Rozdział
3
„Mary
Christensen musi odejść”
Collins następnego dnia oznajmił Christensenowi że wie, na
czym polega choroba Huberta i jak ją zwalczyć. Krótko wspomniał od izolacji od
Mary i skupił się na Helen, aby dostatecznie ją ochronić przed odepchnięciem
przez nią. Richard z wielkim zdziwieniem przysłuchiwał się diagnozie Michaela,
po czym wysunął krótki wniosek, czy nie jest na takie rzeczy za szybko, i dla
Huberta, który dopiero co zetknął się ze światem zewnętrznym od paru lat, i dla
Helen, która jest być może jeszcze za młoda na takie terapie.
Mimo wszystko Richard Christensen pod wpływem Collinsa
zgodził się, aby zabrac Huberta z Reading. Nie trzeba chyba wspominać o tym,
jak Michael zapierał się, że mu to na pewno pomoże i że wkrótce wszystko się
unormatywni. Collins był pewny siebie, oj bardzo pewny siebie.
Kilka godzin później Michael cicho oczekiwał nadejścia
swojego jasnowidza w ogrodzie za Dworem Lloyda – bo tak się rzekomo nazywał
pałacyk w którym mieszkają Christensenowie i Lord Peter Lloyd. Ogródek był dość
ograniczony, ale nie przeszkadzało to temu, by za chwilę na polanę wbiegła
Helen goniąca potężnego mastiffa, który zabrał jej lalkę i bawił się w
ganianego. Po krótkim sprincie, pies pobiegł gdzieś w stronę lasu, a Helen,
zgodnie z rygorem panującym w domu, pozostała na ogródku, nie mogąc gonić psa
dalej. Michael przyjrzał się niej przez chwilę, po czym odwrócił wzrok w stronę
dworu i jął czytać gazetę trzymaną w ręku, a raczej się jej przyglądać. Myślał
nad tym co czeka tę dziewczynkę, jeśli nie uda mu się zdiagnozować przypadłości
Huberta.
- Dzień dobry, panie Collins. – rzekła Helen, która
momentalnie znalazła się naprzeciw Michaela. Lekko przerażony, opuścił gazetę i
się uśmiechnął.
- Dzień dobry, Helen. – odparł równie przekonująco i z takim
dworskim drygiem.
- Dlaczego pan jest smutny? – zapytała, tak typowo dla jej
wieku. Collins zmarszczył brwi, jakby każdy czytał w jego myślach i wiedział co
się stało wczoraj, po czym uśmiechnął się sztucznie.
- Nie jestem smutny, Helen. Ja dużo myślę. – odparł
przekonująco.
- Ale panu się trzęsie noga, tak robi Hubert, a on jest
zawsze smutny. – powiedziała, lekko zmartwiona. Michael pomyślał o zdolnościach
zapewne dziedziczonych przez nią po Richardzie Christensenie, i nachylił się.
- Helen, mam do ciebie bardzo ważne pytanie. Ono jest bardzo
ważne, ale ono jest też bardzo, ale to bardzo sekretne. Chcesz na nie
odpowiedzieć? – zapytał, robiąc tajemniczą atmosferę. Istotnie, chciał aby Mary
nie dowiedziała się, o czym z nią rozmawiał, a dokładniej tego, że Collins
podejrzewa ją jako przyczynę zaburzeń Huberta.
- Tak, mogę. – odparła pewnie.
- Ale wiemy o nim tylko ty i ja. Ja chce przygotować niespodziankę
dla mamy, ale ona nie może o tym wiedzieć, dobrze? – podszedł ją psychicznie,
na co Helen, nie doświadczona jeszcze życiem, bezpretensjonalnie kiwnęła głową,
zakładając paluszek na usta.
- Czy wiesz dlaczego Hubert jest smutny? – zapytał. Helen zmarszczyła
w grymasie brwi, i spojrzała w dół.
- Ale on mi zabronił mówić, bo on tak w ogóle to nie mówi, a
tego… a tego też zabronił mi mówić, że mówi. – mruknęła, nieco zakłopotana.
- A wiesz, że ja tę niespodziankę szykuję razem z Hubertem, i
on na pewno by chciał, żebyś powiedziała, bo niespodzianki muszą być wesołe, to
Hubert nie może być smutny, prawda? – Michael zaczął się uśmiechać, jak typowa
przedszkolanka mizdrząca się do krnąbrnego wychowanka.
- Prawda! – odparła pewna siebie i z uśmiechem.
- A więc? – zagaił Collins, chcąc wymusić na niej odpowiedź
na zadane pytanie.
- No… bo Hubert mówił… że on jest smutny bo słuchał się mamy…
i że lepiej się słuchać taty, to się wtedy nie jest smutnym. I że on teraz się
jej nadal musi słuchać, ale już niedługo nie będzie musiał…
Gdy Helen powiedziała ostatnie zdanie, Michaelowi powinna się
zapalić czerwona lampka. Zapaliła się – Hubert chyba ma również nadzieję na
wyzwolenie się od niej. Może chce uciec? Tego nie wiadomo. Ważne, że mają
zgodne cele, więc Hubert nie będzie miał oporów przed wyjazdem do Birmingham.
Co najwyżej sami Christensenowie mogą mieć jakieś obiekcje.
- A ta niespodzianka to na dzisiejsze urodziny mamy, prawda?
– zapytała Helen, wyrywając go z toku myślenia. W tym samym momencie ktoś ze
służby, jakaś pokojówka, wybiegła z piskiem i płaczem na hall. Donośny głos
rozległ się po marmurowym hall’u i przebił się aż na zewnątrz, wytrącając ze
skupienia nawet pana ogrodnika, strzygącego klomby.
Owa pokojówka wybiegła na ogród, uklękła na trawniku i
zaczęła płakać, po czym zaczęła krzyczeć: pomóżcie mu! Lekarza!
Michael momentalnie zerwał się z leżaka i spotkał się na
schodach z Christensenem, wypytującym co się stało.
- Hubert!! Hubert!! On… ! – chlipała. Mary stanęła w drzwiach
głównych z założonymi rękoma i stwierdziła, że już nie mają drugiego kota, by
Hubert go zabił, Helen stwierdziła, że psu też krzywdy nie zrobił, bo przed
chwilą uciekł do lasu. Z całej tej zbitki ludzi najbardziej wybijała się
obojętność i jakieś przyzwyczajenie Mary, niepokój Richarda, Helen i Collinsa,
oraz wielka niewiedza reszty. Helen nagle się odsunęła, cofnęła i pobiegła do
domu. Richard spojrzał szybko na Michaela:
- Jeśli zrobił coś strasznego, nie chcę żeby to widziała! –
krzyknął, po czym pobiegli za Helen, która już była na schodach i jako pierwsza
dotarła do pokoju Huberta. Zasapany Richard i Michael jeszcze wspinali się po
schodach – wtedy zastali ją jak wrytą w drzwiach od pokoju Huberta, po czym nie
zwracając na nich uwagi, wtargnęła do pokoju, płacząc: Hubert! Hubert!
Dużo młodszy Michael dotarł do futryny i zastał makabryczny
widok… Helen uwiesiła się na nogach wiszącego Huberta. W międzyczasie Richard
wpadł do pokoju, cofnął się z przerażoną miną i osunął się na ścianie,
trzymając się za pierś. Mruczał przerażonym głosem jakieś niezrozumiałe słowa,
jednocześnie powstrzymując się od płaczu. Collins pewnie wszedł do pokoju i
zdjął Helen z martwych kończyn brata, która niemiłosiernie płakała, po czym
zabrał ją na ręce, palcem dotknął szyi młodego Christensena, utwierdził się w
przekonaniu że ten nie żyje i wyniósł dziewczynkę z pokoju na klatkę schodową,
gdzie stała Mary, wpatrująca się w cień dyndających zwłok. Nawet nie zwróciła
uwagi na swoją córeczkę niesioną przez Collinsa, tylko wpatrywała się a to na
cień, a to na rozpaczającego Christensena, który momentalnie wstał, przepchnął
ją bełkocząc, że to jej cholerna wina. Michael wyniósł płaczącą Helen na dwór,
gdzie zastał lorda Petera siedzącego na pieńku z twarzą ułożoną w dłoniach. Dziewczynka
nie dała się oderwać od Collinsa i wisiała mu na szyi, gdy nagle padł strzał.
Lord Peter nagle się zerwał i pobiegł do stajni, a Michael nie wiedząc co ma
robić z Helen, pobiegł za nim. Tam zastali Richarda Christensena w kałuży krwi,
pistoletem w ręku i dziurą w głowie. Collins i Lloyd wbili wzrok w niego, gdy
za chwilę ten pierwszy zorientował się, że Helen to wszystko widzi. Wyszedł ze
stajni, do której dzikim pędem uderzyła Mary, złapała się za usta, wybiegła i
płacząc, krzyknęła do Collinsa, a raczej do Helen:
- Helen, chodź do mnie! – wyciągnęła po nią ręce, próbując
wyrwać ją Michaelowi, ale dziewczynka kurczowo ściskała Collinsa i nie dała się
wyszarpać matce, która wybuchnęła płaczem i usiadła pod drzewem. Moment później
przyjechała policja, dwie karetki, które nic nie wskórały, a potem tylko już
karawany. Lord Peter usiadł gdzieś na ławce, unikając tłumów gapiów,
dziennikarzy i innych et ceterów, a Collins czuł się już całą sytuacją
zmęczony, i zasiadł z Heleną obok Lloyda. Wtedy zwolniła ucisk na jego szyi.
Chwilę potem podszedł do nich policjant, celem wyjaśnień, a
gdy Michael wspomniał w rozmowie, że leczył Huberta, policjant kazał mu wsiąść
do radiowozu. Zdezorientowany Collins uczynił jak mu nakazano, Helen gorzko
zapłakała, jakby to Michael był jej ojcem i przytuliła się do Petera, po czym
policjant wsiadł do auta, krótko spytał czy ktoś ma zabrać jego samochód.
Michael bez wyrzutu wcisnął kluczyki i dowód rejestracyjny innemu mundurowemu i
pojechali do centrum Reading na komisariat policji. Oczywiście nie obeszło się
bez zdjęć Collinsa w samochodzie zatrzaskanych przez dziennikarzy, i wtedy zdał
on sobie sprawę, że znów zostanie niechlubnie oszkalowany w gazetach w całym
królestwie.
- Więc mówi pan, że był pan lekarzem Huberta Christensena? –
policjant niechlujnie wytarł nos chusteczką i wbił wzrok w Collinsa. Michael
popatrzył na niego ckliwie.
- Tak, byłem do niedawna lekarzem Huberta i uczniem Richarda.
Skończyłem studia kilka dni temu… - zaczął pewnie, gdy przerwał mu policjant
śmiechem.
- Tak szybko znalazł pan pracę? Ostro. – burknął. – Z jakiej
racji?
- Byłem wybitnym uczniem doktora Christensena. Sam
zaproponował mi pracę u siebie. – powolnie i melancholijnie odparł Collins.
Policjant uniósł brew ze zdziwienia, że mamy tutaj zacną osobistość.
- Może pan coś powiedzieć na temat choroby Huberta
Christensena? – mruknął, zajadając orzeszki ziemne, których nieznośny odór przypominał
zapach baru, tyle, że nie wymieszany z wonią alkoholu.
- On nie był chory. – odrzekł Michael, a policjant zachłysnął
się orzeszkiem, po czym spojrzał na niego swoim spasionym uśmiechem i przełknął
zawartość jamy ustnej.
- Wszyscy wiedzą, że był chory. – roześmiał się rubasznie, co
wyjątkowo zdenerwowało flegmatycznego i absolutnie nierozbawionego Collinsa.
- Tak się składa, że wszyscy to nie lekarz, a ja akurat nim
jestem i mam prawo stawiać diagnozy, w przeciwieństwie do zapyziałego
społeczeństwa jakim jest pospólstwo Reading. – stwierdził zgryźliwie, ku
niezadowoleniu mundurowego, najwidoczniej rdzennego mieszkańca wyżej
zhańbionego przez Michaela miasta.
- Wie pan, wielu było przed panem… - zaczął czerwony ze
zdenerwowania policjant, ale Collins mu skutecznie przerwał.
- Ale żaden nie go nie wyleczył z postawionej diagnozy. –
urwał krótko. – Te hipotezy w takim przypadku nie mają prawa być właściwymi, a
co dopiero prawdziwymi.
- Więc co pan sugeruje? – zmarszczył brwi.
- Sugeruję, że powodem samobójstwa i zaburzeń Huberta
Christensena była jego matka, Mary Lloyd – Christensen. – zdecydowanie
stwierdziwszy, oparł się oboma rękami o stół i wstał szybko, lecz z gracją. –
Mary miała coś z głową, i nie śmiem twierdzić, że to była choroba. To była po
prostu taka typowa, elitarna pycha. Pycha, która popchnęła ją do spełniania jej
najskrytszych ambicji, a gdy okazuje się, że nie mogą się one spełnić z winy
celu który sobie upatrzyła, cel ten odrzuca i poszukuje lepszego. Zauważył pan
może, jakie są różnice w stosunkach między nią a Henriettą i nią a Helen?
- No Helen jest trochę bardziej nieśmiała i tyle… - zaczął
mędzić mundurowy.
- Nieprawda. Zauważył pan, że pani Mary Christensen częściej
się „lansuje” z Henriettą, niż z Helen? Jeśli pan patrzy na aspekt wyglądu,
przecież są takie same. Co więc powoduje, że Mary zabiera Henriettę ze sobą o
wiele częściej niż Helen?
Policjant przegryzając pączka zdawał się myśleć intensywnie,
po czym wybałuszył oczy, spojrzał na Collinsa i szybko przełknął jedzenie.
- Ależ z pana jest spostrzegawcza sztuka. Rzeczywiście! … ale
jakie ma pan na to jakieś lepsze dowody? – zapytał entuzjastycznie.
- Jakie? A takie, że sam byłem świadkiem jak go szturcha…
obwinia… gnębi… - wyliczał, mając przed oczyma obrazek jego własnej matki wyrzucającej
mu wszelkie niepochlebne opinie na jego temat. - … na Helen jeszcze tego nie
robi, ale to kwestia czasu. Mógłby pan o tym porozmawiać z Lordem Peterem
Lloydem.
- Hubert miał cały pokój w rysunkach jakiejś kobiety. Może to
był zwykły zawód miłosny? – zapytał, pokazując rysunek tej kobiety. Tej z
czerwoną szminką. Collins aż się wzdrygnął, zamilkł, odparł że nie wie o
miłościach Huberta i zapytał, czy może mu zrobić kopię tych rysunków. Policjant
krótko kiwnął głową i zrobił jak chciał Michael.
- Zapewniam pana, że ta opcja staje się z dniej dzisiejszym
priorytetem. – odparł mundurowy, zapisując coś naprędce w notatniku, po czym
zapytał Michaela o dane osobowe i numer kontaktowy, następnie Collins
enigmatycznie się pożegnał i wyszedł. Wyszedł już całkiem osamotniony i
pojechał szukać jakiegoś hotelu, by spokojnie i bez prasy przespać noc.
Następnego dnia okazało się jednak, że wieść o jego
zameldowaniu była dobrze płatna, bo od samego rana motel w pobliskim Slough był
oblegany gorzej niż szuwary przez komary. Sam Collins czuł się jakby był
niedźwiedziem, który rozpaprał miód i teraz boryka się z atakiem pszczół.
Spojrzał za okno, za którym ujrzał tłumy dziennikarzy z kamerami, dyktafonami i
innymi pierdołami, a gdy ktoś dostrzegł, że Michael wygląda zza zasłonki,
rozpoczęła się istna wrzawa pod motelem.
Collins ubrał się, spakował ubrania i pewnie powędrował z
torbą na dół, nie bacząc na dzikie stado prasówki stojące we wianuszku wokół
właściciela motelu, przysłuchujące się, jaki to był w obyciu pan Michael Collins.
Zdążył niezauważony kupić sobie gazetę, po czym przecisnął się gdzieś między
nimi, a gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, ludzie zrozumieli, że ich
obiekt numer jeden właśnie wyszedł, bo napędzacze wrzawy byli właśnie w tym
wianuszku, natomiast kamerzyści zdążyli złapać tylko zamyślonego Collinsa
wędrującego do swojego samochodu. Natychmiastowo drzwi wejściowe budynku
ustąpiły pod naporem dziennikarzy, i niestety dla Michaela, zdążyli go dogonić,
zanim jeszcze wsiadł do auta. Na wariackie krzyki sępów odpowiedział krótkim
„pozwolę sobie nie skomentować” i wsiadł do auta, po czym odjechał. Momentalnie
wyłączył radio, po uprzednim przejrzeniu kanałów, w których oczywiście on i
jego wczorajsi towarzysze byli tematem dnia. Jechał gdziekolwiek, bowiem nie
wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie ma już domu, nie mieszka w akademiku, nie
ma tak naprawdę przyjaciół, bo sami zauważcie że Collins jest stricte
snobistycznym typem człowieka. Myślał więc, co się stanie z Helen? I kim był
Homer? A najważniejsze, to kim była ta kobieta na torach, mająca na pewno coś
wspólnego z kobietą o której opowiadał Hubert?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz