Długo o tym rozmyślać nad ranem nie musiałam, gdyż zauważyłam od razu że go nie ma. "Kurwa" - pomyślałam - "... to moje drugie imię, niech cię szlag trafi, panie Casanova!".
W chwili,
kiedy wybiegłam na taras od strony podjazdu, zobaczyłam odjeżdżający samochód.
Nie dość że podpieprzyli mi wszystkie multimedia, to i wywieźli
współpracownika!
- …no po
prostu zaje-kurwa-biście. – westchnęłam , cedząc przez zęby. Rozejrzałam się –
nie było innego środka transportu w polu widzenia oprócz rowera mtb stojącego pod tarasem.
W tej samej
chwili ruszyłam przez las. W tych okolicach trzeba zjechać z ogromnej góry (i
wcześniej na nią wjechać), żeby dostać się do hajłeja. Czyli czegoś z twardą nawierzchnią.
Samochód
ucieka mi pod górę, śmigając po trawersie, ja natomiast olewam trawers i ścinam
to wszystko. Całą masą napieram na pedały, bo w końcu trzeba jakoś dojechać.
Poprzez
krzaki i kamloty[1].
Na samej
górze rozciągnął się zadżebisty
widok, a czarny Suv już zmierzał ku dolnym trawersom. Tu też je olałam, i w
sumie wyjechałam gdzieś za vanem. Teraz będę grzecznie jechać. Wszystko byłoby
genialnie, gdyby nie to, że nie da się
strzelać. Jedną ręką było niezdatnie, bo co chwila zakręt, a ja moment w moment
byłam napastowana pociskami. Dopóki nie zdecydowali się na granat. Miejscowi
uprawiacze ryżu obczaili co się dzieje, i po kilku chwilach drogę zatamowała
policja z karetką. Przed hajłejem.
Czarne suvisko staranowało wątłe i
stare radiowozy tajlandzkiej policji. Ja natomiast skoczyłam na rowerze dwa
razy – na radiowóz i z radiowozu. Goniłam dalej, lecz zdałam sobie w tej chwili
sprawę, że już po zawodach. Nie rozwinę takiej prędkości, żeby ich dogonić.
Stanęłam.
Policjanci zaczęli wymachiwać bronią i coś krzyczeć, ale i tak nie rozumiem.
Poczułam wtedy nagle ból w klatce promieniujący do lewej ręki i ogarnął mnie
straszny lęk przed śmiercią. Myślę logicznie – nic mi się już nie stanie,
przecież oni nie chcą mnie zabić. Pomacałam się po plecach i klatce. Nie ma ran,
skąd ten ból?
Rzuciłam
rower i usiadłam na asfalcie. Skuliłam się i poczułam ból w żuchwie. No co
jest?!
Zlał mnie
zimny pot. W tej samej chwili podbiegli policjanci i lekarka z karetki.
Przyłożyła palce do mojej tętnicy szyjnej i ucisnęła mostek, na co zareagowałam
dosyć ostro. Krzyknęła do ratowników z karetki coś bardzo strasznego, bo zaraz
potem przybiegli z noszami i wpakowali mnie do karetki. Podłączyli mnie do EKG
i podali jakieś leki a to pod język a to… no właśnie. Nakłuli mnie wenflonem o
ogrooomneej średnicy. Myślałam że padnę. Założyli jakąś maskę tlenową mi na
twarz i zaczęli robić jakieś zastrzyki, no po prostu zbladłam jeszcze bardziej
niż byłam i zaczęłam wymachiwać łapami. Dlatego przywiązali mnie do wozu.
Chwilę potem drzwi się otworzyły i moim oczom ukazał się tajlandzki szpital. Z
prędkością świetlną wjechali ze mną na izbę przyjęć. Krzyczeli coś do siebie ci
lekarze – i ci co tu byli i ta co przyjechała. Jeden z lekarzy, widocznie znał
angielski i zapytał:
- How old are you? Ile masz lat?
Spasowałam
twarzowo, i ze zdziwieniem otworzyłam
usta aby odpowiedzieć, ale… Tylko otworzyłam, bo zdałam sobie sprawę… że nie
wiem. Oczy mi się zeszkliły, bo zczaiłam że już ze mną jest coś nie tak.
- I… I don’t
know … Ja… ja nie wiem… - zaczęłam się
zapowietrzać. Usta zaczęły mi drżeć. – About 24? Ze 24?
Gość
zmarszczył brwi i powiedział coś do asystenta. Założyli mi jakąś machę znowu i
tyle się napamiętałam.
Jak zwykle,
obudziłam się w szpitalnej salce, tym razem tajlandzkiej do kolekcji. W nos wsadzili
mi jakieś rurki, z tlenem chyba, bo mi się fajnie oddychało. Przy oknie
rozmawiał ten sam lekarz i ten sam asystent. Zobaczyli, że żyję. Podparłam się
rękoma i co najlepsze, bólu już nie było. Uśmiechnęłam się sama do siebie,
spoglądając w podłogę. Lekarz z asystentem wyszli, do pokoju wszedł jakiś
tajlandzki oficer ważniak i jakiś gość w sjucie[2].
Wyraźnie nietajlandzki.
- Hello. I’m
Jack Myers, Interpol. Witam, jestem Jack
Myers, Interpol. – usiadł obok i wyciągnął jakąś odznakę. Rzeczywiście,
Interpol. – I have some questions to you. Can I? Mam do ciebie kilka pytań. Można? – zapytał, chowając tę swoją
Gwiazdę Teksasu.
- Sure, but I have some too.
Question for question? Jasne, ale
ja też trochę ich mam. Pytanie za pytanie? – założyłam ręce.
- Not all,
but … Deal. You first. No nie do końca,
ale… dobra. Ty pierwsza. – wyraźnie odpowiedział z zakłopotaniem.
- What happened with me? Co się ze mną stało? – zapytałam.
- You had
myocardial. Miałaś zawał. –
odpowiedział ze stoickim spokojem.
- I? JA? – ryknęłam na cały głos z
przerażeniem. W takim wieku? No chyba im się coś wyraźnie pojebało
- Question for a question. Now
I. Pytanie za pytanie, teraz ja.
- Right. Jasne. – zreflektowałam się.
- Who’s your
boss? Kto jest twoim szefem?
- I’m not sure that I should tell it
to you. It’s top secret. Nie
jestem poewna czy powinnam to mówić. To ściśle tajne. – obruszyłam się w
kontrze zadanego pytania.
- All right.
Oczywiście.
- So, why I
had it? No to dlaczego to miałam? [zawał]
– zapytałam w dalszym ciągu zdziwiona tym, co usłyszałam.
- Because you overrated your
capabilities? Who is normal and rides cutting down the corners on high
mountain? Without warming and with fast end? Bo przeceniłaś swoje możliwości. Kto jest normalny jedzie przecinając
zakręty na stromej górze?
Zamilkłam. No
dobra, to chyba jednak była przesada, ale żeby od razu problem natury
kardiologicznej?
- Who are you? Kim jesteś?
- It’s my queue. Moja kolej. – parsknęłam ingorancko.
- Oh no! No nie!
- It is. You answered by question. Three
questions. Och tak. Odpowiedział pan
pytaniem. – odpowiedziałam z szelmowskim uśmiechem.
- You’re too smart but so stupid,
anyway. Jesteś tak sprytna ale I
tak głupia jednocześnie. – mruknął, zapisując coś w notesie.
- Thanks. Your queue… I’m from
special forces, with mission from big country. Dzięki. Twoja kolej. Jestem z sił specjalnych, z misją z dużego kraju.
- You’re not
American. Nie jesteś Amerykanką. –
stwierdził krótko.
- Ya, but mission is American. I’m
bought by CIA. Tak, ale misja jest
amerykańska. CIA mnie kupiło.
- From? …oh.
Z? … ach.
- How
long I’ll be lying here? Jak długo tu będę? – spytałam
spoglądając po sali. Rzeczywiście – wyglądała obskurnie.
- Two weeks, I suppose. Why you were
chasing that car? Dwa tygodnie,
tak myślę. Dlaczego goniłaś ten samochód?
- I can’t
answer this? Nie mogę odpowiedzieć? –
zapytałam, czując uderzenie ciepła na sobie.
- Otherwise. Why you were chasing
Giancarlo Meflocci? Inaczej.
Dlaczego goniłaś Giancarlo Meflocci?
Spojrzałam
groźnie na Myersa.
- It was
Giancarlo Meflocci?! To był Giancarlo Meflocci? - ryknęłam na
pełnych płucach.
- He was. His car, anyway. Tak. Jego auto, w każdym razie.
- To tu jest
pies pogrzebany… - mruknęłam sama do siebie, spoglądając, nie wiem czemu, na
swoje stopy.
- You’re
Polish… Jesteś Polką… - Myers
uśmiechnął się pod nosem.
Otrząsnęłam
się z psopogrzebowania i
zorientowałam się że powiedziałam coś, czego nie wolno.
Popatrzyłam
się w sufit.
- Maybe. Może. – mruknęłam, bez przekonania.
- Not maybe. You’re this special
agent… That who jumps over car and after it was hit by truck! That who put
Meflocci to jail! That who died and was burned by napalm! That who… Nie może. Ty jesteś tym specjalnym agentem…
tym który skacze nad autami i potem zostaje uderzony przez ciężarówkę! Tym
który wsadził Meflocciego do pierdla! Tym który zginął i był spalony napalmem!
Tym który…
- Okey, stop
that. Dobra, skończ. – machnęłam
ręką.
- It’s you. To ty.
- You don’t say?! No co ty nie powiesz? – odetchnęłam z
nutą obrazy.
- So, in your mission you had to
kill Meflocci, and… Więc twoją
misją było zabójstwo Meflocciego, i…
- In my
mission, wasn’t any Meflocci. W mojej
misji nie było żadnego Meflocciego. – mruknęłam, mrużąc oczy i spoglądając
w okno.
- So? A więc?
- It was about thai gangsters, not
Meflocci. To było o tajskich gangsterach,
nie o Mefloccim.
Odwróciłam
wzrok na ten cały duet, w pół milczący.
- I won’t tell more. I’m
tired. Nie mówię już więcej. Jestem
zmęczona.
W taki oto
sposób zbyłam całą mundurówkę i zostałam w pokoju sama. Dlaczego Meflocci? Wiem
co chciałby ode mnie, zaszkodziłam nieraz jemu i jego szajce, właściwie, z
jedną rzeczą nadal szkodzę. Chodzi o pewne układy z informatykami, które… Ale
dlaczego wziął Raya, nie mnie? Nikt nie wie o korelacjach, no przepraszam.
Chyba że chodzi o Monique Harrington, która… Właśnie! Która co?
Jak
najszybciej wstałam i podreptałam do kafejki szpitalnej. W guglach wyszukałam ‘Monique Harrnigton,
California’. Tu było pani Moniq cztery. Twarzoksiążka, to dwie, jakieś
nastolatki, ta była starsza przecież. Jedna – babka prowadząca zakon, o to nie,
na pewno. I trzecia – choreograf San Francisco Opera. To jest to! Wchodzę na
stronę, nie ma prywatnych telefonów, ale… Telefon do spraw kadrowych, telefon
do recepcji, telefon rezerwacyjny, telefon kierowniczy. Ten ostatni spróbuje
się. Wstałam, podeszłam do automatu. Wykręciłam numer i jazda.
- Hello, this is San Francisco Opera
Management. Please push 1 to talk with Make-up Section, push 2 to talk with
Actor section, push 3 to talk with Music Section, push 4 to talk with Dance Section,
push 5 to talk… Witaj, tu Zarząd
San Francisco Opera. Proszę nacisnąć 1, aby porozmawiać z sekcją make-up, naciśnij
2, aby porozmawiać z sekcją aktorską, naciśnij 3, aby porozmawiać z sekcją muzyki,
wciśnij 4 aby porozmawiać z sekcją tańca, naciśnij 5, aby porozmawiać ...
Wcisnęłam 4
ma się rozumieć.
- Hello, how
can I help you? Witam, w czym mogę pomóc?
- Hello, I’m… I’m … Xenia
Charatzydowa, I’m from Choreographic Management from Los Angeles, I’m calling
from Paramount Pictures. Can I talk with Monique Harrington? Witam, jestem… jestem… Xenia Charatzydowa,
jestem z zarządu choreograficznego z Los Angeles, dzwonię z Paramount Pictures.
- I’m so sorry, but not. Przykro mi, ale nie.
- May I
know, why? Można wiedzieć dlaczego?
- She disappeared month ago. Police
is looking for her. I can call for other choreo.... Zniknęła miesiąc temu. Policja jej szuka. Mogę zadzwonić po innego cho…
Odłożyłam
słuchawkę. Sprawa się prze…, tfu! Miarka się przebrała.
Podeszłam do
recepcji szpitala.
- Hello, you can speak english? Witam, czy mówi pani po angielsku? –
stanęłam fejs tu fejs z pielęgniarką.
Dosyć pokaźną, zauważyłam. Wyglądała trochę groźnie.
- Yes. Tak. – odburknęła oburzona.
- I want to
unsubscribe from the hospital at my own request. Chcę się wypisać ze szpitala na własne życzenie. – oparłam się
łokciem o ladę.
- Room
number, please. Proszę numer pokoju. –
wyciągnęła jakiś księgozbiór i założyła okulary.
Obejrzałam
się i spojrzałam na swoją salę.
- 4O.
Pielęgniarka
spojrzała na mnie lekceważąco.
- Are you mocking
me?. I can’t. Kpi sobie pani? Nie mogę. –
zdjęła okulary.
- Why? Dlaczego? –
jęknęłam.
- You are after myocardial, what do you
suppose? It’s wrote down here. Jesteś po
zawale, co sobie wyobrażasz? Tu tak napisano.
- I repeat – I want to unsubscribe from
the hospital at my own request! Powtarzam
– chcę się wypisać ze szpitala na żądanie! – wytłumaczyłam odważnie,
chociaż w głębi duszy bałam się, że zaraz na mnie ryknie.
- I can’t! Nie mogę! – to też zrobiła.
- Yes, you
can! Możesz! – odryknęłam, gestykulując,
w końcu uderzyłam o ladę. Aż tak głośno, że cała poczekalnia zamilkła.
- I’m going
for your doctor. He will tell it. Idę po
lekarze. On to powie. – pogroziła mi palcem i poszła.
Oparłam się
o ladę plecami. No jak to nie można?! Przecież chyba już duża jestem, i nikt mi
nie będzie rozkazywał! Ja się do tej karetki nie pakowałam.
- Miss
Deszcz, please go back to your room. Pani
Deszcz, proszę wrócić do pokoju. – usłyszałam za swoimi plecami. Otworzyłam
usta, aby zwrócić uwagę, skąd wie jak się nazywam. Powstrzymałam się
Odwróciłam
się z rozwścieczoną miną.
- I want to
unsubscribe from the hospital at my own request. Chcę się wypisać ze szpitala na żądanie. – powtórzyłam,
podkreślając sylaby.
- I can’t unsubscribe you, it’s dangerous.
Nie mogę tego zrobić, to
niebezpieczne. – lekarz założył ręce.
- Keep it for you, I must leave
hospital, now! Trzymaj to dla
siebie, ja muszę opuścić szpital w tej chwili! – wskazałam palcem wyjście.
- You aren’t allowed to. Please,
come back to your room. You’re on ICU, not in hotel! Nie ma pani pozwolenia. Proszę wrócić do
pokoju. To jest OIOM a nie hotel! – tym razem przybrał groźną pozę, i jak i
ja wskazałam wyjście, tak i on wskazał mi drzwi do pokoju.
- I don’t. I
want to unsubscribe. Nie. Chcę się
wypisać. – założyłam ręce.
- You have any problems with
hearing? Please go back! Pani ma
jakieś problemy ze słuchem? Proszę wrócić! – wytrzeszczył na mnie oczy.
- So, you have these problems. Chyba pan ma. – parsknęłam.
- Nurses, please bring she to her
room. Pielęgniarki, proszę ją
zaprowadzić do pokoju. – zlecił.
Pielęgniarki
złapały mnie za przedramienia i usiłowały przesunąć się w stronę drzwi. Ja
stałam jak Balotelli po drugim golu strzelonym na Euro 2012 Niemcom.
Stałam
uparcie w tym samym miejscu. W tej samej chwili z sali dla lekarzy wyszło dwóch
ludzi – asystent doktora z jakimś innym asystentem.
- Help them.
Pomóżcie im. – polecił lekarz
młodzikom.
Nie udało im
się. Przesunęli mnie tylko na połowę korytarza.
- Please, it isn’t cabaret. Proszę, to nie kabaret.
- It is, when I want to unsubscribe,
and you don’t want to! Jest, kiedy
chcę się wypisać, ale wy mnie nie! – wycedziłam.
Zza rogu
wyszli żołnierze jakichś sił europejskich, bo nie wyglądali na azjatów. Jeden
miał zabandażowaną rękę. Lekarz poprosił ich o pomoc w ”utemperowaniu
nieposłuszeństwa jednego z chorych oficerów europejskich sił specjalnych”.
Natychmiast się zgodzili i co jak co – ośmiu chłopa, nie da rady. Była to
angielska żandarmeria, z konsulatu brytyjskiego w Bangkoku
- Please,
don’t do this… Proszę, nie róbcie tego…
- Do what? Czego? – zapytał. Spojrzałam na gwiazdy.
- Sergeant, I must leave hospital
now, army needs me… Sierżancie,
muszę w tej chwili opuścić szpital, armia mnie potrzebuje…
- Sure. Jasne.
- Yes? Tak?
- No. Nie.
No wróciłam
do punktu wyjścia…
Postanowiłam
zwiać. Ale nie tak szybko. W sumie to nie mam nic i muszę wrócić do tego domku
na Krabi Beach. Czy to Phuket było. Nieważne, wiem gdzie to jest. Ale jak się
tam niepostrzeżenie dostać?
Około 2:56
wylazłam na parapet i wyszłam na gzyms budynku. Tylko 3 piętra w dół. Po rynnie
zeszłam na drugie, ale tak była głośna, że z niej zrezygnowałam - po linii
telefonicznej (nieczynnej) na pierwsze, a stamtąd sobie zeskoczyłam. Najwięcej
huku było jednak przy rynnie, no ale tu też są takie rzeczy jak gołębie.
Powiedzmy że to był gołąb.
Wylazłam w
durnowatym stroju na ulicę. Durnowatym, bo to piżama. Usiadłam za straganami i
myślałam co robić, gdy zobaczyłam miejsce, gdzie Tajlandczycy wyrzucają źle
uszyte rzeczy. Myślę – świetna okazja, by zdobyć ciucha.
W
nienormalnie długiej spódnicy byłoby mi źle iść, więc poszukałam lnianych
spodni i tak oto ubrałam się jak typowy pół wieśniak pół Tajlandczyk. Za chwilę
zauważyłam wielki samochód wiozący kupę ludzi. Zaraz potem odnalazłam dzięki
niemu stacje z wielkimi ciężarówkami, hurtem biorących ludzi do pracy.
Znalazłam jedną z ofertą zbierania ryżu właśnie niedaleko Phuket. I luzik.
Wpakowałam się na wielką naczepę, na której był K ludzi. Zaraz po tym jak
zobaczyłam znajomy zjazd, wyskoczyłam z naczepy. Trochę się poturbowałam, ale
wypadało się z tym liczyć.
Całą noc
szłam powoli pod górę. Właściwie, to prowadziłam jeszcze tamten rower, który
leżał w rowie. Potem powoli sobie zjechałam i trafiłam powrotem tam gdzie
byłam.
Chata była
spenetrowana od stóp do głów. Ale nikt nie ruszył tej wyroworkoleżanki, pod którą miałam cenne rzeczy jak dokumenty,
kasa, no i te multimedia, na których zależało Meflocciemu. Wychodząc,
zauważyłam dziwne skrzypienie jednej klepki w podłodze. Poruszałam nią w różne
strony, gdy nagle to normalne wyro, stęknęło, a dywan podskoczył (który był
przed nim). Podeszłam i podniosłam, a tam…
Motocykl!
Bronie! Komputery, szmery i inne bajery! Wlazłam tam i myślę – broń wezmę, i
motor. Zaraz, po ingerencji w kompie otworzyły się wrota. Tylko zmieniłam
ciuchy, wzięłam co moje i ruszyłam do Bangkoku. Aby szybciej wyjechać!
Jadąc
motorem (w męskim kombinezonie, chyba z pół metra za dużym) zauważyłam, że
słońce wschodzi. Chyba nie zdążę do Bangkoku, zanim zaczną mnie szukać. O tyle
dobrze że mam papierki na Coswortha, i nikt nie będzie mi kozaczył. Po drodze
widziałam wiele przypadków legitymowania różnych ludzi, było to jakoś koło
siódmej rano. Od tamtej pory wszystkich jadących na południe, sprawdzano. Ale
nie tych co jechali na północ, a ja właśnie tam zmierzałam. Wieczorem już
zajechałam do Bangkoku. Pojechałam od razu na lotnisko, żeby się nie bawić.
Wparowałam
na nie już bez tego kombinezonu, bo wstyd – w normalnych ubraniach, z
walizeczką. Nawet nie szukam połączeń do Polski – szukam do Frankfurtu, Genewy,
Berlina. Takich jest najwięcej.
Zaraz potem
siadłam w last minute do Frankfurtu
(tego bliższego) i już leciałam do Niemiec. Z Niemiec wbiłam do Wro, zabierając
kilka istotnych rzeczy i wyleciałam do San Francisco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz