Jak zwykle
po pracy i zjedzeniu obiadu, siadłam sobie do komputera. Fonda wraz z Wyciorem,
czytaj: psem, siedziała sobie w pokoju, słuchając Steve Wondera. Jedno, w kółko
i to samo. Oby wyłączyli prąd dzisiaj, jak słowo daję.
Rysując
sobie, nawet mi nie przemknęło przez myśl, że Ray’a coś długo nie ma. Bardziej
wpieniał mnie sam fakt, że Fonda podczas mojej nieobecności, przegrzebała mi
wszystkie półeczki, regaliki i pudełeczka w mieszkaniu. Efektem był
natychmiastowy najazd na mnie, na co pomruknęłam, że to chyba niedługo będzie
jej ostatni Zajazd na Litwie. Czepiła się, że jest źle poukładane, że to
powinno być tam, a nie w tym pokoju i że to jest niefunkcjonalnie, a to to w
ogóle nie wyprasowane, kosmetyki walają się w szufladzie i brudzą spód, MÓJ
pies wszędzie zostawia sierść (notabene: białą, a Doktorek jest rudo – płowy,
ma tylko na piersi trochę białego krawata), moje włosy są wszędzie. A, no i
sugerowała mi to i tamto, czyli, czy nie przypadkiem nie złapałam Ray’a na
‘męską powinność i odpowiedzialność ponoszenia za siebie i swoje echem echem
konsekwencji’. Łatwo się domyślić co jej chodziło po głowie. Wtedy naprawdę
zrobiło mi się przykro. Zaczęła mimowolnie mruczeć, że jak z taką wywłoką można
chcieć spędzić życie. I kiedy jej zanegowałam, stwierdziła, że w sumie racja,
bo co to za brzydkie dzieci by były. Miarka się powoli przebierała, gdy
podłożyła dyktafon w moim pokoju, lub gdy grzebiąc dziś właśnie po szafkach,
znalazła … coś co nie należy do mnie, lecz do Ray’a, chociaż jeśli bardzo
chcemy oboje, to jest to bardziej znaczące dla mnie niż dla niego. Wiecie co
to?
Z tego
natłoku myśli wyrwało mnie spojrzenie na płytę Fify i nagła chęć popatolenia w
nogę na padzie. A czemużby nie?
Grając, co
chwila wyhaczałam, czy aby Fonda nie wchodzi mi właśnie do pokoju, bo
stwierdziła by, że mogłabym poukładać w szafkach jeszcze raz, abym się nauczyła
sekwencji układania rzeczy. Tag kuffa. Będę układać jeszcze śmieci w koszu
alfabetycznie, kolorami i pod względem zawartości siarczanu miedzi w składzie…
a potem i tak się okaże, że to te o najwyższym składzie miały być na dole a nie
na górze.
Mój
szyderczy uśmiech przerwało wyraźne zapukanie do drzwi. To ona wie, co to
znaczy PUKAĆ? Hehe i to w tym sensie?!
No way.
- Sweetie? Cukiereczku? –
oh, oh, jak słodko, kisiel w majtach z wrażenia.
- … yeee… -
mruknęłam grubo, wyraźnie zdenerwowana. Otworzyła drzwi i postawiła przede mną
ciastko i herbatę. Pyekno wu zetkę i herbattę. Aż mi ślinka poleciała.
- I’m very
sorry for my behaviour, I wanna repair it. Chcę cę przeprosić za moje zachowanie. Chciałabym to naprawić. – odpowiedziała dosyć sztucznie,
uśmiechając się, widać było złogi botoksu w jej twarzy. Patrząc na nią, chwilę
widziałam w niej Czarownicę ze Śpiącej Królewny czy tam Królewny Śnieżki. Nie
wiem czemu.
- Thank you. Dziękuję. – odparłam, nie spuszczając z niej wzroku, myśląc czemu służy to ciasto, i czy
to nie jest misja – pogrubmy sukę, niech się przestanie podobać. Z tą myślą się
nie rozstałam. Wyszła.
Oparłam się
o ścianę, pociągnęłam nosem, czując wyraźny zapach jakiegoś chemikalium,
rzuciłam podejrzenie na wcześniej wytarty spirytusem monitor, i stwierdziłam,
że mam jakieś urojenia z tego wszystkiego. Wszakże była już dość późna godzina,
Ray wróci dopiero za dwie godziny… sięgnęłam po ciastko i jak gdyby nigdy nic,
pocinałam dalej w Fyfę, racząc się tym prezentem przeprosinowym.
Gdy była
druga połowa, nagle ogarnęło mnie przeczucie, kurde, tu jest coś nie tak.
Wuzetka to polskie ciasto. Skąd je ma? … nie mogła, nie mogła go upiec! A może
kupiła. Zaczynam mieć naprawdę jakąś dziwną obsesję…
Chwilę potem
zaczął mnie okropnie boleć brzuch. Myślałam, że to pewnie przez ten stres, czy
inne pierdoły, ale przekonałam się, że to nie to, gdy już leżąc z bólu na
podłodze. Paliło mnie gorzej niż po papryczce chilli. Dalej już tylko
zwymiotowałam krwią, dusząc się i jęcząc z bólu. Fonda tylko zza drzwi się
uśmiechnęła, zerkając ukradkiem. Zimna, wyrachowana suka. A może tylko mi się zdawało. Tego było za wiele. W
myślach mi się ciskały myśli, o tym, czy trzeba będzie jechać do szpitala, czy
może obejdzie się w domu, Ray zna się na tych pierdołach, w końcu był na
Akademii Medycznej. Oby obeszło się bez opcji trumny. Ale to chyba nie aż tak,
może to zwykły środek, nie wiem, na przeczyszczenie. Gdy tylko to pomyślałam,
krew znów pociekła mi ciurkiem z ust. No, to chyba jestem jednak w błędzie.
Moje
przemyślenia przerwał trzask drzwi wejściowych, piskliwe rzępolenie Jane, o tym
jak się naćpałam, co jej nagadałam, i że jeszcze kopnęłam jej psa, a ona sama
zdążyła mnie zamknąć w pokoju. Zaciskałam zęby i ze wściekłości i z bólu.
W drzwiach
stanął Ray. Ledwo co go widziałam, bo już targał mną chyba któryś ze wstrząsów,
a ja nawet nie pamiętam, co się w takiej chwili robi. No przynajmniej głównej
roli nikt mnie nigdy nie uczył. Lekko podejrzliwie spojrzał na mnie i uklęknął.
Chciałam się podnieść, ale ta nieszczęsna próba była tylko żałosnym poderwaniem
się, niczym kura, która z założenia latać nie umie, podrywa się w górę, chcąc
to sobie udowodnić. Spytał mnie, co brałam. Wychrząkałam tylko ‘…she…’ i
chlupnęłam krwią na podłogę. Ray, już trochę przerażony całą sytuacją, a
wyglądający wprost jak na pogrzeb – w ubraniu pingwina – wyciągnął telefon i
zapytał, czy dzwonić po karetkę. Kiwnęłam głową i dodałam, że może jeszcze na
policję, na co zdziwił się i… i tu zemdlałam. Wstrząs spowodował utratę
przytomności.
Porządny
strzał z liścia w pysk zadany przez Jane skutecznie przywrócił mnie do
wszystkich czynności życiowych. Ze wszystkich sił dźwignęłam się z zamiarem
uderzenia jej w twarz, ale z misia[1], na co dwóch czerwono
wystrojonych panów szybko zaprotestowało i sprowadziło mnie do wyjściowej
pozycji, tłumacząc coś, aby się bez potrzeby nie ruszać. Gościo rozbił kilka
owoców kurzej dupy[2]
i odlał białko do szklanki, po czym podano mi to coś do picia. Oponowałam,
mówiąc że nie mam ochoty pic czegoś, po czym zwymiotuję, na co ten
odpowiedział, że o to właśnie chodzi. Jęknęłam i posłusznie przyjęłam białka,
mleko i chyba cysternę wody. Potem jeden z nich powiedział, że bez płukania
żołądka się nie obejdzie, o gastroskopii nie wspominając. Pobladłam i dusząc
się, straciłam przytomność po raz drugi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz