Chanka

Chanka

piątek, 31 października 2014

MY NAME IS CHUJ. TĘPY CHUJ.

- Pieprzyc to. – mruknęłam. – Jeszcze udawać że nic się nie stało, szczyt bezczelności. Takie teksty, to może wciskać turystom.
Wstałam, a raczej powlokłam się do łazienki, zgasiłam kiepa, bo straciłam na to wyraźną ochotę, umyłam się, jak każdy cywilizowany człowiek i spojrzałam w lustro.
To ten dzień, w którym zatrzymała się Ziemia. A raczej te trzy metry nad niebem, to było to zatrzymanie Ziemi. Dziś zaczęła się kręcić, i już nie niszczy wszystkiego. Koniec miłości, majtki na dupę.












When a man loves a woman
Spend his very last dime
Trying to hold on to what he needs
He'd give up all his comforts
And sleep out in the rain
If she said that's the way
It ought to be

Kolejnego dnia, przeszczęśliwa, powróciłam do roboty. O taak, już czuję znów ten zew wolności, gdzie nikt mi nie mówi co mam robić, gdy nie martwię się, co się dzieje z kimś tam, i mogę sobie bezkarnie robić, co mi się podoba, hehe.
Z pokerową miną weszłam do gabinetu, gdzie siedziała Baśka, cała taka wesoła i rozpromieniona, jak w reklamie kawy – siostra, chyba się zakochałam.
- Czo, bambaryo? – krzyknęłam z korytarza, typowo po wieśniacku.
- Ach, cześć! – wykrzyczała, podskakując na krześle, jakby ktoś jej szpilkę wbił w … Nieważne.
- Elo, elo, sześc, dwa, zero. Nuda? – burknęłam ze śmiechem. Dopisuje mi humor jak w mordę strzelił.
- Ach, nie, nie, nie nuda… - mówiła, patrząc gdzieś w okno. Spojrzałam w to samo okno, sprawdzić, czy coś tam nie wisi/stoi/leży, i z powrotem na nią.
- Koli? – zapytałam niepewnie.
- Tak, bez cukru. – mówiła, odrywając w końcu wzrok od tego okna.
Zmarszczyłam brwi, i nastawiłam ekspres, po czym usiadłam, spojrzałam na zegarek, wskazujący za 15 minut śniadanie.
- No, to co się stało, że zaszczyciłaś swoją obecnością, moje nędzne, oficerskie progi? – bąknęłam.
- Ach, bo wiesz… - westchnęła marzycielsko.
- Tylko nie, nie reklama, ach siostra, chyba się zakochałam, rzygam tym.
Baśka spasowała, i spąsowiała jednocześnie.
- No, snajper, jak snajper, ale nie wiedziałam, że jasnowidz. – burknęła.
- Chodźmy na śniadanie. – parsknęłam znudzona.
- Ale…
- Ale! Chodźmy!
Kroczyłam dumnie przez korytarz, w kierunku stołówki, na której zostałam wytknięta i zauważona przez wszystkich. Zwłaszcza przez własny pluton, który stał w kolejce. Znów patrzyli się na mnie jak na pedofila. A ja czuję się jak pedofil w domu starców. Poszłam po szamę bez kolejki, Baśka nie chciała jeść, toteż siadła tylko obok i wodziła wzrokiem po sali. Ja, przeżuwając jedzenie, wodziłam za nią, o co chodzi.
- No, to, hę, gadaj, pani. – wybełkotałam, z najmniejszą doza kultury.
- Nie tu…
- Daawaj. – jęknęłam.
- No ni… ee.. – nagle przerwała. Szybko odnalazłam wzrokiem jej obiekt westchnień. Trzymała go na wzrokowej smyczy, aż do stolika. Ten na nią krótko spojrzał, do mnie zasalutował i poszedł. Obejrzałam się znowu na nią, a ta była cała czerwona. Z pewną miną, ledwo utrzymując jedzenie w ustach, zaczęłam się śmiać.
- No… pani Kania, kągretulejsząs. Znalazłaś sobie największego cwela, ze wszystkich cwelów, jakich mogłaś wybrać. jegomość Kapitan Torpedał, tyle w temacie.
- Jaki tam pedał, pełni sił fa…
- Nie zdradzaj mi szczegółów, jem.
- Z tym Torpedałem zawsze się powtarzasz. Mogłam się domyślić, że tak powiesz. Ty i te twoje szczeniackie seriale i filmy.
- Mówisz, Torpedał, pospolite? Dobra! Ceron to chuj. Chociaż jak go tak nazywam, to zastanawiam się czy nie obrażam chujów wszechświata. Co ty na to?
- Pani Kapitan Dupo, przestań pedałować.
- Mówisz, nie pedał? Takiego wała.
- Takiego to by każda chciała.
- Czy ja dobrze myślę co robiliście? Znów należy mi się skrzynia wudżitsu?
- To już dawno… wygrałaś przecież skrzynię. Ale ostatnio było bosko i niebezpiecznie…
- E to wiem. Jak pociąg…
- Że tu, tu tu tu, tu, tu tu tu i szybciej?
- Nie. Bez ogumienia i piszczało się wam na ostrych wirażach. Popatrz na mnie. To ty. Widzisz to wybrzuszenie w policzku? To kotlet czy wał?
- DESZCZ, STANOWCZO, PIERDOL SIĘ! – ryknęła. Wszyscy sierżanci z tyłu podśmiewali się z naszej rozmowy. Dowaliłam do pieca:
- Z przyjemnością.
Cała ława poszła salwą śmiechu. Biedacy już nie wyrabiali, ja natomiast skończyłam, odniosłam talerz i powędrowałam dalej do gabinetu, wraz z zadurzoną Baśką.
- Ale myślę, że to szansa na więcej…
- Nie sprzedawaj mi swoich przeżyć, nie jestem producentem filmów porno, kurde, jeszcze miałam iść do Księcia!
- Tak go teraz nazywasz?
- Jego już nie ma… nieważne… Zdrada nie popłaca.
- Ach, no bo my, wczoraj myśleliśmy, że mieliście ekstra romantyczną kolację przy świecach, bo zamienił się z Ceronem na dyżury…
Stanęłam jak wryta, spojrzałam na nią i potem znów przed siebie.
- CO?!!! – ryknęłam.
- No, eee… no zamienił się z nim na dyżury… no bo… no tak chciał Ray, chciał coś ci zorganizować, i się zamienił, ale teraz to podobno go zwolnili, wiesz? Mam nadzieję, że nie przez to.
Wszystkie kolory tęczy zagościły na mojej twarzy. Na początku chorobliwy burak, ze wściekłości, potem bledsza pomarańcz, przechodząca na żółto, bo zaczęło mi się robić od tego niedobrze, następnie na zielono, trochę niebieskiego i w końcu fioletowo, bo ciśnienie zabuzowało mi w krwi. Istotnie, zawrzała, jak cholera.
- E… ej, co się stało?

- KURWA MAĆ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz