Chanka

Chanka

piątek, 28 listopada 2014

0 FUCKS GIVEN

4:00 rano. Ja pitolę. Usnęłam szybko, obudziłam się po trzeciej. Przekręcam się w boku na bok i ni w cholerę, nie mogę zmrużyć oka.
Durne ptaszory już od samego rana gruchają, że aż ucho krwawi… jak ja nienawidzę gołębi… obsrane wszystkie balustrady, poręcz – ha! Żeby jeszcze tego było mało – pozakładałam gwoździe – raz – że dostałam od spółdzielni parę upomnień co do tego, dwa – że gołębie na to nie idą, za to ja tak – nie liczę, ile razy wyszłam na balkon, rześko się przeciągając i opierając… no właśnie. Sopranowy pisk „żesz kurwa!”, słyszało wielu moich sąsiadów z bloku. A w wersji przedgwoździowej, było podobnie, tylko z dodatkiem „jebane zasrane gołębie!”.
Przynajmniej na głosie zaoszczędziłam.
Pacłam w poduszkę z nadzieją, że nie usłyszę tych niedojebanych słowików, niestety – przeliczyłam się. Spojrzałam od niechcenia na telefon, gdzie zarejestrowano nieodebrane połączenia, plus jakaś wiadomość… Ray, tego się można było spodziewać.
Ziewnęłam znudzona, poinformowana jednocześnie, że za dwie godziny, kilka godzin temu mają odprawę… Znając standardy linii lotniczych, to za pół dnia, a może i na wieczór dopiero będą… przygotuję się, jak wstanę, a teraz nie wstanę, bo nie pora…
Jakąś godzinę potem, samo mi się zasnęło… Kiedy się obudziłam, zerknęłam znudzona na okno, gdzie słońce było w podobnej, może trochę wyższej pozycji, a ludzie krzątali się pod blokiem. Nie byłoby nic w tym dziwnego, bo na moje oko była jakaś szósta lub siódma, gdyby nie fakt, że nie wsiadali do samochodów, tylko z nich wychodzili (!).
Zerwałam się niczym dziki ogier na widok kobyły, co przypłaciłam bólem szwów, ale to nic, ja chcę zegarek!
Zaczęłam macać całe łóżko, w poszukiwaniu mojego debilnego srajfona, który jak zwykle, gdzieś gdy niepotrzebny, wala się pod nogami, tak kiedy potrzebuję go kurna jak ryba wody, schował się kurna w pościeli. Żesz ja pitolę.
Znalazł się. Uwaaagaaaa… karwasz twarz. Już po panoramie[1]… ale… chyba jeszcze ich nie ma. Mimo wszystko – trzeba wstać.
Podniosłam się leniwie, rozczochrana, z jakichś spodenkach reprezentacji Serbii w piłce ręcznej i podkoszulku „Aye right, yer head's a marley” (irl. Mam wątpliwości co do twojego rozsądku), z zamiarem odpalenia papierosa w oknie kuchennym. Zgarnęłam więc po drodze Davidoffy i zapalniczkę, już wyciągnęłam jednego, wpakowałam sobie do ust i otworzyłam drzwi. Mogłam tego nie robić.
Moim oczom ukazała się starsza pani, wypiękniona jak Jane Fonda, bez botoksu, chociaż jej i tak by nic to nie dało. Brązowo-toffi włosy i baaardzo mocny makijaż, a’la pani Seagal z Chicago, bladoróżowa garsonka, torebeczka kopertuffka i pantofelki na platformie. Wszystko to, miało formę jakieś podstarzałej Pameli Anderson. Aż mi papieros z ust wyleciał.
Jąkając się, wymamrotałam jakieś tam dzień dobry, i podeszłam bliżej, do wyraźnie poirytowanej pani Fonda. Skrzywiła usta w kolorze bezguścianej szminki rodem z Glamoura lat 50 tych i zmarszczyła wydepilowane, wymalowane brwi. Nie odpowiedziała nic.
W międzyczasie do mieszkania wszedł Ray z tobołami tej wyżej wymienionej, bo nie sądzę, aby Ray gustował w pikowanych, morelowych walizeczkach z kokardką. Za nim wbiegł mały west[2], piskliwie szczekając. W porównaniu do mojego Doktorka, wyglądał jak wypierdek psa, a nie pies. W dodatku z kokardką. To małe coś podbiegło do mnie i ugryzło mnie w kostkę, na co mruknęłam z dezaprobatą i strzepałam to gówienko z nogi. Oczywiście ten fakt, nie mógł obejść się bez prymitywnego krzyku o molestowaniu jej prześlicznej ‘Tussy’ wydanego przez właścicielkę. Wrogo spojrzałam na Ray’a, świadka całej sytuacji, który nawet słowem nie napomknął, że to nie ja ugryzłam tego zwierza – a fuj! – tylko zwierz.
Odłożyłam fajki i podwinęłam lekko zbroczoną skarpetę. Pomyślałam – super. Kulejąc, poszłam do łazienki, i woda utlenioną obmyłam miejsce ugryzienia, a w tym czasie, wpadło mi do głowy, że ten piesek to chyba powinien się Pussy nazywać a nie Tussy, bo ta pani, to chyba tak dba o tego pieska, jak i o swoją… dobra, nie powiedziałam tego.
Zamknęłam drzwi i ubrałam się w coś, byle nie tę fajansiarską piżamę. Za chwilę wyszłam i zorientowałam się, że Pani w Bladoróżowym uważa, że duża sypialnia należy się jej i jej Tussy, bo jest ich dwie. Ray z lekka roześmiał się i powiedział, że on nie ma nic przeciwko, ale nie wie, co na to ja. A ja padłam w ryk wewnętrzny, jak zobaczyłam to białe ścierwo w mojej świeżo wypranej pościeli. Zagotowałam się.
Pani w Bladoróżowym w dalszym ciągu mówiła, że ma dużo rzeczy ze sobą, a Ray jest mężczyzną i nie potrzebuje takiej dużej strefy do pomieszkiwania… Mi chyba już leciała piana z pyska, i miałam już ryknąc jak lew, albo szczeknąc jak bernardyn, lecz jedyne co mi wyszło, a wyszło z opanowania, to tylko skromne złożenie rąk i ckliwe zwrócenie uwagi – ugh, heloooł, ja też tutaj mieszkam?
Pani spojrzała krytycznie na mnie i na Wysokiego.
- You’re livin’ together? Mieszkacie ze sobą? – zapytała, patrząc w przestrzeń, i palcami wskazując w nasze strony. Wysoki spurpurowiał.
- In one flat… W jednym mieszkaniu. - odparł.
- Good to hear that not in the same bed… Dobrze słyszeć że nie w tym samym łóżku. - powiedziała do mnie, tylko do mnie, patrząc do mnie, bezczelnie gapiąc się na mnie. A ja wyglądałam jak Kapitan Bomba z tym jednym zębem. – I understand, that you will find something to sleep separate, I'm going to this lovely bedroom, I’m very tired, honey, could you take these packages and pick them up to my room? Rozumiem, że znajdziecie sobie coś do spania osobno. Ja idę do tej uroczej sypialni, jestem zmęczona pysiu, mógłbyś wziąć te pakunku i zanieść je do mojego pokoju?
Stałam niewzruszona w jednym miejscu, w jednej pozie i z jedną miną przez dobre kilka minut. Gdy wrócił Ray, popatrzył na mnie, stanął naprzeciw, chciał coś powiedzieć, lecz skutecznie przerwałam to dłonią podniesioną w górę. Westchnął krótko, a całe to szczęśliwe pięć minut ciszy za poległą sypialnię, przerwała Pani, pytając mnie – o wreszcie, nie wyraziła się bezosobowo – o której kolacja. Rozluźniłam się , uśmiechnęłam sztucznie, i powiedziałam, że zawołam. Zniesmaczyła się i wróciła do pokoju. Gdy tylko zamknęła drzwi, moja mina powróciła do stadium poprzedniego. Obróciłam się na pięcie i poszłam do kuchni, żeby Pani mogła coś zjeść. Spojrzałam po lodówce, wyciągnęłam jakiegoś dobrego łososia, i zabrałam się za robienie sałatki. Ray stanął za mną.
- Nobody said that will be easy… Nikt nie powiedział że będzie łatwo...
- Pardon, girl, when you will do something to eat? Przepraszam dziewczynko, kiedy zrobisz coś do jedzenia? – przedrzeźniłam Panią.
- Very funny. Bardzo śmieszne.
- Pardon, girl, when you bring me some soft toilet paper, I won’t wipe my bottom by this harsh journal. Przepraszam dziewczynko, kiedy przyniesiesz mi jakiś mięciutki papier toaletowy, bo nie podetrę się tą szorstką gazetą?
- Mhm, mhm… - roześmiał się. – Let’s think about where we will go to sleep? Pomyślmy nad tym gdzie pójdziemy spać?
- It’s simple. To proste. – parsknęłam. – Me, bed, you... Ja, łóżko, ty...
- Uhh… yesss… Ach, tak!
- On sofa. ... na sofie. – roześmiałam się. – Do not touch! Nie dotykać! – burknęłam z ukraińskim akcentem.
- She’s going to sleep on eight o’clock. Don’t worry, she won’t look under your quilt… Ona chodzi spać o ósmej. Nie martw się, nie będzie ci zaglądać pod kołdrę...
- Whoah, babe. Pardon, garcon, she told’ya that we must sleep se-pa-rate. Łoł, kotku. Przepraszam chłopcze, ale powiedziała że musimy spać o-so-bno.
- … I’ll be missing you … I will come to you, you’ll see… Będę za tobą tęsknił... Przyjdę do ciebie, zobaczysz...
- Listen. I don’t want to do it, like you don’t want. But there’s one point – that will be my guilty, because I’m this foreigner, and it’ll be – pardon, girl, I think that you took off your clothes and invited him, playing games… Słuchaj. Nie chcę tego robić, jak i ty tego nie chcesz. Ale tu jest jedna mała rzecz - to będzie moja wina, bo to ja jestem ta obca, i to ja będę - wybacz dziewczynko, myślę że zdjęłaś ciuchy i zaprosiłaś go, grając w gierki...
- For me, you can wear nothing. Dla mnie możesz nic nie ubierać.
- For me, I don’t want to argue with this… mademoiselle. Dla mnie, to nie chcę się kłócić z tą... panią.
Skończyłam sałatkę, wcisnęłam Ray’owi talerze i poszłam pościelić sobie inne łóżko. W tej samej chwili weszła Pani i zasiadła do kolacji.



[1] Panorama jest o 18stej
[2] Taki mały biały york

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz