Chanka

Chanka

poniedziałek, 1 grudnia 2014

AKT I - Wo-wo-wodorotlenek sooooodu w roli PAVULONU



Jak zwykle po pracy i zjedzeniu obiadu, siadłam sobie do komputera. Fonda wraz z Wyciorem, czytaj: psem, siedziała sobie w pokoju, słuchając Steve Wondera. Jedno, w kółko i to samo. Oby wyłączyli prąd dzisiaj, jak słowo daję.
Rysując sobie, nawet mi nie przemknęło przez myśl, że Ray’a coś długo nie ma. Bardziej wpieniał mnie sam fakt, że Fonda podczas mojej nieobecności, przegrzebała mi wszystkie półeczki, regaliki i pudełeczka w mieszkaniu. Efektem był natychmiastowy najazd na mnie, na co pomruknęłam, że to chyba niedługo będzie jej ostatni Zajazd na Litwie. Czepiła się, że jest źle poukładane, że to powinno być tam, a nie w tym pokoju i że to jest niefunkcjonalnie, a to to w ogóle nie wyprasowane, kosmetyki walają się w szufladzie i brudzą spód, MÓJ pies wszędzie zostawia sierść (notabene: białą, a Doktorek jest rudo – płowy, ma tylko na piersi trochę białego krawata), moje włosy są wszędzie. A, no i sugerowała mi to i tamto, czyli, czy nie przypadkiem nie złapałam Ray’a na ‘męską powinność i odpowiedzialność ponoszenia za siebie i swoje echem echem konsekwencji’. Łatwo się domyślić co jej chodziło po głowie. Wtedy naprawdę zrobiło mi się przykro. Zaczęła mimowolnie mruczeć, że jak z taką wywłoką można chcieć spędzić życie. I kiedy jej zanegowałam, stwierdziła, że w sumie racja, bo co to za brzydkie dzieci by były. Miarka się powoli przebierała, gdy podłożyła dyktafon w moim pokoju, lub gdy grzebiąc dziś właśnie po szafkach, znalazła … coś co nie należy do mnie, lecz do Ray’a, chociaż jeśli bardzo chcemy oboje, to jest to bardziej znaczące dla mnie niż dla niego. Wiecie co to?
Z tego natłoku myśli wyrwało mnie spojrzenie na płytę Fify i nagła chęć popatolenia w nogę na padzie. A czemużby nie?
Grając, co chwila wyhaczałam, czy aby Fonda nie wchodzi mi właśnie do pokoju, bo stwierdziła by, że mogłabym poukładać w szafkach jeszcze raz, abym się nauczyła sekwencji układania rzeczy. Tag kuffa. Będę układać jeszcze śmieci w koszu alfabetycznie, kolorami i pod względem zawartości siarczanu miedzi w składzie… a potem i tak się okaże, że to te o najwyższym składzie miały być na dole a nie na górze.
Mój szyderczy uśmiech przerwało wyraźne zapukanie do drzwi. To ona wie, co to znaczy PUKAĆ? Hehe i to w tym sensie?!
No way.
- Sweetie? Cukiereczku? – oh, oh, jak słodko, kisiel w majtach z wrażenia.
- … yeee… - mruknęłam grubo, wyraźnie zdenerwowana. Otworzyła drzwi i postawiła przede mną ciastko i herbatę. Pyekno wu zetkę i herbattę. Aż mi ślinka poleciała.
- I’m very sorry for my behaviour, I wanna repair it. Chcę cę przeprosić za moje zachowanie. Chciałabym to naprawić. – odpowiedziała dosyć sztucznie, uśmiechając się, widać było złogi botoksu w jej twarzy. Patrząc na nią, chwilę widziałam w niej Czarownicę ze Śpiącej Królewny czy tam Królewny Śnieżki. Nie wiem czemu.
- Thank you. Dziękuję. – odparłam, nie spuszczając z niej wzroku, myśląc czemu służy to ciasto, i czy to nie jest misja – pogrubmy sukę, niech się przestanie podobać. Z tą myślą się nie rozstałam. Wyszła.
Oparłam się o ścianę, pociągnęłam nosem, czując wyraźny zapach jakiegoś chemikalium, rzuciłam podejrzenie na wcześniej wytarty spirytusem monitor, i stwierdziłam, że mam jakieś urojenia z tego wszystkiego. Wszakże była już dość późna godzina, Ray wróci dopiero za dwie godziny… sięgnęłam po ciastko i jak gdyby nigdy nic, pocinałam dalej w Fyfę, racząc się tym prezentem przeprosinowym.
Gdy była druga połowa, nagle ogarnęło mnie przeczucie, kurde, tu jest coś nie tak. Wuzetka to polskie ciasto. Skąd je ma? … nie mogła, nie mogła go upiec! A może kupiła. Zaczynam mieć naprawdę jakąś dziwną obsesję…
Chwilę potem zaczął mnie okropnie boleć brzuch. Myślałam, że to pewnie przez ten stres, czy inne pierdoły, ale przekonałam się, że to nie to, gdy już leżąc z bólu na podłodze. Paliło mnie gorzej niż po papryczce chilli. Dalej już tylko zwymiotowałam krwią, dusząc się i jęcząc z bólu. Fonda tylko zza drzwi się uśmiechnęła, zerkając ukradkiem. Zimna, wyrachowana suka. A może tylko mi się zdawało. Tego było za wiele. W myślach mi się ciskały myśli, o tym, czy trzeba będzie jechać do szpitala, czy może obejdzie się w domu, Ray zna się na tych pierdołach, w końcu był na Akademii Medycznej. Oby obeszło się bez opcji trumny. Ale to chyba nie aż tak, może to zwykły środek, nie wiem, na przeczyszczenie. Gdy tylko to pomyślałam, krew znów pociekła mi ciurkiem z ust. No, to chyba jestem jednak w błędzie.
Moje przemyślenia przerwał trzask drzwi wejściowych, piskliwe rzępolenie Jane, o tym jak się naćpałam, co jej nagadałam, i że jeszcze kopnęłam jej psa, a ona sama zdążyła mnie zamknąć w pokoju. Zaciskałam zęby i ze wściekłości i z bólu.
W drzwiach stanął Ray. Ledwo co go widziałam, bo już targał mną chyba któryś ze wstrząsów, a ja nawet nie pamiętam, co się w takiej chwili robi. No przynajmniej głównej roli nikt mnie nigdy nie uczył. Lekko podejrzliwie spojrzał na mnie i uklęknął. Chciałam się podnieść, ale ta nieszczęsna próba była tylko żałosnym poderwaniem się, niczym kura, która z założenia latać nie umie, podrywa się w górę, chcąc to sobie udowodnić. Spytał mnie, co brałam. Wychrząkałam tylko ‘…she…’ i chlupnęłam krwią na podłogę. Ray, już trochę przerażony całą sytuacją, a wyglądający wprost jak na pogrzeb – w ubraniu pingwina – wyciągnął telefon i zapytał, czy dzwonić po karetkę. Kiwnęłam głową i dodałam, że może jeszcze na policję, na co zdziwił się i… i tu zemdlałam. Wstrząs spowodował utratę przytomności.
Porządny strzał z liścia w pysk zadany przez Jane skutecznie przywrócił mnie do wszystkich czynności życiowych. Ze wszystkich sił dźwignęłam się z zamiarem uderzenia jej w twarz, ale z misia[1], na co dwóch czerwono wystrojonych panów szybko zaprotestowało i sprowadziło mnie do wyjściowej pozycji, tłumacząc coś, aby się bez potrzeby nie ruszać. Gościo rozbił kilka owoców kurzej dupy[2] i odlał białko do szklanki, po czym podano mi to coś do picia. Oponowałam, mówiąc że nie mam ochoty pic czegoś, po czym zwymiotuję, na co ten odpowiedział, że o to właśnie chodzi. Jęknęłam i posłusznie przyjęłam białka, mleko i chyba cysternę wody. Potem jeden z nich powiedział, że bez płukania żołądka się nie obejdzie, o gastroskopii nie wspominając. Pobladłam i dusząc się, straciłam przytomność po raz drugi.



[1] Z pięści
[2] Kurzych jajek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz