- You will do, if
I'll do it, or not, well it doesn’t make sense, that if I would
tell you this straight route to this bunch, he he, no way… Zrobisz,
tak czy owak, ech – to nie ma żadnego sensu, gdybym powiedziała
ci prostą drogę do tej skrytki...
- It’s not nice. To nieładnie. –
słusznie zauważył. – But keep talking. Ale kontynuuj.
- All in all it’s
just another brick in the wall… W
sumie to tylko kolejna cegła w ścianie... -
zaintonowałam jak Gilmour i Waters w duecie.
Ray spojrzał chwilę na dwóch wyżej
wymienionych panów na obrazie, pokręcił głową i rozejrzał się
po mieszkaniu. Podszedł do wstawki z surowego muru na ścianie, i
zaczął podważać podejrzane cegły, zdejmować obrazki i opukiwać
kamienie. Znalazł jeden o dość osobliwym dźwięku. Próbował go
podważyć, wyjąc, ale nic z tego.
- To prostsze niż myślisz. –
bąknęłam, z bananem na ryju. Wstałam i wsunęłam cegłę w jej
miejsce, po czym usłyszeliśmy kliknięcie i front cegły wyskoczył,
odsłaniając szeroką paletę asortymentu. Ray spuścił powietrze z
piersi, odetchnął i spojrzał na mnie, nieco podnosząc brwi. Ja
natomiast walnęłam się na kanapę, rozwalając każdą kończynę
w różne strony świata, nie tylko te na kompasie. Pan Poszukiwacz,
walony Indiana Jones, tylko przeszedł gdy już zutylizował moje
zasoby, i pogłaskał mnie po głowie, chwaląc mnie za dojrzałą
decyzję.
- Sometimes, it’s
good have something from shitty and moron. - burknęłam. Czasami
to dobrze mieć coś z gówniarza I kretyna.
- We have too big
fellowship of morons in this world. Mamy
za duży poczet debili na tym świecie.
W myślach tylko przemknęła mi myśl,
że największym pocztem debili jest amerykańska armia, ale
postanowiłam tego nie mówić, by nie ranic uczuć tego jakże
wrażliwego i delikatnego człowieka… westchnęłam i spojrzałam
ślepo w ekran zgaszonego telewizora. To będzie trudne, bardzo
trudne wyrzeczenie, choć szczerze mówiąc – jak najbardziej
prawidłowe. Przecież nie od dziś wiadomo, że narkotyki szkodzą.
Podniosłam się i leniwie
przeciągnęłam. Obejrzałam się na niewinnie zmywającego <sic!>
talerze, zamrugałam oczyma, że coś tu jest nie tak, ale w sumie mi
pasuje i po cichu wstałam, wykradłam się z mieszkania i wpełzłam
do windy, niczym postrzelony Bond. Zjechałam nią do garażów i
poszłam do rzyga, przegrzebałam go uważnie… i jest. Apteczka, HE
HE, co jak co, ale jakby ktoś potrzebował pomocy, to mam nawet
morfinę, buahahaha. Z zaciętą miną, wyciągnęłam puszkę z
amfetaminą, zsypałam trochę na palec, wciągłam, chwilę się
delektując, i wsypałam nieco do pudełka z tabaką, białą
nawiasem mówiąc, toteż nikt w życiu się nie domyśli. Nikt!
Zadowolona, rytmicznym krokiem, poszłam
do windy, i oparłam się. Jak królowa stanęłam pod ścianą i
podniosłam głowę do góry, nie wiem czemu, śmiejąc się do
siebie, takim głębokim i przerażającym śmiechem, jakby ktoś mi
zmodulował głos na didżejce.
Drzwi od windy ukazały mi
niestrudzonego Pana Poszukiwacza, który najwyraźniej czekał na
windę. Minę miał przestraszoną, która potem zmieniła się w
podenerwowaną.
- You felt offened? Uraziłem cię?
– zapytał.
- No… He he…
Nie, hehe... -
parsknęłam.
- You are angry?
Jesteś zła?
- Kche, che, che… nope… Nie... -
wybełkotałam.
Pan Poszukiwacz wyciągnął mnie z
windy i przytulił, tak mocno, że aż ciężko mi było oddychać.
Mój wyraz twarzy był zabójczy – najpierw taki uchachany od ucha
do ucha, a teraz – eee, co jest?
- … I thought that
I told something wrong… I’m sorry, I’m trying to… to help
you. To help us… and we could, hey, hey, Jesus Christ, what you …?
Pomyślałem że powiedziałem coś nie
tam... przepraszam, próbuję... próbuję ci pomóc. Pomóc nam...
moglibyśmy, hej, hej, na Boga, co się …?
Osunęłam się w tym uścisku jak
zmarłe, bezwładne dziecko i rozpoczęłam upadek ku podłodze.
Zmajaczonym i tępym wzrokiem spojrzałam na niego i poczułam takie
jakby ogromne ciepło w głowie, a na końcu korytarza stał …
Randall.
- Wypuścili cię! To ja cię gołymi
rękoma zajebie! – krzyknęłam. - Co ty do mnie mówisz, ty
nazistowska świnio!? Pierdol się na złamany ryj… ty kurwo stara
niedojebana! – wrzeszczałam. – Wypierdalaj, hitlerowska
kreaturo!
Ray coś próbował mnie uspokajać,
głaskał mnie po głowie, a ja powoli coraz bardziej popadałam w
zamroczenie, mrugając nerwowo oczyma i drżąc. Zaniósł mnie do
mieszkania i położył na wersalce, po czym zadzwonił gdzieś, i
położył chłodny ręcznik na moje czoło. W tym samym momencie
straciłam przytomność.
Obudziłam się u siebie, na swoim
kochanym wyrku. Leniwie się przeciągnęłam i zobaczyłam na stole
pudełko Xanaxu. Z przerażeniem, odwróciłam od niego wzrok,
zamknęłam oczy i powtarzałam sobie ‘ nie, tego tu nie ma, nie ma
tego tu’ i odwracałam się z powrotem, niechętnie spoglądając
na owe opakowanie. Usiadłam wyżej i spojrzałam w okno, a na nim na
siebie. Przypomniało mi się, od kiedy właściwie zażywam te syfy.
Od przerwy pomaturalnej, kiedy mieliśmy swój zespół psycho
rockowy, coś jak Pink Floyd, od tamtej pory, to zaczęło wchodzić
w życie, a kilka lat potem stało się nałogiem. Chcąc nie chcąc,
postąpiłam śladami Syda Barretta, i chyba czas najwyższy
zawrócić. Z tym że to droga jednokierunkowa, i zdaje mi się, że
za chwilę będzie zjazd. Oby na lepsze, ale błagam, tylko nie
Xanax!
Do mieszkania wszedł Ray, taki jakiś
zamyślony i niepoukładany od wewnątrz, a na zewnątrz, oczywiście,
wręcz z perfekcjonistyczną precyzją, wyczesany i wypachniony, w
eleganckim szarawym płaszczu, sięgającym mu aż do połowy uda, i
finezyjnie zaplątanym szaliczkiem pod szyją, zimno niebieskiego
koloru. Cały on, choćby miał na głowie kilka setek (spraw), to o
swój wygląd zewnętrzny, zawsze zadba. Takie jakieś, dziwne, wręcz
niemęskie zboczenie.
Spojrzał krótko na mnie, widząc że
się obudziłam, odwrócił wzrok i poszedł się rozebrać. Za
chwilę był znów w polu mojego widzenia, i tym razem znów mnie nie
zawiódł – granatowa, lekko połyskująca koszula od Calvina
Kleine’a i czarne spodnie, jakoś idealnie wytonowane, do tej
koszuli. Tsaa, wyczucia w modzie, to można mu tylko pozazdrościć.
Właściwie, nie dziwię się, skoro miał starszą siostrę.
Przeszedł, kompletnie mnie ignorując,
i wypakował wcześniej przyniesione zakupy, na które nie zwróciłam
uwagi. Z zainteresowaniem patrzyłam co robi, on jednak nadal zdawał
być się mnie obojętny. Kiedy wszedł do sypialni, aby odłożyć
kluczyk, nie wymieniając ani słowa ze mną, zrobiło mi się
strasznie przykro, okropnie i wstyd. Gdy wychodził, wycisnęłam z
siebie:
- Why Xanax … ?! Dlaczego Xanax
…?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz