Chanka

Chanka

czwartek, 27 listopada 2014

I wake in pain, I dream of love as time runs through my hand

Za chwilę z Wenomem pojechaliśmy do Tawerny Stefanii.
Hehe, Stefan równie ciepło mnie przywitał, jak i Wenom. Oczywiście, bez jakichkolwiek wątpliwości, nic nie piliśmy na gazie, tylko soczki, ćpię jakieś haluny, (nie Basia, tylko KETOPROM XD)…
- A więc pytasz jak to było z Jakubem? Ech, sprawa nie wyglądała tak kolorowo, jak ci opowiadał. On wprawdzie jak mówił, liczył się z tym że jak Ray wróci, pójdzie w odstawkę, ale sądził że nadal będzie mógł przebywać z nami. Potem jednak stwierdził że to będzie głupie, bo jak sam się przyznał, w tajemnicy, że czułby się bardzo skrępowany w obecności Ray’a, wiedząc o tym, że spaliście ze sobą… A propos, miałem tego nie mówić, ale… wy to wy. Ty wiesz, a Stefan nie powie.
- Ja tak sądziłem, bo Deszczu była naprawdę w humorze na amory. – zaczął się śmiać Stefan. – Taki błysk w oku Deszcza, jakoś to po prostu widziałem.
- To się nazywa refleks, kochany. – dodał Wenom – Ja to już i tak wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. Sama tak powiedziałaś, i to na trzeźwo.
- Co racja, to racja… - uśmiechnęłam się.
- Deszczu, widzę że odwagi ci nie brak…
- Ale Kubie brakowało, i takie obietnice można było sobie składać bez pokrycia. – zwrócił się do Stefana.
- Więc, Wenom, on sam się wypisał?
- Tak.
- Ale i tak jest bardziej czarujący niż wy dwoje razem wzięci. – roześmiałam się.
- Oj, Deszcz, powiem to komuś, powiem. – zaczął szydzić Wen.
- Tamten to wam wychodzi poza skalę. – uśmiechnęłam się. – Ty nawet kaloryfera nie masz. Stefan, rozumiem, barman, ale ty? Właśnie droga do twojej, huh, dumy, powinna być piękna.
- Znów zaczynacie, ale nikogo nie ma, więc wam daruję. Suma sumarum – rzeczywiście, teraz w modzie te takie żeberka, bicepsiki. - burknął Stef.
- Oj, nie chodzi o to, że jesteś spasły, Seba, tylko po prostu chodzi o te ładne fałdeczki.
- Nie wiem, jak moje tatuaże by wyglądały po takich cudakach.
- To ty masz tatuaże? – krzyknęliśmy na raz ze Stefanem, niedowierzając.
- Pół tułowia. – mruknął. – Po za tym, nie liczy się wnętrze?
- Ja z twoich jelit kiełbas nie robię. – parsknęłam. – W ogóle to ja wcale nie robię.
Stefan się roześmiał.
- No ale przecież, wy kobiety, mówicie że to …
- A ty, jak wyławiasz sztuki? Rozmawiasz z nimi o zbiorze liczb zespolonych? – uśmiechnęłam się.
- Spryciara. – mruknął. – Chodzi ci, że albo w obie strony, albo wcale?
- No, dokładnie. Ray jest bardzo przystojny, ja tez niczego sobie… - dalej nabijałam się z niego.
- Widzę wielką miłość… do ciała. Pomyliłaś ją z pożądaniem.
- I TO MÓWI MI PAN OGIER, KRÓL W SYPIALNIACH KOMPOTÓW, Z TYTUŁEM RUCHACZA WSZECHCZASÓW. Nie ma to jak złodziej wypomni ci, że kradniesz… no nie?
Stefan z szerokim uśmiechem przysłuchiwał się naszej rozmowie, póki do baru nie przyszło już trochę ludzi których musiał obsłużyć, w końcu praca.
- Ale ze mnie rżniesz. – w końcu załapał.
- Wreszcie, bo myślałam, że będę musiała sama ci powiedzieć, że cię wrabiam.
Wieczorem pojechałam do pustego, lecz czystego i uporządkowanego mieszkania. Nie moją ręką…
Bez namysłu wróciłam się jeszcze do osiedlowego sklepu, gdzie monitoring w postaci żurlandii i starszych pań w sami wiecie jak ubranych, zadziwił się moimi rekwizytami, a na wyjściu usłyszałam, że to ta co się strzelała, nożem rzucała i dźgała… zaraz się dowiem pewnie, że uczestniczyłam w wylocie na międzynarodową stację kosmiczną. To właśnie tacy ludzie.
Wyjęłam zakupy i zerknęłam na mieszkanie raz jeszcze, kręcąc głową. Chyba za mojego bytu, takiego porządku tutaj nie było. Co prawda to prawda – przejść się zawsze dało, ja zawsze sukcesywnie wywalam coraz więcej rzeczy do piwnicy, żebym nie miała co sprzątać, ale ten kurz i paprochy… raz w tygodniu sprzątane, bo tylko wtedy na to czas i pora (ktoś może odkurza o 22 w bloku, to zaraz ma wjazd sąsiadów w najlepszym wypadku. W przeciwnym – policji).
Wróciłam do szykowania sobie szamy. Wrzuciłam parówki do wrzącej wody, bułki pokroiłam tak, żeby można było sobie zrobić z tego hambu-doga, taki trochę hot dog, trochę hamburger.
Z shandy w ręku, siadłam sobie wygodnie na kanapie i puściłam tiwi, żeby mi coś grało. Nienawidzę bowiem ciszy, zawsze mam wrażenie, że coś się gdzieś czai. Takie zboczenie zawodowe.
Nawiasem mówiąc, to nasiliło mi się to od pewnego razu, gdy słuchałam sobie jakiejś piosenki Pink Floyd, a konkretniej jakiegoś intro bądź outro. I właśnie szemranie i jakieś stuki, kompletnie mnie rozregulowały, bo myślałam że to na serio, a tak naprawdę to tylko hi fi.
Wpierdzielając to niezdrowe żarcie, myślałam, jak teraz potoczy się moje życie. Nie znam tej całej Annie, czy tam Marion – bo różnie na nią sobie mówią, ale to podobno ta sama osoba… - i nie chcę wypaść od złej strony, no bo to taka trochę jakby teściowa prawie, nie? Nie chce mi się żreć z jakąś osobowością typu – ale ja jemu gotowałam lepiej, a nie jakiegoś ścierwojada w sosie salsa.
W sumie, chyba ludzie takiego pokroju, nie pamiętają co to ścierwojad.
Chciałabym, żeby to była jakaś potulna kobitka, no kurczę, żeby chociaż się nie naprzykrzała, tylko jak każda staruszka, robiła se na drutach w ciszy i chodziła spać o 19. Chyba za dużo nie wymagam, w końcu ma takie jakieś ciepłe imię, a imiona zazwyczaj świadczą i człowieku. Oprócz mnie.
Chociaż, ja może nie jestem już człowiekiem, a może trochę bardziej ścierwem, albo człowiekiem rozcieńczonym, roztwór nienasycony.
Reasumując, nie wiem nic o niej. Wiem, że wtedy w Roseville, nie przyjęła mnie ciepło, ale ja rozumiem, nie na co dzień przyjeżdża do ciebie płatny zabójca, najemnik i żołnierz w jednym. Zwłaszcza w takim położeniu, w jakim byli, też bym się pewnie zawahała.
Ciekawe, kiedy przyjadą. Nie bałaganię, żeby nie było, że straszna ze mnie niepoukładana jędza… znaczy, lepiej, żeby ona tego nie wiedziała. To, że taka jestem, Ray wie doskonale, w końcu to tylko ja potrafię lecieć samolotem, o którym nie mam bladego pojęcia i do tego kłócić się jednocześnie z jego ‘kolegą’. To tylko Deszczu tak umie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na telefon. Rozładowany… Kiedy zjadłam, podłączyłam go, idąc do łazienki, aby za chwilę runąć w swoje ukochane wyro, które ma większą moc przyciągania, niż cokolwiek na Ziemi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz