Chanka

Chanka

piątek, 23 maja 2014

"We don't need another hero. We don't need to know the way home."

A na następny dzień dostałam taki list, w którym chodziło o pewną akcję: mieliśmy zaatakować melinę Mudżahedinów, pustą – co ułatwia zadanie. Mamy zwęszyć ich plany i jaką mają broń oraz metody walki. Generalnie – proste. Przynamniej dla takich elitarnych oddziałów jak towarzyszący Sealsi, USMC i 1PSK.
Nazajutrz wsiedliśmy do helikoptera i rozpoczęliśmy podchodzenie z odległości 5 km. Kiedy już byliśmy 300m od obiektu, poprosiliśmy o skanowanie noktowizorem. Nikogo nie ma. Dowódcy na czele, czyli my, wybiegliśmy na początek a reszta za nami. Ja i dowódca marinesów pobiegliśmy ubezpieczyć flankę od strony schodów prowadzących do piwniczki. Kiedy już mieliśmy dawać znak szturmu, z owej piwniczki wybiegli Mudżahedini. Zaczęliśmy się z nimi bić. Udało nam się im uciec, ale w pewnej chwili zorientowaliśmy się, że oprócz moich Navy Sealsów, kilku marinesów i pskowców, jesteśmy otoczeni przez uzbrojonych Talibów.
- Dowódco, co mamy robić? – krzyczeli mi przez radio.
- Słuchajcie, ja nie wiem co tu się dzieje, jeśli macie możliwość, idźcie do bezpiecznej strefy i proście o ewakuację. Jest ich za dużo. Cheerio.
Jeden z Talibów za gadanie uderzył mnie w plecy. Wstałam i z równą siłą oddałam mu. Zwęszyłam moment, bo akurat wszyscy pobiegli do lecącego helikoptera. Zaczęliśmy uciekać. Kilku osobom się udało, natomiast ja, dowódca marines, dwóch psk i dwóch usmeców zostaliśmy niejako zablokowani. Kiedy uciekaliśmy, zaczęli do nas strzelać. Kilka osób się złożyło na ziemię, w geście kapitulacji, ja natomiast uciekałam dalej, ponieważ nie obowiązywała mnie reguła dowódcy - nie zbiegam od drużyny. Jeden z szybszych dzikusów dobiegł do mnie z lewej, z uliczki i wyzwał do walki. Biedny, nie miał prawdziwej broni, tylko coś co mi w ogóle nie było znane. Kiedy strzelił do mnie, kula trafiła mnie w brzuch. Krew popłynęła jak Niagara, a mnie od razu zrobiło się słabo. Foczę jeszcze coś krzyczały przez radio czy żyję, talib zdjął mi radio i rozdeptał. Upadłam na ziemię, skręcając się z bólu.
- Axmaq kafir. – mruknął. Głupi niewierni.

TYDZIEŃ 1, 5.11 – 12.11

Wraz z innymi zwlekli mnie i resztę do furgonu. I tyle pamiętałam. Obudził mnie czyiś głos, mówiący po amerykańsku. Uratowali nas… co za ulga.
- Hey, you can open your eyes? Hej, możesz otworzyć oczy? – zapytała nieznana mi osoba.
Najpierw się zerwałam i ustawiłam do ataku. Po chwili zorientowałam się, że to swoi.
- Yes, I can. We are saved? Tak, mogę. Jesteśmy uratowani? – mruknęłam, przecierając oczy.
Amerykanin ciężko westchnął.
- No. We are kidnapped. Nie. Jesteśmy porwani.
Zerwałam się i rozejrzałam. Pod ścianą siedziało dwóch psk trzymających w górze głowę jednego z marines. Drugi siedział w kącie i spoglądał na to przerażonym i zapłakanym wzrokiem.
- What the fuck happened? Co się kurwa stało? – spytałam.
- He is allergic person and now got sensitization. These vaccines had something allergic. He survives, I think. Jest alergikiem, i dostał uczulenia. Przetrwa, tak myślę. – mruknął.
Usiadłam tam gdzie stałam. No wiadomo że bywało się w potrzasku, uciekało się z niewoli, ale samemu, a tu nie ma opcji aby lecieć solo. Schowałam głowę w kolanach i westchnęłam. Będzie ciężko znaleźć dobrą sytuację. Po za tym Afganistan to chory kraj, i to dla mnie, jako osobnika nienormalnego, czytaj – sługusa i murzyna – w tym mniemaniu. Wszystkich nas będą stręczyć, a mnie pewnie najbardziej. Po prostu bunkrów nie ma (czyli nie jest zajebiście).
W tej samej chwili usłyszeliśmy chrzęst zamka, i do Sali wparowało kilku Talibów.
- …çıxmaq! Wychodzić!
- … co on pieprzy…?! – mruknęłam ze zdziwioną miną.
- Każe nam wychodzić. – mruknął siedzący w kącie usmec.
Wstaliśmy i wyszliśmy z tej jakby celi. Na podwórku stali uzbrojeni dzikusi a jeden trzymał coś w ręce.
- Burada ortaya qoy! Pozwól tu. – krzyknął.
Usmec westchnął i powiedział że mnie wołają. Z wolna ruszyłam ku nim. Rzucił to coś mi. Okazało się, że to czador – taki arabski ciuch.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, potem znowu zrobiłam minę – co ty ode mnie chcesz??
- No way. Nie ma mowy.  – powiedziałam.
- Think about it, they can beat… Pomyśl, oni mogą bić. - mruknął usmec.
- You wouldn’t convert me, shaggy lamas. Nie przerobicie mnie [na islam], kudłate lamy. – rzuciłam ubraniem na ziemię i splunęłam. - Fuck you. Pierdolcie się.
- O nə? O nə?! Co? Co? – talib zaczął szarprac marinesa.
- Yox, yox! Nie, nie!
- You'll regret it. Pożałujesz. – zwrócił się do mnie. - Heç bir yol. Siz, tüklü llamas mənə çevirmək deyil. S.ktir. Nie ma mowy. Nic mi nie zrobisz włochata lamo. Pierdol się.
Talib podszedł do mnie i chciał uderzyć mnie kolbą (o dobrze że nie oblać kwasem), na co zareagowałam szybkim ruchem ręki. Wyrwałam mu karabin i wycelowałam w niego jedną ręką.
- Powiedz im, że go zabiję!
Marin westchnął.
- O, onu öldürmək istəyirəm deyir. Mówi, że chce go zabić. Jesteś tego pewna?
- Zabiłam ponad 200 osób, myślisz że nie trafię?
Dowódca usmc spojrzał na tłumacza przerażonym wzrokiem.
- To nic nie da, chcesz ich szantażować? Powiedzą ci że możesz go zabić.
- To prawda. Chwałą jest zginąć walcząc z niewiernym. I chwałą jest zabić niewiernego. Daj spokój. Uciekniemy kiedy indziej. – mówili.
Opuściłam broń i tym samym dostałam jakąś maczugą w głowę.
Odzyskałam przytomność, leżąc na słomiance, z okładem na głowie. Dowódca usmeców siedział obok i się przyglądał. Spróbowałam wstać.
- Nie próbuj. Siedź spokojnie…
Spojrzałam się na niego spode łba i dalej robiłam swoje. Po chwili poczułam strzyknięcie w karku, przeszywający ból, który doszedł mi aż w skronie. Pod wpływem tego, padłam z powrotem.
- Mówiłem.
- Ostatni madafaker, lama walona.
- Nawet nie wiesz jak ich podkurwiłaś.
- Gówno mnie to obchodzi. Nie będą mnie siłą przestawiać na islam. Zacofany system.
- Boli?
- Jakby kto se z mojej głowy futbolówkę zrobił. Pieprzone zarośnięte lamy.
Marines uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na śpiącą resztę, ponieważ była już jakoś druga.
- Tak w ogóle, to ja nie wiem jak się zwracać do was… - mruknęłam.
- Ja jestem Cornel Phelps, ten z alergią to Riley Hastings a tłumaczący to Philip Dutch.
- A ja…
- Nie musisz. Wiem kim jesteś, po tym jak powiedziałaś że masz ponad 200 osób na koncie. Nie sądziłem że kiedyś będę miał okazję pracować z takimi ludźmi. Nie sądziłem że w ogóle są tacy ogólnodostępni, tylko coś w rodzaju Team Six, czy coś. O was nam mówią na szkoleniach, a o tobie to najwięcej, mimo tego, że nie jesteś pierwsza. Wiesz czym dostałaś wtedy, przy akcji?
- Nie mam pojęcia, ale to było głupie, bo nic mi nie jest.
- No, było głupie. Kulka od paintballu i strzałka na niedźwiedzie.
- Bardzo podobna jestem do niedźwiedzia, tak sądzę. Dlaczego mówisz, że tak o mnie gadają?
- U nas nazywają cię ‘Miss Free’. Mówią, że ciężko z tobą żyć.
- Bo ciężko. Ja nie jestem taka zwykła, jak wszystkim się wydaje. Ostatnio przyłapałam pewnego substytuta na opowiadaniu bajek o mnie. Dowiedziałam się, że potrzebuję terapii. – roześmiałam się.
- Nie dokładnie mi o to chodziło. Mówili, że jesteś wolna, mimo tego że każdy chce cię mieć. I nikt nie wie, dlaczego tak jest, że w tym wieku jeszcze jesteś, jak to mówią – na rynku.
Roześmiałam się jeszcze bardziej.
- W takiej sytuacji, próbujesz mnie podrywać, czy mi się zdaje?
Phelps, parsknął śmiechem.
- Niezły mózg z ciebie. Przepraszam, dziwnie to zabrzmiało…
- Przynajmniej szczery jesteś. A chcesz wiedzieć dlaczego?
- No chcę, jak wyjdziemy stąd żywi, to zabłysnę.
- To chodzi o to że każdy chce mnie posiadać. Zwracam uwagę na słowo posiadać. Ja nie jestem dmuchana lalka, żeby mnie mieć. Ze mną można być, ale na pewno bez czasownika dzierżawczego. Zresztą, ja nie chcę się wiązać z nikim z pracy, jakoś mi to nie pasuje. Pasowałoby ci, jakby twoja laska, jakaś załóżmy – puszczalska – bo wiemy wszyscy, że wy, faceci, jesteście jacy jesteście, leciała z każdym w kimono z twojego otoczenia?
- No zabiłbym sukę.
- No widzisz. Ale niektóre nie laski, a kobiety mają klasę i tego nie robią. A wy – raz na jakiś czas każdemu odbije. Każdemu.
- A poza pracą?
- Nie mam życia poza pracą. Pracuję dużo, po godzinach trenuję, czasami jeżdżę na wieś żeby się trochę odprężyć. Nie mam kompletnie czasu na takie dyrdymały. W rodzinie, pewnie się śmieją ze mnie, ale mnie jakoś tak pasuje. Brak zmartwień – jeśli mam się o coś martwić, to o to, gdzie zostawić swojego psa, kiedy wyjeżdżam.
- Bardzo wygodne życie.
- A ja mam nadzieję, że nie uraziłam żadnej twojej laski, powiedzmy.
- Nie, nie uraziłaś. I nie odbija ci czasem z nudów?
- Cały czas mi odbija. – uśmiechnęłam się – A niby dlaczego dają mi tytuł anankastyka, bo nie chcę iść z nikim w kimono, choleryka, bo łatwo się denerwuję, flegmatyka – bo czasami mam czarny humor, osoby agresywnej – bo jeśli ktoś mnie obraża, to ponoszą mnie nerwy. Mówią też że jestem euforyczna i neurotyczna, ale dla mnie to chyba dwa przeciwstawne określenia.
- Nie, nie są przeciwstawne. Że euforyczna jesteś, to zauważyłem, ale neurotyczna, nie.
- Dlaczego uważasz, że jestem euforyczna.
- Bo ponoszą cię emocje. To z tym karabinem, te ucieczki na akcji. Trzymasz je na bardzo luźnej wodzy. Niejako nimi kontrolujesz, i zazwyczaj się pewnie wykaraskasz z nieodpowiedniej sytuacji, ale tak naprawdę, to  chyba dzięki twoim umiejętnościom, sprytowi i sile możesz zawdzięczać.
- I co mam zrobić, żeby te emocje trzymać krócej?
- Nic. Raczej to taki typ człowieka, cecha niewymazywana.
- Mnie to jeszcze mówią, że mentalnie to jeszcze mam 19 lat.
- No może i tak. Nie wydoroślałaś, bo nie masz okazji do tego, aby to pokazać. Pracujesz, zabijasz, siedzisz w domu i opiekujesz się psem. Nic nadzwyczajnego ani dojrzałego. Po prostu żyjesz najłatwiej jak się da. Nie  zwyciężasz problemów, bo ich nie masz.
- Bardzo ciekawie mówisz!
- Nie sądzę. Po prostu wnioskuję z tego co powiedziałaś.
- A dlaczego siedzisz i na krześle i gapisz się w przestrzeń? Zamiast spać?
- Musiałem pilnować drzwi, żeby kogoś nam nie zabrali w międzyczasie.
- Taaa.
- No i ciebie, żeby ci jakaś żyłka w głowie nie pękła. Bo widzę, że masz wiele pomysłów na ucieczkę.
- Bo lubię uciekać z więzienia.
- Byłaś w więzieniu?
- A to raz? Ale zawsze niesłusznie, albo niekoniecznie słusznie.
- Czyli?
- Bywało tak, że siedziałam za coś, czego nie zrobiłam i to jest niesłusznie, a bywało tak, że ktoś mnie popuścił do zrobienia czegoś, czego mi nie wolno, i to jest niekoniecznie słusznie.
- Ale winy swojej nie wypatrujesz w tym niekoniecznie słusznie?
- Skoro ktoś świadomie wyzywa mnie do walki, po wcześniejszym obrażaniu…
- To sama jesteś sobie winna. Jesteś w pełni winna.
- Dlaczego?
- Nie utrzymałaś emocji. Poniosło cię, zamiast tego – mogłaś coś sensownego odpowiedzieć i nie dać się głupim wyzywkom. To jest właśnie cecha niedojrzałej osoby. Ale i tamta osoba zdaje się być jeszcze bardziej niedojrzała. Wykorzystała twoją słabość, i na pewno miała z tego niezły ubaw. Jeśli byś odpowiedziała na przykład słowem, byłaby zawiedziona, a ty nie siedziałabyś w pierdlu. Dałaś się podpuścić. Trochę infantylna jesteś.
- Tak też mi mówią. Nigdy nie patrzyłam na takie sytuacje z tej strony.
- No w końcu jesteś niedojrzała, nie?
- I to co mówisz, świadczy o tym, jaki jesteś dojrzały?
- Tak. Ale w tym fachu, potrzeba i dojrzałych i świrów, którzy będą wykonywać zadania. Z dużą domieszką adrenaliny, świry zrobią niemal wszystko, bo dojrzali ich podpuszczą. Jesteś marionetką, dajesz się wykorzystywać.
- To daje do myślenia.
- Masz motywację, żeby się zmienić, ale wątpię czy uda ci się chociaż trochę, bo to jest twój temperament. Nikt ci tego nie mówi?
- Że jestem gorącokrwista.
- Tak, czyli nie wiesz, co znaczy zachować zimną krew. To tak trochę, jak z koniem. Zimnokrwisty, jest ciężki, duży, ospały, ale mądry i nie boi się byle niczego. Nie ponoszą go emocje, daje się trochę zdominować, i jest normalny w kontaktach z ludźmi. Gorącokrwisty jest przeładowany energią, skacze w każde strony, rzuca się na wszystkich, ale wystarczy jakiś szmer i się przestraszy. Są lekkie i żywe, ale głupie i niby nie boją się wszystkiego, jednak bardzo łatwo przepłoszyć takie zwierzę. Może być wręcz aspołeczny, i powinien się trzymać z daleka od innych, bo robi im krzywdę. I ty tak robisz. Jesteś przeładowana energią, bo uprawiasz bardzo dużo sportów, skaczesz we wszystkie strony, bo jesteś euforyczna, rzucasz się na wszystkich bo jesteś nerwowa, jesteś żywa i lekka, o tym że głupia jesteś, to nie będę mówił, bo cię dobrze nie znam. Niby nie boisz się niczego. A tak naprawdę, to boisz się tego że umrzesz i ktoś będzie płakał. Tego nie chcesz. Dlatego robisz się aspołeczna i nie chcesz robić nikomu krzywdy. A ten szmer to właśnie to czego się boisz. Uciekasz, kiedy pojawia się szansa, że ktoś cię polubi, bo nie chcesz, żeby było przykro, gdy zginiesz. A masz do tego, w tej pracy, silne predyspozycje…


TYDZIEŃ 2, 13.11 – 20.11

Jest coraz gorzej. Codziennie wloką nas na głupie przesłuchania – mnie i Cornela. Chcą, abyśmy uczyli Talibów. Za każdym razem odmawiamy, za co jesteśmy coraz gorzej bici. My to jednak nic. Resztę wyciągają na miejscowy rynek, i ludzie szydzą z nich, opluwając, rzucając czymś, a nawet załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. To jest masakra. Potem dają im zimną wodę do umycia się i szare mydło, które nielepiej pachnie. Zatruwają swój zapach czymś benzyno podobnym, lub domestosem, bo mówią, że wolą walić chemią niż tym, czym obrywają na mieście. Trzy osoby już się załamały tym, a my nadal dostajemy po mordzie, dzień w dzień.
Rano, o wschodzie słońca, wloką nas na podwórko i zmuszają do modłów. Ja wtedy zawsze wstaję i śpiewam ‘Gdy strumyk płynie z wolna’. Za to też dostaję. Po pewnym czasie, woleliśmy dostać w mordę, i śpiewać o strumyku, niż nie dostać w mordę i walić czołem o ziemię. Strasznie ich to denerwuje. Tak robimy za każdymi modłami. Potem, każdą nam jeść jakieś ziemniaki z jakąś dziwną herbatą. Następnie każdy idzie na mordobicie, na 8 h, potem można się umyć zimną wodą ze studni i kolejna porcja ziemniaków. Coraz mniejsza. Podobno liczą na jakiś okup za nas, i zagłodzą nas, jeśli go nie otrzymają. Zrobili nam nawet kilka zdjęć, po takim porządnym mordobiciu, i wysłali gdzieś tam na Youtuba. Hastings mówi, że tak długo nie pociągniemy, bo i tak, albo nas zagłodzą, albo zabiją. I że nie chcą okupu za dowódców, tylko za tych szeregowców, a my jesteśmy nie do odbicia, bo chcą od nas te nauki. Jak dla mnie

I to porządnie.
Te zarośnięte lamy nadal chcą nas nawracać. Już nie dają mi czadoru, bo ich raz obrzuciłam butem. Raz zabrali nas do jakiegoś zakładu pseudodentystycznego i pobierali odciski szczęki. Po co, nie wiem. Cornel mówi że coś knują.

Dwa dni potem, już się dowiedzieliśmy co. Wepchnęli nas do jakiegoś samochodu, jednocześnie nagrywając nas. Potem przywieźli jakieś zwłoki w podobnych mundurach do naszych i podpalili. Wszystko nagrali. Potem jeden powiedział, że już nas nie będą szukać. Pod koniec tygodnia, rzeczywiście – ucichły śmigłowce i myśliwce. To zdawał się być koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz