Chanka

Chanka

niedziela, 19 października 2014

Is it only a dream that there'll be no more turning away?

Wracając już po pracy, ciągle cisnęły mi się myśli, co jeszcze mogę się dowiedzieć, a czego jeszcze nie było mi dane poznać. Gorzej chyba niż CIA, nic nie może być, no może – terrorysta, ale to się wzajemnie wyklucza. Diler narkotyków nie, no bo po co by kazał mi wyrzucać ekwipunek zaobrazkowy. I tak resztę mam pochowane w innych miejscach, aż tak to się nie poświęcam. Wystarczy nigdy nie zostać przyłapanym, ja nie kłamię, tylko nie mówię całej prawdy. Jak mnie weźmie jakaś kicha, to wtedy co, znów popaść w alkohol? Za drogi i nieskuteczny. Wracając do zawodów, myślałam jeszcze, co może być zawodem, którego nie wykonuje się poza miejscem zamieszkania, ani kilka godzin. Kiedyś mi się obiło o uszy, że ma wykształcenie medyczne, ale nieukończone. Płatny zabójca? Nigdy w życiu, prędzej ja. Złodziej, ani jakiś szantażysta ekonomiczny, eee, na kij mi to wyliczanie. Zaraz będę na chacie z różowym rzygiem… a właśnie. Zanim pójdę do domu, muszę go umyć. Zejdzie mi się na pewno z godzinkę.
Szorując, delikatnymi ruchami maskę samochodu, myślałam chwilę, czy te szyby, które zostały wmontowane, gdy jechałam do pracy, są uszczelnione… bo jak nie, to zaleje mi środek. Rzyg złazi niechętnie, znaczy rozwadnia się, ale często trzeba płukać szmatę, co by tego różowego niewiele było. Po wymyciu, opłukałam samochód i zaczęłam woskować. Tak mnie to zajęło, że w sumie nie wiem kiedy minęło kilka godzin, bo kiedy zadzwonił mój telefon, zorientowałam się dopiero, że jest 19:30.
Pomyślicie pewnie, och jak się martwił, zadzwonił 4,5 godziny od momentu kiedy powinnam wrócić.
Nie. Bramę od jednostki zamykają o 19, a ja czasami siedzę dłużej, zwłaszcza po takich wybrykach, jak dzisiejsza rozmowa. Nie odebrałam telefonu, bo już w sumie kończyłam, został mi tylko jeden błotnik. Za chwilę do garażu z kluczykami wpadł zasapany Ray, który jak mnie zobaczył, odetchnął z ulgą i oparł się o drzwi.
- Where have you been all this time? Gdzie byłaś cały ten czas? – wyzionął.
- Just cleaned my car, actually – I’m finishing… Właśnie sprzątałam auto, w zasadzie już kończę... - mruknęłam, zajęta polerką.
- I worried about you. Why you didn’t tell me about this, why didn’t you call? Martwiłem się o ciebie. Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, dlaczego nie zadzwoniłaś?
Podniosłam wzrok z zamurowaną miną.
- Why didn’t I tell? Well, I forgot. But why you resigned? All this time, I was thinking, what else you can do, as job? I thought that you’re hitman or drugs dealer, you know? I don’t have any ideas, because I don’t know, what you will do, if you joined be jobless. So? Dlaczego nie powiedziałam? No cóż, zapomniałam. Ale dlaczego zrezygnowałeś? Cały czas rozmyślałam, co innego możesz robić, jako pracę? Myślałam że jesteś płatnym zabójcą, albo dilerem narkotykowym, wiesz? Nie mam żadnych pomysłów, bo nie mam zielonego pojęcia co będziesz robił, jeśli wybrałeś bycie bezrobotnym.
- Well, you know that I’m pianist, I told you it, in … nevermind where. I told you. No, wiesz że jestem pianistą, powiedziałem ci to w... no nie ważne gdzie. Mówiłem ci.
- Continue… Kontynuuj.
- I handed in my CV in concert hall. I think I’ll get this job. Dałem CV do filharmonii. Myślę że dostanę tę robotę.
- You don’t speak polish, so in which way you would work? And, how you got classified of it? Nie znasz polskiego, więc w jaki sposób będziesz pracował? I skąd wziąłeś ogłoszenie?
- I didn’t. I just handed in my CV. I have degree of Juilliard school, it’s … Znikąd. Dostarczyłem tylko CV. Skończyłem Julliard, to...
- Harvard of the music schools, yada-yada… How you imagine your work in Poland? You can speak Polish, master? Harvard muzycznych szkół, bla-bla... Jak wyobrażasz sobie swoją pracę w Polsce?
- I’m sure that after seeing my CV, they will want me, anyway if they don’t have job for me. Jestem pewien, że po obejrzeniu mojego CV, będą mnie chcieli, bez względu na to czy mają posadę dla mnie, czy nie.
- Jasne, panie Mozart. A teraz z innej beczki… znaczy… zaraz, jest jakiś obiad?
- I didn’t understand. Nie zrozumiałem.
- Kurde sory – is any dinner in home? Jest jakiś obiad w domu?
- Yes, it is. But what you wanted to say? Tak, jest. Ale co chciałaś powiedzieć?
- Nevermind, żreeeć! Nieważne! – pobiegłam w stronę drzwi, wciskając mu w ręce klucze, impertynencko zarzucając płaszczem.
Stojąc w windzie, popatrzyłam na swoje odbicie w szybie i na odbicie pana Mozarta. Teraz dopiero uderzyła mnie potężna różnica wzrostu między mną a Wielkim Mozartem, wynosiła grubo ponad 30 cm, strach by pomyśleć, jakbym była o 20 cm niższa. Troll i Yeti, ot co…
- Ray? – bąknęłam, przypominając sobie, o czym rozmyślałam w samochodzie. Że tak irytujące pytanie, utknęło mi między głową a językiem, psia mać.
- Yes? Tak? – odparł, spoglądając na mnie z zaciekawieniem, ale coś mu się kiepsko poaktorzyło, i zauważyłam w tym nutę zdziwienia, a gdzieś za oczyma przerażenia. Gdzieś tam, za tą srebrną i błyskotliwą tarczką tkwił taki miały krasnoludek, który jakby trzymał w ręce tętnicę w mózgu i groził rozcięciem, w razie rychłego nieposłuszeństwa.
- I wanna ask you, but you must be honest… clearly honest, like priest on confession. Chcę cię o coś zapytać, ale musisz być szczery, jak ksiądz na spowiedzi. – napomknęłam, z uwagą wpatrując się dalej w srebro, upatrując, czy gdzieś ten krasnoludek nie wyłazi.
- Sure. Jasne. – wypowiedział pewnie, choć jak na moje szpiegowskie oko, tyćkę niepewnie.
- You resigned army. Resigned CIA… joined music. I don’t wanna believe, but… I gotta feeling that you hide something, and don’t want to talk about it. Zrezygnowałeś z armii. Zrezygnowałeś z CIA... wybrałeś muzykę. Nie chcę mi się wierzyć, ale... mam przeczucie że coś ukrywasz i nie chcesz o tym rozmawiać. – wyrecytowałam, spoglądając co jakiś czas w czubki butów, aby przybrać pozę i minę kota ze Shreka, co doszczętnie perfekcyjnie opanował Doug – chodzi mi na przykład o scenę ze stołem z powyłamywanymi nogami.
Tymczasem krasnolud raczył wyjrzeć zza spojrzenia i ukazać swoją perfidną twarz. Ray chwilę zamilkł, głęboko westchnął, jakby myślał – kurde, ma mnie. Spojrzał raz jeszcze na mnie, niczym jak Vic Vega na pana Białego i Różowego, dołożyć w rękę kubek i istny Michael Madsen, vel Pan Blond, stoi we własnej osobie, w windzie, obok mnie.
- I don’t have any secrets. But you have. They call it ‘drugs. Nie mam żadnych tajemnic. Ale ty masz. Nazywają to narkotykami. – emancypacyjnie zaznaczył ostatnie zdanie, które powinno mnie urazić, względem wcześniejszej jatki z wywalaniem mąki, ale… nie tylko Szwajcaria złotem stoi, znaczy się, nie tylko za obrazem chowam cenne drobne. Chyba wiedział, że taki głód, a raczej – taka ochota na przyjemności, niczym cukierek, uzależnia i zachęca na więcej, kosztem kłamstwa.
Przełknęłam ślinę, i zmrużyłam oczy. Spojrzałam na zegarek, nie wiedzieć czemu, a potem na windę, znaczy się, na ten taki „wysokościomierz”, czyli gdzie się znajduje. W milczeniu oczekiwałam na niechybne ‘dling, dlang, dlung’ staro wrocławskiej windy, która tylko z bliska ukazywała swój urok rodem z lat 70. Istotnie, blok z tego okresu pochodził, tylko te jedne, pieprzone windy, nie zostały wymienione podczas generalnego remontu. Chyba jak ktoś się kiedyś zakatrupi w niej i zrobi niechcący trumnę, to wtedy zmienią.
I jest sygnał. To niezręczne wymienianie spojrzeń zakończyło otworzenie drzwi, i prędki wyjazd z windy. Ray cierpliwie podążał za mną, ale na twarzy rysowała mu się typowa dla jego gatunku i płci, niecierpliwość. Nacisnęłam na klamkę z grymasem na twarzy, z przyzwyczajenia z impetem pchając drzwi. Uderzyłam czołem prosto w szkło od judasza, bo drzwi zaprotestowały. Tak naprawdę, nie sądziłam że drzwi są zamknięte. Szarpnęłam raz i drugi, zamek zakołotał płaczliwie, szarpnęłam więc po raz trzeci, uderzając splecioną w pięść dłonią, dopóki drzwi nie wydał głuchego łomotu świadczącego o zatrzaśnięciu. Lecz to nie było zatrzaśnięcie. Oprzytomniałam i rozpoczęłam przetrzepywanie kieszeni w poszukiwaniu pęczka kluczy , który jak zawsze sam podwijał się pod rękę, i balastując w kieszeni, dawał dowód swojej obecności, tak teraz uciekł gdzieś jak szop pracz w śmietniku i szczerzy zęby, jakby miał niezły ubaw z dozorcy niedorajdy. Ten ubaw w duchu dławił Raymond – podszedł i spojrzał na mnie tak, jakby chciał się roześmiać, ale ta myśl i ten jebany krasnoludek trzymał skutecznie minę w poważnym grymasie twarzy. Wyciągnął klucz, celowo go jeszcze potrząsając, aby zaznaczyć kto tu jest blondynką, a gdy już odnotowałam, co ze mną jest nie tak, stuliłam pysk i spojrzałam na zamek, w myślach wymyślając mu od kurewsko przezabawnych złośliwców. Z taka też miną weszłam do mieszkania, milcząc i rozmyślając, czy moja ostatnia skrytka, ten ostatni pieprzony bastion, został odkryty przez żołnierza z Montezumy. Byłego żołnierza z Montezumy, skrytkę należącą do aktualnej namiastki żołnierzy z Montezumy. Rzucona na podłogę torba pierdolnęła przeraźliwie, a ja aż się wzdrygnęłam na ten głuchy dźwięk i syknęłam, po raz kolejny wyklinając, ale tym razem torbę i tym też razem na głos. Ray skrzywił się, orientując się chyba, że to co powiedziałam nie było miłe, a na pewno w żadnym przypadku przyjemne. Odwróciłam się na pięcie i runęłam na kanapę, wyciągając nogi. Gdy już się dogodnie usadowiłam, zdałam sobie sprawę, że właściwie przyszłam tu głównie zjeść, pożywienie to był główny cel tego szaleńczego „biegu” na szczyt wieżowca. Westchnęłam i tym razem nie mieląc niepotrzebnie ozorem, co by nie niepokoić „niepoliszmena”, wstałam i zabrałam się do kuchni, wyniośle ociągając stopami. Stanęłam przy patelni, i kilka razy, z kilku ujęć obejrzałam ugotowane cudo, jak Magda Gessler, krytycznie, ale i ciekawie się przyglądając temu … czemuś. Ray wreszcie ruszył z miejsca, niczym zagapiony mechanik na pit stopie, i zaczął szprechać, co to jest i z czym to się je. Dosłownie. Ja w miarę słuchania czułam jak ślina spływa mi do ust, i byłam gotowa podnieść całą patelnię i impertynencko władować całość, podobnie jak rodowity polak żłopie piwo, gdy wreszcie wyjedzie na obóz integracyjny z kolegami. Jednak coś mnie, jak nigdy, powstrzymywało i mówiło - te lala, tak przy świadkach nie wypada. W rzeczy samej, jeszcze parę ładnych tygodni temu, nie miałabym oporów wpieprzać rękami jakieś udko i bezceremonialnie popijając piwem albo winem, racząc się dodatkowo bogato przysłodzonym ciastem. Nie dbając oczywiście, o to czy ktoś patrzy czy nie, czy może mam czekoladę pod nosem, albo czy buraczki fantazyjnie nie przystroiły mojej koszuli. To nie miało dla mnie kompletnego znaczenia. Coś czuje że nastaje czas jakiegoś katharsis, hę?
- Sit down, I’ll prepare it for you… Siadaj, przygotuję ci to. - nagle złagodniał i poszedł do kuchni. Usiadłam, I za chwilę już pałaszowałam szamkę. Siedziałam, nieufnie spoglądając w rozbrajające, choć często rozbierające spojrzenie, zaczęłam jeść to kubańskie cudo. W sumie, było całkiem dobre, ale syte chyba tylko dla weganów, którym absolutnie nie jestem. Nigdy nie popierałam wegetarian, z tego względu, że skoro świnia ma uczucia to dlaczego tak jak świni i króliczka, nie broni się konia, a już o tym, że rośliny może też czują ból, to nie wspomnę. Dlatego nienawidzę, jak ktoś robi ból, ale dupy z tego właśnie powodu. Może zabijmy siebie, drodzy ekolodzy, bo niszczymy Ziemię? Ki idiota takie głupoty wymyśla? Z przemyśleń wyrwał mnie dotyk Raymonda. Spojrzałam się znów na niego, z taką miną, jakbym miała rentgen w oczach. Podjął moją lewą dłoń i głaskając ją dosyć osobliwie wydusił z siebie kilka słów, choć chciał to zrobić stanowczo, jak na mężczyznę przystało, jedynie wydźwięk niepewności, wymieszany z melodyjnie barytonowym głosem, wydobył się z jego ust.
- I want us to be honest. You can tell me everything, and we would try to solve your problems. Chcę żebyśmy byli ze sobą szczerzy. Możesz powiedzieć mi wszystko I wtedy spróbujemy rozwiązać twoje problemy.
Moja dotychczas obojętna mina, zamieniła się w spazmatyczny burak z nutą niedorzeczności, chcący zamaskować strach przed niewygodną prawdą.
- Ja nie mam nic do powiedzenia. – burknęłam niefrasobliwie. Ray spojrzał na mnie tym razem wątpiąco i spojrzał w stół, po czym podniósł głowę i popatrzył gdzieś za mnie, ja się obróciłam, nie wiedząc o co chodzi. Zwróciłam głowę z powrotem ku niemu i arogancko zaczęłam rozstrzeliwywać go wzrokiem. SZAJSE!
- I… I know that you… you have something up your sleeve... Ja... Ja wiem że ty... że masz coś w zanadrzu... – wydukał niepewnie.
- …but what do you mean this time? … ale o co ci tym razem chodzi? - krzyknęłam dosyc opryskliwie. – Everytime when something is wrong, not going with your thoughts. Could you tell me, with bold and capital letters, without fucking hesistance, what’s going on? Za każdym razem, kiedy coś idzie nie tak, nie tak jak sobie umyśliłeś. Mógłbyś mi powiedzieć, pogrubionymi I drukowanymi literami, bez żadnych jebanych przerywników, o co ci chodzi? – zaczęłam opluwac się jadem. Raymond puścił moją dłoń, I wstał.
- You know… only somebody, who keeps something in secret, react aggressively… when somebody is accusing him or her. I know that in this flat is still cocaine, acid and other surprises, just waiting in hiding… I want us to be honest. You were thinking, that when you give me everything from behind of picture, without fuss, it’ll be nice? Alas, I’m very cagy and experienced with addict, well, I know that good-bye with drugs, it occur to you too easily. Wake up, you are really adult, to tell drugs last good-bye! Wiesz... tylko ktoś, kto ma jakiś sekret, reaguje agresywnie... kiedy ktoś oskarża go bądź ją. Wiem że w tym mieszkaniu nadal jest kokaina, kwas i inne niespodzianki, tylko czekające w ukryciu... Chcę żebyśmy byli ze sobą szczerzy. Myślałaś, że kiedy dasz mi wszystko zza obrazka, bez zbędnych ceregieli, to będzie fajnie? Niestety, jestem bardzo nieufny i doświadczony z uzależnionymi, i wreszcie wiem, że to pożegnanie z narkotykami przyszło ci za łatwo. Obudź się, jesteś naprawdę dorosła, żeby powiedzieć narkotykom ostatnie „do widzenia”! – wygłosił swoje kazanie, na co ja z miną Jokera, zaczęłam bić brawo. Moja mina oznaczała dla Raymonda wygraną za rozpracowanie mojej inteligencji, ale też zniesmaczenie, bo to rzeczywiście była tajemnica, o której nawet w najśmielszych snach bym nie powiedziała. Choćby mnie przypalali i grozili śmiercią - na tyle ten nałóg był nieustępliwy.
- I don’t wanna do mess, so tell me where it is, and I won’t do you excuses. Nie chcę robić bałaganu, więc powiedz gdzie to jest, to nie będę ci robił wymówek.
Na ostatnie słowa parsknęłam gromkim śmiechem, I rypnęłam kilkakrotnie widelcem w stół, aby zaznaczyć mój ubaw I zlekceważenie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz