Chanka

Chanka

niedziela, 16 listopada 2014

Ad rem.

Deszczu mawia, że ciężkie to są walizki. Tak naprawdę, wtedy odczuła że nie tylko one. Że życie może być ciężkie. Można nie odczuwać tego ciężaru odcinając się od niego na wszelkie sposoby, które tak łatwo wychwycić w jej zachowaniu. Alkohol. Narkotyki. Znieczulica.

Podniesienie się z takiego dołu było trudne. Trudniejsze niż sądziła, chociaż początkowo nie chciała z niego wychodzić. Pomocne dłonie, zmiana nastawienia, celu w życiu i codziennych zajęć. Odcięcie się (na tyle ile to możliwe) od pracoholizmu.
Niestety (dla Deszcza) cały ten ciąg zdarzeń z finałem odcisnął piętno trwałe i źle się gojące. Opinia psychologa (wymuszona już przez władzę) położyła praktycznie całą "karierę". Z czynnego niemal robocopa zrobiła uziemiony samolot, który tylko pod pewnymi warunkami może wzbić się w powietrze.

I tak ciężko uwierzyć że to dopiero i aż 27 lat.

Tymczasem w Stanach.
Ray wyszedł z choroby psychicznej po tym, gdy Monique przełamała się, i zadzwoniła pod numer podany przez Whitakera, czyli Butcha. Starszy Cortez przyjechał jeszcze tej samej nocy, gdy Ray dostawał ataków już nie krzyków i nerwowych zachowań, a drgawek i piany. Wysłany do szpitala, pod czułą opieką ojca i siostry, doszedł do stanu z przed drgawek po około 4 miesiącach. Dramatyka Monique polegała na tym, że bała się pomóc bratu, a Enrique mógł mieć jakiś wpływ na niego, mimo tego, że ten z kolei nienawidził go całym sercem. Lecz jak sam powiedział Ray – musiał ugasić wszelkie uczucia. Dlatego przyjął ojca, gdy Annie, żona Cesara, przyznała się do tego, że ukrywała listy do Javiera i Monique przez cały czas.
Ray powrócił do swojego życia, trochę innego, bo już bez Włochów, a wraz z ojcem za pan brat. Nauczał dalej w szkole tańca, ale pewnego marcowego dnia…

Ray jak zwykle, około 14 zaczął kolejną lekcję tańca towarzyskiego, wraz z przygrywającą mu siostrą. Wcale nie czuł się tego dnia źle, wcale nie brał żadnych leków, gdy nagle, z kroku salsy wypadł, czując ostry ból w okolicy klatki piersiowej. Przystanął i skulił się, łapiąc się za pierś, wziął kilka głębokich oddechów. Zaniepokojona Monique podskoczyła i pobiegła w jego stronę, a kilku ludzi podeszło z pytaniem, czy wszystko w porządku. Ray wyprostował się po chwili i uśmiechnął się, uznając że wszystko jest w porządku. Tylko gdy wypowiedział te słowa, ból się jeszcze nasilił i zmusił go do jeszcze ściślejszego ugięcia. Podparł się na parapecie i z cierpieniem na twarzy, oddychał krótko i płytko. Jego siostra natychmiast pobiegła po telefon, a w międzyczasie on upadł na podłogę, powoli odpływając i tracąc przytomność.
Obudził się w szpitalu. Lekarz i Cortez zgodnie nie wiedzieli, co mogło być przyczyną takiego ataku. Żadna przyczyna somatyczna, nie była jego powodem… lecz jest jedna przyczyna, o której Cortez wiedział, ale nie chciał powiedzieć… Mówią na to zespół wdowiego serca, którego objawy w stu dziesięciu procentach pasują do przypadłości Ray’a… lecz Cortez nie chciał aby jego stan psychiczny znów się pogorszył, jak ogórek, który raz zakwaszony, już nigdy świeżym nie będzie.
Ray natomiast czuł, że coś się stało, i pilnie wypytywał ojca i Monique o każdego członka rodziny, czy wszystko jest w porządku. Miało to nawet charakter jakiejś manii. W pewnym momencie, gdy pozostał sam na sam z siostrą, zapytał jej, czy ojciec ukrywa przed nim chorobę wdów. Monique ani nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła. Ray natychmiast wstał i mimo gróźb siostry, poszedł do telefonu, i zadzwonił do Hewletta…


A w Polsce.
Deszczu prowadzi trochę niniejsze życie. Je, wypoczywa a nawet chodzi na zakupy. Właśnie jest w sklepie spożywczym…
Pieprzenie. Nie będę wam opowiadać przecież co kupuje. Po prostu kupuje. Przejdźmy do rzeczy…
W ostatniej alejce supermarketu Deszcz przeglądała jakieś zapoje. Całkowicie skupiona na tejże czynności, nie zauważyła znajomej sylwetki z jednej strony alei…
- How do you do? Co tam? – zapytał.
Deszczu z niedowierzaniem spojrzała na koniec. Zdenerwowana wbiła wzrok w Randalla.
- I said that I won’t leave it. Powiedziałem że tego tak nie zostawię. – uśmiechnął się. Odwróciła się I w tym samym momencie on strzelił jej w plecy. Zatrzymała oddech i wysoko westchnęła, patrząc na zakrwawioną dłoń, odbitą od rany, która przeszła na wylot. Dodał jeszcze w prawe ramię i to tam, aż dwa razy, gdy rzuciła w niego nożem, po czym zakończył, dwa razy strzelając w brzuch i uciekł.
Spojrzała na rany – każda opływała krwią, ciągle powiększając czarno czerwone plamy na ubraniach, koronkowej płóciennej bluzce i jasnych, szarych jeansach.
To już koniec.
Upadła, krztusząc się krwią, a w tej samej chwili, zbiegli się klienci i ochroniarz. Plama na parkiecie rozpływała się, a Deszcz w dalszym ciągu miała w ustach krew napływającą z płuc. Obróciła głowę podtrzymywaną rękami ochroniarza, krzyczącego, aby ktoś dzwonił po karetkę. Próbowała mówić, lecz nic z tego nie wychodziło…

Patrzyłam we wszystkie strony, na ich wszystkich. Wtedy zobaczyłam Ray’a stojącego przy półce z azaliami. Wyciągnęłam w jego rękę stronę, moje serce, choć już długo nie pobije, nadal należało do niego.
NĘDZNA KURWO.
Stał tam i widziałam, jak podchodził, lecz gdy przymknęłam na chwilę oczy, zniknął. Ochroniarz nadal mówił, abym nie zamykała oczu, że nie jest źle, że to tylko postrzał, on się na tym zna… a ja wiem. Wiem, że to te punktowane najwyżej miejsca, jak w pierdolonej Familiadzie, z tym że familiadzie dla zabójców. W duchu chciałam, aby Ray był teraz przy mnie, aby dotknął moich dłoni jak wtedy w San Francisco, i przytulił, gładząc mnie po twarzy… To była moja ostatnia wola, i niemożliwa do spełnienia.
GOŃ SIĘ SUKO.
Gdy usłyszałam dźwięki karetki, ludzie skończyli tamować rany, które się dało. W myślach w dalszym ciągu przebłyskiwały mi się wspaniałe wspomnienia z romansu z Ray’em. Dlaczego ja tak łatwo odpuściłam? Teraz nie czas na pytania. Już za późno. Umieram teraz ciałem, bo duchem umarłam rok temu.
MASZ COŚ NIE TAK Z DUPĄ.
Wszyscy coś krzyczeli, jakaś baba płakała i zakrywała komuś oczy. Aż tak strasznie wyglądałam?
Gdy wynieśli mnie na ulicę, ludzie oniemieli. Wszyscy chyba usłyszeli strzały… jest policja, pogotowie… lecz dla mnie jest za późno.
W karetce powoli mdlałam, i przestałam już myślec. Zdałam sobie sprawę, że całe życie przemknęło mi pomiędzy palcami. Mogłabym być szczęśliwa u boku Ray’a… a teraz umieram w samotności.
KOŁEK OSINOWY.
Tak kończą zdemoralizowani mordercy… I chyba tak powinni, teraz zamieniliśmy się miejscami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz