Tej samej
nocy spakowałam swoje zielone ubrania – a raczej beżowe – i walnęłam się na
łóżku. Coś mi nie pasowało, i już wiem nawet co.
Testament.
Od nowa to
giewno pisać to straszna mordęga, parsknęłam śmiechem, i pomyślałam – Baśka
chciała kupic konia, to odpiszę jej Voltaire du Rouet[1] i psa, a niech się męczy.
Reszta? Właśnie – pies to jebał. Starczy…
Czuję, że
może to już koniec mojej szczęśliwej passy i tym razem legnę na froncie. Byłoby
ekstra, bo już szczerze mówiąc, nie mam siły. Nie mam siły na głupie gadanie –
znajdź sobie kogoś… Nie potrzebuję, uwierzcie mi. Jeszcze kilka lat temu
powiedziałabym to samo, ale bez uzasadnienia. Teraz je mam. I bardzo żałuję
tych zmarnowanych lat, bo wszystko mogło się inaczej potoczyć. Nie potrzebuję,
bo nie chcę robić komuś krzywdy swoją osobą.
Nie
potrzebuję… krzywdzić.
Za to pójść
bić się mogę na śmierć i życie. I wali mnie to co myślą inni ludzie. Mam
nadzieję, że Klimczuk przed odlotem nie zafunduje mi niespodziewanej wizyty u
psychologa wojskowego, bo mnie zakotwiczy.
Nie myślę racjonalnie, widzicie, marzy mi się śmierć. Takie osiołkowate
próby samobójcze są nie dla mnie. Ja wolę umrzeć w honorze, i tak bym chciała.
Z orłem.
Jestem za
głupia na miłośc. Ktoś kto potrafi ją utrzymać, jego sprawa… ja nie potrafię. I
nie chcę potrafic. Wolę być tępym żołdakiem, mającym jednak przyjaciół, którzy
są mu w stanie pomóc.
Pobiegłam do
sklepu i kupiłam farbę do włosów. Brązową. A ciul, jak blond lalka wyglądam,
może teraz ktoś mnie weźmie na poważnie.
Zbyt
intensywne myślenie było poważnym powodem do zaśnięcia. Obudziłam się nad
ranem, dwie godziny przed odprawą. Wstałam, ogarnęłam się i przez bitą godzinę
gapiłam się w herbatę i parę nad nią. Potem piłam zimną.
Za swoje
czyny i oczekiwania ponosi się skutki. To właśnie to – zimna herbata ma tak
wiele wspólnego z filozofią życia.
Świt na
horyzoncie – co oglądałam siedząc już na swoim miejscu w kabinie jako jedyna.
Pierwsza się odprawiłam, gdy tylko otworzyli bramkę. Zrobiłam tak, aby nikt z
moich przełożonych i znajomych nie wyczuł moich intencji – bo zawsze przychodzę
ostatnia. Niech nikt nie patrzy jak odjeżdżam…
A tym
bardziej nie naraziłam się na rozmowę z wyższymi, bo wizyta u „sajkologa”
byłaby bardzo prawdopodobną wersją wydarzeń.
Bardzo lubię
samoloty. Pewnie myślicie, że to debilne mówić o tym w tym momencie, bo to
żadna nowość, że jestem już – niestety – byłym pilotem myśliwca. Zawsze mnie
pasjonowało to, że można lecieć gdzie się chce, ale gdy się jest samemu, ocena
sytuacji i właściwa decyzja, może się skończyć spektakularną porażką. Czy to
jakaś aluzja, znowu do filozofii życia? A i owszem. Wszędzie znajdziemy cenne
wskazówki, trzeba je umieć czytać… lub właściwie interpretować.
Wokół mnie
co raz więcej młodych zielonych. Patrzą się na mnie jak na dziwaka, heh, chyba
w sumie mają rację. Tępo obejrzałam się
na przyglądających mi się debili.
- Co się lampisz,
szeregowy? – mruknęłam znudzona.
- A nic, no
tak patrzę, patrzę i nie mogę się napatrzeć. – roześmiał się.
- Normalnie
to bym cię zgasiła, ale drewno się za dobrze pali. Jak do mnie mówisz to zęby
na bacznośc. – odparłam. Koledzy parsknęli śmiechem.
- O proszę
pani, ja tu tak grzecznie, a tu taki pojazd…
- Wydaje ci
się, że jesteś fajny? – uśmiechnęłam się. – Masz rację!
Koledzy
spojrzeli się na niego a ten mało co się nie posikał z radości chyba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz