Chanka

Chanka

poniedziałek, 20 października 2014

W sumie i tak jesteś kolejną cegłą w murze

- You will do, if I'll do it, or not, well it doesn’t make sense, that if I would tell you this straight route to this bunch, he he, no way… Zrobisz, tak czy owak, ech – to nie ma żadnego sensu, gdybym powiedziała ci prostą drogę do tej skrytki...
- It’s not nice. To nieładnie. – słusznie zauważył. – But keep talking. Ale kontynuuj.
- All in all it’s just another brick in the wall… W sumie to tylko kolejna cegła w ścianie... - zaintonowałam jak Gilmour i Waters w duecie.
Ray spojrzał chwilę na dwóch wyżej wymienionych panów na obrazie, pokręcił głową i rozejrzał się po mieszkaniu. Podszedł do wstawki z surowego muru na ścianie, i zaczął podważać podejrzane cegły, zdejmować obrazki i opukiwać kamienie. Znalazł jeden o dość osobliwym dźwięku. Próbował go podważyć, wyjąc, ale nic z tego.
- To prostsze niż myślisz. – bąknęłam, z bananem na ryju. Wstałam i wsunęłam cegłę w jej miejsce, po czym usłyszeliśmy kliknięcie i front cegły wyskoczył, odsłaniając szeroką paletę asortymentu. Ray spuścił powietrze z piersi, odetchnął i spojrzał na mnie, nieco podnosząc brwi. Ja natomiast walnęłam się na kanapę, rozwalając każdą kończynę w różne strony świata, nie tylko te na kompasie. Pan Poszukiwacz, walony Indiana Jones, tylko przeszedł gdy już zutylizował moje zasoby, i pogłaskał mnie po głowie, chwaląc mnie za dojrzałą decyzję.
- Sometimes, it’s good have something from shitty and moron. - burknęłam. Czasami to dobrze mieć coś z gówniarza I kretyna.
- We have too big fellowship of morons in this world. Mamy za duży poczet debili na tym świecie.
W myślach tylko przemknęła mi myśl, że największym pocztem debili jest amerykańska armia, ale postanowiłam tego nie mówić, by nie ranic uczuć tego jakże wrażliwego i delikatnego człowieka… westchnęłam i spojrzałam ślepo w ekran zgaszonego telewizora. To będzie trudne, bardzo trudne wyrzeczenie, choć szczerze mówiąc – jak najbardziej prawidłowe. Przecież nie od dziś wiadomo, że narkotyki szkodzą.
Podniosłam się i leniwie przeciągnęłam. Obejrzałam się na niewinnie zmywającego <sic!> talerze, zamrugałam oczyma, że coś tu jest nie tak, ale w sumie mi pasuje i po cichu wstałam, wykradłam się z mieszkania i wpełzłam do windy, niczym postrzelony Bond. Zjechałam nią do garażów i poszłam do rzyga, przegrzebałam go uważnie… i jest. Apteczka, HE HE, co jak co, ale jakby ktoś potrzebował pomocy, to mam nawet morfinę, buahahaha. Z zaciętą miną, wyciągnęłam puszkę z amfetaminą, zsypałam trochę na palec, wciągłam, chwilę się delektując, i wsypałam nieco do pudełka z tabaką, białą nawiasem mówiąc, toteż nikt w życiu się nie domyśli. Nikt!
Zadowolona, rytmicznym krokiem, poszłam do windy, i oparłam się. Jak królowa stanęłam pod ścianą i podniosłam głowę do góry, nie wiem czemu, śmiejąc się do siebie, takim głębokim i przerażającym śmiechem, jakby ktoś mi zmodulował głos na didżejce.
Drzwi od windy ukazały mi niestrudzonego Pana Poszukiwacza, który najwyraźniej czekał na windę. Minę miał przestraszoną, która potem zmieniła się w podenerwowaną.
- You felt offened? Uraziłem cię? – zapytał.
- No… He he… Nie, hehe... - parsknęłam.
- You are angry? Jesteś zła?
- Kche, che, che… nope… Nie... - wybełkotałam.
Pan Poszukiwacz wyciągnął mnie z windy i przytulił, tak mocno, że aż ciężko mi było oddychać. Mój wyraz twarzy był zabójczy – najpierw taki uchachany od ucha do ucha, a teraz – eee, co jest?
- … I thought that I told something wrong… I’m sorry, I’m trying to… to help you. To help us… and we could, hey, hey, Jesus Christ, what you …? Pomyślałem że powiedziałem coś nie tam... przepraszam, próbuję... próbuję ci pomóc. Pomóc nam... moglibyśmy, hej, hej, na Boga, co się …?
Osunęłam się w tym uścisku jak zmarłe, bezwładne dziecko i rozpoczęłam upadek ku podłodze. Zmajaczonym i tępym wzrokiem spojrzałam na niego i poczułam takie jakby ogromne ciepło w głowie, a na końcu korytarza stał … Randall.
- Wypuścili cię! To ja cię gołymi rękoma zajebie! – krzyknęłam. - Co ty do mnie mówisz, ty nazistowska świnio!? Pierdol się na złamany ryj… ty kurwo stara niedojebana! – wrzeszczałam. – Wypierdalaj, hitlerowska kreaturo!
Ray coś próbował mnie uspokajać, głaskał mnie po głowie, a ja powoli coraz bardziej popadałam w zamroczenie, mrugając nerwowo oczyma i drżąc. Zaniósł mnie do mieszkania i położył na wersalce, po czym zadzwonił gdzieś, i położył chłodny ręcznik na moje czoło. W tym samym momencie straciłam przytomność.
Obudziłam się u siebie, na swoim kochanym wyrku. Leniwie się przeciągnęłam i zobaczyłam na stole pudełko Xanaxu. Z przerażeniem, odwróciłam od niego wzrok, zamknęłam oczy i powtarzałam sobie ‘ nie, tego tu nie ma, nie ma tego tu’ i odwracałam się z powrotem, niechętnie spoglądając na owe opakowanie. Usiadłam wyżej i spojrzałam w okno, a na nim na siebie. Przypomniało mi się, od kiedy właściwie zażywam te syfy. Od przerwy pomaturalnej, kiedy mieliśmy swój zespół psycho rockowy, coś jak Pink Floyd, od tamtej pory, to zaczęło wchodzić w życie, a kilka lat potem stało się nałogiem. Chcąc nie chcąc, postąpiłam śladami Syda Barretta, i chyba czas najwyższy zawrócić. Z tym że to droga jednokierunkowa, i zdaje mi się, że za chwilę będzie zjazd. Oby na lepsze, ale błagam, tylko nie Xanax!
Do mieszkania wszedł Ray, taki jakiś zamyślony i niepoukładany od wewnątrz, a na zewnątrz, oczywiście, wręcz z perfekcjonistyczną precyzją, wyczesany i wypachniony, w eleganckim szarawym płaszczu, sięgającym mu aż do połowy uda, i finezyjnie zaplątanym szaliczkiem pod szyją, zimno niebieskiego koloru. Cały on, choćby miał na głowie kilka setek (spraw), to o swój wygląd zewnętrzny, zawsze zadba. Takie jakieś, dziwne, wręcz niemęskie zboczenie.
Spojrzał krótko na mnie, widząc że się obudziłam, odwrócił wzrok i poszedł się rozebrać. Za chwilę był znów w polu mojego widzenia, i tym razem znów mnie nie zawiódł – granatowa, lekko połyskująca koszula od Calvina Kleine’a i czarne spodnie, jakoś idealnie wytonowane, do tej koszuli. Tsaa, wyczucia w modzie, to można mu tylko pozazdrościć. Właściwie, nie dziwię się, skoro miał starszą siostrę.
Przeszedł, kompletnie mnie ignorując, i wypakował wcześniej przyniesione zakupy, na które nie zwróciłam uwagi. Z zainteresowaniem patrzyłam co robi, on jednak nadal zdawał być się mnie obojętny. Kiedy wszedł do sypialni, aby odłożyć kluczyk, nie wymieniając ani słowa ze mną, zrobiło mi się strasznie przykro, okropnie i wstyd. Gdy wychodził, wycisnęłam z siebie:
- Why Xanax … ?! Dlaczego Xanax …?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz