Chanka

Chanka

czwartek, 17 lipca 2014

Monday morning, na na, na-na-na-na na...

Obudziłam się na chacie, jak dobrze. Haj był naprawdę wysoko, bo niewiele pamiętam. Rozejrzałam się po pokoju, i zobaczyłam Hewletta na kanapie, gdzieś na podłodze Wenoma, i rękę Kubiego wystającą zza kanapy. Powoli się podniosłam i po kręciołku w głowie, padłam z powrotem na poduszkę. Pociągnęłam nosem i poczułam jakbym miała coś na ustach, więc przetarłam dłonią po nich i na ręce ujrzałam zaschniętą krew. Szybko wstałam i popędziłam do łazienki, gdzie zobaczyłam umorusaną w krwi twarz. Natychmiast obmyłam się i poczłapałam do salonu, gdzie leżała reszta ekipy. Usiadłam obok głowy Hewletta i popatrzyłam na śpiących ćpiących. Za chwilę obudził się Wenom i podniósł się z dywanu.
- Te, lala, dobry towar, nie? – wyśmiałam Wenoma, który chyba jeszcze nie do końca był przytomny. Odpaliłam papierosa.
- Kim ja jestem… ? – zapytał, drapiąc się po głowie.
- Jesteć kurna Jurand ze Spychowa, hemoglobina, mistyfikacja, taka kurde panie sytuacja. – zaśmiałam się.
- Ze Spychowa?
- Żartuję, Wenom. Sebastian Żmijewski się nazywasz, kończ waść, wstydu oszczędź.
- Ja pierdolee…
- Aż tak ci nie pasuje ta tożsamość?
- Nie, to był chyba trochę za mocny towar… Chyba nie pamiętasz co się działo.
- No tak, właśnie się zastanawiam, skąd krew na mojej twarzy. Poszła mi sama?
- I sama poszła farba i tez kogoś zmalowałaś.
- Kogo?
- Sam chciałbym wiedzieć co tam się działo. Chyba musimy się wybrać do Stefci, i popytać. O ile nie zrobiliśmy czegoś, że Stefan nas po prostu wygoni. Aż się boję, a to zejście jest okropne. Chyba zaraz się porzygam.
- Dobra, rzygaj sobie, ale nie na dywan. Zwalaj do łazienki w takich celach. Zobaczymy co powie Hewlett z Kubim jak się obudzą.
- I o ile żyją.
- Weź nie pierdol i nie pogarszaj sytuacji. Żyją, bo widać jak oddychają. A zejście, rzeczywiście, jak po takim haju to adekwatne.
- Ja pieprzę, ostatni raz kupowałem towar w ten sposób, u tego gościa. Nigdy więcej…
- Mam totalne Radio Gaga1 w głowie. Dawaj, budzimy ich, bo nie mam ochoty czekać. A co jeśli jesteśmy ścigani przez policję i teraz może wypadało by tak po prostu spierdalać?
- Też możliwe.
- Co pamiętasz?
- Pamiętam ze było mordobicie, żandarmeria i twoje auto, który… no właśnie, był lekko podniszczony…
- TSO KURWA?!
- … no coś było nie tak z nim, pamiętam że się strasznie złościłaś, że to tak jakbyś sobie kutasa na środku twarzy narysowała czubkiem noża. Ale co to było, to nie wiem, tylko ten twój wkurw…
- Coś jeszcze?
- Nie. A ty co pamiętasz?
- Pamiętam tylko to, przed tym jak wzięliśmy mąkę… I tyle. Potem kompletna czarna dziura… wiesz, czuję się trochę jak w Kac Vegas. Całe szczęście, że nikogo nie brakuje, ale ja nie mam kompletnie pojęcia, co się stało.
- Jeśli mówisz Kac Vegas, to mam nadzieję, że nie poszedłem do łazienki z jakąś męską prostytutką.
- Kurwa mać, chyba naprawdę przesadziliśmy. Budź Kubiego.
- Dlaczego ja?!
- Bo mam bliżej do Hewletta, a ledwo chodzę.
I tak tez zrobiliśmy. Wenom nie miał z obudzeniem Kubiego problemów, natomiast Hewlett vel Pan Słaba Głowa, nie miał wcale ochoty na wstawanie. Na początku zapodaliśmy mu plaskacze, potem zimną wodę, postawiliśmy go na nogi, lecz wtedy Wenom coś się zachwiał i mało co nie upadł na szklany stół. Ostatecznie chcieliśmy już go potraktować gorącą łyżką po jajach, ale Kubi po prostu kopnął go w przyrodzenie, co od razu postawiło nam kolegę na równe nogi.
- No i co Hewciu, może ty nam powiesz, co pamiętasz?
- … o kurwa… pamiętać? Chciałbym nie!
- Pamiętasz wszystko?
- Wszystko dopóki nie przylali mi w łeb.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie.
- Kto ci przylał w łeb?
- Była ogólnie jakaś burda u Stefana…
- Mów dalej…
- … zaczęło się od tego, że ktoś kto śpiewał na karaoke, na drużyny z nami, wylosował Duran Duran. Ty byłaś wniebowzięta, a gościo powiedział co to za wieś, że on tego nie zna i tak dalej. I wtedy powiedziałaś, że może nie śpiewać i tracić punkty i że masz w dupie, co sądzi o DD.
- No to co, że tak powiedziałam.
- Gościo się strasznie wkurzył chyba, że masz jego zdanie w dupie. Zaczął coś się na ciebie drzeć, baby do kuchni i tak dalej…
- …to już chyba wiem, skąd ta krew…
- … to nie jego krew. To twoja krew.
- Zlałam go?
- Stłukłaś go na kwaśne jabłko. Gościu spierdalał od Stefana, aż się kurzyło, szkoda tylko że wezwał żandarmerię, a w międzyczasie na sali znaleźli się zwolennicy i przeciwnicy Duran Duran. I zaczęła się jatka. Ta krew na twojej twarzy, to reakcja na kokainę, nie że ktoś cię ujebał. Bardzo sprytnie walczyliśmy, tylko zapomnieliśmy o żandarmerii i nie było czasu iść na Narnię. We czworo wyskoczyliśmy przez okno. I jak stałem na parapecie, ktoś mi przylał tacą w tył głowy.
- Twoje szczęście że zleciałeś na nas, bo byś sobie kark skręcił. – powiedział Kuba.
- To jak ty żeś skakał?! Na główkę? – ryknęłam. – Jakubie, skąd ty wiesz jak skoczył?
- Bo pamiętam i burdę i jak wracaliśmy.
- Jakubie… - złapałam go za kołnierz. – powiedz co jest kurwa z miłością mojego życia!
- Jego tam nie było… - mruknął Hewlett, trzymając się oboma dłońmi na skroniach, z grymasem na twarzy.
- Nie pytam o OSOBĘ, pytam o SAMOCHÓD!!!! – wrzasnęłam. – Co jest z moim samochodem?!
- … no… chyba musiałabyś sama to zobaczyć… - mruknął.
- Gadaj, bo nie zejdę teraz do garażu. Właśnie schodzę, ale w innym sensie. Gadaj!
- … no wybity reflektor…
- TO JESZCZE NIE JEST TRAGEDIA, ALE I TAK ZAJEBIĘ TEGO KTO TO ZROBIŁ!
- … wybita szyba…
- KTÓRA?!
- … ta od pasażera.
- Dobra, mam ubezpieczenia na szyby. Coś jeszcze?
- … no i jest oblany różową farbą…
- Kurwa ja pierdole mac… - jęknęłam, padając na podłogę. Zemdlałam z tego wszystkiego.
Otworzyłam oczy i właśnie siedzę na swoim fotelu z ręcznikiem z lodem na głowie.
- Rąbnęłaś głową o kant sofy. – powiedział Hewlett.
- Czy mój samochód naprawdę…? – pisknęłam z rozpaczą.
- Wenom poszedł zobaczyć jak to dokładnie wygląda, o ile tam dojdzie…
- Wie on w ogóle gdzie jest mój garaż?
- Nie zostawialiśmy go w garażu, został na parkingu podziemnym.
- Ja pieprzę, co za wstyd, poplamione żółto czarne camaro różową farbą… Hańba mi, tylko iść się powiesić.
- Spokojnie, zobaczymy co to w ogóle za farba…
W tej samej chwili wszedł Wenom.
- O. Żyjesz. Jeśli chodzi o farbę, nie ma co się martwić. To jakaś maź jak plakatówki. Schodzi z wodą. Gorzej jeśli chodzi o szyby.
- Ką…?
- No… szyba jest wbita do środka, masz masę szkła w środku. Drobny mak, ja nie wiem jak myśmy się nie pokaleczyli. Ale chyba bardziej zasmuci cię to… i Wenom wyjął 10 płyt z mojego samochodu zza kurtki. Popękane i pokruszone.
- Tso to jeeest?! – wypiszczałam.
- Co najlepsze, nie ma tutaj żadnej płyty w całości, a przeszukałem cały samochód. Każdej jest mniej więcej – pół w całości, mniej więcej.
- A ja wiem dlaczego. – powiedział Kubi. – Rzucaliśmy w napastników, a nie było za bardzo czym, bo Deszczu dbasz o porządek w samochodzie, to łamaliśmy płyty na pół i rzucaliśmy. Któreś z nas powiedziało że jak po pół zostawimy, to chociaż połowa piosenek zostanie.
- Niby kto to taki kretyn, hę? – warknęłam.
- Właściciela płyt, buziaczku. – uśmiechnął się Jakub.
- Nigdy więcej nie używamy mąki, bo przepraszam bardzo, kto najbardziej tu ucierpiał?!
- Na razie ty wygrywasz z nami. 11:0:0:0.
- Za samochód policz inaczej – za reflektor 2 punkty i za szybę 2 punkty.
- Nie.
- Ma być cztery za auto! – ryknęłam. – A właściwie, to po chuj się kłócę o punkty?! Mój samochód zhańbiony! Płyty połamane!
- No to mnie się też należą punkty. – odparł Hewlett.
- Niby za co. – jęknęłam.
Hewlett podciągnął nogawkę i pokazał zawalistego siniaka na pół uda.
- Hehe… wreszcie i was dosięgło zło. Tylko że co, nic nie straciłeś, nie?
- Oprócz munduru, który leży, o tam poszarpany, to chyba nic. – roześmiał się Kubi.
- Ja pieprzę. – złapał się za głowę Hewlett. – Mam nadzieję ze jest w miarę cały, w sensie że odznaczenia.
- I tak mało złomu masz na piersi, to się nie martw. Ale o ile dobrze pamiętam, byłeś ubrany po cywilnemu?
- No właśnie… hej, to nie mój mundur! To mundur… o ku.. ku… KURWA MAC?!
- Co to za gościu QQ Curvamachi? – zapytał Wenom.
Spojrzałam się z litością na Wenoma, jak i Kubi.
- On przeklął, po prostu. – podpowiedział Jakub. – Czyj to mundur? – zwrócił się z powrotem do Hewletta.
- Jeśli to jest prawda, co ja czytam, to mam ostro przesrane.
- Czyj to mundur?! – krzyknęłam.
Hewlett trochę roztrzęsiony spojrzał na nas i z zapartym tchem powiedział że to mundur jego przełożonego, jakiegoś Randalla.
- Hehe, to jesteś Hewciu, można by powiedzieć - w dupie! Punkt za siniaka i pięć za mundur! – roześmiał się Kuba.
- Ej a za samochód to powinno być z… miliard! – szturchnęłam. – Może pochwalcie się co wy macie, Polaczki! – zwróciłam się do wyżej wymienionych.
- Ja nie wiem jak wy… - mruknął Wenom. – ale mnie to chyba ktoś ograbił ze wszystkich prochów.
- Wielka szkoda, Wen! – zironizowałam.
- Ej bańki, tak w ogóle to dziś jest normalny dzień roboczy jak inny… czy mi się zdaje?
Wszyscy zakończyliśmy licytację i zaczęliśmy w jednej chwili szukać telefonów. Pierwszy znalazł Jakub.
- Jest czwartek, 5:30.
- Wiecie co. Chyba zapierdalamy tym różowym rzygiem do roboty.

1 Mieć Radio Gaga w Glowie – słyszec ekscentryczne myśli

środa, 9 lipca 2014

Hera koka hasz elezdi...

Chrząknęłam i poprosiłam o zmianę programu. Ta spytała, na jaki, na co Wenom się w tej chwili uśmiechnął, ożywił i włączył do rozmowy, wypalając – 372!
Spojrzałam na niego, jak na głupka. On śmiał się, i kazał czekać. Tak żem czuła, że to będzie coś w jego stylu.
Nietrudno zgadnąć że był to kanał o nazwie REDHOTSEXXX i naszym oczom ukazało się coś gorszego, niż śpiewanka o nagich falach i niezdecydowanych wyspach… znaczy się, odwrotnie. Popcorn szerokim strumieniem wyleciał w powietrze, Kubi z śmiechem patrzył na ekran a Wenom z pokerową miną oglądał akcję. Cała sala pobrzmiała śmiechem, a ja upadłam pod fotel i odwróciłam się do Wenoma, ze słowami, że nie mam zamiaru oglądać jakichś jego filmików instruktażowych.
- Tak? Przecież ty ich nie potrzebujesz…
- Nie, nie potrzebuję!
- … bo już jakieś tam doświadczenie masz. – uśmiechnął się.
Wbiłam wzrok w Wenoma, a Kubi we mnie.
- Co? – krzyknęłam sztucznie.
- No, co: co? Przecież widzę że już poruchałaś, potwierdź to, bądź nie, ale na prezent dla smoka, to ty się już nie nadajesz. – roześmiał się.
- Niby skąd ci to wiadomo? Co taki pewien jesteś, że wiesz?
- Chodź tu na fotel, usiądź sobie, pogadamy. Dla mnie największa kwestia, to nie kiedy, a z kim! – parsknął. – Co to za rycerz i spryciarz musiał być, że mu się udało posiąść taką dziką kobietę, która zdaje się nie wiedzieć o istnieniu sfery erotycznej pospolitego człowieka.
Zagryzłam wargę i wstałam.
- Nie powiem ci kto to był. – mruknęłam z pełną powagą i usiadłam.
- Czyli jednak? – wykrzyczał.
- Po pierwsze – ciszej, do kurwy nędzy. Po drugie – jak to zauważyłeś?
- No, wiesz, kiedy kobieta staje się prawdziwą kobietą, zachodzą pewne zmiany, nie tylko w jej zachowaniu, ale i w wyglądzie… - mruknął, kujonowato się przemądrzając.
- Gadaj. Co takiego widać? – złapałam go za kołnierz.
- Te, lala, spokojnie… - odsunął moją rękę i pogładził koszulę. - … po prostu kiedy kobieta miała już mężczyznę między swoimi nóżkami, to nogi w bioderkach się trochę rozchodzą, a u ciebie było to strasznie proste do zauważenia, bo masz, znaczy – miałaś w miarę niebogatą sylwetkę w tych miejscach. Sexual level - up! – zaśmiał się. – Ale mam pytanie.
- Nie powiem ci kto to, już powiedziałam.
- Nie, okej, ja z czym innym. Powiedz chociaż, czy był dobry.
- Chyba cię pojebało dziewczynko.
- Czyli cienias? - zawył ze śmiechu.
- Kurwa nie, nie będę ci fanzolić o takich beremontach. Spadaj na drzewo, balasie.
- Ale dlaczego?
- Po pierwsze - chuj ci do tego. Po drugie - nie mam porównania.
- Możemy tę drugą sprawę załatwić. - poprawił pasek, a ja zamiarowałam znów pierdolnąć go za kołnierz, ale załamałam tylko ręce.
- Ty to jednak jesteś popierdolony. - burknęłam, silnie zaznaczając "r".
- Ale dobrze ci było? Szybko doszłaś? Porządnie zabolało na początku? Popieścił cię chociaż troszkę, zanim ci go włożył? – zaczął głupio się pytać, z adekwatną miną do poziomu głupstwa.
- Skąd masz takie doświadczenia? Z gej klubów?
- Po prostu powiedz, i kończę temat. Jesteś jedyną kobietą, której mogę się o to spytac, bo pierwszy raz w życiu przyjaźniłem się z dziewicą. Ciekawośc mnie zżera, ot co, to chyba nie są trudne pytania? – zapytał, już całkiem poważnie. Jakub patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, ale widać było w jego minie taką nutę zażenowania, jakby chciał żeby go tu nie było. Wenom wyglądał całkiem poważnie, chociaż i tak wiem że oszukuje.
- Dzisiaj u Stefci! Przyniosę ci ekłipment. Zrobimy imprezę dziewiczo straceńczą.
- O swoich przygodach spod prysznica mnie nie musisz opowiadać, łomie. – mruknęłam ze śmiechem na odczepne.

I spotkaliśmy się u Stefci, w tym samym składzie, jak na Rezerwuar przystało. Wenom przyszedł pierwszy, bo tak miało być, Kubi powiedział mu, że nie bardzo ma ochotę uczestniczyć w tym przesłuchaniu, bo to takie troszkę niegrzeczne, pytać kobietę o te sprawy, a Hewletta nawet nie chcę tam widzieć, dopóki Wenom nie wyczerpie worka z pytaniami.
- Tutejszy?
- Nie. – westchnęłam, spoglądając w okno.
- Ojoj… - zaszczebiotał. – Chyba Deszczu nam się zakochał…
- Co ty wiesz o miłości…
- Tyle co ty o seksie. Wszystko widac jak na dłoni, kochana. Patrzysz gdzieś w dal, zamyślasz się od jakiegoś roku. Kiedyś byłaś taka jak ja – wolny strzelec, wszystko wolno, mam wszystko gdzieś. Wy-je-bane.
- Ty też kiedyś byłeś zakochany.
- Tak, ale nie mam zamiaru rozmawiać o Jill. Jeśli by kochała mnie tak samo jak ja ją, nigdy by nie zgodziła się na takie misje, zagrażające jej życiu. I widzisz co się stało. Nie ma jej.
Tą wypowiedzią Wenom uświadomił mi jedną, ważną rzecz. Jaką krzywdę robię Ray’owi tymi wyjazdami i szpitalami. I jak mniejszą mi wyrządza on, ciągle ryzykując własne życie. Ale to ja tyle razy obrywam i leżę…
- … wierz mi, że gdybym mógł cofnąć czas, zabroniłbym jej tam jechać… - Wenom posmutniał i popił ambrozją. – Jeśli on cię kocha, nie rób mu tego co robisz. Nie wiem ile ze sobą jesteście, czy w ogóle jesteście, ale jeżeli on wyrazi chęć pozostania z tobą, a Ty chcesz zostać z nim, to nie krzywdź go w ten sposób. Opuszczenie zakochanego mężczyzny jest gorsze niż opuszczenie zakochanej kobiety. Mężczyzna aby się zakochać, musi mieć naprawdę powód. Kobiecie wystarczy ładna klata, i jest już jego.
- Nagle znalazł się obrońca uciśnionych… - mruknęłam ze śmiechem, bawiąc się słomką.
- … ech, po prostu ze swojego doświadczenia wiem. Jeśli jest między wami coś więcej, niż seks, to nie zachowuj się jak wolna i pochopna. Nawet najtwardszy mężczyzna zapłacze, jeśli kobieta którą kocha, zginie lub go opuści. Nie pamiętasz, jak było ze mną?
- A skąd wiesz, że ja mu krzywdę robię, co? Znasz go?
- Nie mam zielonego pojecia kto to, ale kimkolwiek by nie był, jest mężczyzną, bo czymś cię zadowolił, nie? A skoro jest mężczyzną, to jest słabszy psychicznie od ciebie, to jest taka męska natura… Szybciej się złamie, niż myślisz, tylko nie da po sobie poznać.
Oboje zamilknęliśmy, i za chwilę wparował do baru Hewlett.
- Weź to sobie do serca. – zakończył Wenom.
- Hej, smutasy, co taki pogrzebowy nastrój? – krzyknął Hewlett, ściągając kurtkę.
- Jaki pogrzebowy, po prostu o poważnych rzeczach rozmawiamy! – odparł Wenom.
- Czyli że o czym, bo jak zauważyłem, ty nie potrafisz rozmawiac poważnie o poważnych rzeczach…? – zapytał Doug, siadając i zacierając ręce z zimna. – Prawda Deszczu? – poklepał mnie po ramieniu. Ja milczałam, wraz z Wenomem. Hewlett z wesołej miny przeszedł na poważną.
- Ale że coś się stało czy co?
- Nic się na razie nie stało, po prostu rozmawialiśmy chwilę o Jill… - wyrecytował monosylabicznie Wenom, po raz kolejny popijając ambrozję.
- Żeście temat znaleźli do rozmowy. Ja tam mam dobry humor! – roześmiał się.
- Ale że coś się stało, czy co? – zapytał Wenom, w podobny sposób jak Doug przed chwilą, w wyraźnym sposobie prześmiewaniem się i próbą parodii.
- A nic, po prostu mi się powoli chyba wesele będzie szykowało. – Doug spojrzał na mnie, czego nie zauważyłam, bo zwróciłam uwagę na Wenoma, zapluwającego się drinem.
- Twoje?! – wykrzyczał. – Klękajcie kobiety…
- Nie, bucu, nie moje. Mnie się do ustatkowania nie śpieszy. Stary kumpel coś tam planuje, może będę jego drużbą. – Hewlett po raz kolejny się tak na mnie popatrzył, a ja zrozumiałam, że chodzi o Ray’a i mnie. – Gdzie Jakubina? – rozejrzał się po sali.
- Zaraz przyjdzie. – mruknął Wen. Ja nie mogłam oderwać wzroku od Hewletta. Coś wie.
- Chodź Hewciu, pójdziemy po ambrozje. – wzięłam Douga pod rączkę i wyprowadziłam z Rezerwuaru. Kiedy siedliśmy przy barze, zaczął się śmićc.
- … wiem o co chcesz spytać, bo widzę jak się zdenerwowałaś, jak wam przerwałem rozmowę. – śmiał się.
- Powiedział ci?
- O planach, czy o tym co było? – Doug oparł się na ladzie.
- O tym co było. – wycedziłam.
- Opowiedział mi wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. – Hewlett machnął ręką, jak artysta.
- Faceci to jednak debile. – mruknęłam sama do siebie. – Myślałam, że nikomu…
- Słuchaj… - złapał mnie z uśmiechem za rękę. - … to że powiedział mi, możesz sobię włożyc między bajki. Ja nie mam zamiaru o tym nikomu opowiadać, a on mi o tym powiedział… boo… - zatrzymał się - …bo jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a mężczyźni często zdają relacje ze swojego pożycia seksualnego. – odparł, z pisknięciem. – Dokładnie tak jak kobiety między sobą, tyle że zwracają uwagę na trochę inne rzeczy. – puścił moją rękę i oparł się powrotem o bar.
- …i… i co ci mówił…? – zapytałam, dosyc niepewnie.
- Zapewniam cię, że nie bardzo chce ci się tego słuchać, ale nie mam pojęcia co cię interesuje z jego wypowiedzi. Kobiety najczęściej mówią o rozmiarze członka, o umiejętnościach, i tak dalej. Przecież ci nie będę mówił tego, co wiesz. – zręcznie się wyprowadził z sytuacji, popijając ambrozję.
- …ale, czy mu się … tego, no…
- Podobało?
- Tak, właśnie. – westchnęłam cicho.
- Kobieto. Nie wiem nawet jak to ująć. – roześmiał się. – Jest tak szalenie w tobie zakochany, że gada o tobie w samych superlatywach. Kompletnie go nie obchodzą twoje wady, a jeśli chodzi ci o to, jaka byłaś dla niego w łóźku, to w sumie nie powiem ci nic. Mężczyznom, generalnie każdy seks się podoba, kwestią jest z kim on był. Był z tobą, a z racji tego że cię ubóstwia, to jesteś dla niego boginią. Jak zawzięcie opowiada o twoim ciele i … eech. Nie chce tego mówić, to się nie nadaje do słuchania dla kobiet. I mnie, bo mi rozporek rośnie, także tego.
- A te całe plany?
Hewlett uśmiechnął się krótko.
- Nic ci nie powiem, bo byłoby to nielojalne z mojej strony. Zapewniam cię, że zła nie będziesz. – parsknął śmiechem. – Swoją drogą, ma szczęściarz farta że cię dorwał.Tyle co on się naprzeżywał za młodu… nie dziwię się, że los zesłał mu ciebie, chyba w ramach rekompensaty cię dostał.
- Fajnie, że określasz mnie tak przedmiotowo. – parsknęłam ironicznie.
- Nie, źle zrozumiałaś. Dostał możliwośc poznania ciebie trochę z innej perspektywy niż ja. Ja, jak dobrze oboje wiemy – nie mam szans u ciebie, ze względu na sytuację, w jakiej jesteśmy położeni. On miał trochę inną drogę do zdobycia twojego serca, może i trudniejszą, ale się mu udało. Jeśli to spieprzy, to sam mu łeb spiorę, bo takiej życiowej szansy nie wykorzystać, to...
- Będę pamiętać… - zakręciłam słomką w ambrozji.
- A ty? Jak wrażenia? – zapytał Hewlett.
- Weź już przestań, bo mi Wenom próbował robić mi wywiad pielęgniarki środowiskowej niedawno. Skądś się domyślił, coś o biodrach gadał. – zaczęłam się śmiac.
- Że się niby rozchodzą? – parsknął Doug.
- Dokładnie. To prawda? – zapytałam, całkiem poważnie.
- Jeśli by można było na rzut oka odróżnic dziewicę od rozpieczętowanej, to nie wiem co działoby się na tym świecie. W jajo cię zrobił i strzelił tak tylko. A ty widać łatwo się dałaś, nie? – wyśmiał mnie.
- …tiaaa… - mruknęłam wyciągając papierosy. – Polish?
- Nie, dzięki. – parsknął. – A i tak na przyszłość – jak macie zamiar robic schadzki?
- Nie będzie żadnych schadzek. – mruknęłam, odpalając kosmoslimkę.
- No nie gadaj, że nie chcesz podtrzymywac tego romansu. Coś było nie tak? – zdziwił się na to.
- Wszystko było bardzo dobrze, ale wiesz że tak się nie da w tym układzie. Musi zakończyć ten cały kurs i wyjśc spod moich skrzydeł. Na razie, jestem pod paragrafem, i jakby się Kliczko dowiedział, to pa-pa. Nie warto się rozpuszczać, bo jeszcze dojdzie do tego, że zaczniemy to robić w pracy, a tam naprawdę niełatwo o „lojalnego” współpracownika. – odparłam ironicznie.
- Trochę racja, i trochę lipa. – stwierdził popijając.
- Nie rozumiem, czemu lipa.
- Będziesz go tak nęcić przez następne pół roku, a po aniversarach pójdziecie od razu do ciebie? – zapytał, zażenowany.
- Nie, stwierdziłam, że ostatni raz dałam dupy przed ślubem. Nigdy więcej. I tak nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłam wtedy raz i potem drugi. Przysięgałam sama sobie, że dochowam czystości do ślubu. I dupa wołowa mi tylko została, o tyle dobrze, że nie przegrałam zakładu. – mruknęłam.
- Pożądanie, kobitko, pożądanie, tak to się nazywa… - uśmiechnął się.
- Że u was, to rozumiem, ale żeby u mnie? – założyłam nogę na nogę. - Zwalicie sobie, i po zawodach. Przecież wiem, że to dla was takie typowe, ty też pewnie robisz to co wieczór. Zagadką jest tylko przy czym.
Hewlett się uśmiechnął i spojrzał w dół.
- Chyba każdy facet bez kobiety, lubi sobie czasami pooglądać pornole z asystą ręki…
- Dla mnie to jest wstrętne, żeby tak sobie samemu robic przyjemność.
- Bo ty tak nie robisz? Zobaczymy, jak ci zabraknie twojego kochasia, to wtedy ciekawe jak zaspokoisz swoją potrzebę. – wybuchł śmiechem.
- Umiem się powstrzymywać, jak widać. – uśmiechnęłam się dumnie.
- Nigdy nic nie wiadomo. Może będziesz szukac, jakiejś męskiej prostytutki?
- Siedzi tam na Rezerwuarze, chętne do rżnięcia sexmachine.
- Ej wy tam, mizdrzycie się, czy bierzecie ambrozję? – ryknął Wenom.
- Weź nie pierdol, lalunia! – krzyknęłam, wstając. – Idziemy!
Wróciliśmy na Rezerwuar, i za chwile przyszedł Kubi, który rozwalił cały misterny plan.
- I co, Deszczu ci powiedział, Wen?
Hewlett spojrzał się na mnie uważnie i z uśmiechem, Wenom wybałuszył oczyska na Kubiego, żeby się zamknął a ja z nutą zażenowania spojrzałam na Douga i się zaśmiałam.
- Dobra, chłopaki… - zaczęłam, śmiejąc się. – Hewlett wie, nie macie co się ukrywać.
- Hewlett, od kiedy bawisz się w ginekologa? - roześmiał się Wenom.
- Więcej cipek tyżeś widział, niż ja, nawet jakbym się bawił, jełopie. - uśmiechnął się Doug. - …dobra, co mamy na dzisiaj?
- Z racji, że Deszczu właśnie stała się prawdziwą kobietą, to dostanie coś specjalnego… LSD kochana.
- Och, dziękuję, Wenom… będę miała odpały.
- Akurat, jakieś może kolorowe fantazje ci się objawią! – parsknął. – Zostaw sobie na później, lecimy z mąką.

wtorek, 8 lipca 2014

Strange, he's standing there below, staring eyes thrill me to the bone

Nieprzyjemne i przyjemne wspomnienia jednej nocy… na marginesie, moim bijaczem okazał się być jeden z bażantów, których grupka była u nas na jakby wycieczce zapoznawczej, w takim sensie, że przyjadą na parę dni i wracają do siebie się przygotowywać do egzaminów, aby się dostać do elitarnych jednostek. Gościu został jeszcze w tym samym tygodniu wypieprzony z wojska, i wsadzili go za kratki, a właściwie – do pokoju bez klamek. Okazał się być jakimś gwałcicielem, który nie został złapany, zdążył zmienić nazwisko, a zapisał się do wojska po to, aby nie być śledzonym. Specjalnie wybrał naszą ligę, bo jesteśmy chronieni. Całe szczęście, że nie udało mu się tu dostać.
Z natłoku myśli wyrwał mnie Ray, który słusznie zauważył że odprawa kończy się za 15 minut. Ja siedziałam przytulona do niego i spoglądałam na tablicę odlotów.
- I think you have to go… Chyba musisz już iść. - mruknął, przygnębiony, rozczesując moją grzywkę.
- You know where’s the point? In it that I will daily look at you, and couldn’t touch like that. We must end this show. Wiesz o co mi chodzi? O to, że będę codziennie na ciebie patrzeć, i nie móc dotknąć jak teraz. Musimy skończyć to przedstawienie. – odparłam, lekko poddenerwowana. Zawsze taka jestem, gdy coś się dzieje nie po mojej myśli.
- And you think, that I’ll resign army, yes? I uważasz, że zrezygnuję z armii, tak? – zapytał ze śmiechem.
- No, do your dreams, but… If you wouldn’t be in my department… It could be cool. Nie, podążaj za marzeniami, ale… jeśli nie byłbyś w moim plutonie… byłoby fajnie.
- Then what? You came to the United States, and marry me? A potem co? Przyjedziesz do Stanów i za mnei wyjdziesz? – zapytał.
- I don’t wanna live here… what? Nie chcę tutaj mieszkać… co?
- What: what? Co: co?
- You said, marry me? Powiedziałeś – wyjść za ciebie?
- Yes, people make weddings then children. Normal families. Tak, ludzie się żenią a potem robią dzieci. Normalne rodziny.
- You should think about not do it. I’m so… Powinieneś to dobrze przemyśleć. Jestem zbyt…
- Yes, yes, Susannah – I know you. You’ll be doing everything, to keep yourself alone. Let me explain something – I want live with you. Your behavior doesn’t really matter to me, you know? Sometimes, your bad habits are silly, some are good to me, like your love to my body. It’s pleasing, because you’re da one that I want, and I think that’s vice versa. We can make lucky marriage… Tak, tak, Susannah – znam Ciebie. Będziesz robić wszystko, aby zostać sama. Daj mi coś wytłumaczyć – chcę z tobą żyć. Twoje zachowanie nie ma dla mnie większego znaczenia, wiesz? Czasami twoje nałogi są durne, jedne dobre dla mnie, jak twoje pożądanie. To przyjemne, bo jesteś tą jedyną której chcę, i myślę że to działa także vice versa. Możemy stworzyć szczęśliwe małżeństwo.
- Yada – yada – yada. Both of us are sick in some parts of ours lives. You’re real studhammer, and of course – I don’t enter a cavecat, but… It works, when we are long time far away from ourselves. I don’t know, what it could be in daily life. Bla-bla-bla. Oboje jesteśmy upośledzeni w niektórych częściach naszego życia. Ty jesteś ogierem z prawdziwego zdarzenia, i oczywiście – nie wnoszę sprzeciwu, ale… To działa, kiedy jesteśmy długo i daleko od siebie. Nie wiem jak to mogłoby być w normalnym życiu.
- You are frightened of that I will raping you, that’s why? Boisz się że będę cię gwałcił, tak?
- Maybe kinda, that’s why. We must change, both. You must keep yourself tight, and I… well… it’s too much talking and not too much time to do it, because my plane would came back here, till I finish laundry list… Może trochę dlatego. Musimy się zmienić, oboje. Ty musisz się trzymać na wodzy, a ja… no… to za dużo gadania, a za mało czasu, bo mój samolot zdąży tu wrócić, zanim skończę czytać litanię. - po tych słowach wstałam, z nutą zażenowania, że jestem ideałem, ale tylko w moich oczach.
- Nevermind, as you are, or was, or will be, I’ll be still loving you. Nieważne jaka jesteś, byłaś, albo będziesz, nadal będę cię kochał. – wstał i złapał mnie za dłoń. – Don’t banish me, because of it… I try to have health mind, but you… you… Nie porzucaj mnie przez to… Staram się mieć czyste myśli, ale ty… ty…
- Now, I have guilty? Or what? No co, teraz to ja jestem winna? Czy co?
- It’s masculine thing, that you are firing up my body, by your look… and that you’re close to me. Try to understand it. I’m your first, and I wish to be the last… To męska rzecz, że podniecasz moje ciało samym wyglądem i kiedy jesteś blisko. Spróbuj to zrozumieć. Jestem twoim pierwszym i chcę być ostatnim…
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Your behavior is like calming drug. Everything you do. Twoje zachowanie jest jak lek uspokajający. Cokolwiek nie zrobisz.
- Let me kiss you, and go. Daj mi się pocałować, i idź. – uśmiechnął się i mnie pocałował. Zawsze ma w tym jakąś władczą siłę, że ja wtedy ostygam i przestaję się złościć. Ten sposób i ten smak, ta chwila, kiedy czuję jego usta, które są jakby lodołamacz, który każdą drogą, próbuje przebić się do celu. Nie mam pojęcia do jakiego, to porównanie też ciekawe. Po prostu tak silnie i zgrabnie pracuje żuchwą i ustami, że nie sposób się oprzeć i oderwać, jak już gdzieś tam wcześniej zauważyłam, nie?
Kiedy już przestał, pocałował mnie w czoło i szepnął coś, abym na siebie uważała…

Niedługo potem wsiadłam do samolotu i wróciłam do Polski!

***

Siedzimy z Kubim i Wenomem na sali telewizyjnej oglądając telewizję. Peszek chciał, że trafiliśmy na jakąś galę muzyki romantycznej, co szło za tym że ja siedziałam pochłonięta jedzeniem popcornu, kompletnie nie słuchając jak Wenom komentował teksty piosenek a Kubi go uważnie słuchał, kiwał głową i co jakiś czas wtrącał coś od siebie. Mimo siedzenia pomiędzy nimi, w ogóle nie słuchałam co mają do powiedzenia na temat tego, czy Cher śpiewa jak facet bez jaj i tak dalej…
Akurat jak skończyło się idiotyczne – Ona tańczy dla mnie, które ja przekręcałam na np. „Ona naszczy na mnie”, „Ona leży w wannie”, „Ona woli panie” , i tak dalej, tak na ekran wszedł Happysad ze swoim „Zanim Pójdę”.
- Jakiś dziecinny ten tekst. – mruknął Wenom.
- Wen, to jest bardzo głębokie wyznanie tego, że jak ty skaczesz po jakiejś lasce, to ona płacze. – parsknęłam, po raz pierwszy się odzywając w żarliwym dialogu.
- Ty zawsze znajdziesz jakieś aluzje do seksu. – mruknął.
- Przy tobie, przychodzi mi to z łatwością. – roześmiałam się. – Żartuję, nie wyczułeś ironii. Chciałbyś żeby tak było. Też myślę że to banalny i infantylny tekst. – prychnęłam. - Po co ja się w ogóle odzywałam. – bąknęłam sama do siebie, a może raczej do popcornu.
- Swoją drogą, prędzej jakaś laska skakałaby na mnie, a nie ja na niej. Coś ci się popieprzyło. – odparł. – To takie teksty, w stylu Kubiego, pewnie podrywa dziewczyny w ten sposób.
- Lepszy taki niż bezczelne łapanie za tyłek. – parsknął Kubi, udając że się obraża.
- O wreszcie ktoś ci to powiedział! – wykrzyknęłam. – Dwa do jednego, hahaha! – zaczęłam się śmiać. – Kubuś, żółwik, beczka i piąteczka!
- Heh, dobre z tym dwa do jednego. – parsknął Wenom.
- Ale ci zaraz zajebię. – syknęłam z szelmowskim uśmiechem.
Kiedy nasz hymn infantylności się skończył, zapowiedzieli wielki przebój w obcym języku. Zaczęliśmy się żywo kłócić „co to może być?”.
- Ja obstawiam „Everything I do” Adamsa – podniósł ręke Kubi.
- Ja mówię wam że to jest „She’s like the wind” Swayze’go. Na bank. – parsknął Wenom.
- Heh, a ja bym mówiła – „Careless Whisper” Michaela.
- Od kiedy piosenka tego geja jest romantyczna? – wybuchnął śmiechem Wenom.
- Od kiedy masz pindola, pedale. Jest ładna.
- Wiesz o czym jest? Że sobie facet nie potańczy jak z jakąś inną laską. Żałosne to jest.
- Ty jesteś żałosny, a Swayze’go możesz sobie włożyć między bajki. Z jego udziałem, to co najwyżej Time of my life.
- Zamknijcie się, zaczyna się! I będzie tekst! – uciszył nas Kubi.
Na ekranie pojawiło się „Je t’aime moi non plus”… wszyscy zamarliśmy, a w szczególności ja.
- Ooo, to jest miodzio. Rzeczywiście, zapomniałam o tej piosence.
I zamilknęliśmy wszyscy, jak na komendę, dopóki nie pojawiło się… to:
Je t'aime, Je t'aime
Oui je t'aime
Moi non plus
Oh mon amour
Comme la vague irrésolue
Je vais, je vais et je viens
Entre tes reins
- O w pytę wałacha. – mruknęłam.
- Co? – zapytał Kubi.
- Od dziś, ta piosenka nie jest romantyczna, jak dla mnie. – zaczęłam się ćmiać. – Ogarniacie trochę tekst?
- Z francuska, to ja tylko jedną rzecz umiem, i ty Deszczu, pewnie nie chcesz wiedzieć jaką. – uśmiechnął się szeroko Wenom. – Nie znamy.
- Dobra, ja wam to przetłumaczę tak z grubsza. X razy jest tam ‘Kocham Cię’, ale przerywniki są po prostu ko-smi-czne. No biorąc z pierwszej zwrotki, to: „przychodzę i odchodzę, jak niezdecydowana fala, pomiędzy twoje biodra…”
Wenom z Kubim spojrzeli się na siebie, potem na mnie.
- Głowa cię boli? – zapytał Wenom, przykładając dłoń do mojego czoła.
- Spierdalaj, doktor Spiele. Nie, tak tam jest! – parsknęłam. – Dalej ta baba mówi, że on jest tą falą, a ona nagą wyspą. No i powtarza, jakby akceptując to co powiedziałam wcześniej. Ja pieprzę, wyłączyć pornola, tu są szeregowi zieloni! – ryknęłam na ostatnich wirażach.
Cała sala się zwróciła na nas, a my do starszej, grubawej kobiety, obsługującej telewizor i z zapartym tchem, rozmarzonym wzrokiem, wpatrywała się w ekran. Doskonale słyszała, co to znaczy. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rape me.. rape me again...

Wszyscy nagle weszli, i myśleli, że wybiorę Baśkę. Widziałam jej minę, nie wiedziała po co weszła, ale tam stała. Dobrze wiem, że jakby miało coś mi się stać, to ja sama lepiej się obronię, a nie broniąc dwóch osób. Jeśli to miałaby być kobieta, to musiała by być taka osoba jak ja. A takich nie znam… Wybrałam wtedy Aide. Z wiadomych przyczyn – ochronił raz, to i ochroni drugi.
Chwilę potem zostałam opatulona w koc i wyprowadzona na zewnątrz. Wręczyłam mu klucze do auta i mruknęłam, aby uważał, bo o ten samochód dbam bardziej niż o samą siebie. Adres znał, bo jeździł swego czasu, kilka razy z Hewlettem, zresztą, przyznajmy szczerze… blok jest w połowie zamieszkany przez ludzi z mojej roboty, głównie biurkołazów, niezdolnych do innej roboty niż przekładanie papierów i ochrzanianie ‘fizycznej hołoty roboli’. Ostatnią rzeczą jaką chciałam tam zobaczyć, to była Pani Monitoring… jej szczęście, że nie było jej tam, zresztą było dosyć późno.
Wlazłam na chatę i cicho przedstawiłam plan mieszkania, co gdzie jest i chciałam poprzynosić jakieś rzeczy, żeby nie spał jak żulu na dworcu, na co on odparł, abym tylko pokazała, skąd ma wziąć sobie te rzeczy, sam sobie poradzi. Zapytał, choć uprzedził że to głupie, czy może chce się napić czegoś ciepłego, może porozmawiać… na co odpowiedziałam milczeniem. Wpatrywałam się w niego przez chwilę jak w obrazek i się zamyśliłam. Krótko powiedziałam że idę do łazienki i że wrócę za moment. I to był chyba pierwszy i ostatni schodek do wielkiego dołu…
Kiedy tam weszłam, rozebrałam się do końca i nie mogąc na siebie patrzeć, ubrałam jakiś przyduży, charakterystyczny dla mnie t – shirt i weszłam pod prysznic. Cholernie zimny prysznic. Ryczałam jak bóbr, lecz bezszelestnie. Krzywiłam się  i szlochałam, ale uważając, aby nie wydać z siebie ani jednego dźwięku. Oparłam się o ścianę i osunęłam w dół, pozostając nadal w zasięgu lodowego orzeźwienia, i dokładnie wtedy cały ten mały płacz, i to utrzymywanie go w tajemnicy runęło, jak misternie układana jenga… Wtedy się posypało. Naprawdę zaczęłam płakać i to nie był ryk wściekłości, taki dla mnie normalny. Płakałam ze smutku…
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi łazienki, i pytanie czy wszystko jest w porządku… Na początku potwierdziłam, że nic się nie dzieje, ale potem wybuchłam jeszcze większym płaczem. Zapytał czy może wejść, ja odparłam obojętnie, że w tej chwili, to mi to wszystko jedno… Wszedł i popatrzył na mnie takim troskliwym wzrokiem… Ukląkł i uciszył mój syberyjski deszcz. Patrzył mi prosto w twarz  i mówił coś, ja patrzyłam się na podłogę, w dalszym ciągu płacząc. Palcem podniósł moją głowę i kazał na siebie spojrzeć, wstać i dokończyć to co chciałam zrobić, i żebym zaraz przyszła do salonu, asap.
Weszłam do salonu wtedy w takim debilnym stroju – otóż założyłam tę mokrą koszulę na inną koszulkę, i przepasana byłam szlafrokiem, nie wspominając o jednym kapciu na nodze. Kazał mi usiąść, co też zrobiłam, ślepo wpatrując się w wielką fototapetę z Freddie’m Mercurym, Queen, Pink Floyd, Davidem Gillmour’em, Rogerem Waters’em, Bon Jovi’m no i oczywiście Johnem Taylor’em, tym basistą, plus Duran Duran.

Wtedy miałam straszną ochotę pójść posłuchać muzyki… Wtedy zamyślenie przerwał mi Aide, który zaproponował, aby się jakoś ubrać inaczej. Podał mi koszulkę do spania, portki do spania i bluzę, w której mam zwyczaj łazić po moim domu na co dzień. Z totalną obojętnością, ściągnęłam obecne, przemoczone ubrania po drodze do łazienki, której drzwi nawet nie zamykałam, bo mnie to po prostu nie obchodziło. Przebrałam się w łazience i wracając do sofy, zebrałam ubrania i rzuciłam do kosza do prania. Usiadłam, opatulając się kocem i w dalszym ciągu wpatrując się w fototapetę. Usiadł na drugim końcu sofy i również spojrzał na fototapetę. Po chwili konsternacji, zapytał czy to moi ulubieńcy muzyczni, na co pokiwałam głową, potwierdzając. Zapytał, za co lubię te zespoły. Odparłam że to są moi przyjaciele, bo wybierając odpowiednią muzykę, zawsze pomagają wyjść z trudnej sytuacji. I że dziś zawiedli, bo nie robią piosenek o gwałtach. No chyba że Nirvana, ale ich na fototapecie nie było, nie wielbię ich ale też nimi nie gardzę.
Zapikał czajnik i Aide wstał do kuchni. Przyniósł mi gorącą czekoladę. Nie wiem czy ktoś mu kiedyś powiedział, a może i sam zauważył, że lubię gorącą czekoladę. Tuląc kubek, patrzyłam gdzieś bezcelowo, po pokoju. Aide robił to samo, gdyż mimo iż wiele razy tu był, nie przyglądał się ścianom. Pytał czy gram na gitarze, skoro mam tyle gitar na ścianach, na co ja wskazałam kąt ze skrzyniami Marshalla i Voxa, co wskazywało, że są tu też wzmacniacze, czyli że gram. Zapytał na czym jeszcze gram. Wstałam i chyba myślał że mam dosyć tej głupkowatej rozmowy, ale jakoś nie zdawała mi się specjalnie głupia. Nie denerwowała mnie, i tyle dobrego, nie… Wstałam aby ściągnąć brezent ze starego fortepianu. Żaden to Bechstein (A ZA CHINY ŻADEN BECHSTEIN W MOIM DOMU NIE POSTANIE), tylko jakiś tani Kawaii. Nie gram dużo, nie mam czasu, to po co mi. Poprosił, abym coś zagrała, na co stwierdziłam, że nie mam w głowie żadnej piosenki, która by mi jakkolwiek umiliła ten felerny moment. Odparł, że on może coś zagrać, na co wyciągnęłam taborecik spod pianina i gestem ręki, zaprosiłam do gry. Usiadłam na klapie fortepianu, która była zamknięta, aby nie wkurzać sąsiadów grą.
I wtedy mnie pogięło. Dlaczego?
Przyznaję. Wtedy stało się coś, co nie powinno mieć miejsca. Coś za co mogli mnie śmiało wywalić z pracy. A dlaczego?
Aide zagrał Careless Whisper Georga Michaela… Ta piosenka wprawia mnie w coś gorszego niż mąka bądź po niej uczucie. Wyzwala we mnie dziką ochotę, jeszcze dzikszą niż tę, którą opowiadałam Hewlettowi… Patrzyłam się na tego człowieka, a w myślach latało mi wszystko, jakbym się w nim zakochała. Patrzyłam cały czas w jego oczy, jakby był zawsze mój i bez skrępowania odgarnęłam grzywkę z jego czoła. Spojrzał na mnie z takim lekkim niedowierzaniem, lecz z uśmiechem. Uśmiecha się tak pięknie i szczerze, ja nie widzę u siebie nic śmiesznego. Ma te swoje srebrzyste oczyska, łypiące na mnie z radością, ale widzę za nimi coś innego, coś co ma każdy mężczyzna w głowie. Bo jakby inaczej… to byłby pedał.
Kiedy zadzwonił telefon, ogarnęłam że tu coś się dzieje co nie powinno. Natychmiast po dzwonku zaczęłam myśleć, co ja do jasnej cholery robię. To tak nie może być, to będzie najtrudniejsza noc. Przemóc swoje pragnienia, nad rozumem.
Ale dalej nie mogę oderwać swojego wzroku. Siedzę jak idiotka na fortepianie, kompletnie nie myśląc, że to stary fortepian i może nie wytrzymać mojego ciężaru. Ja dalej patrzyłam na niego. Jak na wybawcę, anioła, mojego rycerza na białym koniu który mnie uratował przed złem, który się o mnie troszczy, dba aby nic mi się nie stało!
Ja pieprzę. To mi dalej nie wychodzi. I dostaje jakiegoś krejzola, czy to jakaś padaczka, albo schiza pogwałtowa? Że strasznie chcę się zbliżyć do kogoś, do kogo nie wolno!? Nu, nu, nu!
Odłożył telefon, mówiąc że to był Hewlett, coś tam coś tam. Nie słucham. Patrzę na jego usta jak mówi.
Jejku, po raz kolejny w jakimś szoku powypadkowym dostrzegam piękno opiekującego się mną mężczyzny, i jeszcze żeby było lepiej – tego samego. Może to nie był przypadek?
Cholera, z wrażenia aż usiadłam, a on znów, na drugim końcu kanapy. Zapytał, czy jeszcze czegoś potrzebuję. Spojrzałam na niego i twardo, władając umysłem zarządziłam czas spania. A jak…
Leżąc w łóżku, przekręcałam się na różne strony, w różne modyfikacje, od spławika, aż po jakieś rozgwiazdy, z kołdrą i bez kołdry, lub częściowo. Nic z tego. Na dodatek poprzednią sytuację przysłoniła mnie ta zła. Ta negatywna myśl… bo… nie sądziłam że przebywam w otoczeniu takich zwierząt, które kompletnie instynktownie wybierają sobie osobę, tylko dla jednej rzeczy. Co za świństwo i zezwierzęcenie.
Godzinę później miałam kompletnie do dziurki w nosie tego co się stało. Tak bardzo chciałam, aby zamiast Aide, była tu Baśka, która by mnie pocieszyła, porozmawiała, przytuliła i powiedziała coś ciepłego. Wybór między leczeniem psychiki a bezpieczeństwem, wygrała potrzeba ochrony. To co potem zrobiłam, zahaczało o paragraf, i pamiętam ile myślałam, czy iść tam czy może nie…
Weszłam do salonu, gdzie spał Aide. Stanęłam w wejściu i spojrzałam na niego. Również nie spał. Zapytał ostentacyjnie, czy coś się stało, na co ja pokręciłam głową, że nie i zaczęłam z nerwów obgryzać paznokcie. Stwierdził wtedy, że chyba się czegoś boję, na co ja odmówiłam, po czym kręcenie głową na boki zmieniło się na przytaknięcie… wyszeptałam że nie mogę spać bo mnie dręczą różne myśli i boję się sama tam siedzieć, znaczy leżeć. Wstał i podszedł do mnie, by zrobić to czego oczekiwałam. Objął mnie, głaskając po głowie, ja zaczęłam płakać, a on przytulił mnie mocniej i uciszał mnie spokojnie… Szeptał mi do ucha słowa otuchy a ja powoli się uspokajałam. Zadziałało, ale tylko na płacz. Bałam się dalej, bo upadałam w ten wcześniej wymieniony dół coraz głębiej i głębiej. Wtedy spytał o coś, przez co naprawdę zrobiło mi się głupio i niezręcznie. Zapytał, czego od niego oczekuję… brzmiało to trochę jak jakaś sugestia, a może tylko dla mojego wypaczonego umysłu brzmiało to dwuznacznie, nie wiedziałam co wtedy powiedzieć. Po chwili zastanowienia się, wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do sypialni. Chcielibyście abym to zrobiła, nie? Heh, nie… To nie w tym celu, trzymałam się na krótkiej wodzy. Powiedziałam mu, że chcę, aby był tutaj i mnie pilnował. Że potrzebuję wsparcia w zasięgu pola widzenia, i że może usiąść na łóżku, bądź na nim się położyć, ale żeby sobie nic nie wyobrażał, bo zupełnie nie mam ochoty myśleć o tych sprawach.
Jedno powiedziałam, a tak naprawdę co innego myślałam. Strasznie chciałam wtedy zrzucić z siebie ubranie i stracić dziewictwo z tym człowiekiem, chciałam mu jakby odwdzięczyć się za to co zrobił, ale to byłoby niewiarygodnie głupie i niemoralne, a do tego – zupełnie nie w moim stylu… Szczerze pragnęłam, aby ktoś pokazał mi miłości chociaż przez tę jedną, najtrudniejszą noc, zaopiekował się mną i uświadomił mi, że nadal jestem pełnowartościową kobietą, która zasługuje na troskę i delikatność.
Mimo tego, nadal nie mogłam spać. Siedział obok, potem leżał i jak tylko obrócił się na bok w moją stronę, aby mnie przykryć kołdrą, zatrzymałam jego dłoń blisko siebie i przytuliłam. Chyba trochę się nie spodziewał takiego obrotu sytuacji, ale nie przeczył mojemu zachowaniu, lecz się do niego dostosował. Dzięki jego męskiemu ramieniu, po kilku chwilach, zasnęłam.
Obudziłam się w jego objęciach, był bardzo blisko mnie, a ja czułam się trochę dziwnie, może dlatego że nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Trzymał dłoń na moim brzuchu, gdzieś na żebrach, pod mostkiem i to było takie właśnie emocjonujące, on czuł bicie mojego serca, a ja na plecach czułam jego serce. Gdy tylko się poruszyłam, jego serce zaczęło walić jak szalone.
Chyba coś mi się popieprzyło.

Kolejną noc spędziłam już sama, już zapominałam o tym, co się stało i tej więzi między mną i Aide. Jakakolwiek by nie była – nie ma prawa istnieć… ech.

niedziela, 6 lipca 2014

"Rape me, my friend..."

Było to w czasie między aniversarami numer dwa, czyli tymi ostatnimi a przyjazdem, powinnam napisać odwrotnie. Jak zwykle, nocny dyżur, około dwudziestej szajba na prysznicach, i potem spokój. Gazetka, fajeczka, spojrzenie, gazetka, fajeczka, spojrzenie. Ewentualnie tylko gazetka i fajeczka. Dokładnie podczas tego ‘ewentualnie’ naszło mnie na potrzebę wstąpienia do Świątyni Dumania, czyli toalety. Poszłam do zwykłego szaletu, tego dla każdej klasy pracowniczej, i wracając ciemnawym łącznikiem, ktoś mnie złapał od tyłu i zakrył usta. Po krótkim fajcie, próbowałam uciekać, ale świeżo umyta podłoga i szmata na podłodze, uniemożliwiły mi ucieczkę. Wyrżnęłam jak Mateja na buli i zostałam zaciągnięta we wnękę. Gościu, naprawdę jakiś zdesperowany, z dzikością zrywał ze mnie pas a ja, szamotałam się we wszystkie strony, nie mogąc się ruszyć, gdyż wcześniej zadbał o to, aby moje ręce były poza zasięgiem jego głowy, z której miałam ochotę wydrapać oczy. W pewnej chwili ktoś wszedł, i … skończyło się. Wy wiecie kto to był.
Aide.
Można by się nawet teraz zastanawiać, w kontekście że Aide to Ray, być może ten „raper” był najęty przez niego aby zyskał w moich oczach. Takie przypuszczenie, ale tego nie wiedziałam. Kiedyś się spytam.
Kontynuując, zapłakana  uklękłam w kącie wnęki, ukrywając twarz. To był rzadki widok, aby zobaczyć mnie jak płaczę. Pamiętam że Adieu podszedł i podniósł mnie, i przytulił, głaskał po głowie, ja za to wypłakałam mu i zawilgociłam mundur, a raczej piżamę. Gdyby tamtędy nie przechodził, prawdopodobnie ja już bym nie żyła. Sama bym się zabiła po takim zhańbieniu, jeśli nikt by za mnie tego nie zrobił. Skoro nie liczę się z życiem innych, to i ze swoim się nie liczę. Taka reguła.
Zamulona, siedziałam potem w zabiegowym, u Hewletta. Jaką minę miał wtedy, zapamiętam do końca mojego życia. Hewlett nigdy, ale to nigdy nie pokazuje swoich czułych stron, w sensie że nie płacze, nie wzrusza się… Zawsze jak to robi, to dla żartu, na pokaz, lub na podstawioną sytuację. I zawsze widać że to fałszywe, bo kiepski z niego aktor. Tym razem, widać było co czuje. Był taki jakby trochę zmartwiony, nuta współczucia i tak jakby ktoś mu zabił kicię, w wieku pięciu lat. Tak było w pierwszej chwili, bo potem widziałam, jak i on trochę współodczuwał to, co mnie spotkało. To jest właśnie rola przyjaciela.
Podobnie zresztą było z Wenomem, bo o Kubim nie ma co mówić. On zawsze pokazuje to, co czuje. Wenom natomiast był taki sam jak Hewlett, tyle że miał ochotę przyrżnąć temu, kto próbował to zrobić. Pamiętam to dokładnie, gdy siedzę jak debil, jak niepełnosprawna istota na leżance, z worami pod oczami od płaczu i potarganymi ubraniami… Oni dookoła, siedzą na innych krzesłach, nie podchodzą, bo nie wiedzą jak się zachować. Wiedzą kim są i co mają w spodniach. Nie chcą podchodzić, bo ja mogę odczuć zagrożenie, które zawsze bagatelizowałam i powinnam bagatelizować. Co gdybym myślała u siebie w pracy tak o każdym, kto przychodzi do mojego gabinetu? Broniła się przed jakimkolwiek kontaktem i zostawaniem sam na sam, a choćby z Frankiem? A wiadomo czy to nie stary zboczeniec? A Wenom? To już w ogóle. To jest zboczeniec. Tak właśnie… wtedy dookoła siedzieli oni, w pewnym momencie wleciała Baśka, i aż mi głupio było, że ktoś ją ściągnął tu po nocy. Kazała im wszystkim wyjść, a no i przyszła z … kobietą od spraw kobiecych. Wyobraźcie sobie moją dziką negację położenia się na samolocie, w celu sprawdzenia, czy nic mi rzeczywiście nie zrobił, jak mówiłam. Powiedziałam. Tylko raz powiedziałam co się stało i nigdy więcej nie zeznałam, bo nie chciałam  wracać, chciałam zapomnieć i mieć to daleko w głowie, zakryte czarną płachtą i najlepiej to to w ogóle spalić, wymazać, zapić, zaćpać, zapomnieć… Nie położyłam się tam. Za Chiny Ludowe i Sułtanat Brunei, nie rozkładam nóg nigdy w czyjejś obecności. Myślałam że ta stara to wybuchnie zaraz na mnie, ale dobrze wiedziała że jej nie wolno. Byłam nie wściekła. Byłam po prostu smutna i tak jakby poczułam się jak szmata. Że tak prosto dałam sobą obrócić i mogło się stać coś, co miałoby wpływ na moje dalsze życie. Gdyby nie Aide, naprawdę, popełniłabym samobójstwo. Zżarło by mnie to uczucie zeszmacenia i kolejnego dnia, nie byłoby mnie na tym świecie…
Baśka próbowała coś do mnie przemówić, dać do zrozumienia, że nikt nie chce źle, przecież to kobieta jak i ty – tu se pomyślałam, że ciekawe, bo to może jakaś Grodzka, czy inny pedał – i daj spokój, nie rób scen, nie zachowuj się jak dziecko, weź się w garść, każda kiedyś musi w końcu tam usiąść, prędzej czy później.
Spojrzałam na nią wtedy, jak na kogoś kto kompletnie nie ma pojęcia o czym mówi i do kogo. Spojrzałam na nią jak na plebejskiego współpracownika, jak na kogoś niskiej rangi, dlaczego ja ludzi oceniam po tym, jaki mają pagon lub jego brak?!
Uświadomiła mi za chwilę przyczyny, dlaczego mam to zrobić, na co pokazałam jej zapięty pasek w moich spodniach i pokazałam ręką, że tu nic nie było.
Potem przyszła jakaś kobita i przedstawiła się, że jest psychologiem, że tu pracuje i wie kim ja jestem. Ja natomiast nie miałam zielonego pojęcia, gdyż z psychiką nigdy nie miałam problemu. Inni je z nią mieli. Zaczęła ze mną rozmowę, a raczej monolog, który prowadził do nikąd, typu – wiele kobiet było w twojej sytuacji, radzą z tym sobie, zawsze na początku jest uczucie przygnębienia. We mnie zbierały się siły, nie mentalne, a fizyczne, bo chciałam jej pokazać, co to jest uczucie przyzębienia albo lepiej – przygębienia. Ale się powstrzymałam. Nie robi nic złego, swoją robotę. Niech się wygada, tym prędzej wyjdzie. Jak randka w ciemno, nie wiadomo kto następny. Na koniec kazania, gdy zapytała, czy mam jakieś pytania, odparłam – czy mogę iść do domu?  Spojrzała na mnie tak głupkowato, jakby myślała, czy zapytam ją za chwilę jak się wiąże pętlę samozaciskową. W pewnej chwili powiedziała, że omówi to z kilkoma osobami i zobaczy co da się zrobić. I wyszła.
Ja natomiast siedziałam dalej, machając nogami, trochę się niecierpliwiąc. Zaczęłam nawet z nudów czytać jakieś pierdoły na tablicach instruktorskich, gdy wszedł Hewlett. Niepewnie podszedł do mnie, spoglądając mi w oczy i na ręce, naprzemiennie. Jakby mnie się bał. Zapytał czy może usiąść obok mnie, ja odparłam, że po co się głupio pyta, jakby to co się stało, zamieniło mnie w jakiegoś potwora, który odgryza wszystkim głowy w promieniu dwóch metrów. Rozmowę zaczął jąkając się, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Ja wiedziałam o co chodzi. O to, że jestem jaka jestem i nie puszczą mnie na chatę, bo zrobię sobie krzywdę, tere fere kuku. Może i bym strzeliła sobie działkę, albo dwie… Jakąś wódę, i tak dalej, ale nic więcej. Mimo wszystko Hewlett mówił że albo zostanę wywieziona do szpitala publicznego, albo pójdę do domu, lecz nie sama. I że mam wybrać tę zaufaną osobę…

sobota, 5 lipca 2014

I feel so unsure, as I take your hand and lead you to the dance floor.

Kiedy zniknęli mi z pola widzenia, zdałam sobie sprawę, że nie wiem co mam robic. Iść od razu na lotnisko, ni be ni me, ni dzień dobry, ni spierdalaj… głupio tak. Wyszłam na ulicę i odetchnęłam świeżym powietrzem, odwróciłam się do szyb komisariatu i popatrzyłam na swoje odbicie. „Jak żulietta[1], jak żulietta…” – mruknęłam. I zero kapusty przy sobie, żeby się doprowadzić do porządku. Zero pomysłu, co robić, ani jak… Westchnęłam, i w tym samym momencie zagadał do mnie jakiś policjant, chyba jeden z tych co mnie zabierali spod pomnika Kopernika. Powiedział że tych dwóch pozostałych czeka w parku pod Hiltonem. Natychmiast ruszyłam w stronę Hiltona, a właściwie wybrzeża, bo za cholerę nie znam Chicago.
Idąc wybrzeżem, pomyślałam, kurde, na grzyb tam idę. Przecież sprawa jest skończona. Nagle podbiegł ktoś do mnie z tyłu, chciałam się obrócić i przylać, ale…
- Walk calmly, if not, I’ll put this knife between your ribs. Idź spokojnie, jak nie, to wsadzę ci ten nóż między żebra. – syknął. Przestraszyłam się, jakby mi ktoś groził. Bo w sumie grozi i to realna groźba. Uzmysłowiłam sobie że ten policjant to mógł być podstawnik, i pewnie tak było, kurna. W tej chwili zobaczyłam Ray’a idącego w moją stronę, też z jakimś gościem na karku. Po prostu super. Stanęli i zaczekali na mnie i moją karkówkę. Chwilę potem wpakowali nas do jakiegoś starego budynku, z wielkimi szybami, w jakiejś starej dzielnicy. Założyli worki na głowę i gdzieś zaprowadzili.
Siedziałam kilka godzin przywiązana do krzesła, nieruchomo i nie odzywałam się ani słowem. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk przecierania czegoś. Obejrzałam się w każdą stronę, nasłuchując, skąd dźwięk pochodzi. Nagle wszystko ucichło i ktoś postawił krok, coś rzucił lekkiego na podłogę i podszedł do mnie. Nawet nie wiem z której strony i nie chcę nic mówić. Ten ktoś zabrał się za mój sznurek u rąk i zdjął worek. Złapałam tę osobę za dłoń, gdy uwolniła moje ręce, przywiązane do przednich nóg krzesła. Dotknęłam ramienia, szyi, twarzy i ust. I tu się zatrzymałam.
- What are you waiting for, Ray? Na co czekasz, Ray? – wyszeptałam.
-… recognized me by my lips. I didn’t know that. Rozpoznała mnie po ustach. No tego to bym się nie spodziewał. – szepnął mi do ucha, zdejmując worek.
Wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oboje myśleliśmy, jak się stąd wydostać, ja stwierdziłam że standardowo, przez okno, na co Ray skwitował mnie głupkowatym wzrokiem, mówiąc że okno to nie jedyne wyjście w budynkach. No ale jeśli nie ma klucza? Trzeba szukać czegoś podobnego. Po za tym łaskawie poinformowałam, że muszę się stąd wydostać jak najszybciej i opuścić ten niewdzięczny kraj, bo mnie wyeksmitują na zawsze i jeszcze ukarzą.
Po kilku godzinach uznałam, że nie ma co się srać z tym kluczem, bo mimo rozbrojenia zamka, drzwi ani drgnęły. Są zablokowane z zewnątrz.
Ray nadal męczył się z drzwiami, ja natomiast zaczęłam przygotowania do ewakuacji przez okno. Akurat było dosyć nisko, bo tylko drugie piętro, co to dla mnie. Pozwiązywałam sznury, które wcześniej pozbawiały mnie wolności i utworzyłam linę o długości co najmniej trzech metrów. Otworzyłam okno, spojrzałam w dół, przywiązałam linę do słupa na środku pokoju i odciągnęłam zamkowicza do okna.
- It’s not high like you see from there. Nie jest tak wysoko jak się stąd patrzy. – wskazałam ręką. – Don’t be jessie. Nie bądź baba.
- I’m not. Nie jestem.
- Sure, I know, you don’t must prove it now, you can anytime you want, but take this rope and go. Jasne, wiem, nie musisz mi tego teraz udowaniać, możesz kiedykolwiek kiedy chcesz, ale bierz tę linę i idź.
- And what about you? A co z tobą?
- I’ll be second. Pójdę druga.
Ray zszedł po linie  wolno i ostrożnie. Zeskoczył na dół i spojrzał na mnie. Ja tylko wzięłam worki, każdy na rękę i zjeżdżając jak tarzan, w kilka sekund znalazłam się na ziemi.
- Commando are doing it this way. A tak to robią komandosi. – uśmiechnęłam się.
Ray tylko się roześmiał i kazał iść za sobą. Za chwilę wyszliśmy na główną drogę i złapaliśmy taksówkę. Wsiedliśmy oboje na raz i na raz powiedzieliśmy też cel. Ja – lotnisko O’Hary, Ray, jakiś konkretny adres. Spojrzał na mnie, ja na niego a taksówkarz zgłupiał. Zapytałam jaki mamy dziś dzień. Okazało się że ten sam co poprzednio, czyli mam co najmniej 12 godzin na wyjazd, więc potwierdziłam ten jakiś tam adres, którego ja nie powiedziałam.
Ów adres okazał się apartamentowcem CIA, takim jak i ten, w którym mieszkałam w San Francisco. Weszliśmy do mieszkania, strasznie niewielkiego i nie tak nowomiejskiego, jak ten, o którym wspomniałam wcześniej. Było to w miarę skromne mieszkanko, przy czym na tyle nowoczesne, że wszystko, za wyjątkiem łazienki, mieściło się w jednym, wielkim pokoju, poprzedzielanym tylko takimi mini ściankami. Zapalił światło, bo była już całkiem późna godzina, a to nie jakaś ciemna Afryka, że prądu nie ma. Położył kurtkę na komodzie i popatrzył na mnie. Odwróciłam się z uśmiechem i oglądałam dalej mieszkanie, stojąc w miejscu. Ray stanął za mną i odgarnął włosy z mojej szyi. Poczułam się trochę skrępowana, i się podenerwowałam.
- You’re wabbling. I’m scaring you? Trzęsiesz się. Przerażam cię? – zapytał, szepcząc mi do ucha.
- No, but… you are doing this in that way, like you want go to the bed. Nie, ale robisz to w taki sposób, jakbyś chciał do łóżka.
- I’m sorry, I’m trying to care of you. Przepraszam, staram się zadbać o ciebie. – dotknął mojego ramienia. - Wanna go TO bed? Chcesz iść spać?
- I’ve just said… Właśnie powiedziałam że…
- So, who’s thinking about it everytime? Więc, kto o tym myśli cały czas? – odparł ze śmiechem. – I meant, that you want get into bed. Miałem na myśli, że chcesz iść spać SPAĆ.
- Ough… umm, yes, yes… I’m very tired… A, mmm, tak, tak… jestem bardzo zmęczona. - zarumieniłam się. – You have any needless t-shirts, or something? I don’t have any, and I don’t wanna sleep naked. Nie masz jakichś niepotrzebnych koszulek, czy coś? Nie mam nic ze sobą, a nie chcę spać nago.
Ray roześmiał się i stwierdził że w ostatniej wersji mi najładniej, ale zrobi jak uważam. Przyniósł mi jakąś koszulkę której się utopiłam, strasznie długą, bo na szerokość to w miarę normalna. No ale musi pomieścić te pół dwumetrowej sylwetki. Pokazał mi sypialnię, zgasił światło gdy się położyłam i wyszedł…
Boję się tych idiotów z federałki.
Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W perspektywie miałam cały pokój, z tymi durnymi ściankami, dzięki którym miałam jakąś manię prześladowczą, że ktoś za nimi stoi. Jedyne co mnie uspokajało, to noga Raya na kanapie, więc mam pewność, że nic się nie dzieje, bo by się obudził.
Chyba że odcięli mu nogę i zostawili.
Wkurzona wstałam  i usiadłam na łóżku. Czasami to pomaga, ale chyba nie tym razem, nie uda się. Weszłam do głównego pokoju i popatrzyłam na śpiącego, opierając się o róg ścianki. Poszłam dalej, do łazienki i obmyłam sobie twarz wodą. Spojrzałam na siebie, zgasiłam światło i wróciłam do pokoju, gdzie Ray siedział na kanapie. Spytałam czy go obudziłam, on odpowiedział pytaniem czy nie mogę zasnąć. Usiadłam obok i się do niego przytuliłam, ten natomiast osunął się na kanapie i w ten sposób, niejako leżąc na nim, w pełnym bezpieczeństwie – zasnęłam.
Przebudziłam się już w sypialni, gdzie leżałam pod ciepłą kołdrą a obok, jak stróż który zawiódł – tak jakby zasnął, pilnując. Szkoda mi się go zrobiło, przykryłam go kołdrą i położyłam głowę na ramieniu, po raz kolejny zasypiając.
Następny raz już obudził mnie budzik, Ray obudził się nieco zdziwiony i dobitnie stwierdził, że ktoś „poprzedni” nie wyłączył budzika. Ja natomiast przeciągnęłam się, chcąc wstać, ale zawładnęła mną siła ‘jeszcze-pięć-minut’, padłam więc na materac z powrotem. Ray usiadł i oparł głowę na ręce, przecierając dłonią swoją brodę. Ziewnął i stwierdził że zarósł jak las w rezerwacie. A ja dalej leżałam na brzuchu, z rozkopaną kołdrą i w poprzek. Nie chce mi się wstać, nie chce mi się wyjeżdżać, nie chcę znowu być sama na chacie, wracać do pustego mieszkania, no bo psa już nie mam, robić sobie jakieś ohydne żarcie i udawać że jest smaczne - bo zdrowe, sprzątać w pokoju, mimo tego że jest porządek, grac na playstation w samych gaciach i koszulce od piżamy, popijając piwo, oglądać mecze, nawet trzecioligowce, które mnie kompletnie nie interesują, albo co gorsza oglądać jakieś kuriozalne sporty, o których pierwsze słyszę, na przykład kurczę wrestling, no co, może jeszcze walki w kiślu? Co dzień chodzić to wystrzałowej pracy i spotykać tam człowieka, który coś znaczy, ale nie możesz tego okazać i wzajemnie odwrotnie. Nie chce mi się. No jak jasna cholera, no.
Obróciłam się na plecy.
- Ray…? – rzuciłam w eter.
- I’m shaving, I can’t speak. Golę się, nie mogę rozmawiać. – odpowiedział.
Wstałam i poczłapałam do łazienki. Nigdy aż tak mnie nie zafascynowało oglądanie golącego się faceta. Oparłam się o ramę drzwi. Nagle gdzieś w połowie przestał.
- Don’t look at me, you’re distracting me. Nie patrz na mnie, rozpraszasz mnie. – roześmiał się. – I’ll cut myself, you will see. Potnę się, zobaczysz.
Podeszłam do moich ubrań, które zostały wyprane wczoraj, zanim położyłam się spać. Perfekcyjny Deszczu Domu, jaha, tylko założyć.
Zjedliśmy razem śniadanie, przygotowane przez Ray’a, który uważał że musi się pochwalić swoimi umiejętnościami z kuchni kubańskiej, które są całkiem niezłe, a może i nawet lepsze ode mnie. I tak nic nie przebije polskiej kuchni. Burak, ziemniaki i schabowy forever. Za chwilę wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko.
Kiedy już stałam na odprawie, nie mogłam oderwać wzroku od Raya. To jego spojrzenie się nie zmieniło, mimo tej niezbyt wygodnej prawdy, której się dowiedziałam podczas tego wyjazdu. Dlaczego niewygodnej? Bo nie wiadomo czego się spodziewać, jaką osobowość ma osoba, która wcześniej udawała kogo innego, ukrywając swoje prawdziwe ja. Wiem, zaraz będą hejty, że to taka romantyczno - gejowska ta sylwetka numer jeden, jasne, sooo gaaay, ale to było wygodniejsze niż to, kiedy pokazał właściwie swoją naturę. Właśnie dlatego na początku trudno mi było uwierzyć w romantyczną duszę, znając takich jak Wenom i Hewlett, oprócz Kubiego, ale on jest taki chyba po prostu nieśmiały i nie mówi wszystkiego co by chciał. Widzę to po nim, kiedy coś przeholuje z alkoholem, staje się taki jak oni… Każdy po alkoholu i innych używkach odkrywa swoje prawdziwe wnętrze, jak i ja, ile razy mówiłam coś, czego nie chciałam, chociażby przykład: dlaczego powiedziałam Hewlettowi, że chciałabym się przespać z Aide, a dlatego że po mące byłam. Sad but true. Tak samo, Baśka, ja nigdy nie wspominałam o tym, jak wygrałam skrzynkę wódki od Baśki. Jak?
Zakład z nastoletnich lat, kiedy jest się ciekawym dosłownie wszystkiego. Któregoś lata założyłyśmy się, która dłużej pozostanie cnotką-niewydymką. Wygrałam, ale szczerze mówiąc, nie wiele by brakowało, a alkohol powędrowałby do niej. Jej to się zdarzyło na aniversarach i ja byłam głosowym świadkiem, tego że owa wódka mi się należy. Podzieliło nas zaledwie trzy miesiące… Z początku nie wiedziałam czy to ona, ale dowiedziałam się od naszych przekupek, to znaczy się od koków.
Tak to było.
Wracając do lotniska O’Hary, zaraz wyruszam na odprawę. Dziko, tak się czuję. Ray ma minę typu ‘distinguish’, nie bardzo mu pasuje to że jadę, a mi się nie widzi ekstradycja. Tyle razy tłumaczyłam że nie mogę rzucić roboty. Jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie, jeżeli ja mam jakiekolwiek znaczenie dla niego, to on musi coś zrobić. Ja nie zrobię wbrew swojej naturze, a może chyba charakterkowi, bo jeśli patrząc na naturę, to już dawno powinniśmy być zaobrączkowani i spodziewać się drugiego potomka…
Pierdolenie, ot co.
Pytał mnie czy mi pasuje to, jaki jest. Czy to nie jest jakaś przeszkoda. Ja czuję, że Butch ma rację – robi tak, i tak jest nauczony, bo nikt go nie kochał, nikt nie dbał. I vice versa, ja pochodzę z zarąbistego domku, rodzice już wmawiali mi jak byłam mała kim mam być, a ja okazałam się być chodzącym osiołkiem – może i głupim, łażącym bez celu, ale upartym i dążącym do swego. Który w dupie ma to, że ma być szanowaną panią prawnik, która zaraz po ukończeniu tego no, co oni tam kończą, hajta się z bogatym i przystojnym biznesmenem i zaraz … ten teges śmeges. Wiadomo, nie… osioł.
Ale jaki ładny.
W sumie, nie wiem jak traktować Ray’a. Z jednej strony, zanim dowiedziałam się, że jest to taka chemia jak w 50 twarzach Greya, których na szczęście nie czytałam, to było fajnie, z kolei jak w komedii reumatycznej - taka radość, kiedy delta jest dodatnia. Z drugiej strony, facet nie może być taką no… cipą. Musi mieć trochę takiej władzy, siły, zdecydowania. To jest trochę jak z niesforną małpką, do której sama się przyrównam. Małpka mieszka w zoo, i ma opiekuna, czyli Raya. To niesforna, głupia małpka ćpunka, i do tego opryskliwa. Opiekun ma dwie opcje złagodzenia zachowania małpki. Albo będzie ją przekupywał słodyczami i jakimiś frykasami, i głaskał i tulił i takie tam rzyganie tęczą i włażenie w dupę wazeliną, albo wparuje na klatkę i pokaże kto tu rządzi. All in all, żadna z opcji nie jest dobra – z jednej strony, małpka będzie zawsze łasa na smakołyki i wyjdzie jej to na złe, mało tego. Będzie traktować opiekuna jak robota do jedzenia. A w sytuacji numer dwa, pokaże małpce kto rządzi, okej, tylko że małpka może zacząć się momentami bać. Albo opiekun przesadzi. Jestem na przełomie tych dwóch sytuacji. Skuszona zakazanym owocem, łaszę się do Ray’a jak ostatnia kurwa na długach i pustym żołądkiem. To sprawia przyjemność, organizm chce to, co przyjemne. Pytanie, kiedy ten nieziemski popęd się skończy. Nie wypada, nie wypada, nie wypada. Jak z królikami. Pytanie jest inne – kiedy będzie tak, że przez taką dziką nimfomanię, zacznę zamykać drzwi na siedem spustów, aby nie zostać zgwałcona. Tego się boję, bo… bo kiedyś już ktoś próbował…



[1] Kobieca wersja „żula” – czyli stereotypowego pijaczyny na zasiłku.

piątek, 4 lipca 2014

Casting na gwiazdę więzienia, czyli PRZESŁUCHANIE.

Siedząc na korytarzu, oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że mam przy sobie kokainę. Kurde, jestem na psiarni, jak mnie przetrzepią, to na mur beton wsadzą mnie do paki. Ja pieprzę, trzeba to gdzieś wywalić. Obejrzałam się na policjanta, który mnie pilnował. Popatrzył się na mnie równie dziwnie, a ja z poplątaniem i dozą nieufności, zapytałam gdzie tu jest łazienka. Podkurczyły mu się powieki i wskazał drzwi na końcu korytarza. Wstałam i ze sztucznym uśmiechem na twarzy ulotniłam się do Świątyni Dumania.
Na szczęście pustej. Wychodząca, ważna pani sprzedała mi taki look, jakbym była facetem i weszła nie do tej łazienki. Spojrzałam się na siebie w lustrze, oparłam na umywalce. Obejrzałam się, czy nikogo nie ma i wyciągnęłam z kurtki mąkę, wchodząc do szaletu. Usiadłam i otworzyłam maleńki blister, wstając, obróciłam się i rozsypałam na kawałku papieru toaletowego proszek i właśnie chciałam zsypać go dokładnie do muszli, lecz w  tym samym momencie ktoś wszedł do łazienki i mnie tak śmiertelnie przestraszył, że ów kawałek papieru wypadł mi z ręki, wprost na podłogę. Wkurzyłam się niesamowicie i zasłoniłam twarz ręką, co by nie przeklnąć. Spojrzałam w górę – dlaczego mi to robisz? – i wzięłam głęboki oddech, który spowodował u mnie napad kaszlu. Pieprzę po raz kolejny – ręka jest a właściwie była umazana w mące. Niechcący wciągłam trochę, może nic się nie stanie.
Nachyliłam się nad rozsypanym kopcem kreta. Ni to wodą ściągnąć (a co, wodę z kibla mam brać?), ni zetrzeć. Wciągać nie mam zamiaru. Nie ma tego dużo – pomyślałam, i rozdmuchałam do sąsiednich ubikacji. Co mogła sobie pomyśleć osoba która weszła – nie chcę wiedzieć. W końcu, zadowolona z siebie, otworzyłam drzwi i moim oczom ukazał się jakiś fella[1] z tamtym policjantem. Miny mieli nietęgie, a ów ziomek kilkakrotnie strzepywał coś z marynarki, mrugając do mnie okiem. Nie mam pojęcia co to znaczy. Słońce w mojej głowie oświetliło mój umysł i zdałam sobie sprawę, że mam kokainę na rękawie. Z miejsca zlał mnie zimny pot i poczułam grubą nutę zażenowania. Strzepałam rękaw i poproszono mnie o wyjście z łazienki. Facet bąknął coś, że mam szczęście, że to akurat on miał mnie odszukać na komisariacie, a nie jakiś tam Dilling, bo bym miała DEA na karku. Weszliśmy do sali przesłuchań, w której siedziała jakaś rudowłosa i piegowata, na moje oko 30-letnia baba. Wymalowana jak na Galę Rozdania Oskarów, a nie do pracy. U nas opieprz miałaby nawet zanim by weszła do jednostki za takiego Picasso na ryju. Skuła mnie z tyłu i usiadła naprzeciw z tym wcześniejszym. Wyraz twarzy jak u Stevena Seagala. Aż się boję, że się zacznę śmiać, jak będzie miała jakiś gruby głos.
- Ms. Deszcz… Pani Deszcz… - zaczął gościu.
- Miss. Panno. – mruknęła cienkim głosikiem. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam, zachowując zburczały wyraz twarzy. Mało co mi łzy nie poleciały, bo tak mi się śmiać chciało.
- I ain’t right? Nie mam racji? – zapytała poirytowana. Dobrze że nie wie że śmieję się z niej.
- … you’re very right. Oj masz rację, masz… – wybełkotałam, zachowując powagę, ze średnim powodzeniem.
- I’m sorry, something is distracting you? Przepraszam, ale czy coś cię rozprasza? – zapytała, z takim akcentem, jak nauczycielka w szkole ‘A czy ty jesteś jego adwokatem?’.
- No. Nie. – zaprzeczyłam po węgiersku, kiwając głową w przód. – … I meant – yes! Znaczy, tak! – krzyknęłam.
- What? Co? – zapytała tak prostacko, że banan zagościł na mojej twarzy na dobre. Chciałabym powiedzieć że mają to dobry falsyfikat „Płaczącej Kobiety”, ale wypaliłam po prostu:
- Handcuffies. Kajdaneczki. – odpowiedziałam, szczerząc się. Podniosłam rączki w górę, pokazując, jakby nie kojarzyła, o co chodzi.
- It’s normal procedure, don’t feel like criminalist, naive blondie. To zwykła procedura, nie czuj się jak kryminalistka, naiwna blondyneczko. – mruknęła, spoglądając w karty. Banan chyba się zmiksował na kuźwa milkszejka, bo czuję już że piana mi idzie do pyska. Pyskuje mi tu, ruda maupa. Piegowata wywłoka. Z milczeniem zaczęłam normalną procedurę zdejmowania kajdanek, za swoim krzesłem. Przyjęłam tę obelgę na klatę, jak prawdziwy mężczyzna, którym nie jestem.
- … so, Miss Deszcz, you’re polish commando, degree …więc, panno Deszcz, jest pani polskim komandosem, o stopniu… – i tu się zatrzymała na chwilę, spojrzała na mnie - … major… …majora…
- Wannabe major, don’t ya’? Chciałoby się być majorem, co nie? – odparłam, sztucznie się uśmiechając. Popatrzyła się dezaprobująco na mnie i spojrzała w kartę.
-- … major, honored major, two Medals of Honor, three purple hearts… major, zasłużony major, dwa medale honoru, trzy purpurowe serca.
- Yada-yada-yada… I know, could you get down to the nitty-gritty? Bla-bla-bla… Wiem, a możesz przejść do rzeczy? – odparłam.
- Yes… Tak… - zamknęła kartę, wyraźną nutą olewatorstwa. Oparła się na krześle i dumnie spoglądała na mnie, jak jakiś król na biednego poddanego, który prosi o… nie wiem, pół kilo ziemniaków. Po prostu patrzyła tak lekceważąco na mnie. Tak denerwująco na mnie.
- What you can say about Roger Taylor? Co możesz powiedzieć o Rogerze Taylorze? – zapytała.
- Roger Taylor is drummer of Queen band, and other Roger Taylor is drummer of Duran Duran, quite handsome, by the way. Roger Taylor to perkusista Queenu, a inny Roger Taylor to perkusista Duran Duran, nawet niezły, tak przy okazji. – odparłam, z papierosem z gębie i szukając zapalniczki po kieszeniach.
- … I didn’t mean any singers of some bands, I meant… hey, where are handcuffs? Nie miałam na myśli jakichś piosenkarzy z jakichś zespołów, chciałam… hej, gdzie są kajdanki? – krzyknęła.
Zapaliłam kiepa i położyłam je na stole.
- Not to say I’m thief. Not singers, and not SOME bands, I said Queen and Duran Duran. Żeby nie było że jestem złodziejem. Nie piosenkarze, i nie JAKIEŚ zespoły, powiedziałam – Queen i Duran Duran. – wycedziłam i odetchnęłam. Spojrzałam w górę – jak można nie znać Queen i Duran Duran? – mruknęłam.
- I don’t wanna be rude, but smoking is forbidden there. Nie chcę być niegrzczna, ale palenie jest tutaj zabronione.
- You ARE, since I got here. JESTEŚ, od kiedy tutaj trafiłam. – parsknęłam, spoglądając na ścianę.
Agent spojrzał się na mnie i na tę rudą.
- What you know about Roger Taylor, not silly drummers? Co wiesz o Rogerze Taylorze, nie o jakichś nędznych perkusistach?
- Ye are silly. Wy jesteście nędzni.
- Nevermind. I… Nieważne. Ja…
- Not never mind! It’s fucking big difference like between bass guitar, and guitar guitar! It’s like you would say that shit is chocolate, because it looks similar, without insulting any guitar with this ‘shit’ word. Nie, nieważne! To jest zajebiście wielka różnica, jak pomiędzy basówką i elektrykiem! To jakbyś powiedział że gówno to czekolada, bo wygląda podobnie, oczywiście nie obrażając żadnej gitary słowem „gówno”. – odparłam. – Tell me, who the fuck is Taylor, okay, I’ll said what I know! Taylor may be my surname, or your name, fella, and her… No. Her name must be Seagal, because of that face. Powiedz, kim do kurwy nędzy jest Roger Taylor, okej, powiem wszystko co wiem! Roger Taylor to może być moje nazwisko, Twoje kolego, albo jej! Ale nie. Jej nazwisko to na pewno Seagal, przez ten ryj.
- Hey! Hej! – krzyknęła zdenerwowana.
- So, tell me, which fucking Roger Taylor have any meaning for my case, because, without these musicians, I don’t fucking know, any other Roger Taylor! No to powiedzcie mi który do kurwy nędzy Roger Taylor ma jakiekolwiek znaczenie w mojej sprawie, bo tak się składa, że wykluczając tych muzyków, nie znam kurwa żadnego innego Rogera Taylora! – nerwowo wyrecytowałam.
- You have look of… of… eyy… umm… Wyglądasz jak… jak… eee… - zaczęła jąkać się Ruda.
- If you imagine someday your riposte, tell me, or better – send me by mail, I will be in foreign country. Jeśli kiedyś wymyślisz swoją ripostę, powiedz mi, albo lepiej – wyślij pocztą, bo będę zagranicą.
- Bullshit, shut up! Gówno tam, zamknij się! – zdenerwowała się.
- Ladies… Drogie panie… - mruknął agent. Ruda zaczęła lać epitetami typu kuźwa, kutwa, szmata, debilka et cetera et cetera.
- He’s right. Stop it, because your flow of “strong” language, I can trade up this by one word. Cunt. On ma rację. Skończ, bo potok twojego „ostrego” słownictwa mogę zastąpić innym słowkkiem. Pizda. – roześmiałam się. Och, jak fajnie czasami komuś dociąć. Z bardzo rozbawioną miną patrzyłam na miotającą się agentkę, która zaczyna wymyślać jakieś dziwaczne określenia, widocznie nie znając żadnych mocnych przekleństw.
- Ladies! Kobiety! – krzyknął agent, wyraźnie zdenerwowany. – You, check yourself and continue. Ty, ogarnij się i kontynuuj. – zwrócił się do rudej maupy. – You, dry up, and listen. You’re famous because of your phrasing, and you mustn’t prove it. Ty, ochłoń i słuchaj. Jesteś słynna ze swojego wyrażania się, i nie musisz nam tego udowadniać. – popatrzył na mnie, potem znów na maupę. – Kelly, could you start again? Kelly, możesz zacząć jeszcze raz? – zapytał. Spojrzała na mnie z jakimś obrzydzeniem, na co ja jej odpowiedziałam głupkowatą miną, co się gapisz. Usiedli oboje i znowu wzięła te karty do ręki.
- You really don’t know, who’s Roger Taylor? Naprawdę nie wiesz kim jest Roger Taylor?
- I have no fucking idea. Nie mam zielonego kurwa pojęcia. – mruknęłam, z założonymi rękami, zaznaczając słownie, że odpowiadam na to pytanie, po raz kolejny.
- Roger Taylor was murdered voter from… Roger Taylor był zamordowanym elektorem…
- Killed in Hilton Hotel, the same where I was held-down? Zabitym w Hiltonie, tym samym gdzie mnie przymknęli?
- So, you know who was Roger Taylor. Więc, wiesz kim był Roger Taylor.
- I didn’t know his name, that’s all. I know beans. Nie wiedziałam jak się nazywa. Wiem niewiele.
- Please, tell. Proszę, mów.
- That was killed by Beretta Lim A series, by 9mm shot, in 100x100 meters area, that’s all if is going about this weapon. And that somebody want drive me out this world are … Zabili go Berettą Lim A, 9 milimetrową kulką, w odległości 100 metrów, to wszystko jeśli chodzi o broń. A ci którzy mnie chcieli wykopać z tego świata to…
- Federals. Federalni.
- Yeeah. You have brothel in this forces. Can I go back my country? Taaak. Macie burdel w tych siłach. Mogę wrócić do kraju?
- Sure, you’re extraditable. Jasne, jesteś do wydania.
Wstałam na te słowa, agent mnie wyprowadził i przekazał granicznikom, stojącym na korytarzu. Zapytali czy dobrowolnie wyjadę z kraju w ciągu 24 godzin, co bez wątpienia potwierdziłam, bo po co zawracać im tyłek z ekstradycją. Dostałam od nich świstek, który mam pokazać na odprawie zamiast paszportu i odeszli.



[1] Z ang. gościu