4:00 rano.
Ja pitolę. Usnęłam szybko, obudziłam się po trzeciej. Przekręcam się w boku na
bok i ni w cholerę, nie mogę zmrużyć oka.
Durne
ptaszory już od samego rana gruchają, że aż ucho krwawi… jak ja nienawidzę
gołębi… obsrane wszystkie balustrady, poręcz – ha! Żeby jeszcze tego było mało
– pozakładałam gwoździe – raz – że dostałam od spółdzielni parę upomnień co do
tego, dwa – że gołębie na to nie idą, za to ja tak – nie liczę, ile razy
wyszłam na balkon, rześko się przeciągając i opierając… no właśnie. Sopranowy
pisk „żesz kurwa!”, słyszało wielu moich sąsiadów z bloku. A w wersji
przedgwoździowej, było podobnie, tylko z dodatkiem „jebane zasrane gołębie!”.
Przynajmniej
na głosie zaoszczędziłam.
Pacłam w
poduszkę z nadzieją, że nie usłyszę tych niedojebanych słowików, niestety – przeliczyłam się.
Spojrzałam od niechcenia na telefon, gdzie zarejestrowano nieodebrane
połączenia, plus jakaś wiadomość… Ray, tego się można było spodziewać.
Ziewnęłam
znudzona, poinformowana jednocześnie, że za dwie godziny, kilka godzin temu
mają odprawę… Znając standardy linii lotniczych, to za pół dnia, a może i na
wieczór dopiero będą… przygotuję się, jak wstanę, a teraz nie wstanę, bo nie
pora…
Jakąś
godzinę potem, samo mi się zasnęło… Kiedy się obudziłam, zerknęłam znudzona na
okno, gdzie słońce było w podobnej, może trochę wyższej pozycji, a ludzie
krzątali się pod blokiem. Nie byłoby nic w tym dziwnego, bo na moje oko była
jakaś szósta lub siódma, gdyby nie fakt, że nie wsiadali do samochodów, tylko z
nich wychodzili (!).
Zerwałam się
niczym dziki ogier na widok kobyły, co przypłaciłam bólem szwów, ale to nic, ja
chcę zegarek!
Zaczęłam
macać całe łóżko, w poszukiwaniu mojego debilnego srajfona, który jak zwykle,
gdzieś gdy niepotrzebny, wala się pod nogami, tak kiedy potrzebuję go kurna jak
ryba wody, schował się kurna w pościeli. Żesz ja pitolę.
Znalazł się.
Uwaaagaaaa… karwasz twarz. Już po panoramie[1]… ale… chyba jeszcze ich
nie ma. Mimo wszystko – trzeba wstać.
Podniosłam
się leniwie, rozczochrana, z jakichś spodenkach reprezentacji Serbii w piłce
ręcznej i podkoszulku „Aye right, yer head's a marley” (irl. Mam wątpliwości co do twojego rozsądku), z zamiarem odpalenia papierosa w
oknie kuchennym. Zgarnęłam więc po drodze Davidoffy i zapalniczkę, już
wyciągnęłam jednego, wpakowałam sobie do ust i otworzyłam drzwi. Mogłam tego
nie robić.
Moim oczom
ukazała się starsza pani, wypiękniona jak Jane Fonda, bez botoksu, chociaż jej
i tak by nic to nie dało. Brązowo-toffi włosy i baaardzo mocny makijaż, a’la
pani Seagal z Chicago, bladoróżowa garsonka, torebeczka kopertuffka i
pantofelki na platformie. Wszystko to, miało formę jakieś podstarzałej Pameli
Anderson. Aż mi papieros z ust wyleciał.
Jąkając się,
wymamrotałam jakieś tam dzień dobry, i podeszłam bliżej, do wyraźnie
poirytowanej pani Fonda. Skrzywiła usta w kolorze bezguścianej szminki rodem z
Glamoura lat 50 tych i zmarszczyła wydepilowane, wymalowane brwi. Nie
odpowiedziała nic.
W
międzyczasie do mieszkania wszedł Ray z tobołami tej wyżej wymienionej, bo nie
sądzę, aby Ray gustował w pikowanych, morelowych walizeczkach z kokardką. Za
nim wbiegł mały west[2], piskliwie szczekając. W
porównaniu do mojego Doktorka, wyglądał jak wypierdek psa, a nie pies. W
dodatku z kokardką. To małe coś podbiegło do mnie i ugryzło mnie w kostkę, na
co mruknęłam z dezaprobatą i strzepałam to gówienko z nogi. Oczywiście ten
fakt, nie mógł obejść się bez prymitywnego krzyku o molestowaniu jej
prześlicznej ‘Tussy’ wydanego przez właścicielkę. Wrogo spojrzałam na Ray’a,
świadka całej sytuacji, który nawet słowem nie napomknął, że to nie ja ugryzłam
tego zwierza – a fuj! – tylko zwierz.
Odłożyłam
fajki i podwinęłam lekko zbroczoną skarpetę. Pomyślałam – super. Kulejąc,
poszłam do łazienki, i woda utlenioną obmyłam miejsce ugryzienia, a w tym
czasie, wpadło mi do głowy, że ten piesek to chyba powinien się Pussy nazywać a
nie Tussy, bo ta pani, to chyba tak dba o tego pieska, jak i o swoją… dobra,
nie powiedziałam tego.
Zamknęłam
drzwi i ubrałam się w coś, byle nie tę fajansiarską piżamę. Za chwilę wyszłam i
zorientowałam się, że Pani w Bladoróżowym uważa, że duża sypialnia należy się
jej i jej Tussy, bo jest ich dwie. Ray z lekka roześmiał się i powiedział, że
on nie ma nic przeciwko, ale nie wie, co na to ja. A ja padłam w ryk
wewnętrzny, jak zobaczyłam to białe ścierwo w mojej świeżo wypranej pościeli.
Zagotowałam się.
Pani w
Bladoróżowym w dalszym ciągu mówiła, że ma dużo rzeczy ze sobą, a Ray jest
mężczyzną i nie potrzebuje takiej dużej strefy do pomieszkiwania… Mi chyba już
leciała piana z pyska, i miałam już ryknąc jak lew, albo szczeknąc jak
bernardyn, lecz jedyne co mi wyszło, a wyszło z opanowania, to tylko skromne
złożenie rąk i ckliwe zwrócenie uwagi – ugh, heloooł, ja też tutaj mieszkam?
Pani
spojrzała krytycznie na mnie i na Wysokiego.
- You’re
livin’ together? Mieszkacie ze sobą? – zapytała, patrząc w przestrzeń, i palcami wskazując w nasze
strony. Wysoki spurpurowiał.
- In one flat… W jednym mieszkaniu. - odparł.
- Good to hear that
not in the same bed… Dobrze słyszeć że nie w tym samym łóżku. - powiedziała do mnie, tylko do mnie, patrząc do mnie,
bezczelnie gapiąc się na mnie. A
ja wyglądałam jak Kapitan Bomba z tym jednym zębem. – I understand, that you
will find something to sleep separate, I'm going to this lovely bedroom, I’m very
tired, honey, could you take these packages and pick them up to my room? Rozumiem, że znajdziecie sobie coś do spania osobno. Ja idę do tej uroczej sypialni, jestem zmęczona pysiu, mógłbyś wziąć te pakunku i zanieść je do mojego pokoju?
Stałam
niewzruszona w jednym miejscu, w jednej pozie i z jedną miną przez dobre kilka
minut. Gdy wrócił Ray, popatrzył na mnie, stanął naprzeciw, chciał coś
powiedzieć, lecz skutecznie przerwałam to dłonią podniesioną w górę. Westchnął
krótko, a całe to szczęśliwe pięć minut ciszy za poległą sypialnię, przerwała
Pani, pytając mnie – o wreszcie, nie wyraziła się bezosobowo – o której
kolacja. Rozluźniłam się , uśmiechnęłam sztucznie, i powiedziałam, że zawołam.
Zniesmaczyła się i wróciła do pokoju. Gdy tylko zamknęła drzwi, moja mina
powróciła do stadium poprzedniego. Obróciłam się na pięcie i poszłam do kuchni,
żeby Pani mogła coś zjeść. Spojrzałam po lodówce, wyciągnęłam jakiegoś dobrego
łososia, i zabrałam się za robienie sałatki. Ray stanął za mną.
- Nobody said that will be easy… Nikt nie powiedział że będzie łatwo...
- Pardon, girl, when you will do
something to eat? Przepraszam dziewczynko, kiedy zrobisz coś do jedzenia? – przedrzeźniłam Panią.
- Very funny. Bardzo śmieszne.
- Pardon, girl, when you bring me
some soft toilet paper, I won’t wipe my bottom by this harsh journal. Przepraszam dziewczynko, kiedy przyniesiesz mi jakiś mięciutki papier toaletowy, bo nie podetrę się tą szorstką gazetą?
- Mhm, mhm… - roześmiał się. – Let’s
think about where we will go to sleep? Pomyślmy nad tym gdzie pójdziemy spać?
- It’s simple. To proste. – parsknęłam. – Me,
bed, you... Ja, łóżko, ty...
- Uhh…
yesss… Ach, tak!
- On sofa. ... na sofie. –
roześmiałam się. – Do not touch! Nie dotykać! – burknęłam z ukraińskim akcentem.
- She’s going to sleep on eight
o’clock. Don’t worry, she won’t look under your quilt… Ona chodzi spać o ósmej. Nie martw się, nie będzie ci zaglądać pod kołdrę...
- Whoah, babe. Pardon, garcon, she
told’ya that we must sleep se-pa-rate. Łoł, kotku. Przepraszam chłopcze, ale powiedziała że musimy spać o-so-bno.
- … I’ll be missing you … I will
come to you, you’ll see… Będę za tobą tęsknił... Przyjdę do ciebie, zobaczysz...
- Listen. I don’t want to do it,
like you don’t want. But there’s one point – that will be my guilty, because
I’m this foreigner, and it’ll be – pardon, girl, I think that you took off your
clothes and invited him, playing games… Słuchaj. Nie chcę tego robić, jak i ty tego nie chcesz. Ale tu jest jedna mała rzecz - to będzie moja wina, bo to ja jestem ta obca, i to ja będę - wybacz dziewczynko, myślę że zdjęłaś ciuchy i zaprosiłaś go, grając w gierki...
- For me, you can wear nothing. Dla mnie możesz nic nie ubierać.
- For me, I don’t want to argue with
this… mademoiselle. Dla mnie, to nie chcę się kłócić z tą... panią.
Skończyłam
sałatkę, wcisnęłam Ray’owi talerze i poszłam pościelić sobie inne łóżko. W tej
samej chwili weszła Pani i zasiadła do kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz