Ray przystanął, i nie obróciwszy
się, mruknął tylko:
- Because Xanax,
that’s why. Bo tak. –
odparł ozięble.
Zacisnęłam wargi i wciągnęłam
ciężko powietrze. Popatrzyłam znowu w okno.
- I won’t take it. Nie wezmę
tego. – ryknęłam bardziej stanowczo, lecz nie tak, jak
zwykle.
Ray idąc ku kuchni obrócił się i
powiedział:
- You mustn’t. You
mustn’t do anything, it’s your life. But don’t break life other
people, by the way. Nie musisz. Nic nie
musisz robić, to twoje życie. Ale nie łam życia innym ludziom, ot
tak przy okazji.
Odwróciłam się i padłam w poduszkę.
Chciało mi się płakać. Chciało mi się tak ryczeć, ale nie
mogłam. Schowałam głowę pod poduszką i myślałam zawzięcie,
jak jest mi cholernie wstyd, jak mogę robić takie świństwa, bez
kiwnięcia palcem czy mrugnięcia okiem. To całe zło, które
wyrządzam w pracy, przenosi się na moje własne podwórko, czy tego
chcę, czy nie. Zaczynam zabijać wokół siebie i samą siebie, a
prawem jest, aby nie palić własnego domu…
Podniosłam się po raz kolejny, z
chęcią zmiany i werwą, aby przejść ostateczne katharsis, ale nie
aż tak głębokie, żeby wytrzeć z siebie cechy unikalne, za które
lubię siebie samą. Wstałam i ubrałam się w dres, podeszłam do
drzwi, co wyraźnie zauważył Ray, i ze zdziwieniem patrzył na to,
co chcę zrobić. Dumnie założyłam adidasy, zarzuciłam kaptur na
głowę. Tak jest! Zmienię się! To dziś dzień, będzie przełomem,
będzie zburzeniem pieprzonego muru berlińskiego, i wynalezieniem
prądu, o! Jehaha! Na przekór skurwysyńskiemu życiu, ot co!
Yippie-ka-yay, motherfucker!
I wyszłam na korytarz, stanęłam przy
windzie, drzwi od mieszkania otworzyły się, i spoglądał z nich
Ray. Ja natomiast z szerokim uśmiechem zamachnęłam się, aby
przycisnąć uroczyście przycisk do przywołania windy, i patrząc
na Raya, uderzyłam z całym impetem w ścianę, na co się
skrzywiłam i jęknęłam, chuchając na palec. Coś w rodzaju
uśmiechu przemknęło po jego twarzy. Jeszcze raz, tym razem,
uważając, co bym trafiła w guzik, zamachnęłam się o jakieś 70
cm mniej i pół centymetra przed przyciskiem zatrzymałam palec.
Przypomniałam sobie, że właściwie, gdzie ja idę konkretnie? I po
co?
Ściągnęłam kaptur i prześlizgnęłam
się w drzwiach, obok wyraźnie już rozbawionego Raymonda. Ten tylko
zamknął drzwi za mną, i wrócił tam, gdzie stał – do kuchni.
Ja natomiast usiadłam jak psychol na kanapie, stercząc na wznak i
patrząc się na program telewizyjny.
Mecz piłki ręcznej Polska – Niemcy!
Ło kurna, jak można było by zapomnieć! (można by było, jak się
dwa dni przespało)
Natychmiast wpadłam w euforię i z
zacięta miną uruchomiłam telewizor, z rykiem – trza lampy grzać,
będzie Grunwald!
Momentalnie znalazłam się obok
lodówki i z szyderczym uśmiechem otworzyłam ją. Przeszukując
półki natknęłam się na wyraźny deficyt pifka. Grzebałam
dalej, dalej i głębiej (dalej dalej, ręko Gadżeta!), aż w końcu
wytargałam jakiegoś podstarzałego Leszka, i tuląc znalezisko w
dłoniach, oświadczyłam, że ‘należy iśc po pifko’.
Ray, słysząc moje postanowienie, szybko spojrzał się na mnie i
momentalnie wyrwał mi Lesia z rąk, spoglądając bardzo surowo.
Moja ujarana dusza, była wręcz spłakana utratą nowego
przyjaciela.
- No way. Nie ma mowy. –
mruknął, kręcąc głową.
- But meczyk …!?
Ale meczyk!? –
zająknęłam.
- But Xanax … ?
Ale Xanax?
Zrobiłam ‘szmutnom minem’ i
poczłapałam do pokoju, z wyraźnym niezadowoleniem. W połowie
drogi przystanęłam i odwróciłam się, podeszłam do szafki i
wyciągnęłam chipsy. Potem sięgnęłam do górnej szafki i
wyciągnęłam tonik. Ray w tej samej chwili kazał dać ten tonik do
kontroli, czy coś jest może nie w porządku z zawartością, jak z
tabaką. Nalał sobie połowę szklanki i patrząc na mnie trochę
upił, po czym skrzywił się i wypluł do zlewu.
- What the … it
is? Co … to jest?
- Soda plus quinine,
all together – tonic. Soda plus
chinina – razem: tonik.
- Disgusting.
Obrzydliwe.
- But good
replacement of alcohol… Ale dobry
zamiennik alkoholu. - odparłam smutno.
Jak to polska reprezentacja,
przegrywała ostro w pierwszej połowie, i tak mnie to zdenerwowało,
że cisnęłam pilotem o podłogę, wyraźnie strasząc Ray’a.
Klęknęłam przy szafce pod ekranem i wyciągnęłam jedno pudełko
z szuflady, dosyć grube i takie, jakby z ‘jedynką z Championa’1,
z dumnym napisem ‘GDY CI SMUTNO, GDY CI ŹLE…’.
W rzeczy samej – Kapitan Bomba!
Znalazłam odcinek, na którym
zakończyłam ostatnie oglądanie, i odpaliłam. Usiadłam wygodnie
na kanapie, a Ray, stojąc przy stoliku barowym, z uśmiechem zaczął
patrzeć się w ekran.
- I don’t
understand anything, but it must have instructive translation, am I
right? Niczego nie rozumiem, ale to musi
mieć jakieś pouczające tłumaczenie, nie?
Odwróciłam się z miną Mckayli
Maroney, i przycisnęłam opcję napisów po angielsku. Nawet nie wie
jak się myli.
W tej chwili, Ray jakoś rozpromieniał,
usiadł obok i śmiał się z tekstów, które mi są doskonale
znane, dlatego teraz to mi coś w rodzaju uśmiechu czasami pojawiało
się na twarzy. Poszłam raz się umyć i znów wróciłam na
maraton. Około 23 coś mnie tknęło i odwróciłam głowę do
niego.
- You are gonna
leave me? Zostawisz mnie?
Ray popatrzył na mnie, z lekkim
uśmiechem, przysunął się bliżej – bo siedział na drugim końcu
kanapy – i wyszeptał ‘strasznie mnie do tego prowokujesz, ale
tego nie zrobię, chyba że bardzo będziesz nalegać’. Pod wpływem
tego dwuznacznego tekstu, spaliłam buraka i spojrzałam się
powrotem na Bombę. To jest takie dwulicowe. Ray tymczasem nie
powrócił na swoje miejsce, tylko odgarnął moje włosy i położył
swoją głowę na moim ramieniu. Wydawało mi się to dosyć dziwne,
a na pewno bardzo pedalskie, i takie e. I chyba to wyczuł, bo za
chwilę wstał i powiedział coś, że nie chciałby być
niegrzeczny, ale chce iść już spać (a śpi na sofie, na której
ja siedzę)… Podniosłam się, wyłączając telewizor i bez słowa
powędrowałam do siebie, przymykając drzwi, w sumie nie wiem po co.
…
1Najtańszy,
ekonomiczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz