Chanka

Chanka

środa, 6 sierpnia 2014

Holy fucking shit, it's Dean Randall

Weszliśmy do składziku i wsuwką otworzyłam drzwi do kolejnego składziku, który należy do ekipy Hewletta. Po cichu, zakradliśmy się do pomieszczenia gospodarczego, gdzie siedział jego skład i popijał herbatę. Popatrzyli się na nas, jak na jakichś debili, Aceton-Ceron-Cwelon aż parsknął śmiechem i chciał coś powiedzieć, ale położyłam mu palec na ustach i podeszłam do drzwi, które były uchylone. Prowadziły do gabinetu Węgierka. Przyłożyłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam, lecz zdążyłam usłyszeć tylko dźwięk zamknięcia drzwi. W tej samej chwili wszedł Hewlett i jak mnie zobaczył, to zaczął się śmiać. Głównie dlatego że potężnie jebnął mnie w łeb drzwiami.
- I co, wypieprzy cię z roboty? – zapytał Kuba.
- Nie, on tylko po ten mundur przyszedł. Nic do mnie nie miał, ale za to ty Deszczu, masz z lekka mówiąc – przesrane.
- Co ten lichuj ci powiedział? – zapytałam.
- Pytał mnie gdzie masz gabinet, kogo uczysz, i gdzie jest twój rozkład zajęć. I pytał o twojego mężczyznę, bo nie bardzo chce mu się wierzyć, że masz. Myśli że go tym zbyłaś.
- Uff, no to nie jest źle, przecież chyba potwierdziłeś.
Hewlett zastygł w uśmiechu.
- Przecież ci obiecałem, że nikomu nie powiem.
- A, o kurwa. – jęknęłam. – To teraz faktycznie, jestem w czarnej dupie w Gwadelupie.
- Randall jest strasznie cięty na ciebie. A tak w ogóle, to po kiego kija tu przyszliście?
- My w sprawie Randalla. – powiedział Kuba.
- A co wy do niego macie? – parsknął.
- No bo, gdyby on mnie jakoś szantażował, to chcemy mieć kartę przetargową.
- No jaką, że ja mam ci ją dać?
- Zrób jej badania krwi. Może rufilina się nie rozłożyła tak szybko. Jeśli tam będzie, to my plus wyniki, mamy oskarżenie o próbę gwałtu.
- … no patrz, w sumie racja. To była próba gwałtu. No to Deszczu, zapraszam do gabinetu! – Hewlett z uśmiechem wskazał mi leżankę i zwrócił się do swoich. – Which of you want collect blood of this woman? Który z was chce pobrać krew od tej panny? – parsknął z uśmiechem. Wszyscy jego uczniowie z chęcią i uśmiechami wstali, a ja tylko poszłam w jeszcze większą brechę.
- You don’t know, what this is a mistake. Nawet nie wiecie jaki to błąd. – uśmiechnęłam się szyderczo.
- Okay, olders are staying, young meat comes with me. Dobra, starsi zostają, młode mięsko idzie ze mną. – rozkazał, ze śmiechem…
Usiadłam na leżance i podciągnęłam rękaw.
- Deszczu, masz dreszczyk troszkę? – zaśmiał się.
- No nie, z taką przystojną ekipą, to inny dreszczyk. – parsknęłam, mrugając okiem.
Hewlett z uśmiechem pokręcił głową i się roześmiał.
- Tylko delikatnie, Elvis. – powiedziałam poważnie.
- Okay, fellas, look at me, and learn it. Dobra ziomki, patrzcie się i uczcie. – zwrócił się do nich. – Renard, gimmie disinfectant, Nate prepare vaccine, Hugh, gimme this belt lying on table… Thanks. Okay, first what we do is wearing this belt above vein which we want prick, you see? Very strong oppression is needed. Next, we disinfect place there, on flexion. Next is just pricking. Who wants to do it? Renard daj mi płyn dezynfekujący, Nate przygotuj strzykawkę, Hugh - daj mi ten pasek leżący na stoliku... Dzięki. Dobra, pierwsze co, to zakładamy ten pasek powyżej żyły którą chcemy nakłuć, widzicie? Potrzebujemy mocnego zacisku. Następnie odkażamy tutaj, miejsce na zgięciu. Dalej jest tylko nakłuwanie. Kto chce to zrobić?
- Doug, ale ty to jesteś… - parsknęłam. – Uprzedzam, nie ręczę za siebie. – roześmiałam się.
Pojawił się las rąk, w pobrzmiewającym śmiechu moim, Douga i Kubiego, który siedział obok i przyglądał się, jak to się potoczy.
- Deszczu, wybierz sobie amanta. – odparł Hewlett.
- Okay… Nate, because he have pretty name, it means ‘given by God’ , well I hope that you have hands given by God. Is that Nathaniel or Nathan? Dobra, Nate, bo masz ładne imię, to znaczy "dany od Boda", no to mam nadzieję że masz ręce dane od Boga. Nataniel czy Nathan? – uśmiechnęłam się.
- Nathan, sir.
- Be careful. Bądź ostrożny. – parsknął Hew.
- Go on. No dawaj. – roześmiałam się. I tak zrobił. Hewlett powiedział że podchodzi z tą igłą pod niezbyt ostrym kątem i radziłby go zmniejszyć. Mnie to mnie zabolało, na tyle, że aż mi odskoczyła ręka, przez co żyła się wyślizgnęła. Musiał trochę tam pogrzebać, a ja się śmiałam, żeby nie płakać i patrzyłam na równie rozbawionych przyjaciół. W końcu znalazł jakąś pełną krwi żyłę i pobrał krew. Hewlett zdezynfekował mi nakłucie i przykleił plaster z watą.
- … finished. Skończone. No, Deszczu, chcesz naklejkę z napisem Dzielny Pacjent? – parsknął Doug, uśmiechając się.
- Dawaj, na czole ci przykleję. – parsknęłam. – Biorę dzidę i idę. Mam nadzieję że nie spotkam tej starej kurwy, Randalla. – odparłam, z powagą.
- Nie jest taki stary, Deszczu. – jęknął Hewlet. – Na raz, w sam raz. – roześmiał się.
- A w łeb byś nie chciał? – wycedziłam z uśmiechem, targając czuprynę Douga.
Wyszłam z gabinetu i z rękami w kieszeniach, przemierzałam suchego przestwór oceanu, czyli Aleję Gwiazd. Z radością i uśmiechem na twarzy weszłam do swojego gabinetu, który powinien być pusty o tej porze, chyba że ja tam jestem. Nucąc pod nosem – we will fuck you, weszłam za drzwi i jak baletnica, bardzo w typie Jima Carreya, z wymachem ręki zamknęłam drzwi i obróciłam się i stanęłam jak słup soli jak zobaczyłam Randalla siedzącego na MOIM FOTELU.

- Welcome back. – wyszeptał, przekręcając głowę na bok, wpatrując się we mnie i strzepując papierosa.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Dalej dalej... ekhem ... Gadżeta!

W przerwie obiadowej, odnalazłam Kubę i siedliśmy sobie razem przy stole, trochę jak stare dobre małżeństwo.
- Kuba, powiedz, co tam się tak naprawdę stało, bo miałam dziś spotkanie z Randallem i dowiedziałam się nieprzyjemnej prawdy ze wczoraj… Co tam się działo? - wyrecytowałam błyskawicznie, szybciej niż Scatman John.
- Nie chcesz wiedzieć. – odparł Kuba, popijając kolę.
- Chcę wiedzieć, bo nie chce mieć żadnych tajemnic przed…
- … przed Panem Tajemniczym, którego wszyscy czworo imię znamy.
Spaliłam buraka. Na patelni. Na kurewsko rozgrzanej patelni z sosem tabasco.
- Wiecie kto to?
- Wiemy. Sama grzecznie powiedziałaś. Ale nie bój się, tylko nam, a nam powiedzieć, to tak jakby nie powiedzieć nikomu.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - podejrzliwie spojrzałam mu w oczy, które akurat miał skierowane w żarcie, a nie w rozmówcę. - Dobra mów, co się tam działo?
Kuba spojrzał na mnie z przymrużeniem oka.
- To nie będzie ani przyjemna ani wygodna prawda.
- Czy ja kupuję wibrator domajtkowy że musi być jak w raju?! - ryknęłam na cały głos, aż ludzie ze stołówki popatrzyli się na mnie takim wzrokiem, jakbym serio potrzebowała tego wibratora. - czy chcę usłyszeć prawdę? - wycedziłam spłoszona ciszej.
- To było mniej więcej tak: ten gość od Durana, co się strasznie wkurzył, to wtedy przed nim obronił cię ten cały Randall, a z kolei no ten od Durana go nie tknął, bo był w mundurze i widział co to za ranga. Zaczął cię podrywać, Hewlett coś gadał, że wcześniej widział, jak on się na ciebie gapił, no i spędziliście na jakimś gadaniu z godzinę w Rezerwuarze, coś tam się przytulaliście i on cię po prostu no uwiódł, a wiesz sama jaka jesteś po koce...
- Jestem kurwą po koce, wiem, mów dalej. - wtrąciłam podsycona swoim zachowaniem.
- Nie pierdol. - jęknął przeciągliwie Jakub, jakby chciał mi uświadomić, że jednak nie.
- Nie gadaj. - burknęłam.
- Dobra. - przymknął się, i zabrał po raz drugi do zupy, a ja westchnęłam głęboko coś o tym, że powinnam zastanawiać się co mówię. Ten na to skinął głową, i wrócił do opowiadania:
- No i poszliście razem do łazienki, a Wenom powiedział, że on tego nie zdzierży, bo widział, że to nie ty go prowadziłaś, tylko on ciebie. I w ogóle jeszcze coś Wenom powiedział, że tamten coś ci dosypał do ambrozji. Kiedy odnaleźliśmy was w łazience, byłaś jeszcze lekko przytomna, ale kompletnie nie wiedziałaś, co się dzieje. Jakby trochę przyzwalałaś na to. Zabraliśmy cię od niego, nie tłucząc mu mordy, chociaż Wenom miał wyraźną ochotę, ale Hewlett go przytrzymał. Stąd ten siniak na nodze Hewletta, bo Wenom cisnął nim o umywalkę… Ale się udało, no i cie stamtąd wyciągnęliśmy.
- … Jakubie … - zaczęłam.
- Tylko nie ten tekst z Tabalugi, proszę. – roześmiał się.
- Nie. Ja bardzo ci dziękuję za to że mi to powiedziałeś i za to że tam byłeś. Że do niczego nie doszło, matko, jak ja się cieszę. – odetchnęłam z ulgą i poklepałam się po wątrobie.
- Nie ma za co, będę wdzięczny jak mnie obronisz przed gwałcicielami kiedyś tam, nie wiem kiedy. – roześmiał się.
- A co ze Stefanem? – zapytałam, trochę podenerwowana.
- Trochę był wkurzony, ale za całą burdę odpowiada ten ludzik od Durana. Był wyczytany na liście Schindlera, na apelu rano. Ponoć dostał od Franka ostro po dupie, bo wszyscy mają wiedzieć, że Czerwonych i Czarnych Beretów się nie zaczepia, co by kurde nie robili. A on jest od zmecholi. – odparł.
- Głupi baniol. – warknęłam.
- A co z tym mundurem Randalla? – zapytał Jakub.
- Randall wyśle tam jakiegoś swojego ordynansa osobiście. Ty nie uważasz że to jakiś playboy? – zapytałam z ciekawością.
-… szczerze? Randall taki jest, z tego co słyszałem od tych co z nim przyjechali. Bierze sobie w delegację jak najwięcej młodych dziewczyn. – odpowiedział rezolutnie.
- Coś jak Kaddafi.
- Dokładnie.
- Znalazł się Hugh Hefner, amator jeden. I?
- No i że one strasznie lecą na niego ze względu na pozycję, ech i chyba sama dobrze widzisz że nie jest pokrzywdzony przez naturę, jeśli chodzi o urodę, nie sądzisz? – zapytał z uśmiechem.
- No nie jest brzydki. Ale to takie dziwne, że te laski chętnie z nim jadą. – stwierdziłam.
- Jadą, bo liczą na awanse, a Amerykanki są trochę wiesz… co po niektóre to puszczalskie. – dodał.
- A skąd ty Kubuś wiesz? – roześmiałam się.
- Wenom ma w tych sprawach szeroką wiedzę i znajomości. Wiesz że uwielbia się chwalić takimi, powiedzmy, osiągnięciami. No i ten Randall miał wyraźnie na ciebie ochotę, uważaj żeby cię nie szantażował, bo na na ciebie haczyk. – pogroził mi palcem.
- Tehee, niby jaki? – roześmiałam się po raz kolejny, olewatorsko.

- O burdzie u Stefana mówią wszyscy, ale nikt oprócz tych co ją wszczęli, nie jest karany, bo był tam Randall. On zeznawał, i Gienia mu uwierzyła. Franek trochę był zdziwiony, że to nie ty, ale Randall cię krył. Myślę, że nie odpuści ci tak łatwo, jak ci się zdaje. – poważnie wyrecytował.
- Nie no, jak z nim rozmawiałam, to zdawało się, że rozumie o co chodzi i odpuścił. – odparłam.
- Słuchaj, Randall to kawał skurwiela. Nie licz na to, że tylko dlatego że mu odmówiłaś, to sobie da siana. Jeśli naprawdę głęboko mu wpadłaś w oko, to póki nie wyjedzie, nie da ci spokoju.
- Kurwa mac. No to co robić? – zdenerwowałam się. Mogą być problemy.
- Unikaj go.
- Niby jak? Przecież ja z nimi jestem jednym z głównych łączników z tą gimbazą. Wkopałam się w niezłe bagno, szambo po uszy, teraz będę mieć wyrzuty do samej siebie.
- Wiesz, jakby ci naprawdę groził, to ja mam pomysł na polisę ubezpieczeniową dla ciebie. – uśmiechnął się. - Zjedzmy i chodźmy do Hewletta, bo będzie nam potrzebny.
- Niby po co nam jeszcze ten pajac? – zapytałam, zamyślona…
- Zrobisz badania krwi, jeśli dał ci jakiś proch, to może jego resztki są we krwi. Poszukamy rufiliny i jak ci coś zacznie gadać, że jak się z nim nie prześpisz, to coś tam, to ty wtedy mu pokażesz to i masz nas dwóch świadków, a nawet trzech, że on próbował cię zgwałcić. Jedną próbę, już miałaś, i jest wiarygodne, że ktoś próbował znowu. – odparł inteligentnie, składając talerze.
- Kubuś… - jęknęłam z uśmiechem.
- Co?
- Jesteś genialny! – krzyknęłam, dając mu buziaka w policzek.
- No nie tak ostro, bo twój żigolo mnie zabije. – uśmiechnął się i wstał.
- Zapomnij. To tak z wdzięczności. Jak całujesz matkę w policzek, to ojciec chce ci zajebać? – roześmiałam się, również wstając.
- Nie, hehe. – uśmiechnął się. – Chodź, idziemy do Elvisa.
Zdaliśmy talerze i wleźliśmy bez pytania do gabinetu Douga. Ku naszemu zdumieniu, na krześle siedział Randall i rozmawiał z Hewlettem. I chyba nie przyszedł tylko po swoją zgubę. Dean jak mnie zobaczył, uśmiechnął się, ja natomiast przeprosiłam i całym swoim cielskiem wypchnęłam Kubę na korytarz, po czym zamknęłam drzwi.
- No, to teraz widzę, jakie na niego masz działanie. – parsknął Kuba, opierając się o ścianę.
- Weź, kurde. Ma wzrok jakiegoś psychopaty, coś jak Hannibal Lecter. – oparłam się o ścianę, przerażona.
- No, ale on cię raczej nie przerobi na kotlety. – odparł, śmiejąc się.
- Te, to nie Gordon Ramsay. On wolałby na dmuchaną lalkę. Albo trupa, o ile jest nekrofilem. A może on jest nekrofilem. – wypowiedziałam się w głupkowato-mędrkowym tonie Arniego z 13 Posterunku. – Chodź, wejdziemy od zaplecza.
- A skąd ty znasz takie tajne przejścia? – zapytał.
- Nie pytaj. - roześmiałam się, bo miałam na myśli głównie zabawy z sanitariuszami w chowanego, jak próbowali mi robić zastrzyki, czy coś. Takie kurwa Xanadu*.

*klub wrotkowy z musicalu pt. Xanadu

sobota, 2 sierpnia 2014

... life is a mystery - everyone must stand alone. I hear you call my name, and it feels like ... HOLY SHIIIIIT"

W jednej chwili jak w rytmie "Tie your mother down", wybiegliśmy do windy i jak najszybciej dorwaliśmy się do samochodu. Jeden obdarty Węgier z mokrą głową, drugi zapuchnięty blondyn, nieogolony brunet i ja z resztkami krwi na twarzy. Za pół godziny mamy apel, a jeszcze wypadałoby się ogarnąć i ZEJŚĆ.
Około 5:50 wbiegliśmy na plac i popędziliśmy w kierunku swoich szaf.
Wparowałam na Aleję Gwiazd, już pustą, bo wszyscy tu pracujący najwidoczniej poszli już do swoich plutonów. Z buta wjechałam do gabinetu, wytarłam szybko ten nos i zmieniłam ubrania, gdyż i ja byłam po cywilnemu u Stefana.
A teraz "Ride the Wild Wind", bo muszę zapieprzać na apel poranny.
Udało mi się przed dzwonkiem. Jakie szczęście, wbiegłam po pluton, który stał z bananami na ryjach pod swoim pokojem. Nakazałam im dziki sprint na Plac a sama pobiegłam przed nimi, nadając im jak najszybsze tempo. No cóż, niech uczą się biegać w rytmie z najlepszymi.
Można powiedzieć że w ostatniej chwili stanęliśmy na swoim miejscu. Ten apel był jakiś troszkę dziwny, bo okazało się że wczoraj wieczorem przyjechała amerykańska delegacja, na czele… z podpułkownikiem Randallem. Jakiś młody chłopaczek, no może ze trzy lata starszy ode mnie, to najwięcej. Ciężko przełknęłam ślinę, bo w sumie - nie wiemy co żeśmy zmalowali, i stawiając się tutaj być może za chwilę może mnie zgarnąć żet wu.
Przestałam cały apel, słuchając wywodów tego podpułkownika i potem jak zwykle – lista skazanych, czyli kto ma się stawić gdzie.
- Do generała broni Franciszka Klimczuka mają się zgłosić chorąży Dariusz Czelabiński, sierżant Krzysztof Gruchała, porucznik Jan Betański, kapitan Grzegorz Terwań, szeregowi: Arkadiusz Erewański, Jewrehenia Andriejczuk, Emilia Hampel, Ireneusz Drozd…
Wtedy odetchnęłam z ulgą.
-… natomiast na spotkanie osobiste z podpułkownikiem Randallem zgłosić ma się major Zuzanna Deszcz do pokoju 116. Koniec apelu.
Co ten Randall ode mnie chce? – pomyślałam, mając nadzieję, że nie będę musiała chronić Hewletta przed jakąś egzekucją. No ale jeśliby chcieli Hewletta, albo całą ekipę, to by ich wyczytali, a tak to tylko ja… Nie wiem za co.
Niepewnie podeszłam do pokoju 116, odetchnęłam i zapukałam do drzwi. Drzwi otworzyła mi jakaś młodociana kadetka, chyba asystentka.
- Welcome, welcome… Carey, leave us alone. Witam, witam... Carey, zostaw nas samych.
- Yes, sir! Tak jest, sir!  – krzyknęła tak, że aż mi w bębenkach zapiszczało.
- Please, have a sit. Proszę usiąść. – mruknął, wskazując mi krzesło naprzeciwko biurka.
- …yeee... ah. – potwierdziłam.
Coś tam podpisał, przewrócił i spojrzał się na mnie z takim uśmiechem. Ja zrobiłam tylko głupią minę – co ty chcesz ode mnie człowieku?
Mam nadzieję że to nie kolejne wcielenie Hansa Landy.
- You don’t remember me, Suzy. Nie pamiętasz mnie, Suzy. – roześmiał się.
Zrobiłam głupią minę, wybałuszyłam oczy i nimi zamrugałam, kompletnie nie kojarząc o co chodzi.
- …i-if is going of Douglas Hewle… ...je-jeśli chodzi o Douglasa Hewle...
- I didn’t meant this Hungarian, oh gosh. You misunderstood me. I meant that we know each other, from yesterdays party. Nie miałem na myśli tego Węgra, na litość Boską. Nie zrozumiałaś mnie. Miałem na myśli, że się znamy ze wczorajszej imprezki. – odparł z uśmiechem.
Zaczęłam gorączkowo myśleć, o co tu kurde chodzi… zmierzyłam wzrokiem go i strojąc głupie miny, zaczęłam sie trochę pultać w zeznaniach…
- …really…? ...s-serio? – stęknęłam.
- We were kissing in toilet, if you don’t remember. – uśmiechnął się. You’re good in it. And we were doing other things. Całowaliśmy się w toalecie, jeśli nie pamiętasz. Jesteś w tym dobra. I robiliśmy jeszcze parę innych rzeczy. – zadrżał brwiami.
Przerażona, podobnie jak w przypadku samochodu, wytrzeszczyłam oczy na Randalla.
- I don’t think so… No nie sądzę... - pokręciłam głową z niedowierzaniem. – It’s impossible, sir. To niemożliwe, sir.
- Not sir, just Dean… Nie sir, tylko Dean... - znów się uśmiechnął.
- With all regard, but it’s surely mistake... sir. Z całym szacunkiem, ale to na pewno pomyłka... sir.
- Dean.
- … Dean.
- …wha…what other things you meant… Dean? Jakie "inne rzeczy" miał... eś na myśli, Dean?
Oparł się na fotelu i uśmiechnął.
- You really don’t remember. Ty naprawdę nie pamiętasz.
- All this time I repeat it. Cały czas to powtarzam. – odrzekłam stanowczo… - I… I can take guilty on me, I took drugs, and I can’t completely recall you. Ja... ja mogę wziąć winę na siebie, brałam narkotyki, i kompletnie nie mogę sobie pana przypomnieć...
- So, there’s the point. Okay, I’ll tell you – I entered this bar, called… Więc tu leży przyczyna. Dobrze, powiem Ci - poszedłem do tego baru, nazywanego ...
- U Stefana?
- Umm… Yes. And you were on something what everybody called Reservoir. Then you played guitar with your friends, and karaoke, you took fancy me, then… Okay, I know that I shouldn’t do it, but I was picking up you… after nice conversation we went to the toilet and… we were… you know. Yyy, tak. I ty byłaś na czymś, co wszyscy nazywają Rezerwuarem. Potem grałaś na gitarze z przyjaciółmi, w karaoke też, spodobałaś mi się, potem... okej, wiem że tego nie powinienem robić, ale cię podrywałem... po miłej rozmowe poszliśmy do toalety, i ... no wiesz.
- No, I don’t, but tell me one thing – we had IT? Nie, nie wiem, ale powiedz mi jedno. To było TO?
- No, but it was close to it… Nie, ale było bardzo blisko do tego.
- Thanks God! Dzięki Bogu! – spojrzałam w sufit.
- … because your friends found you, and had taken away. ... twoi przyjaciele cię znaleźli i zabrali.
- I was willing to do it? Byłam chętna?
- No, but you didn’t refused… I was willing. Now, I wanna date you, after work. Nie, ale nie odmawiałaś... Ja byłem chętny. Teraz, chciałbym się z tobą umówić, po pracy.
Ślina mi stanęła w gardle.
- It’s impossible… To niemożliwe.
- Because? Yesterday it wasn’t. Bo? Wczoraj było. 
- I have man, now…. And I’m sorry for this yesterday night, I won’t take drugs never… Mam faceta, teraz... i przepraszam za wczorajsze, już nigdy nie wezmę dragów...
Podpułkownik spojrzał się na mnie trochę dziwnie i jakby zawiedziony.
- …okey, I’m not impolite, let’s forget about it, though it was really pleasant. I’ve second case to you. Don't you have a part of my uniform? Dobra, nie jestem nieuprzejmy, zapomnijmy o tym, chociaż było całkiem przyjemne. Mam do ciebie drugą sprawę. Nie masz może przypadkiem części mojego munduru?
- Yes, it has this Hungarian, this is surgeon chief of military hospital, there. His name is Douglas Hewlett, if I’ve good memory it’s sergeant. Tak, ma go ten Węgier, ordynator wojskowego szpitala, tutaj. Nazywa się Douglas Hewlett, i jeśli mam dobrą pamięć, to sierżant.
- Okey, I’ll send there someone, good bye Suzy. Dobrze, kogoś tam poślę, żegnaj Suzy.
- Good bye, sir. Żegnam, sir. – odparłam, wychodząc na co podpulkownik się uśmiechnął.

JA PIEPSZĘ. CO SIĘ STAŁO PO TEJ MĄCE?! Dziś muszę iśc do Stefci i obejrzec taśmę bo umrę. Jak mogłam zrobic takie świństwo?! I dlaczego Jakub mi nic o tym nie powiedział?

Czuję się jak ostatnia ku*wa. Naprawdę!