Chanka

Chanka

sobota, 15 listopada 2014

Rollin in the deep

Marźniesz sam pośrodku nikąd. Chłód. Wiatr. Śnieg. Jesteś rannym wilkiem oddzielonym od stada. Takie wilki nie żyją długo - nie upolują jedzenia samopas, nikt wilka nie dokarmi - prędzej zastrzeli dla świętego spokoju. Ja jestem takim wilkiem. Mój mokry niuch na czubku nosa zamienia się powoli w zmrożony trufel, silne łapy drżą i obkurczają się z zimna a uszy kładą się po sobie w geście zrezygnowania.

Tkwię na wyrze jak monument w szpitalnej koszuli, okablowana i nakłuta w co najmniej obie ręce. Na niuchu mam rurkę z tlenem, także jakbym chciała wysmarkać teraz nosa (a aktualnie sobie cicho popłakuję), to tworzy się problem.
Ktoś siada obok mnie. Ktoś siada obok i obejmuje mnie ramieniem, po czym przytula do siebie. Deszczu jeśli myślałaś że kontrolujesz swoje płaczki to jesteś w błędzie. Ryczysz właśnie jak bóbr.

On nie mówi nic. Nie pyta. I tylko tego chcę.

- Co wy mi tu panowie opowiadacie że jest sama jak nie jest. - odparł lekarz, wskazując na Kubę. Hewlett obejrzał się i w tej samej chwili przewrócił oczami, a Wenom rzucił wzrokiem pokrótce i tylko wypalił:
- Tak myślałem.
- Nie dorabiaj sobie historyjek. - burknął Hewlett. - Sam tak powinieneś był zrobić.
Wenom spojrzał na niego kpiącym wzrokiem.
- Są bracie rzeczy o których nie masz pojęcia. - pokręcił głową. - Z całym szacunkiem panie doktorze... - zwrócił się do psychologa - ... Deszcz nie piśnie ani słowa o tym co ją boli. A na pewno nie opowie obcej osobie o tamtej traumatycznej sytuacji. Znam ją kilka dobrych lat i nawet proszona nie powiedziała ani słowa. - spojrzał znów do sali - On to odkręci. Zostawcie ich. Gorzej nie będzie.
W tej samej chwili Wenom wyszedł, pozostawiając świtę lekarską sam na sam.
- Nie ogarniam waszych żołnierskich zagrywek. - podniósł ręce lekarz w geście poddania się.
- To nie zagrywki. To po prostu specyficzny typ człowieka. Ona się pana boi. Gdyby była psem, podkuliłaby ogon i uciekła w najciaśniejszy kant budy. A proszę mi wierzyć że niewiele rzeczy ją przeraża.
- Jestem aż tak straszny? - parsknął śmiechem.
- Pan nie. Za to pana profesja w jej oczach tak. - rzucił Doug na odchodne, udając się w kierunku drzwi ewakuacyjnych na tyłach szpitala, gdzie papierosa palił Wenom. Hewlett wyraźnie chciał zacząć raz jeszcze rozmowę, ale nie wiedział nawet od czego zacząć.
- Zapewne chcesz pytać mnie o coś czego nie wiesz, co nie? - buchnął dymem w wilgotne powietrze.
- No, w zasadzie to tak. - jęknął Hewlett. - Tylko z jakiej kurwa racji się tak pieklisz?
- Bo jesteś jebanym kretynem.
- O dzięki. - skrzyżował ręce i się roześmiał.
- Jak mi mogło przyjść coś tak kurewsko piekielnego do głowy jak wysyłanie wraka człowieka na chatę w takim stanie psychicznym? No pytam się kurwa jak?
- Nie sądziłem że aż tak...
- Co kurwa nie sądziłeś? Że aż tak nie zareaguje? No niech mnie chuj strzeli, ja też bym się nie domyślił! Tylko teraz takie to wszystko jasne, wszystko jest wynikiem poprzednich działań.
- Wpierdol na Psim to nie taka niecodzienna rzecz. - burknął rezolutnie.
- Niecodzienne to jest to, że ktoś kto normalnie spuszcza wpierdol i aż rwie się by zajebać komuś w papę, dobrowolnie zezwala na publiczne ojebanie własnej dupy w imię czego kurwa, w imię paru jebanych działek! Które zresztą miały wysłać ją na tamten świat, bo nie wiem czy tego też nie widzisz Hewciu, że towaru to miała jak na trzech porządnych chłopa, a nie na swój wychudzony grzbiet. I nie wiem czy nie widzisz też do kurwy nędzy tego, że twój be-ef-ef robi jej wodę z mózgu cyklicznie co jakieś kilka miesiecy, też bym się zapierdolił, jakby ktoś zamiast stałych uczuć uprawiał jakąś pieruńską sinusoidę w nieskończonym układzie współrzędnych.
- Ja nikomu do związku się nie mieszam. To jest ich sprawa.
Wenom rzucił papierosem i zwrócił się w jego stronę, widocznie powstrzymując się od podnoszenia go za fraki.
- A jakby ją prał jak burą sukę, to też latałoby ci to między chujem a dupą?
Doug zamilkł.
- Właśnie. - ironicznie się roześmiał. - I jeszcze chcesz wiedzieć dlaczego Kuba nie bał się tego emocjonalnego inwalidy przytulić... Bo nie jest takim cwelem jak ty. Jak ja. - wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go. - I jak ten twój, pies go tam jebał, kolega. Boimy się wszyscy pokazać że jest w nas krzta piździarstwa. On nie. Nie uważa tego za bycie pizdą. I wiesz co? Dlatego właśnie Deszcz dałaby mu się nawet ululać do snu - o ile już nie dała. Bo dla niej może czasem wyjść na pizdę. A my nie.

Czuję jego ciepło. Bicie serca w ciele. Czuję jego zapach, spokojny, rytmiczny oddech poruszający klatką piersiową niczym spokojne fale wylewające się na brzeg i wracające znów do morza. Błogość. Spokój. Silne ramię przytrzymujące moje suche i okaleczone ciało. Dłoń delikatnie głaszcząca włosy, uspokajająca jak wiadro melisy. Twarz wtulona w bujną czuprynę, nie szczędząca delikatnych i spokojnych pocałunków. To uczucie. Gdy czujesz się przez kogoś kochanym. Usypiam.
- ... mała, co ci do głowy strzeliło? - szepnął.
- Bezradność. Bo jestem słabsza - odparłam. - Najsłabsza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz