Chanka

Chanka

sobota, 31 maja 2014

“Don't you know I love it till it hurts me baby?"

, Epizod 2„Peru, Lima, kokaina”Cubana, Hawana, cygara i siara.



Lecę samolotem. Znów sama… ponieważ nic nie zrobiłam. Była potrzeba rezygnacji z pracy. Moja. Nie zrezygnowałam, jak wspomniałam wcześniej. Wykluczyłoby mnie to zawodowo, bo nie mam wyższego wykształcenia w cywilnych kierunkach. Chyba że jakiś instruktor spadania ze spadochronem, czy coś, ale mało takich firm a mnie samej się nie widzi robić firmę. Nie.
Ray na początku mówił że owszem, może zrezygnować z wojska, czemu nie, kurs snajpersko/saperski się niedługo skończył, i w sumie już mógł wystąpić z Sealsów. Nie wystąpił, jak na razie, a obiecał zakupić, tudzież przywieźć fortepian ze Stanów (Steinway’a za, o zgrozo, 500.000 zł)… Ray ukończył jakąś wyższą szkołę muzyczną, coś jak Harward w muzyce. Nie wiem, nie znam się, ja za to za swoje gitary, mogłabym trzasnąć z pięćdziesiąt baniek, plus Marshalle, Voxy i do tego przeróżne efekty, których cen już nie pamiętam, ale są to dobre, jeśli nie najlepsze partie.
Ale na pewno nie starczy na fortepian koncertowej jakości.

A gdzie lecę tym samolotem? Można powiedzieć, że Virginia i mnie się uczepiła. Dali mi nie misję, a zlecenie pomocy ludziom z Kuby, którzy mają małe pojęcie o broni, a szukają mordercy amerykańskiego elektora z Nebraski. Zabili go w Chicago, i to prawdopodobnie jacyś Kubańczycy, stąd taki a nie inny cel destynacji. Mam się spotkać z jakby podszefem tamtejszej siatki tego wieczora, z gościem od broni następnego dnia, a szefa nawet nie dane mi będzie widzieć. Brak szacunku dla najemnika, zrobi z niego wojownika. Tak.
A te Panamerica … Flights… totalna żenada. W skrócia PAA, jak ktoś nie wie, a kojarzy mi się z takim bulwiastym samolotem którym leciał, niegdyś a wtedy młody Harrison Ford. W jakimś filmie, którymś Indiana Jonesie. Twardo jak na desce, chyba z dlatego że przyzwyczaiłam się do ekskluzywnej Delty, albo i dlatego, że piloci mają mega nietłukące dupska siedzenia. Może i tak.
Mam zawalisty widok. Na skrzydło. Ale co mnie widok, to tu chyba nie pole walki, żeby mieć widok. Windows tyż nie. Nie ma się nawet o co sapać. Obym wracała jakimś lepszym samolotem, albo z lepszym siedzeniem. Lub na zapas kupię sobie poduszkę, to pod tyłek wsadzę. Kto ma serce miękkie ten ma dupę twardą, jak mówią, u mnie jest odwrotnie.
Wreszcie ten wrekedż ląduje. Oby miał koła, nie ma to jak lądowanie na Wronę. Pasy nie są kurna ze słomy, tyle wygrać.
Jest jakosik 21.00. Sjupę-timaaa[1]
Co by se jeszcze taksówkę nająć i bynajmniej nie słomianą wieś. I nie za 50$... Adres mam niezaszyfrowany, bo i miejsce ogólnie znane – Imperial. Tam mnie mają znaleźć, bo coś wiedzą o moim wyglądzie, a dla mnie Kubańczycy, Hiszpanie, Włosi i Portugalczycy to jeden… kij. Myślicie pewnie, że zimna suka ze mnie, bo Ray jest Kubańczykiem półkrwi, i się śmiejecie – co za idiotka. Otóż nie. Ray nawet nie jest przesadnie ciemny, jeśli chodzi o skórę. Jest bladym osobnikiem tego gatunku, ale nie bledszym ode mnie. Taki trochę jak Freddie Mercury, pod koniec swojego życia – bladość. I on tez nie był taki ciemny[2].  Zresztą, nieważne… zarówno o wyglądzie Raya jak i Mercury’ego mogę mówić godzinami. Nie ma to jak zebrane wszystkie płyty, reedycje, albumy jednego zespołu. I nigdy nie być na koncercie. Tak samo mogę powiedzieć o Ray’u. Wiedzieć – tyyyyle. Słyszeć – muzykę czy z fortepianu czy samego głosu – prawie nic.
I tak zamyślona stałam idiotyczne przez 15 minut, w kubańskim gwarze, nie zwracając uwagi na ludzi zaczepiających mnie, czy może jechać tym, czy tamtym. Jacha, że najzajebistszą taksą jaka jest pod terminalem.
Jak zobaczyłam cenę za przejazd Jaguarem, parsknęłam, bo tyle to ja za paliwo do swojego Camaro nawet nie płacę. Aj zwykłe CrownVictoria, tu to szał i bounce, a dla mnie – szara mycha. Już się nie rozczulam nad wyborem taksówki, bo wiem że to nudne, i zanudzam. Staram się wszystko ładnie opisać. Normalnie wsiadając do taksówki, wypadałoby se puścić We are the champions, bo do której nie podeszłam, to zamówiona. A ja do cholery nie znam hiszpańskiego. Tylko to jo no soj amerikano. Bhehehe. Beczka![3]
Wszystko na tej (tym?) Kubie takie sztare. Oh jak miło, kierowca słucha Queen. Queen fans, everywhere. U nich tutaj, to jak patrzeć na lata, to pewnie Freddie ma się dobrze, i jeszcze nie wydał płyty Innuendo[4].
Nie co ta jebana Europa.
Wokół Buicki, stare Fordy… jaaa… To crownvictoria błyszczy jak dajmond, przy nich, dla normalnych ludzi. A ja tu widzę cenne, niemal nienadgryzione przez ząb czasu nadwozia. Mnóstwo kasy. Dojeżdżamy. Wysiadka pod Imperialem – wytachałam torbę z bagażnika, i wybieram się do recepcji – aby dać do przechowania niewielką walizkę. Kiedy w jakiś sposób się dogadałam z recepcjonistką (a obawiałam się coś typu pielęgniarki z Tajlandii), odwróciłam się i westchnęłam. W sumie, nie wyobrażam sobie, jak to ma wyglądać. Ktoś mnie wyrwie z hotelu – pani, my z sijajej, chodź pani. Jeszcze jak po tym ichniemu[5], to chyba zwariuję. Siadłam na eleganckim fotelu i postanowiłam, zdecydowanie – jeśli nikt się nie zjawi do 23, to idę do baru. I nie wątpie, że nie wyjdę na własnych nogach, jeśli nikt potem nie przyjdzie.
Grzecznie czekałam do 22.00. Trochę to dziwnie wyglądało, tak siedzieć w recepcji. Jakbym nie miała kasy, aby se pokój kupić. O przepraszam, kupiłabym sobie, gdybym tylko miała pozwolenie. Ja nawet nie mam pozwolenia, choćby na meldunek. Nic z tych rzeczy, bo Fidel się domyśli. Odpalam muzyczkę sobie w teflonie. Gibię się w rytm Queen, a jak! Bo chyba nie Rammstein, jeszcze zapropaguję muzykę nie z tej epoki co w niej żyją. I’m going slightly mad, świetnie pasuje do tej sytuacji, bo się gotuję, mimo tego że siedzę pod wiatrakiem.

22.50. Kurna mać. Szlag mnie trafia. 10000 kilometrów robić po to, aby usiąść w Imperialu, być obserwowana przez jakichś ochroniarzy, bezpardonowo patrzących się na mój biust. Ugh.
Po chwili wstałam i poszłam do baru. Czekam pół godziny i zmywam się na lotnisko. Moja cierpliwość kosztuje i to drogo.
Usiadłam przy barze i westchnęłam. Barman zaszprechał coś po swojemu, a ja na to że szkocką proszę. Ten się roześmiał.
- We don’t have Scotch. It’s Cuba. Nie mamy szkockiej. To Kuba.
- Oh, really? Double Mojito, please. I’m sorry – triple. Ta, serio? Podwójne Mohito proszę. Przepraszam – potrójne.
- You would be able to move? Będzie pani w stanie chodzić?
- Please, in my home it’s light fucking juice. Proszę, w moim domu to jest pieprzony lekki soczek.
Po trzecim Mojito oparłam się prostacko o bar.
- You are waiting for somebody? Czekasz na kogoś?
- Yep… Till midnight. Tak. Do północy. – odsapałam, byle jak odwracając się w stronę okna na ulicę. Zobaczyłam białego Buicka, parkującego  pod hotelem. Odwróciłam się powrotem.
- You are waiting for him? Czekasz na niego? – barman wskazał gościa na ulicy.
- I don’t know. Nie wiem. – parsknęłam. Wiem że zabrzmiało to tak głupio, że para powinna mi pójść uszami.
- You are drunk, now, Miss Brave. Go home. Jesteś pijana pani Odważna. Idź do domu.
- Till midnight. Do północy.
- It’s 11.47… Jest 11.47.
- So, this one fucking thirteen, and we will never see again. No to jeszcze jedna jebana 13 i nigdy się już nie zobaczymy.
Obróciłam się w stronę drzwi. Przyciemnione światła, i dym z cygar nie pozwalały na ujrzenie twarzy mężczyzny stojącego w drzwiach do baru. Ale ja już wiedziałam. Ta postura. Szerokie ramiona, wąskie biodra i smukła sylwetka, pomimo swoich dysproporcji - dla mnie – idealna. W idealnie skrojonym garniturze i kluczykami w ręce. Lewej ręce. Fryzura na bok i te charakterystyczne policzki, widoczne w poświacie światła z hall’u. To Ray.
Odłożyłam szklankę, kładąc na stół dwadzieścia dolców, nie odrywając wzroku. Z przymrużonym okiem, zmęczonym wzrokiem odsunęłam się od baru, nie odrywając lekceważącego i podkurwionego spojrzenia. Z zapartym tchem wbijałam swój zawsze-zimny wzrok, od niedawna podgrzewany myślą o Ray’u. Wstałam, i bezchwiejnie ruszyłam. Stanęłam naprzeciw i zmęczonym wzrokiem spojrzałam ku górze. Twarz ta szeroko uśmiechnęła się i mruknęła ‘masz bardzo ładny wyraz twarzy jak się denerwujesz’.
‘Chodź już’ – przeszłam obok, dotykając brzucha Raya.
- Sure. You have any baggages? Jasne. Masz jakieś bagaże?
Wskazałam palcem na recepcję i stanęłam na środku. Ray wziął bagaż  i ruszyłam za nim do tego Buicka. Stanęłam przed drzwiami, i tępo spoglądałam się w chromowaną klamkę. Ray to zauważył i chciał mi otworzyć drzwi, na co zaprotestowałam, krótkim gestem. Schyliłam się i przyjrzałam się klamce. A raczej przejrzałam… Widzę swoją zmanierowaną minę i zdziwionego Raymonda z tyłu. Przekręciłam głowę w lewo, potem w prawo i mruknęłam – to too jest kurwa biały rumak, jaaa pierdoole. – wysapałam, bezwiednie. Obróciłam się i oparłam się o samochód.
- How you did it? Jak to zrobiłeś? – zapytałam, akcentując pierwsze słowo.
- Did what? Ale co? – sceptycznie odpowiedział pytaniem.
- That I’m here To że jestem tu – wskazałam palcem w dół - not there nie tam – wskazałam za zachód – and with you? I z tobą? – wskazałam palcem na niego.
- Don’t worry, it’s my chore. Let’s ride… Nie martw się, to moje zadanie. Jedźmy…
- The Wild Wind[6]! Jaszka![7]
- But I’ve some questions to you.
Ale mam do ciebie kilka pytań.
- Yes. I do. Tak, zgadzam się.
- What? Umm. No, not now this question. Please, keep calm. There’s no pity for drunk women. Co? A… nie nie, nie teraz to pytanie. Proszę, uspokój się. Tutaj nie ma litości dla pijanych kobiet.
- I’m not drunk. I’ve been drunk in mountains, you remember. That was drunk. Now, it’s just light intoxication. Nie jestem pijana. Pijana to byłam wtedy w górach, apmiętasz. To było upicie. A teraz to lekkie zatrucie.
- Sure. Sit down. Jasne. Siadaj.
- Of course, not! Tell me, that I’m not drunk, then I’d sit. Jasne że nie! Powiedz mi, że nie jestem pijana, to usiądę.
- You’re not drunk. Nie jesteś pijana.
- Okee-dokee.
Usiadłam.
- You don’t like orders? Nie lubisz rozkazów? – zapytał Ray, odpalając samochód. Rozległ się potężny warkot v8.
- I like! But when I make them! Lubię! Ale wtedy jak je wydaję!
- It’s in your nature, that you aren’t docile? To jest u ciebie wrodzone, że nie jesteś potulna?
- I’m! Jestem!
- Since when? Od kiedy?
- Rather where? Raczej gdzie?
- Oh. I forgotten, my little. Och, zapomniałem, maleńka.
- How could you forget? I can’t! Jak mogłeś? Ja nie mogę!
- It was too better? To było za dobre?
- Better than better. Why we are talking about it? Bardzo za dobre. Czemu o tym rozmawiamy?
- Pardon, I’m a man. Przepraszam, jestem mężczyzną.
- Si’l vous plait. Where we are going? Nie ma za co. Gdzie jedziemy?
- To flat. Do mieszkania.
- Is bed in this flat? Jest tam łóżko?
- Sure it is. Jasne że tak.
- Umm, if not, we will be able. A jak nie to i tak będziemy w stanie.
- You want it tonight? Chcesz tego tej nocy?



[1] Sjupę-timaa (onomatopeja) – Super Timor (piosenka z murzynami po francusku) – niedosłowne znaczenie – super czas (timor, od ang. Time)
[2] Jak dla mnie, najjaśniejsza gwiazda muzyki ever
[3] Beka, brecht
[4] Innuendo – płyta zespołu Queen, ostatnia wydana za życia Freddiego Mercurego
[5] Tutejszym języku
[6] Ride the wild wind – piosenka Queen
[7] Jaszka! – jasne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz