Chanka

Chanka

piątek, 14 listopada 2014

Kim jesteś?

Milczałam ze wzrokiem wbitym w ścianę.
- Pani zwierzchnikiem jest generał Franciszek Klimczuk o ile się nie mylę? - mruknął, otwierając jakąś teczkę.
- Nie myli się pan. - szepnęłam monotonnie i oderwana od rzeczywistości.
Lekarz spojrzał się jeszcze raz na mnie uważnie, przewrócił parę kartek, i łącząc się ze mną w milczeniu, czytał coś na chybcika. Nawet nie wiem co to było, bo mnie to gówno obchodziło.

W pewnym momencie jakby jego pewność siebie spadła do zera i ze współczuciem popatrzył na mnie, zamykając aktówkę. Spojrzał w podłogę i głęboko westchnnął.
- 4 lata temu?
Oparłam głowę na dłoni, kryjąc twarz we włosach.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - burknęłam.
- Im bardziej będzie pani dusić to w sobie, tym będzie coraz ciężej. Trzeba to z siebie wyrzucić.
Ręce zaczęły mi mimowolnie drżeć, a do oczu napłynęły łzy.
- Przecież ... to wszystko jest tam, skoro zna pan datę. Po co jątrzyć? - mój gburowaty akcent zaczynał przeradzać się w skowyt. Lekarz cały czas wbijał impertynencko ten sam wzrok we mnie.
- Spokojnie, nie trzeba zaczynać od razu od wysokiego c. Powoli...
- Nie można mówić powoli o tym że widziało się śmierć i cierpienie, której jakimś pierdolonym fartem uniknęło się samemu. - wycedziłam przez zęby. - Powoli to oni umierali. W męczarniach. Codzień. I ten który cię tam posłał, zachowuje się jakby zapomniał że dał taki rozkaz. Instytucja. Pierdolona biurokracja! - wydarłam z płaczem.

Tak, to nic nie dało żeby mógł sobie ze mną porozmawiać. Babuleńka nadal patrzyła na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, a Helga miała je wywalone na orbitę okołoziemską. Czuję się jak małpa w klatce. Jak pierdolony rezus.

- Proszę z niej nie wyciągać niczego na siłę. - powiedział Hewlett. - Ona jest bardzo wrażliwa. Nie wygląda, ale jest. Szczególnie na tym punkcie. Proszę, naprawdę...
- Musi mieć jakieś wsparcie. Rośnie na górze śmieci, która kiedy się przewróci. Właśnie zaczyna się chybotać, stąd te wahania nastrojów. Jak rozumiem, ona mieszka sama, jest sama? - odpowiedział pytaniem doktor.
- Właśnie ją ktoś opuścił... - odparł Doug.

Jesteś wilkiem. Jesteś wilkiem który nauczył się żyć i działać w stadzie. Jesteście wszyscy postrachem stepów. Biegacie, zdobywacie pożywienie i terytorium razem. Nikt was nie rozdzieli. Jesteście jak jeden organizm z wyraźną hierarchią, który współpracą dąży do wspólnego celu.Macie zwierzchnika. Starego wilka który wie wszystko. Całą radę wilków. Wy jesteście młode wilki. Oni wam radzą, wskazują celę. Z szacunku - słuchacie ich poleceń, choćby były niedorzeczne.Kłusownicy wam nie straszni. Nauczyliście się od starszych jak działają wnyki, gdzie są zastawiane. Jak pachnie kłusownik. Kiedy poluje. Jaką obrać taktykę. Jesteście niezniszczalni.Stary wilk każe wam z przekonania zaatakować młodego jelonka. Samego jak palec. Wy jesteście nieustraszeni. Zabijecie to nieporadne dziecko lasu. Ale starsi nie przewidzieli że to dziwne gdy jelonek stoi przywiązany do drzewa.Nic dziwnego.Zabijacie jelonka. Pożeracie go, a wkrótce padacie na ziemię.Nic dziwnego.Leżycie półprzytomni wokół wnętrzności. Stare wilki to widzą. Nie reagują.Nic dziwnego.Przychodzą kłusownicy.Mają gdzieś że jesteście żywi. Zrywają cenną skórę.Nic dziwnego.Niektórzy okaleczeni mają siły by się bronić. Niektórzy zwlekają moment śmierci. Inni już w tej chwili tylko tego pragną.Ty to widzisz. Jesteś młodym wilkiem. Stare wilki gratulują i zostawiają. Uważają to za naukę. Kosztem swoich kompanów udaje ci się uniknąć śmierci, lecz nie męczarni.Męczarnią będzie życie do momentu gdy zapomnisz. A nie zapomnisz.Jesteś młodym wilkiem który nie zapomina. Młodym wilkiem który pamięta krzywdę. Wilkiem który może mścić się na kłusownikach, ale nie na starych wilkach. Nie ich wina że nie wiedzieli. Wskazali cel. Widzieli, lecz nie pomogli.
Ja jestem młodym wilkiem. Zbyt młodym wilkiem by to wszystko widzieć. Musiałabym chyba upaść na głowę, mieć amnezję albo umrzeć żeby zapomnieć. Najgorsze wspomnienia trwają dłużej niż te dobre.
A najgorsze gdy szala złych przeważy te dobre.

Myśląc o tym z moich oczu wypłynęła Niagara, dłonie trzęsły się jak młot pneumatyczny a usta drżały na przemian z głębokimi wdechami i wydechami. Siedziałam tyłem do wszystkich, front de ściana. Nie widzę niczego. Mam przed sobą obraz krwi, krzyku i rozpaczy.

- ... o ile była sama, dawała radę na narkotykach. - wysmęcił Hewlett.
- Mogła pójść do lekarza, dostałaby psychotropy i na pewno byłoby jej dużo lżej. O terapii nie wspomnę.
- Pan nie rozumie. To jest człowiek który żyje swoją pracą. Udokumentowanie takich zachwiań psychicznych wyklucza ją z czynnej pracy. Zostaje wtedy biurokracja. Mówiła? Pierdolona biurokracja. Doprowadziłoby do ni mniej, ni więcej do tego samego... Sebastian, wiesz co z tym zrobić?
- ... absolutnie nie mam pojęcia. Ja się nawet boję. Tak jak po tej sprawie z tym bażantem.
- Bażantem? - ozwał się doktor.
- Jakiś czas temu jakiś gość próbował ją zgwałcić. - szeptem musnął Wenom.
Lekarz już się nie odzywał. Idą stanowcze kroki.
- Jakub, a ty co chcesz zrobić? - zdziwił się Doug.
- Może boicie się świra, kobiety, zabójcy ale to nadal jest człowiek. - wszedł do sali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz