- Co? Dlaczego?!
- KURWA, JA PIERDOLE MAĆ! – ryknęłam,
cała czerwona. – Zabawialiście się wczoraj w gabinecie?
- … ee skąd wiesz?
- KURWA! Robiłaś mu loda?
- De… Deszczu, skąd ty…
- ROBIŁAŚ, CZY NIE?!
- … no …
- KURWA! KURWA, KURWA, KURWA MAAAAAĆ! –
darłam się, aż zwróciłam uwagę wszystkich przechodzących.
Baśka zarwała ostrego burola, bo wszyscy oficerowie słyszeli naszą
pełną napięcia rozmowę, ja natomiast klęłam pod nosem i
myślałam. CO ZROBIĆ.
Wyszłam z Alei z dymem. Już
wiedziałam gdzie iść, ach – sam Klimczuk mi nakazał.
Do księcia.
Przeszłam cały budynek, by dostać się
do kaplicy, gdzie dowiedziałam się, że książe jest w kancelarii.
Lekko podenerwowana, zmierzałam w kierunku gabinetu księciunia,
rozmyślając, co ja mu powiem. Będzie wstyd, oj niczym Fassbender we Wstydzie.
Książe siedział, po swojszemu
ubrany, w pokoju urządzonym, jak to kancelaria, w stylu
antykwariackim. Antyk i wariat. Niepewnie przekroczyłam próg,
pukając do barokowo wykończonych drzwi.
- Szczęść Boże, książe. –
bąknęłam cicho.
- O proszę, mażor Deszcz, we własnyj
osobje! (hehe taka starożytna mowa)
- Tsaa… - mruknęłam, zdejmując
furaż.
- Aż to co toż się stalo, że sama
mażoryna mnie odwiedza, choć i nie ma do tego zwyczaju? Siadajże,
acz, co tam stoisz w progu, jak chlopi!
- Bo, księciuniu, sprawek paru
narobiłam, i ja w niezręcznej…
- To ma być spowiedź, ta sytuacyja?
- Chyba tak.
Książe spojrzał się na mnie jakoś
tak dziwacznie, wyciągnął stułę, aby dopełnić formalności i
oparł się na biurku, z lekka przypominającym komodę prezydenta
Stanów Zjednoczonych.
- No to… mówże dziecko.
Westchnęłam, spojrzałam na drzwi,
które były lekko uchylone, wstałam, zamknęłam je i usiadłam
znów w tym wygodnym fotelu. Książe patrzał tymi swoimi starawymi
oczyma na to co wyprawiam i jego twarz zaorały zmarszczki uśmiechu.
- Cóżeś nabroila, a?
- Bo widzisz, księciuniu… ty wiesz
że ja przykład osoby cnotliwej.
- Ach, znawszy twe występki, uważam
że nie do końca, ależ mów dalej…
- Nie no, wiem że zawodowo jestem chuja cnotliwa... Przepraszam. Chodziło mi o taką, co o swoją godność dba. Kobiecą godność.
- A, tak. Wszyscy o tym wiedzą, mimo
iż nie powinienem słuchać jadalnianych mleń ozorem. Więc,
rozumiem, że to w tym tkwi szkopuł, a?
- Tak, i pomijając te jak zwykle,
zabójstwa, to chyba coś, z czym się noszę od dawna i nie miałam
odwagi przyjść. Być może i czasu… lecz generał jak się
dowiedział… no cóż.
- To co cię tak trapi?
- Jest tak… był sobie pewien gość.
Nie będę gadać, co i jak, bo jeśli siedzisz na stołówce, to
wiesz. Rzecz tkwi w tym, że myślałam, że to ten odpowiedni. I
dałam się ponieść.
- Cóż dziwnego w noszeniu?
- Eek, nie w tym sensie. Tu chodzi o
to… noo… yhm… księciuniu, wiesz…
- Współżycie?
- …? … aach tak. Właśnie, dobrze
to żeś ubrał w słowa.
- Z tym się nosisz, znaczy że jesteś
w…
- NIE! Nie w tym sensie się nosić.
- Pozamałżeńskie?
- Jak po rękach widać, jak
najbardziej.
- To ciężki grzech, dałaś się
skusić.
- Wiem.
- I domyślam się, że celem nie była
prokreacja?
- Absolutnie, moim nie.
- I były ku temu… środki?
- Były, chyba były.
- Ten nowoczesny świat zaciera
prawdziwe wartości… kiedy ja byl w twoim wieku, to wszystko
dopiero mialo się ku początkowi… Teraz jest to tak
rozpowszechnione, że nikt tego nie uważa za żadne przekroczenie.
Dobrze że z z tym przychodzisz, Mażorze, bo co znam tyle, tyle
osób, tak nikt się z tym nie bawi, jak ty. Jak na mordercę, masz
krztę sumienia.
- Żadne mi to pocieszenie, kiedy ja
tego tak połowicznie żałuję.
- Polowicznie? A cóż to ma znaczyć?
- To, że to nie było takie złe, z
pobudek wiesz jakich. Ale z drugiej strony, niedozwolone… co ja
gadam?! Powinnam żałować, jak skur… przepraszam.
- To coś jeszcze?
- Taa… taka dręcząca sprawa.
Oskarżyłam kogoś o coś czego nie zro… To też słyszałeś na
stołówce.
- Mażorze, ja nie jest doradca w tych
sprawach doswiadczony, ale mogę powiedzieć ci jedno. Jeśli możesz,
przeproś…
I tak pojechałam do San Francisco.
iedy wysiadłam z taksówki na Pine
Street, zdałam sobie sprawę, co ja robię. Myślałam o tym, co
stało się niedawno z Jakubem. Zimny deszcz lał się na moją
głowę, spoglądałam na tę starą kamienicę, szkoły tańca.
Bezceremonialnie weszłam na klatkę.
W tym mieszkaniu, gdzie wyżej
wymieniona szkoła się mieściła, drzwi były uchylone. Weszłam,
nieco przerażona, ze względu na Włochów, ale uspokoiłam się,
widząc siedzącą przy fortepianie Rudą, przeglądającą jakieś
papiery.
- The school is closed,
we’re sorry… Szkoła jest zamknięta, przykro mi... - wymamrotała, słysząc kroki.
- I’m here to meet your
brother. Jestem tu by spotkać się z twoim bratem.
Natychmiast się odwróciła i zamarła,
potem znów się zdenerwowała. Skądś znam ten spazmatyczny krzyk
zniesmaczenia, widać wszystko zostaje w rodzinie.
- You, here? Ty tutaj? – zapytała,
niedowierzając. – Ugh. For what? Ugh. Po co?
- I must talk with him. Muszę z nim pogadać.
- Yeah, conversation it’s
the last thing that he want to do. Especially with you. Tak, rozmowa to ostatnia rzecz którą chciałby robić. Zwłaszcza rozmowa z tobą.
- I’m not here to argue
with you, just for him. Nie jestem tutaj po to by kłócić się z tobą, tylko dla niego.
- Nah, you don’t wanna,
believe me. Ech, nie chcesz, uwierz mi.
- … something’s
happened? ...coś się stało?
- Meh, yeah. You happened.
I don’t want to know, what he did, don’t try to tell me… Ech, tak. Ty się stałaś. Nie chcę wiedzieć co zrobił, nie próbuj mi mówić...
- I’m not. Nie próbuję.
- …yeah. But it’s one
thing that you should know. He’s sick. ...tak. Ale jest jedna rzecz o której powinnaś wiedzieć. Jest chory.
- Just nothing, I want to
see with him. To nic. Chcę się z nim zobaczyć.
- … that’s not ill. To nie przeziębienie.
- What? HIV or sepsa? A co? HIV, sepsa?
- … mental. Psychika.
- Oh, I know. He has a
kind of mania. Nymphomania. O, tak, wiem. Ma jakąś manię. Nimfomanię.
- … I didn’t know
this. But I know only one thing. I can’t describe it. Just see. ... tego nie wiedziałam. Ale wiem jedno. Nie umiem tego opisać. Tylko spójrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz