia i będę mógł Ci zaoferować… to znaczy
– poprosić o pomoc. Nie bezinteresowną, oczywiście. Czy jest pan w stanie,
panie Collins, poświęcić jedno popołudnie, by zmierzyć się z jego
przypadłością?
- Możliwe. – odparł niepewnie, chcąc jednak w tej swojej idei
zdobywania świata pomóc człowiekowi, który właściwie był jego podstawą do
osiągnięcia sukcesu. Było to dla Michaela raczej rzadkie zachowanie. – Jakieś
objawy, diagnozy?
- Widzę tu niby zwykłą chorobę afektywną dwubiegunową, choć
mogę się mylić … może zacznę od początku, bo być może przypuszczana przeze mnie
przyczyna zachorowanie Huberta, jest kluczem do całej sytuacji… - zaczął
Christensen, widocznie zadowolony, że Collins wyraził wstępną zgodę.
- Chciałbym jednak sam go o to zapytać… - mruknął niepewnie.
– Tak jak pan uczył.
- Nie zaproponowałbym Ci tego, gdybym nie wiedział, że Hubert
nie powie panu nic, cokolwiek mu leży na sercu. Choćby sam z siebie wiedział,
to nie powie. On z nikim nie rozmawia, tylko ze sobą.
Na te słowa Michael stulił „pysk” i wbił wzrok uważnie w
doktora, zezwalając mu niejako na kontynuację.
- … tak się składa, że na Hubercie podkładaliśmy wielki
ciężar od dziecka. Ciężar i nacisk spowodowany może i moją sławą, i rodowodem
Mary. Muszę przyznać, że nie spełniłem prawidłowo swojej funkcji ojca wobec
niego, bo tak rzadko bywałem w domu. Mary natomiast wypróbowywała na nim swoje
wszelkie ambicje, jak większość rodziców z jedynakiem… do czasu gdy urodziły
się dziewczynki. Potem zainteresowanie Mary spadło tylko i wyłącznie na nie, a
starszy Hubert poszedł w odstawkę. Był, bądź co bądź, starszy od nich całkiem
sporo i powinien się powoli dostosowywać do samodzielności, miał wtedy… z 10
lat. I był na swój wiek dojrzały, z czego byłem dumny, a teraz widzę w tym
jedną z przyczyn jego przypadłości…
Michael słuchając krnąbrnie opowieści Christensena, zmienił o
nim zdanie w ciągu dosłownie kilku minut. Nie myślcie, że Michael ma tak
wykształcony instynkt rodzicielski, a skąd! Michael po prostu zawsze czuł się
kochany i wiedział, że zapracował sobie na tę miłość, chociaż i tak rodzice
darzyli nią go bezinteresownie. Postawa Christensena jako ojca wzburzyła i
podcięła jego autorytet w oczach Collinsa, i sam by mu chętnie za to przylał w
twarz, ale był bardziej wściekły na Mary Lloyd – Christensen, która w sposób
bezczelny zachowała się wobec dorastającego Huberta… Michael nerwowo spogląda
wszy gdzieś w kąt, znów wypalił pewnie swoje pytanie, kompletnie nie darząc
szacunkiem doktora:
- I uważa pan, że da się to jeszcze naprawić? – spojrzał z przymrużeniem
oka na wątłą postać Duńczyka, który oniemiał.
- Uważam, że jest pan, panie Collins jedyną wiarygodną osobą,
z którą Hubert mógłby w jakikolwiek sposób podjąć interakcję. – odparł. – Wiem
co pan myśli o mnie, o mojej żonie i córkach. Ale temu wszystkiemu jestem
winien ja, bo powinienem być przy nich, i zastąpić mu, powiedzmy szczerze:
lekko szurniętą matkę. Popełniłem błąd, panie Collins, wiem, lecz zrobię
wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc. – Christensen popatrzył na Collinsa
odrobinę błagalnie, a on sam poczuł coś w rodzaju powinności, ale też to, że z
pewnej perspektywy Collins może się wybić na jakimś tajemniczym przypadku. I
chyba myśl o nagłówkach w gazetach zrobiła swoje, bo Michael długo się nie
zastanawiając, zgodził się na wizytę u Christensenów. Nie zważając uwagi na
fakt, iż Audrey miała mu coś do zakomunikowania, niecałą godzinę później
siedział już w samochodzie i czekał na Richarda, by w końcu wyruszyć w
dwugodzinną drogę z Birmingham do okolic Reading, gdzie mieszkał Doktor.
Michaela dziwiło to, że Christensen mając pod nosem Londyn, zdecydował się uczyć
w Birgmingham. I wcale nie martwiąc się o konsekwencje tego pytania, po prostu
pewien siebie zapytał o to, co chciał. Mina Christensena była na to gorsza niż
zabójcza, zdawało się jakby Richard nie miał absolutnie ochoty mówić dlaczego,
ale być może poprzez i tak już silną więź tajemnic i sekretów, zdecydował się
mu odpowiedzieć.
- Widzisz, gdy masz coś do powiedzenia więcej lub gdy chcesz
zanegować czyjąś wspaniałą teorię, licz się z tym, że zawsze zjednasz sobie
zarówno ludzi za jak i przeciw tobie. I spotkasz się z tym jeszcze nie raz. Ja
niepotrzebnie podważyłem pewną teorię, dzięki której ktoś zarabiał – czytaj
firmy farmaceutyczne, bądź pseudofarmaceutyczne – sprzedające coś, co w
aspekcie biologiczno-chemicznym ma wpływ znikomo pozytywny, a w aspekcie
placebo cudownie leczy. Dlatego Londyn nie jest przychylnym mi miastem. –
krótko stwierdził na koniec.
Część druga Prologu JUTRO :)
Część druga Prologu JUTRO :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz