Chanka

Chanka

poniedziałek, 27 października 2014

WÓDA RYJE BANIE

W tej samej chwili, Raymond wszedł do Rezerwuaru i kroczył odważnie w moją stronę, z tą samą miną. Stanął naprzeciw Jakuba, ten na to powolnie się odwrócił, impertynencko uśmiechnął.
- I’m sorry, can I take this seat? Przepraszam, czy mogę tutaj usiąść? – zapytał wyjątkowo szlachetnie i uprzejmie, ot szambelan się znalazł…
- Niestety, I can’t speak english. But I can tell you something, you know? You’re faggot. Niestety, nie umiem mówić po angielsku. Ale coś ci mogę powiedzieć, wiesz? Kutas z ciebie. - Kubi spojrzał się na niego, potem na mnie i odszedł, szukając Wenoma, pewnie po to aby ten z kolei nie zrobił dymu. Ray usiadł obok, w moim kierunku i patrzył przez jakąś minutę. Milczał. Potem wyciągnął kartkę, którą zostawiłam na biurku. Ja nie patrzyłam na niego ani przez chwilę, ale kątem oka widziałam co robi.
- Everything is written on this sheet. I have no more excuses. Wszystko jest napisane na tej kartce. Nie mam więcej wymówek.– wymamrotałam.
- Yes, everything is written, better – Doug translated it to me. Susannah, I can only… Tak, wszystko jest napisane, lepiej - Doug mi to przetłumaczył. Susannah, mogę tylko...
- Shhh… rewind your words. Ciiiii... przewiń swoje słowa.
- Susannah…
- Error. This is written. Błąd. Napisałam to.
- Okay, Major. I have to ask you… Dobrze, majorze. Muszę cię spytać...
- No asking. Everything is on sheet, and what isn’t on sheet, is in your head. Farewell. Nie ma żadnego pytania. Wszystko jest na tej kartce, a co nie jest na niej, jest w twojej głowie. Żegnam.
- I… Ja...
- FAREWELL! ŻEGNAM!
Ray wstał i chciał już wyjść, ale się wrócił.
- I wrote something, too. Też coś napisałem. – położył kartkę na barze. Sięgnęłam po nią, i nie patrząc co tam jest, zmięłam to i wrzuciłam to do kosza, jak Xanax. Wyszedł. Adieu, baj baj, etycy. Tyle, że przy wejściu, na zewnątrz natknął się na Wenoma. To był błąd. Po paru minutach w barze powstała wrzawa, a Stefan znerwicowany, wybiegł na dwór powstrzymać bijatykę. Ja natomiast, siedziałam dalej, w znowu opustoszałej salce. Po 20 minutach, Stefan ramię w ramię z Kubą, wprowadził Wenoma, któremu ściekała krew z nosa i wargi. Usiedliśmy wszyscy wokół niego, ze spirytusem i apteczką.
- Wlałem mu. Ma za swoje. – uśmiechnął się, ukazując białe zęby zbroczone krwią, i podał mi rękę.
- Ta, wlałeś… - jęknął Stefan, przypominawszy trochę syna Adasia Miauczyńskiego - Sylwka. - Jakby go Węgier nie powstrzymał, to byś dzisiejszą noc w szpitalu spędził, panie obrońco. – Co jak co, Deszczu, ale bić to się ten twój lowelas umie…
- Już żaden kurwa jego mać lowelas. A po za tym, to ja go uczyłam, heh, co za ironia, nie?
- Rzeczywiście! – roześmiał się Kuba.
- Ale miałeś tego nie robić, przecież prosiłam…
- Mów swoje, a ja będę robił co chciał.
- Eee idź ty!
- Tak samo mówisz, Deszczu, tylko trochę inaczej… - zauważył Stefan.
- Może i tak. – pociągnęłam łyka. – Ale to już nie ma żadnego znaczenia. Jestem ślimakiem. żółwiem. Jestem wolna jak stado kurew. Jehehehehehe… - zaczęłam się śmiać.
- Jakubie, odwieziesz ją do domu, nie? – zapytał Stefan.
- Jasne, tylko przywłaszczę sobie samochód na noc, dobrze Deszczu?
- A może chcesz przywłaszczyć właściciela w pakiecie? Wprawdzie plombę pierwszego użytku już ktoś zerwał, to mnie to lotto i koło fortuny.
Wenom spojrzał ze śmiechem na zdumionego Jakuba, który minę miał coś jak Mother of God i Pokerface.
- Słucham? – wysapał ze śmiechem. Ja mrugnęłam do niego i podpiłam jeszcze co w kielonku zostało.
- Widzę Deszczu, rozpuszczasz się… - parsknął ze śmiechem Wenom.
- Deszcz pierdoli głupoty, nie przejmuj się. – uśmiechnął się Stefan.
- Ale czemu ma nie korzystać, Stefano, jeśli składa mu propozycję, co z tego że niemoralną? – Wenom nadal podśmiewał się z kolegi. – Ja bym brał w ciemno! Dosłownie! … no chyba, że jesteś jeszcze prawiczkiem, albo nie masz się czym chwalić, to bym tego nie robił. A tak w ogóle, to dlaczego nie ja, przecież go pobiłem!
- Bo ty jesteś Ruchacz Zawodowy, i odwalasz fuszerkę. – splunęłam do szklanki.
- Ale powiedziałaś, że ci to lotto i koło fortuny, no więc, jak chcesz się kochana spocić, to tylko ze mną. – wyszczerzył się.
- Sebek, przestań, bo wstydzę się przy was siedzieć. – mruknął Stefan.
- Do ciebie, mój drogi, to pójdę, jak będę na głodzie i bez pieniędzy. – roześmiałam się.
- Oh, to szkoda że pomagałem ci z tym Randallem, to byś była i na głodzie i bez pieniędzy… Łot a piti.
- Zamknij się.
- A dlaczego Kuba? Stefan też niczego sobie!
- Stefan, przepraszam że to powiem, nie podobasz mi się i jesteś stary.
- Dziękuję, żona nie narzeka.
- O i żona. – dodałam. – Widzisz, to jest wierne jak Hachiko!
- Jakub, i jak, idziesz w tango? – szturchnął nadal zdumionego Kubę. – No widzisz, Deszczu, byłaś kiedyś na Kubie?
- Byłam.
Wenom przybrał minę Kubiego.
- Ale w Hawanie, na Kubie.
- A to się nie liczy. Kubuś, zatkało kakao…? Oops, to znaczy, nie chcę wyprzedzać faktów, ale…
- Sebastian, cholera, skończ prowadzic lekcje wychowania do życia w rodzinie! – warknął Stefan.
- Ja miałam szóstkę z tego przysposobienia obronnego do życia w rodzinie. - burknęłam ze śmiechem. - Wenom, jesteś jebnięty gorzej niż Ed1. I co, wyrwałeś jakąś sarnę?
- Łanię. E nie, chyba już się nie podobam. 28 lat to nie 23, nie?
- Pewnie, 5 lat sprawniejszy ku… aj ja już nic nie mówię, bo Stefcia się na mnie tak patrzy. – jęknęłam.
- Wyrzucę cie zaraz za wsiarz na dwór, i wrócisz na piechotę. – roześmiał się. – Idźcie stąd, pieprzcie się gdzie chcecie i z kim chcecie, ale nie tu… Wynocha.
- Dobra, panowie mądrzy, ja jadę. – burknęłam.
- Raczej ktoś cię powiezie. – oponował Stefan. – Kuba, mógłbyś?
Zamyślony Kuba wytrącił się z natłoku zastanawiania.
- …yyy tak, tak.
- Hehe. – roześmiał się Wenom. – Nad czym tak myślałeś, co? – mrugnął do niego okiem.
- Na pewno nie nad tobą. – odparł ze śmiechem. – Deszczu, chodź już, za dużo dziś dla ciebie wrażeń, oj za dużo… - podjął mnie za ramię.
- Taaha… oj dużo.
Jakub wyprowadził mnie z tawerny w stronę samochodu, mimo śmiechu i nabijania się Wenoma. Ten został w tawernie, bo czekał na nocny tramwaj. Stanęliśmy oboje przy Chevy, i zaczęłam grzebać po kieszeniach, czując gdzieś ciężar wabika na blachary. Gdy go odnalazłam, wręczyłam Jakubowi i trzymając się samochodu, usiadłam w miejscu pasażera. Kuba usiadł za kierownicą i odpalił samochód. Kompletnie nie patrzyłam się, jak mu się udało odpalić dziadygę za pierwszym razem, a powinnam, bo mi to nie wychodzi. W końcu ruszyliśmy.
- Deszczu… - zagadnął Kuba.
- Tso… - odparłam monotonnie.
- Ty tak na serio, czy jesteś pijana?


1Z Ed, Edd i Eddy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz