Weszliśmy do składziku i wsuwką
otworzyłam drzwi do kolejnego składziku, który należy do ekipy Hewletta. Po
cichu, zakradliśmy się do pomieszczenia gospodarczego, gdzie
siedział jego skład i popijał herbatę. Popatrzyli się na nas,
jak na jakichś debili, Aceton-Ceron-Cwelon aż parsknął śmiechem
i chciał coś powiedzieć, ale położyłam mu palec na ustach i
podeszłam do drzwi, które były uchylone. Prowadziły do gabinetu
Węgierka. Przyłożyłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam, lecz
zdążyłam usłyszeć tylko dźwięk zamknięcia drzwi. W tej samej
chwili wszedł Hewlett i jak mnie zobaczył, to zaczął się śmiać.
Głównie dlatego że potężnie jebnął mnie w łeb drzwiami.
- I co, wypieprzy cię z roboty? –
zapytał Kuba.
- Nie, on tylko po ten mundur
przyszedł. Nic do mnie nie miał, ale za to ty Deszczu, masz z
lekka mówiąc – przesrane.
- Co ten lichuj ci powiedział? –
zapytałam.
- Pytał mnie gdzie masz gabinet, kogo
uczysz, i gdzie jest twój rozkład zajęć. I pytał o twojego
mężczyznę, bo nie bardzo chce mu się wierzyć, że masz. Myśli
że go tym zbyłaś.
- Uff, no to nie jest źle, przecież
chyba potwierdziłeś.
Hewlett zastygł w uśmiechu.
- Przecież ci obiecałem, że nikomu
nie powiem.
- A, o kurwa. – jęknęłam. – To
teraz faktycznie, jestem w czarnej dupie w Gwadelupie.
- Randall jest strasznie cięty na
ciebie. A tak w ogóle, to po kiego kija tu przyszliście?
- My w sprawie Randalla. – powiedział
Kuba.
- A co wy do niego macie? – parsknął.
- No bo, gdyby on mnie jakoś
szantażował, to chcemy mieć kartę przetargową.
- No jaką, że ja mam ci ją dać?
- Zrób jej badania krwi. Może
rufilina się nie rozłożyła tak szybko. Jeśli tam będzie, to my
plus wyniki, mamy oskarżenie o próbę gwałtu.
- … no patrz, w sumie racja. To była
próba gwałtu. No to Deszczu, zapraszam do gabinetu! – Hewlett z
uśmiechem wskazał mi leżankę i zwrócił się do swoich. –
Which of you want collect blood of this woman? Który z was chce
pobrać krew od tej panny? – parsknął z uśmiechem. Wszyscy
jego uczniowie z chęcią i uśmiechami wstali, a ja tylko poszłam w
jeszcze większą brechę.
- You don’t know,
what this is a mistake. Nawet nie wiecie
jaki to błąd. – uśmiechnęłam się
szyderczo.
- Okay, olders are
staying, young meat comes with me. Dobra,
starsi zostają, młode mięsko idzie ze mną. –
rozkazał, ze śmiechem…
Usiadłam na leżance i podciągnęłam
rękaw.
- Deszczu, masz dreszczyk troszkę? –
zaśmiał się.
- No nie, z taką przystojną ekipą,
to inny dreszczyk. – parsknęłam, mrugając okiem.
Hewlett z uśmiechem pokręcił głową
i się roześmiał.
- Tylko delikatnie, Elvis. –
powiedziałam poważnie.
- Okay, fellas, look
at me, and learn it. Dobra ziomki,
patrzcie się i uczcie. – zwrócił się do
nich. – Renard, gimmie disinfectant, Nate prepare vaccine, Hugh,
gimme this belt lying on table… Thanks. Okay, first what we do is
wearing this belt above vein which we want prick, you see? Very
strong oppression is needed. Next, we disinfect place there, on
flexion. Next is just pricking. Who wants to do it? Renard daj mi płyn dezynfekujący, Nate przygotuj strzykawkę, Hugh - daj mi ten pasek leżący na stoliku... Dzięki. Dobra, pierwsze co, to zakładamy ten pasek powyżej żyły którą chcemy nakłuć, widzicie? Potrzebujemy mocnego zacisku. Następnie odkażamy tutaj, miejsce na zgięciu. Dalej jest tylko nakłuwanie. Kto chce to zrobić?
- Doug, ale ty to jesteś… -
parsknęłam. – Uprzedzam, nie ręczę za siebie. – roześmiałam
się.
Pojawił się las rąk, w
pobrzmiewającym śmiechu moim, Douga i Kubiego, który siedział
obok i przyglądał się, jak to się potoczy.
- Deszczu, wybierz sobie amanta. –
odparł Hewlett.
- Okay… Nate,
because he have pretty name, it means ‘given by God’ , well I
hope that you have hands given by God. Is that Nathaniel or Nathan? Dobra, Nate, bo masz ładne imię, to znaczy "dany od Boda", no to mam nadzieję że masz ręce dane od Boga. Nataniel czy Nathan? –
uśmiechnęłam się.
- Nathan, sir.
- Be careful. Bądź ostrożny. –
parsknął Hew.
- Go on. No dawaj. – roześmiałam się. I tak
zrobił. Hewlett powiedział że podchodzi z tą igłą pod niezbyt
ostrym kątem i radziłby go zmniejszyć. Mnie to mnie zabolało, na
tyle, że aż mi odskoczyła ręka, przez co żyła się wyślizgnęła.
Musiał trochę tam pogrzebać, a ja się śmiałam, żeby nie płakać i patrzyłam na równie rozbawionych przyjaciół. W końcu znalazł
jakąś pełną krwi żyłę i pobrał krew. Hewlett zdezynfekował
mi nakłucie i przykleił plaster z watą.
- … finished. Skończone. No, Deszczu, chcesz
naklejkę z napisem Dzielny Pacjent? – parsknął Doug, uśmiechając
się.
- Dawaj, na czole ci przykleję. –
parsknęłam. – Biorę dzidę i idę. Mam nadzieję że nie spotkam
tej starej kurwy, Randalla. – odparłam, z powagą.
- Nie jest taki stary, Deszczu. –
jęknął Hewlet. – Na raz, w sam raz. – roześmiał się.
- A w łeb byś nie chciał? –
wycedziłam z uśmiechem, targając czuprynę Douga.
Wyszłam z gabinetu i z rękami w
kieszeniach, przemierzałam suchego przestwór oceanu, czyli Aleję
Gwiazd. Z radością i uśmiechem na twarzy weszłam do swojego
gabinetu, który powinien być pusty o tej porze, chyba że ja tam
jestem. Nucąc pod nosem – we will fuck you, weszłam za drzwi i
jak baletnica, bardzo w typie Jima Carreya, z wymachem ręki zamknęłam
drzwi i obróciłam się i stanęłam jak słup soli jak zobaczyłam
Randalla siedzącego na MOIM FOTELU.
- Welcome back. – wyszeptał,
przekręcając głowę na bok, wpatrując się we mnie i strzepując
papierosa.