Chanka

Chanka

czwartek, 13 listopada 2014

Myślę że nie stało się nic...

- Kładź się. - burknął Hewlett monosylabicznie zakładając rękawiczki, po czym wskazał leżankę. Jak zbity pies grzecznie poczłapałam na ławeczkę.
- Po co te mecyje... - westchnęłam krótko, znudzona i trochę śnięta. Doug latarką przyświecił mi w ślepia i powtórzył poprzednie zdanie.
- Jak cię zaboli to drzyj mordę. I przygotuj się na wizytę na stole. - parsknął, po czym zabrał się do uciskania żeber. Na szczęście nic nie bolało, uff, a już myślałam że mnie pokroją...
Wenom natomiast w dalszym ciągu bębnił coś na ekranie swojego telefonu tak skupiony, że nawet nie zwrócił uwagi gdy wypadły mu klucze na podłogę.
- Jesteś zdrowa, ale rozumu nie masz za grosz, lecz się tłuku. Co by było, gdy... - Hewlett pomógł mi założyć kurtkę, z której wypadła mała paczuszka. No dobra, nie taka mała. I nawet Wenom się wybudził ze swojego transu.
Wszyscy spojrzeliśmy na ten sam punkt i w jednej chwili rzuciliśmy się w jego kierunku. Z racji tego że byłam poszkodowana na ciele, walczyłam najsłabiej, ale i tak sama paczka wyrywana z rąk do rąk wylądowała pod drzwiami, a dokładniej wprost pod nogi stojącego w nich Kuby, który podjął pakunek z ziemi.

Ciężko mi spojrzeć na niego tak samo jak kiedyś.

Hewlett, jako pan i władca oddziału wstał z podłogi, po czym bez słowa odebrał zawiniątko Rawińskiemu. Wąchnął co nieco.
- Mhm. Kompot. - spojrzał się w moją stronę, i wbiwszy wzrok we mnie, rozpakował kinder niespodziankę. - I chciałaś sama to ojebać? - w jego wypowiedzi nie było ani krzty zazdrości, jeśli chcielibyście go o to posądzić.
- Chciałam mieć zapas. - odparłam, ale nie wiem czemu, zbierało mi się na wycie.
- Jasne. - rzucił to w moją stronę. - Jak chcesz się zabijać to chociaż miej honor i nie jako ćpun. Wenom, jak myślisz, puścić to to na hajzę czy przekiblować?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Przekibluj. - mruknął Kuba, z pewnym, ale "zabijcie-mnie" wzrokiem.
- A ja bym puścił na hajzę. Tylko bez tego. - wyszarpał mi znów paczkę.
KTO DAJE I ZABIERA, TEN SIĘ W PIEKLE PONIEWIERA.
Czułam się jak jakiś pies w schronisku, kiedy weterynarz kłóci się z kimś tam innym, czy może pieska uśpić, operować, czy dać mu zdechnąć, bo i tak go nikt nie chce. I już nie słuchałam co se tam gadajo, tylko siedziałam jak kołek. Po chwili Hewlett podniósł mnie za ramię i wyprowadził na zewnątrz, posadził w samochodzie i zamknął drzwi. Statystycznym, przepisowym tempem zawiózł mnie na chatę pod drzwi bloku - dokładnie w to samo miejsce co taksówka wczoraj - i odjechał, mówiąc coś w stylu "weź się w garść".

A ja stałam tam jak słup wysokiego napięcia, w środku nocy. Obejrzałam się na wszystkie strony, obleciałam wzrokiem wszystkie budynki i mój wzrok zatrzymał się na grupce żuli pod osiedlowym.
"Żesz kurwa oni nawet mają normalne życie, a ja nie" - pomyślałam przez chwilę.

Myślałam że to wszystko normalnie się zakończy, ale jednak nie.
Brzmi prozaicznie, ale przez to że się zacięłam przy goleniu pach
Zacięłam się także wzdłuż żył na nadgarstkach
Ale nie przypadkiem.

Leżałam półprzytomna w kałuży krwi w łazience, jak w tych przeróżnych filmach o nastolatkach emo; ba - nawet myślałam podobnie, że warto skończyć to gówna warte życie. Gdzieś w tle odzywał się co i raz mój telefon, potem domofon, a w końcu odezwały się także i drzwi. Zamek w drzwiach. Chzęstu chrzęstu. JEB. Jakieś głosy. Gdzie jestem. Co to się stanęło. Matku bosku.

Zapalone światło w łazience gdy już świta to znak że coś się dzieje.

Kłapu kłapu, tup tup tup
Jeb drzwiami od sypialni
Jeb drzwiami od gościnnego
KLANG KLANG szarpanie za klamkę od łazienki
Chrobotanie, wywalanie zamka (znacie to z dzieciństwa?) i tabun tup-tupów na posadzce.

JEZU CHRYSTE.

Jeszcze większy tabun tup-tupów.
Io-io-io-io-io.
Galopujące stado tup-tupów.

NIE PAMIĘTAM NIC.

***

Bum. Siedzę jak kołek, ale tym razem na szpitalnym koju, w publicznym - żeby nie było że tutaj rządzi Hewlett. Ludzie z sali patrzą się na mnie jak na wariata. Podbite oczy, pokiereszowany ryj i ramiona, o oklejonych po łokcie rękach nie wspomnę.
Bo jak się tnę, to wzdłuż alei a nie w poprzek.
Starsza pani zdaje się czytać jakiegoś Rycerza Niepokalanej i srogo na mnie spogląda, jakbym złamała 10 przykazań i jeszcze z 20 jakichś dodatkowych wymyślonych przez Jedyne Słuszne Radio. Jakaś grubsza Helga wpierdala paluszki i bezceremonialnie przygląda się moim ranom "wojennym".
Wchodzi starszawy gość, lekarz. Spogląda pokrótce na towarzystwo i zawiesza wzrok na mnie.

Chciałabym wypalić "co się kurwa gapisz" ale nie wypada. On chyba uratował mi życie. Ale za grosz nie jestem wdzięczna na tę chwilę.
Usiadł obok mojego łóżka i spojrzał na mnie takim "w chuj" optymistycznym wzrokiem, że aż mi się głupio zrobiło że ze mnie taki nudziarz i lump, co widzi tylko prostą drogę do swojego grobu.
- Co ty dziecko wyprawiasz ze swoim życiem. - stwierdził z uśmiechem na ustach. Oj, chyba nawet nie wiem co powiedzieć, bo wyprawiam ze swoim życiem różne niuansy od blisko dziesięciu lat, a to co się stało przed chwilą, to tylko jeden wybryk. Nie wiem czy ma na myśli całokształt twórczości, czy tylko może ostatni spektakl.
- Wiesz, ja nie powiem ci że ciebie rozumiem. Bo nie rozumiem. Nie wiem nawet o co ci poszło, jakie masz motywy, co jest nie tak. Ale nic nie jest więcej warte niż życie. Wstań i przejdź się po szpitalu. Spójrz w oczy tym babciom, dziadkom, ojcom, matkom, żonom, mężom, synom i córkom. Z kapusty się nie wzięłaś. Nie jesteś też palem pośrodku niczego że nikt nie ma z tobą kontaktu, że nikt z tobą nie rozmawia, ani nie utrzymuje jakichkolwiek zażyłości. Każdy kogoś zna. I nie niszczy się daru jakim jest życie.
- Płacą mi za to. - burknęłam niefrasobliwie.
- Za co? - zainteresował się.
- Za niszczenie daru jakim jest życie.
- Dobrze się pani czuje?
- Major Zuzanna Alicja Deszcz, II oddział specjalny VI batalionu szturm-desant, gościnnie GROM. Zawód - snajper.
Lekarz zamilkł, babuleńka się przeżegnała i wyszła a Helga przestała chrupać.
- Nie macie tam u siebie w tej "elycie" psychologów?
- Płacą za bycie świrem. Bycie świrem, ale poukładanym to podstawa. Im wyższy poziom świra, tym większa skuteczność, ale tylko gdy wiąże się z dyscypliną. Sam świr nie starcza.
- Pani domeną na pewno nie jest dyscyplina, zgadza się?
- Zgadza się.
Lekarz lekko się uśmiechnął i wyszedł przez pustą futrynę. Zza niej wychylił się jakiś osobnik w okularach z grubymi, czarnymi oprawkami.
Wiecie że im bardziej się boicie psychologa bądź psychiatry, tym łatwiej Wam poznać takiego wśród zwykłych ludzi, ot z wyglądu?
Wkroczył do akcji.
- Klasyczny przypadek. - zwrócił się do mnie. Helga wodzi za nim wzrokiem. - Klasyczny przypadek przeładowania stresem. - siadł na tym samym stołku co poprzednik. - Pourazowym. Boryka się z tym pani od ilu lat? Trzech? Czterech? Buduje pani wokół siebie coraz większy i grubszy mur żeby zdawało się że wszystko jest w porządku? A nie jest, prawda...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz