Za chwilę z
Wenomem pojechaliśmy do Tawerny Stefanii.
Hehe, Stefan
równie ciepło mnie przywitał, jak i Wenom. Oczywiście, bez jakichkolwiek
wątpliwości, nic nie piliśmy na gazie, tylko soczki, ćpię jakieś haluny, (nie Basia, tylko KETOPROM XD)…
- A więc
pytasz jak to było z Jakubem? Ech, sprawa nie wyglądała tak kolorowo, jak ci
opowiadał. On wprawdzie jak mówił, liczył się z tym że jak Ray wróci, pójdzie
w odstawkę, ale sądził że nadal będzie mógł przebywać z nami. Potem jednak
stwierdził że to będzie głupie, bo jak sam się przyznał, w tajemnicy, że
czułby się bardzo skrępowany w obecności Ray’a, wiedząc o tym, że spaliście ze
sobą… A propos, miałem tego nie mówić, ale… wy to wy. Ty wiesz, a Stefan nie
powie.
- Ja tak
sądziłem, bo Deszczu była naprawdę w humorze na amory. – zaczął się śmiać Stefan. – Taki błysk w oku Deszcza, jakoś to po prostu widziałem.
- To się
nazywa refleks, kochany. – dodał Wenom – Ja to już i tak wiedziałem, że prędzej
czy później do tego dojdzie. Sama tak powiedziałaś, i to na trzeźwo.
- Co racja,
to racja… - uśmiechnęłam się.
- Deszczu,
widzę że odwagi ci nie brak…
- Ale Kubie
brakowało, i takie obietnice można było sobie składać bez pokrycia. – zwrócił
się do Stefana.
- Więc,
Wenom, on sam się wypisał?
- Tak.
- Ale i tak
jest bardziej czarujący niż wy dwoje razem wzięci. – roześmiałam się.
- Oj,
Deszcz, powiem to komuś, powiem. – zaczął szydzić Wen.
- Tamten to
wam wychodzi poza skalę. – uśmiechnęłam się. – Ty nawet kaloryfera nie masz.
Stefan, rozumiem, barman, ale ty? Właśnie droga do twojej, huh, dumy, powinna
być piękna.
- Znów
zaczynacie, ale nikogo nie ma, więc wam daruję. Suma sumarum – rzeczywiście,
teraz w modzie te takie żeberka, bicepsiki. - burknął Stef.
- Oj, nie
chodzi o to, że jesteś spasły, Seba, tylko po prostu chodzi o te ładne
fałdeczki.
- Nie wiem,
jak moje tatuaże by wyglądały po takich cudakach.
- To ty masz
tatuaże? – krzyknęliśmy na raz ze Stefanem, niedowierzając.
- Pół
tułowia. – mruknął. – Po za tym, nie liczy się wnętrze?
- Ja z
twoich jelit kiełbas nie robię. – parsknęłam. – W ogóle to ja wcale nie robię.
Stefan się
roześmiał.
- No ale
przecież, wy kobiety, mówicie że to …
- A ty, jak
wyławiasz sztuki? Rozmawiasz z nimi o zbiorze liczb zespolonych? – uśmiechnęłam
się.
- Spryciara.
– mruknął. – Chodzi ci, że albo w obie strony, albo wcale?
- No,
dokładnie. Ray jest bardzo przystojny, ja tez niczego sobie… - dalej nabijałam
się z niego.
- Widzę
wielką miłość… do ciała. Pomyliłaś ją z pożądaniem.
- I TO MÓWI
MI PAN OGIER, KRÓL W SYPIALNIACH KOMPOTÓW, Z TYTUŁEM RUCHACZA WSZECHCZASÓW. Nie
ma to jak złodziej wypomni ci, że kradniesz… no nie?
Stefan z
szerokim uśmiechem przysłuchiwał się naszej rozmowie, póki do baru nie przyszło
już trochę ludzi których musiał obsłużyć, w końcu praca.
- Ale ze
mnie rżniesz. – w końcu załapał.
- Wreszcie,
bo myślałam, że będę musiała sama ci powiedzieć, że cię wrabiam.
Wieczorem
pojechałam do pustego, lecz czystego i uporządkowanego mieszkania. Nie moją
ręką…
Bez namysłu
wróciłam się jeszcze do osiedlowego sklepu, gdzie monitoring w postaci
żurlandii i starszych pań w sami wiecie jak ubranych, zadziwił się moimi
rekwizytami, a na wyjściu usłyszałam, że to ta co się strzelała, nożem rzucała
i dźgała… zaraz się dowiem pewnie, że uczestniczyłam w wylocie na
międzynarodową stację kosmiczną. To właśnie tacy ludzie.
Wyjęłam
zakupy i zerknęłam na mieszkanie raz jeszcze, kręcąc głową. Chyba za mojego
bytu, takiego porządku tutaj nie było. Co prawda to prawda – przejść się zawsze
dało, ja zawsze sukcesywnie wywalam coraz więcej rzeczy do piwnicy, żebym nie
miała co sprzątać, ale ten kurz i paprochy… raz w tygodniu sprzątane, bo tylko
wtedy na to czas i pora (ktoś może odkurza o 22 w bloku, to zaraz ma wjazd
sąsiadów w najlepszym wypadku. W przeciwnym – policji).
Wróciłam do
szykowania sobie szamy. Wrzuciłam parówki do wrzącej wody, bułki pokroiłam tak,
żeby można było sobie zrobić z tego hambu-doga, taki trochę hot dog, trochę
hamburger.
Z shandy w
ręku, siadłam sobie wygodnie na kanapie i puściłam tiwi, żeby mi coś grało.
Nienawidzę bowiem ciszy, zawsze mam wrażenie, że coś się gdzieś czai. Takie
zboczenie zawodowe.
Nawiasem
mówiąc, to nasiliło mi się to od pewnego razu, gdy słuchałam sobie jakiejś
piosenki Pink Floyd, a konkretniej jakiegoś intro bądź outro. I właśnie
szemranie i jakieś stuki, kompletnie mnie rozregulowały, bo myślałam że to na
serio, a tak naprawdę to tylko hi fi.
Wpierdzielając
to niezdrowe żarcie, myślałam, jak teraz potoczy się moje życie. Nie znam tej
całej Annie, czy tam Marion – bo różnie na nią sobie mówią, ale to podobno ta
sama osoba… - i nie chcę wypaść od złej strony, no bo to taka trochę jakby
teściowa prawie, nie? Nie chce mi się żreć z jakąś osobowością typu – ale ja
jemu gotowałam lepiej, a nie jakiegoś ścierwojada w sosie salsa.
W sumie,
chyba ludzie takiego pokroju, nie pamiętają co to ścierwojad.
Chciałabym,
żeby to była jakaś potulna kobitka, no kurczę, żeby chociaż się nie
naprzykrzała, tylko jak każda staruszka, robiła se na drutach w ciszy i
chodziła spać o 19. Chyba za dużo nie wymagam, w końcu ma takie jakieś ciepłe
imię, a imiona zazwyczaj świadczą i człowieku. Oprócz mnie.
Chociaż, ja
może nie jestem już człowiekiem, a może trochę bardziej ścierwem, albo
człowiekiem rozcieńczonym, roztwór nienasycony.
Reasumując,
nie wiem nic o niej. Wiem, że wtedy w Roseville, nie przyjęła mnie ciepło, ale
ja rozumiem, nie na co dzień przyjeżdża do ciebie płatny zabójca, najemnik i
żołnierz w jednym. Zwłaszcza w takim położeniu, w jakim byli, też bym się
pewnie zawahała.
Ciekawe,
kiedy przyjadą. Nie bałaganię, żeby nie było, że straszna ze mnie niepoukładana
jędza… znaczy, lepiej, żeby ona tego nie wiedziała. To, że taka jestem, Ray wie
doskonale, w końcu to tylko ja potrafię lecieć samolotem, o którym nie mam
bladego pojęcia i do tego kłócić się jednocześnie z jego ‘kolegą’. To tylko
Deszczu tak umie.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i zerknęłam na telefon. Rozładowany… Kiedy zjadłam, podłączyłam
go, idąc do łazienki, aby za chwilę runąć w swoje ukochane wyro, które ma
większą moc przyciągania, niż cokolwiek na Ziemi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz