Podniesienie się z takiego dołu było trudne. Trudniejsze niż sądziła, chociaż początkowo nie chciała z niego wychodzić. Pomocne dłonie, zmiana nastawienia, celu w życiu i codziennych zajęć. Odcięcie się (na tyle ile to możliwe) od pracoholizmu.
Niestety (dla Deszcza) cały ten ciąg zdarzeń z finałem odcisnął piętno trwałe i źle się gojące. Opinia psychologa (wymuszona już przez władzę) położyła praktycznie całą "karierę". Z czynnego niemal robocopa zrobiła uziemiony samolot, który tylko pod pewnymi warunkami może wzbić się w powietrze.
I tak ciężko uwierzyć że to dopiero i aż 27 lat.
Tymczasem w Stanach.
Ray wyszedł
z choroby psychicznej po tym, gdy Monique przełamała się, i zadzwoniła pod
numer podany przez Whitakera, czyli Butcha. Starszy Cortez przyjechał jeszcze
tej samej nocy, gdy Ray dostawał ataków już nie krzyków i nerwowych zachowań, a
drgawek i piany. Wysłany do szpitala, pod czułą opieką ojca i siostry, doszedł
do stanu z przed drgawek po około 4 miesiącach. Dramatyka Monique polegała na
tym, że bała się pomóc bratu, a Enrique mógł mieć jakiś wpływ na niego, mimo
tego, że ten z kolei nienawidził go całym sercem. Lecz jak sam powiedział Ray – musiał
ugasić wszelkie uczucia. Dlatego przyjął ojca, gdy Annie, żona Cesara,
przyznała się do tego, że ukrywała listy do Javiera i Monique przez cały czas.
Ray powrócił
do swojego życia, trochę innego, bo już bez Włochów, a wraz z ojcem za pan
brat. Nauczał dalej w szkole tańca, ale pewnego marcowego dnia…
Ray jak
zwykle, około 14 zaczął kolejną lekcję tańca towarzyskiego, wraz z
przygrywającą mu siostrą. Wcale nie czuł się tego dnia źle, wcale nie brał
żadnych leków, gdy nagle, z kroku salsy wypadł, czując ostry ból w okolicy
klatki piersiowej. Przystanął i skulił się, łapiąc się za pierś, wziął kilka
głębokich oddechów. Zaniepokojona Monique podskoczyła i pobiegła w jego stronę,
a kilku ludzi podeszło z pytaniem, czy wszystko w porządku. Ray wyprostował się
po chwili i uśmiechnął się, uznając że wszystko jest w porządku. Tylko gdy
wypowiedział te słowa, ból się jeszcze nasilił i zmusił go do jeszcze
ściślejszego ugięcia. Podparł się na parapecie i z cierpieniem na twarzy,
oddychał krótko i płytko. Jego siostra natychmiast pobiegła po telefon, a w
międzyczasie on upadł na podłogę, powoli odpływając i tracąc przytomność.
Obudził się
w szpitalu. Lekarz i Cortez zgodnie nie wiedzieli, co mogło być przyczyną
takiego ataku. Żadna przyczyna somatyczna, nie była jego powodem… lecz jest
jedna przyczyna, o której Cortez wiedział, ale nie chciał powiedzieć… Mówią na
to zespół wdowiego serca, którego objawy w stu dziesięciu procentach pasują do
przypadłości Ray’a… lecz Cortez nie chciał aby jego stan psychiczny znów się
pogorszył, jak ogórek, który raz zakwaszony, już nigdy świeżym nie będzie.
Ray
natomiast czuł, że coś się stało, i pilnie wypytywał ojca i Monique o każdego
członka rodziny, czy wszystko jest w porządku. Miało to nawet charakter jakiejś
manii. W pewnym momencie, gdy pozostał sam na sam z siostrą, zapytał jej, czy
ojciec ukrywa przed nim chorobę wdów. Monique ani nie potwierdziła ani nie
zaprzeczyła. Ray natychmiast wstał i mimo gróźb siostry, poszedł do telefonu, i
zadzwonił do Hewletta…
A w
Polsce.
Deszczu
prowadzi trochę niniejsze życie. Je, wypoczywa a nawet chodzi na zakupy.
Właśnie jest w sklepie spożywczym…
Pieprzenie.
Nie będę wam opowiadać przecież co kupuje. Po prostu kupuje. Przejdźmy do
rzeczy…
W ostatniej
alejce supermarketu Deszcz przeglądała jakieś zapoje. Całkowicie skupiona na
tejże czynności, nie zauważyła znajomej sylwetki z jednej strony alei…
- How do you do? Co tam? – zapytał.
Deszczu z
niedowierzaniem spojrzała na koniec. Zdenerwowana wbiła wzrok w Randalla.
- I said that I won’t leave it. Powiedziałem że tego tak nie zostawię. – uśmiechnął się. Odwróciła się I w tym samym momencie on
strzelił jej w plecy. Zatrzymała oddech i wysoko westchnęła, patrząc na
zakrwawioną dłoń, odbitą od rany, która przeszła na wylot. Dodał jeszcze w prawe ramię i to tam, aż dwa
razy, gdy rzuciła w niego nożem, po czym zakończył, dwa razy strzelając w
brzuch i uciekł.
Spojrzała na
rany – każda opływała krwią, ciągle powiększając czarno czerwone plamy na
ubraniach, koronkowej płóciennej bluzce i jasnych, szarych jeansach.
To już
koniec.
Upadła,
krztusząc się krwią, a w tej samej chwili, zbiegli się klienci i ochroniarz.
Plama na parkiecie rozpływała się, a Deszcz w dalszym ciągu miała w ustach krew
napływającą z płuc. Obróciła głowę podtrzymywaną rękami ochroniarza,
krzyczącego, aby ktoś dzwonił po karetkę. Próbowała mówić, lecz nic z tego nie wychodziło…
Patrzyłam we
wszystkie strony, na ich wszystkich. Wtedy zobaczyłam Ray’a stojącego przy
półce z azaliami. Wyciągnęłam w jego rękę stronę, moje serce, choć już długo
nie pobije, nadal należało do niego.
NĘDZNA KURWO.
Stał tam i widziałam, jak podchodził, lecz
gdy przymknęłam na chwilę oczy, zniknął. Ochroniarz nadal mówił, abym nie
zamykała oczu, że nie jest źle, że to tylko postrzał, on się na tym zna… a ja
wiem. Wiem, że to te punktowane najwyżej miejsca, jak w pierdolonej Familiadzie, z tym że familiadzie dla zabójców. W duchu chciałam, aby Ray był teraz przy mnie, aby dotknął moich dłoni
jak wtedy w San Francisco, i przytulił, gładząc mnie po twarzy… To była moja
ostatnia wola, i niemożliwa do spełnienia.
GOŃ SIĘ SUKO.
Gdy
usłyszałam dźwięki karetki, ludzie skończyli tamować rany, które się dało. W
myślach w dalszym ciągu przebłyskiwały mi się wspaniałe wspomnienia z romansu z
Ray’em. Dlaczego ja tak łatwo odpuściłam? Teraz nie czas na pytania. Już za
późno. Umieram teraz ciałem, bo duchem umarłam rok temu.
MASZ COŚ NIE TAK Z DUPĄ.
Wszyscy coś
krzyczeli, jakaś baba płakała i zakrywała komuś oczy. Aż tak strasznie
wyglądałam?
Gdy wynieśli
mnie na ulicę, ludzie oniemieli. Wszyscy chyba usłyszeli strzały… jest policja,
pogotowie… lecz dla mnie jest za późno.
W karetce
powoli mdlałam, i przestałam już myślec. Zdałam sobie sprawę, że całe życie
przemknęło mi pomiędzy palcami. Mogłabym być szczęśliwa u boku Ray’a… a teraz
umieram w samotności.
KOŁEK OSINOWY.
Tak kończą zdemoralizowani mordercy… I chyba tak powinni,
teraz zamieniliśmy się miejscami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz