Chanka

Chanka

środa, 19 listopada 2014

Death on two legs



SF, kilka godzin później…
- Hello, Doug? I didn’t wake up you…? Hej Doug, nie obudziłem cię?  – Ray zapytał krztę niepewnie.
- No, you didn't… Nie, nie obudziłeś. - jęknął Doug, wyraźnie niewyspany.
- How’s going? Jak leci?
- I… I’m fine… and you? Something’s happened?  W... w porządku, a u ciebie? Coś się stało? – mruknął, dosyć łamliwie.
- No… yes. I have question to you. Nie... ta. Mam do ciebie pytanie. – odparł Ray niepewnie. Bał się odpowiedzi.
- Go on. Dawaj.
- Susannah is okay? Wszystko w porządku z Susannah? – zapytał.
- … - Doug odpowiedział milczeniem.
- Is she okay? Czy wszystko jest okej? – zapytał raz jeszcze, teraz się wyraźnie denerwując.
- … not… not at all… nie... nie wszystko...- wysylabizował smutno.
Ray’a przeszły dreszcze, a serce zaczęło mu bić strasznie szybko. To mogło być coś lekkiego, ale w głębi duszy czuł, że nie.
- … Susannah… I think Susannah is dead. Susannah... Susannah chyba nie żyje... – powiedział markotnie.
Ray zamilkł. Ten przeraźliwy dreszcz wstrząsnął nim, rzucił nim o ścianę i zwolnił wszystkie napięte mięśnie. Wypuścił telefon z rąk. Usta zaczęły mu drżeć, a brwi zaczęły nieregularnie dygotać. Oddychał nieregularnie, próbując zaczerpnąć oddech, spojrzał w dół i zaczął szybko i płytko oddychać… Przed oczyma miał to samo co ona. Wspomnienia. Z szeroko otwartymi oczyma, przypominał sobie wszystko. Pierwsze spotkanie, pocałunek, wspólne spacery, kłótnie, jej twarz, ciało i miłość. Miłość którą musiał w sobie sam zabić, z własnego wyboru… Nagle otrząsnął się i usłyszał jak Doug krzyczy przez słuchawkę, czy jest tam. Ray drżącą ręką podniósł słuchawkę, odłożył ją na wieszak i podszedł do okna. Otworzył usta i po policzku spłynęła mu łza, a potem kolejne. Z czerwonymi białkami w gałkach patrzył w okno, coraz szybciej oddychając i krzywiąc się. W tle w korytarzu biegła Monique z Enrique’m krzycząc coś do niego. Nagle obok zwolnili i podeszli do niego spokojnie, widząc, że coś jest nie tak, skoro płacze. Monique popatrzyła w jego twarz i wyszeptała – on… on płacze! – a Enrique zawiesił mu dłoń na ramieniu i odsunął Monique. Ta jednak zaprotestowała. On na nich oboje nie zwracał uwagi. Wbił wzrok w żółto czarne Camaro stojące na parkingu, niemal identyczne, jakie miała Deszczu.

If we'd go againAll the way from the startI would try to changeThe things that killed our loveYour pride has built a wall, so strongThat I can't get throughIs there really no chanceTo start once againI'm loving you

- Why you’re crying? Czemu płaczesz? – zapytała Monique.
Ray drżąc, próbował coś powiedzieć, ale nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Oniemiał z wrażenia. Cortez zmartwiony popatrzył gdzieś na bok i zaproponował, aby usiedli. Początkowo młodszy stawiał opór, ale usiadł, składając twarz w dłonie, i cicho chlipiąc. Monique patrzyła chwilę po korytarzu, oczekując na odpowiedź, gdy zobaczyła telewizor w końcu korytarza, i mnóstwo jakiś żołnierzy przy nim. Zaciekawiona, zostawiła Cortezów i podeszła do zgrupowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz