Chanka

Chanka

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 1

Rozdział 1, część 1

Prolog

Znacie to? Znacie to uczucie, gdy wiecie, że niczego Wam już w życiu nie brakuje? – pomyślał zarozumiale Michael, spoglądając górnolotnie na rzeszę klaszczących mu absolwentów Uniwersytetu w Birmingham. Istotnie czuł się jak Ikar ponad pracującymi w polu chłopami. „Od patrzenia Wam w głowie nic nie przybędzie” – mruknął, cedząc przez zęby ze zgryzotą. Tak bardzo chciał dociec tym wszystkim nieudacznikom, chociaż oni i tak byli z siebie na tyle dumni, bo „przecież skończyłem/łam Uniwersytet w Birgmingham na medycynie!”. Łypiąc wielkimi oczyma po tłumie, uśmiechał się parokrotnie, ściskając w ręku dyplom z wyróżnieniem oraz nagrodę pieniężną. Uważał się za pana i władcę, wielkiego wygranego, i z uśmiechem, chociaż w głębi duszy z politowaniem dalej patrzył w znudzonych już owacjami świeżo upieczonych lekarzy wydziału Psychiatrii Eksperymentalnej.
Gdy tylko – według Michaela – wieśniackie i proste gesty uznania ucichły, obejrzał się na profesorów i niechętnie zszedł ze sceny, mając w myślach wizję siedzenia na rektorskim fotelu, z podobnie rozpierającą dumą. Bo uprzedzenie już jest.
Przeciskając się, jak celebryta, pomiędzy plebejuszami, zauważył Audrey. Tak, to ona – niemal czarne włosy opadające schludnie na czoło, drobna sylwetka, mierzyła niewiele ponad 150 centymetrów, dziecięca buzia, bladziutka jak u Królewny Śnieżki, brązowe oczy i prosto rysujące się brwi. A dopełnieniem był zawsze niewinny uśmiech, którego akurat w tym przypadku nie miała „ubranego”, chociaż według Michaela – powinna. Poczuł się przez moment nieco urażony, ale pomyślał w duchu, że stomatologia na którą uczęszcza Audrey, jest taka zadufana w sobie i tak ograniczona, że chyba przejęła jej cechy sama ich studentka. Jeszcze studentka, bowiem Audrey była kilka lat młodsza od Michaela, mimo tego, że dostała się na stomatologię bez problemu. To Michael „wpadł” opóźniony na studia, i ona bardzo lubiła mu to wypominać, a sam Michael natomiast nienawidził tego słuchać. Nienawidził, gdy ktoś podważa jego ego, zwłaszcza, że uważa się za permanentnego człowieka sukcesu – kogoś, kogo nigdy medycyna nie wymaże z pamięci. A nawet jeśli czegoś nie osiągnął, to osiągnie, jest tego pewien, tak bardzo pewien…
- Witaj Audrienne. – powitał ją uszczypliwie. Audrey z kolei nienawidziła przeinaczania swojego imienia. Miała coś wspólnego z Michaelem – pewne „zboczenia”, których lekko mówiąc – nie lubiła. Jednak na to zdrobnienie, a raczej – zgrubienie, bądź wydłużenie, zareagowała nijak. Oprócz odpowiedzi oczywiście.
- Witaj Michael. – odparła beznamiętnie. To takie dziwne, dosyć zimno traktować człowieka, z którym jest się kilka lat razem. Collins, przejęty swoją famą, nie zauważył niczego, co mogłoby zwiastować rychłe załamanie. Zaczął z pełną werwą opowiadać, jaki on nie jest człowiek wybitny, taki Napoleon wśród lekarzy, co on nie zrobi. Nie zwrócił kompletnie uwagi na nieco podenerwowaną minę przyszłej pani stomatolog. Przerwała mu w pół słowa, gdy zapalczywie opowiadał o budowie wielkiej kliniki w centrum Birmingham sygnowaną jego nazwiskiem.
- Michael… - próbowała się przebić, lecz na nic były jej ciche próby. Gdy tylko oddalili się od społeczności studenckiej, radującej się i umawiającej na "zakończeniową" libację, krzyknęła do niego najgłośniej, jak tylko mogła, zatrzymując niekontrolowany potok słów swojego wybranka.
- Michael, ja… musimy porozmawiać i to jest dobre miejsce, na neutralnym gruncie… - spuściła wzrok gdzieś w okolice czubków jej czerwonych bucików. Zimny, angielski wiatr powiewał i smagał kosmykami jej włosów w twarz. - … ja mam Ci coś do powiedzenia … - jąkała się. Michael spojrzał na nią z rezolutną miną, bardzo spokojną, tak jakby nie przykładał najmniejszej wagi do związku z Audrey. Podniosła wzrok, mając już szklanki w oczach, gdy jej wielką przemowę przerwało wezwanie.
- Panie Collins! Panie Collins, stójże pan! – krzyczał profesor Christensen, wielki protektor i mentor Michaela. Był on osobą absolutnie nie wyglądającą na swoje pochodzenie, ponieważ Richard Christensen był Duńczykiem. Cholernie flegmatycznym a jednocześnie łatwym do zdenerwowania człowiekiem. Na nosie miał często okulary a’la Freud, i mimo bardzo szorstkiego i chłodnego traktowania obcych, w gruncie rzeczy był bardzo ciepłym i sympatycznym starszym panem. Ale tylko dla elity. To bardzo pasjonowało Michaela, i dążył do tego, by i on mógł tak naśladować Christensena.
Doktor Richard dobiegł, z lekka utykając – jak to starszy pan – i dysząc, przeprosił Audrey za wtrącenie się, ale ma bardzo ważną informację i chce „porwać” Michaela.
Audrey, lekko zmieszana, trochę onieśmielona, skinęła krótko głową, i odeszła patrząc na Michaela, który był chyba w tej chwili wyłącznie przejęty wiadomościami Christensena. Nawet na nią nie spojrzał, gdy ta odeszła, zamyślona.
- Po pierwsze, gratuluję, Panie Collins.  – uścisnął rękę Michaela. – Dyplom z wyróżnieniem na naszej uczelni to niebywała rzadkość. Pogratulować także wypada niezmiennie pięknej pańskiej part…
- Przejdźmy do konkretów. – przerwał sucho, istotnie nie zważając na gratulacje na temat swojego gustu. – Nie lubię owijania w bawełnę.
- Może… nie tutaj. – odparł nieco zażenowany i spięty od tej chwili Doktor. – Zapraszam do gabinetu.
Jak Christensen powiedział, tak też zrobili. Michael pewnie podążył za swoim mega-autorytetem, a może już nawet ex-mega-autorytetem. Kroczył pewnie, z rozświetloną miną, zaś do pełnego wizerunku zadowolonego człowieka brakowało mi tylko cygara i melonika. Tak bardzo „gentleman” z którym absolutnie „you won’t fuck up”.
Christensen był kimś z rodzaju hrabiów, można powiedzieć, że za takiego się tylko uważał, bowiem nic, oprócz pracy i zamieszkania, nie łączyło go z Wyspami. No może jeszcze żona, ale Richard tak zdawkowo opowiadał o swojej rodzinie, że choćbyście grozili Michaelowi śmiercią, nie powie nic więcej, że doktor ma żonę, dwie córki i … i synalka, który niegdyś nawet studiował tutaj, na uczelni. Pewnego razu zniknął, a sam Christensen unikał tematu swojej rodziny. Krążą plotki, że jest chory… Przynajmniej wszyscy mówili, że ma raka. Dlatego Collinsowi było trochę żal Duńczyka, bo taka sytuacja, nie może być przyjemna, a mimo to Christensen nie sprawiał wrażenia, jakby śmierć wisiała w jego domu.
- Panie Collins, oboje wiemy, że jest pan utalentowanym człowiekiem w swojej dziedzinie, i nie omieszkam wymieniać pańskich zasług, dzięki którym podjąłem poważną decyzję… - zaczął, dosyć pewnie Richard. Michael natomiast lekko się zdziwił, myśląc jak gloryfikująca może być ta decyzja względem niego. Podniósł mimowolnie brew w geście zaciekawienia i spojrzał prosto w oczy Christensenowi.
- Może pan profesor to jakoś rozwinąć? – zapytał, krzywiąc swoją twarz takim typowym, chytrym uśmieszkiem, najbardziej chytrym na jakiego było go w tej chwili stać. Sami widzicie, jakim materialistą jest Michael. Podejrzewam, że wyobraził siebie leżącego w stercie pieniędzy we fleszach paparazzich.
- Z góry mówię, że jest to oferta, z którą czekałem wyłącznie na pana, i muszę przyznać, że nie powierzyłbym nikomu innemu jak panu. Chodzi o mojego syna… - zająknął się Richard, przelotem spoglądając na Collinsa, na którego twarzy rysowało się niewielkie zakłopotanie, gdyż zgodnie z jego domysłami, Christensen Junior choruje na coś zgoła innego, niż coś, co mieściłoby się z jego specjalizacji. Doktor wyraźnie zauważył niepewną minę ucznia, i nie wiadomo dlaczego – uśmiechnął się ukradkiem i spojrzał gdzieś w bok. - … chce pan nadal wysłuchać mojej propozycji?
Zadumany Michael, myślący o chorobie na którą mógł cierpieć Mały Christensen, obudził się jakby i krótko skinął głową, nadal będąc po szyję w morzu własnych myśli.
- Zdaje się, że nie mówię nigdy o mojej rodzinie, i chciałbym, żeby ta informacja pozostała między nami. Nie jest to bezcelowe, sądziłbym że nawet odrobinę wstydliwe. Zapewne pamięta pan mojego syna Huberta, studiującego onegdaj u nas, i pewnie pamięta to blisko połowa uczelni, że zniknął. Otóż… żeby zniknął, to najbardziej chyba by pragnęła moja żona, jej nieszczęście, że Hubert żyje i jest nadal z nami… - słowa te wstrząsnęły Michaelem. Jeszcze mógłby zrozumieć, gdyby sam Christensen miał dość swojego potomka, ale żeby matka… ? Tego nigdy by nie pomyślał. Nigdy nie spotkał się z sytuacją, kiedy matka pragnęła śmierci swojego chorego DOROSŁEGO dziecka. - … jego choroba jest uciążliwa, i jest bardzo absorbująca uwagę opiekuna. Mary ma tego wyraźnie dość, i może gdybym był na jej miejscu, sam bym jej się nie dziwił…
- Ale tak w gruncie rzeczy, na co cierpi pański syn? – zapytał bez ogródek Michael, nieco skonsternowany całą dziwną sytuacją wokół Huberta Christensena. Richard spojrzał na niego uważnie.
- Tak w gruncie rzeczy, to ja sam nie jestem w stanie określić na co moje dziecko cierpi, a wiem, że jest to choroba psychiczna, wymagająca leczenia, ale jakiego… dałbym wszystkie pieniądze i swoją duszę, by wrócić normalne życie Hubertowi. – odparł Christensen, mając się ku silnemu wzruszeniu. – Przez cały okres gdy wyłowiłem Ciebie spośród hordy tych krwiopijców, żerujących na sensacje, czekałem aż ukończysz te studia i będę mógł Ci zaoferować… to znaczy – poprosić o pomoc. Nie bezinteresowną, oczywiście. Czy jest pan w stanie, panie Collins, poświęcić jedno popołudnie, by zmierzyć się z jego przypadłością?
- Możliwe. – odparł niepewnie, chcąc jednak w tej swojej idei zdobywania świata pomóc człowiekowi, który właściwie był jego podstawą do osiągnięcia sukcesu. Było to dla Michaela raczej rzadkie zachowanie. – Jakieś objawy, diagnozy?
- Widzę tu niby zwykłą chorobę afektywną dwubiegunową, choć mogę się mylić … może zacznę od początku, bo być może przypuszczana przeze mnie przyczyna zachorowanie Huberta, jest kluczem do całej sytuacji… - zaczął Christensen, widocznie zadowolony, że Collins wyraził wstępną zgodę.
- Chciałbym jednak sam go o to zapytać… - mruknął niepewnie. – Tak jak pan uczył.
- Nie zaproponowałbym Ci tego, gdybym nie wiedział, że Hubert nie powie panu nic, cokolwiek mu leży na sercu. Choćby sam z siebie wiedział, to nie powie. On z nikim nie rozmawia, tylko ze sobą.
Na te słowa Michael stulił „pysk” i wbił wzrok uważnie w doktora, zezwalając mu niejako na kontynuację.
- … tak się składa, że na Hubercie podkładaliśmy wielki ciężar od dziecka. Ciężar i nacisk spowodowany może i moją sławą, i rodowodem Mary. Muszę przyznać, że nie spełniłem prawidłowo swojej funkcji ojca wobec niego, bo tak rzadko bywałem w domu. Mary natomiast wypróbowywała na nim swoje wszelkie ambicje, jak większość rodziców z jedynakiem… do czasu gdy urodziły się dziewczynki. Potem zainteresowanie Mary spadło tylko i wyłącznie na nie, a starszy Hubert poszedł w odstawkę. Był, bądź co bądź, starszy od nich całkiem sporo i powinien się powoli dostosowywać do samodzielności, miał wtedy… z 10 lat. I był na swój wiek dojrzały, z czego byłem dumny, a teraz widzę w tym jedną z przyczyn jego przypadłości…
Michael słuchając krnąbrnie opowieści Christensena, zmienił o nim zdanie w ciągu dosłownie kilku minut. Nie myślcie, że Michael ma tak wykształcony instynkt rodzicielski, a skąd! Michael po prostu zawsze czuł się kochany i wiedział, że zapracował sobie na tę miłość, chociaż i tak rodzice darzyli nią go bezinteresownie. Postawa Christensena jako ojca wzburzyła i podcięła jego autorytet w oczach Collinsa, i sam by mu chętnie za to przylał w twarz, ale był bardziej wściekły na Mary Lloyd – Christensen, która w sposób bezczelny zachowała się wobec dorastającego Huberta… Michael nerwowo spogląda wszy gdzieś w kąt, znów wypalił pewnie swoje pytanie, kompletnie nie darząc szacunkiem doktora:
- I uważa pan, że da się to jeszcze naprawić? – spojrzał z przymrużeniem oka na wątłą postać Duńczyka, który oniemiał.
- Uważam, że jest pan, panie Collins jedyną wiarygodną osobą, z którą Hubert mógłby w jakikolwiek sposób podjąć interakcję. – odparł. – Wiem co pan myśli o mnie, o mojej żonie i córkach. Ale temu wszystkiemu jestem winien ja, bo powinienem być przy nich, i zastąpić mu, powiedzmy szczerze: lekko szurniętą matkę. Popełniłem błąd, panie Collins, wiem, lecz zrobię wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc. – Christensen popatrzył na Collinsa odrobinę błagalnie, a on sam poczuł coś w rodzaju powinności, ale też to, że z pewnej perspektywy Collins może się wybić na jakimś tajemniczym przypadku. I chyba myśl o nagłówkach w gazetach zrobiła swoje, bo Michael długo się nie zastanawiając, zgodził się na wizytę u Christensenów. Nie zważając uwagi na fakt, iż Audrey miała mu coś do zakomunikowania, niecałą godzinę później siedział już w samochodzie i czekał na Richarda, by w końcu wyruszyć w dwugodzinną drogę z Birmingham do okolic Reading, gdzie mieszkał Doktor. Michaela dziwiło to, że Christensen mając pod nosem Londyn, zdecydował się uczyć w Birgmingham. I wcale nie martwiąc się o konsekwencje tego pytania, po prostu pewien siebie zapytał o to, co chciał. Mina Christensena była na to gorsza niż zabójcza, zdawało się jakby Richard nie miał absolutnie ochoty mówić dlaczego, ale być może poprzez i tak już silną więź tajemnic i sekretów, zdecydował się mu odpowiedzieć.
- Widzisz, gdy masz coś do powiedzenia więcej lub gdy chcesz zanegować czyjąś wspaniałą teorię, licz się z tym, że zawsze zjednasz sobie zarówno ludzi za jak i przeciw tobie. I spotkasz się z tym jeszcze nie raz. Ja niepotrzebnie podważyłem pewną teorię, dzięki której ktoś zarabiał – czytaj firmy farmaceutyczne, bądź pseudofarmaceutyczne – sprzedające coś, co w aspekcie biologiczno-chemicznym ma wpływ znikomo pozytywny, a w aspekcie placebo cudownie leczy. Dlatego Londyn nie jest przychylnym mi miastem. – krótko stwierdził na koniec.

Część druga Prologu JUTRO :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz