Myślałam że Klimczuk wyleje mnie z
roboty, przez to, co widział wtedy na widowni, po tych końskich
zalotach Randalla… Nie przez intrygę. Nie przez zhańbienie
munduru czy coś takiego, pod co można byłoby to podciągnąć.
Nie.
Chodziło o Ray'a, a właściwie Scotta
Harringtona, a właściwie to gówno prawda, bo nazywa się Ray. Mózg
rozjebany.
Fakt faktem, że zbliżają się
aniwersary. Należy ćwiczyć tańce, wygrać jebany puchar ligi
konserwatorów powierzchni płaskich, wkupić się w łaski
Klimisiaczka, i w tymże właśnie celu zajęliśmy dużą salę…
- Dopóki nie wygracie, nie ogolę się!
Rozumiecie? – ryknął Hewlett, jak jakiś wykładowca na bani,
który nie wytrzeźwiał po wczorajszych imieninach ciotki Kryśki.
- Stary, ty mało że wyglądasz jak
Węgier, albo jaki Żyd, to jeszcze cię wezmą za jakiegoś Abdula i
przy najbliższej okazji będziesz szamał ołów, aż ci się będą
uszy trzęsły. Albo nos. – odparł Wenom.
- Panie Kapralu Sebastianie, proszę
tak się nie zwracać i nie obrażać przyszłego kapitana oficera
Navy Seals!
- US Marines. – poprawiłam pana
przyszłego kapitana.
- US Marines. Tak powiedziałem
przecież… Ekhem, a tak w ogóle, gdyby nie Wenom i jego złamana
noga niegdyś, to byśmy tu wszyscy nie siedzieli, wieta?
- Pierdolenie, tak ta noga była
złamana jak jego wał, a że wszyscy wiemy co robi Wenom w trakcie i
po aniwersarach, to nie musicie mnie pytać skąd wiem czy nie ma
złamanej pały. - wymruczałam smętny monolog. Wenom spojrzawszy
się na mnie z litościwą miną (ale taką, jakby miał zaraz
wybuchnąć śmiechem), entuzjastycznie krzyknął:
- Dzięki mojej girze, zawdzięczasz mi
chłopa, Deszczuś!
- Ja już na lotnisku wyhaczyłem
laskę z laską! – odparł Ray.
- A ja w magnetycznej klatce! –
parsknął Doug.
- Od kiedy pornole kręcą w
magnetycznych klatkach? – zapytał Wenom. - Która to kategoria na
redtube?
- Pamiętasz, Deszczu? - zwrócił się
do mnie Hewlett.
- Chyba twoje żebra pamiętają to
najlepiej. – odparłam, mrucząc beznamiętnie. W zasadzie nie
byłam smutna, ale to widmo klęski wiszące nade mną mnie
przytłaczało.
- Hewi… powiedz mi coś, czego nie
wiem… - uśmiechnął się Wenom. – Czyżby gorrrący romans?
- Oo taak… - zamruczał Doug. –
Moich żeber z jej stopą.
- Co do tego, że fajne magnesiki na
syrach1
tam dają, to wiem. – dodał Wenom…
- Z mojej strony wygląda to
obszerniej, ciekawiej i na pewno bardziej interesująco, niż z
twojej, Deszczu. Więc ja może opowiem.
- No dawaj Mickiewiczu.
- W pewną letnią, majową noc…
- Mrrr, brzmi romantycznie… - Wenom
dalej się wydurniał jak głupi.
- Byłem na stażu w tutejszym
szpitalu. Cała jednostka gadała o piękności która przylutowała
pewnemu plecakowi, dodatkowo, pasztetowi… A że ja miałem ochotę
pobyć sam na sam w księżniczką uwięzioną w zamku, konkretniej w
tej magnetycznej celi, wziąłem kolejkę tzw. Misji uspokajania.
Czyli podawania jakichś melis czy chuj wie czego, bo się strasznie
miotałaś ze wściekłości. Ordynator uprzedzał mnie o straszliwym
smoku broniącym dostępu do panny. A tak serio to uprzedził, że to
nie tylko kobieta, ale tez wysokiej klasy komandos. Ja, jak
nierozumiejący, co się do niego mówi, albo po prostu głupi -
poleciałem na żywioł, bez chloroformu, bez włączenia tych
magnesów, czy co tam się włącza - ze strzykawkami. Ty spałaś.
Znaczy, tak wyglądałaś. Pochyliłem się nad niewinną buźką,
chciałem się przyjrzeć.
- Taaahaa, przyjrzeeeeć. – jęknąl
Wenom. - Tysiąc i jeden pornoli się tak zaczyna. Rżnąć to my a
nie nie nas.
- Goń się... No i wtedy oczy się
otworzyły i dostałem z metalowego buta prosto w żebra. I to był
właśnie ten smok.
- Dratewka się znalazł, szczęście
że z siarką i owcą nie przylazł. – parsknęłam.
- Ciiii… czy… czy to nie jest tak
wzruszająco, romantyczne? – jęknął Wenom, nabijając się z
kolegi…
- Raczej reumatyczne. – wygiął się
Doug, prostując tułów z ręką w tym miejscu.
- No, ale dzięki temu, wyciągnęli
mnie z ancla! Bo biję wszystkich!
- Sam Hewlett wiesz, twojej ciekawości
poniżej pasa, nie mogło nic innego powstrzymać, jak zdrowe
uderzenie! – roześmiał się Wenom…
- No, dobra a skąd wiesz, co ja
chciałem zrobić?
- Idź ty w cholerę, miano
największego zboczeńca w tym terenie dzierżę ja! I nie oddam! –
krzyknął. – Deszczu dobrze o tym wie! Gadać dalej, może
ciekawszych rzeczy się dowie pan Ray! Że może Hewlett jest gejem!
- O, to ja się tu zwierzam z moich
heteroseksualnych wspomnień, a ty mi tu mówisz że jestem pedałem!
- Ale to by tłumaczyło fakt, że nie
masz żadnej panny! – wypiszczał Wenom, nie wierząc w swój cwany
intelekt. Tak to nazwijmy, bo w zasadzie on go bardzo rzadko używa.
- Ty też nie! – zawtórował mu
Hewlett.
- Może jesteście parą? –
mruknęłam.
Wszyscy zaczęli się napadowo śmiać.
- Ja się zaraz zleję ze śmiechu! –
jęknął Wenom.
- Dajcie mu pampersa! Wenom, poczuj
tampon! – krzyknęłam.
Cały Brecht przerwał jakić
sztywniak, o gejowskim wyglądzie, z jakąś dziewuchą i
magnetofonem. Alfons i … (nie zdążyłam pomyśleć):
- Hej, jak nie tańczycie, to oddajcie
salę!
- Put your hands on
my tummy, and take the key, babe! By mouth! – zaintonował
Hewlett. Pedziowo jak stąd do Meksyku.
- Sory bro, mam nadzieję że nie
jesteś gejem. Sala obok zdaje się być wolna, czemu nie pójdziesz
tam? – zapytałam, śmiejąc się z reszty. – Przepraszam za
kolegę, on chyba skręcił nie to co trzeba, jakiś proszek do
prania albo kurwa Gazetę Wyborczą.
- Banda idiotów, nie wiem co
wciągaliście, ale powiem to Klimczukowi!
- Marihuaen! – odparł Wenom.
- Śmiało, idź, pozdrów go! –
krzyknęłam, trochę nieświadoma w tamtej chwili co w zasadzie ja
wyprawiam.
Za jakieś 10 minut wkroczył…
batalion żandarmerii na czele z Klimczukiem. W pierwszej chwili
zaczęliśmy się śmiać, (boże jak śmiesznie, zaraz się kurwa
zesram ze śmiechu) ale jak Klimczuk powiedział – ta kobieta to
agresor, 4 ancle conajmniej, wszyscy komando – to się lekko
mówiąc, posraliśmy w gacie.
- No nieeeee, ten gej serio tam
poszedł? – ryknął Wenom.
- To karnawał is gettin’
started? – dodał Hewlett głupio.
Sprawialiśmy wrażenie nieźle
nachlanych, albo dobrze przyćpanych. Żandarmeria chciała nas wziąć
siłą, na co zaprotestował Ray, ale oni uznali, że skoro jesteśmy
naćpani, to i też nieprzewidywalni. Dlatego się nie cykali.
Trafiliśmy do szpitala wojskowego,
gdzie dyżur miał Ceron. Kiedy wszedł na salę i zobaczył nas, a w
szczególności Hewletta, to upuścił rękawiczki.
- Chcemy rozmawiać z ordynatorem. –
rozkazał żandarm.
- Hee… - parsknął i uśmiechnął
się Jeff. – To są ci naćpani?
- Tak, ale my rozmawiać z ordynatorem,
tu i teraz! – zawtórował. Tak nawiasem mówiąc, to oni chcieli
rozmawiać z ordynatorem dlatego, że gdy znajduje się przyćpanego
żołdaka, to o ile jest jakoś ustawiony, o tyle generał będzie
dbał żeby nic nie wypłynęło na ten temat. Tego ma dopilnować
ordynator. A zgadnijcie kto nim jest.
- No, to nie jest zbyt możliwe… -
odparł Ceron, powstrzymując śmiech i spoglądając w czubki swoich
butów.
- Dlaczego? - warknął żandarm jak
rasowy rottweiler.
- Bo to ten kudłaty Węgier którego
ściskacie. – nie wytrzymał i zaczął się ćmiać gdy to mówił,
wkładając kolejne rękawiczki.
- Taaak to jaaaa, typ niepozornyyyy…
- Doug zaczął udawać Stachurskiego.
- Niepokorny, ćpunie. – poprawiłam
typa.
- Eeej Ceron, jak mam fryzurę na
Elvisa, to nie znaczy, że jestem od razu kurde kudłaty! -
informacje dotarły do Presleya ze znacznym opóźnieniem, no albo
jego munio nie poradził sobie z tak wielkim napływem informacji.
- Kudłaty? A gdzie Scooby? Auuu! –
dopiero ogarnął wszystko Żmija.
- Akurat na załogę pogromców to wy
się nadajecie. Jak Deszczu do koła gospodyń wiejskich.
- Powiedziałabym ci żebyś
spierdalał, ale w sumie to masz rację. - burknęłam
porozumiewawczo.
- No Welmy nam brakuje… ale Wenom
jest goootów się poświęcić, swoje przeżył, czas na kastrację,
zamykamy punkt rozpłodowy klaczy. – pogłaskał Wenoma Hewlett.
- Ale to Ray nosi okulary!
- No, ale Fred i Dafne to para…
- A to sory, zwracam honory…
Wszystko przerwał żandarm.
- Widzi pan, panie doktorze, musieli
coś brać!
- Nie sądzę. – pokręcił głową.
– Znam ich.
- To proszę uruchomić laboratorium. I
jakąś załogę.
- Załoga G! – krzyknął jeden.
- Punkt G! - krzyknął drugi.
- Tylko, że ordynator ma do tego
uprawnienia. – odparł Ceron.
- Stanowczo zezwalam! – powiedział
ordynator.
- Ech… w takim razie, wzywamy
policję… - zdenerwował się Truskawka.
- Uuuuuu… - zawyliśmy bez szacunku.
- Rym cym cym, będzie dym. - skwitował
Wenom piskliwie.
1
- nogach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz