Chanka

Chanka

wtorek, 7 października 2014

Watching every motion in my foolish lover's game...

... On this endless ocean finally lovers know no shame...

Myślałam że Klimczuk wyleje mnie z roboty, przez to, co widział wtedy na widowni, po tych końskich zalotach Randalla… Nie przez intrygę. Nie przez zhańbienie munduru czy coś takiego, pod co można byłoby to podciągnąć. Nie.
Chodziło o Ray'a, a właściwie Scotta Harringtona, a właściwie to gówno prawda, bo nazywa się Ray. Mózg rozjebany.
Fakt faktem, że zbliżają się aniwersary. Należy ćwiczyć tańce, wygrać jebany puchar ligi konserwatorów powierzchni płaskich, wkupić się w łaski Klimisiaczka, i w tymże właśnie celu zajęliśmy dużą salę…
- Dopóki nie wygracie, nie ogolę się! Rozumiecie? – ryknął Hewlett, jak jakiś wykładowca na bani, który nie wytrzeźwiał po wczorajszych imieninach ciotki Kryśki.
- Stary, ty mało że wyglądasz jak Węgier, albo jaki Żyd, to jeszcze cię wezmą za jakiegoś Abdula i przy najbliższej okazji będziesz szamał ołów, aż ci się będą uszy trzęsły. Albo nos. – odparł Wenom.
- Panie Kapralu Sebastianie, proszę tak się nie zwracać i nie obrażać przyszłego kapitana oficera Navy Seals!
- US Marines. – poprawiłam pana przyszłego kapitana.
- US Marines. Tak powiedziałem przecież… Ekhem, a tak w ogóle, gdyby nie Wenom i jego złamana noga niegdyś, to byśmy tu wszyscy nie siedzieli, wieta?
- Pierdolenie, tak ta noga była złamana jak jego wał, a że wszyscy wiemy co robi Wenom w trakcie i po aniwersarach, to nie musicie mnie pytać skąd wiem czy nie ma złamanej pały. - wymruczałam smętny monolog. Wenom spojrzawszy się na mnie z litościwą miną (ale taką, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem), entuzjastycznie krzyknął:
- Dzięki mojej girze, zawdzięczasz mi chłopa, Deszczuś!
- Ja już na lotnisku wyhaczyłem laskę z laską! – odparł Ray.
- A ja w magnetycznej klatce! – parsknął Doug.
- Od kiedy pornole kręcą w magnetycznych klatkach? – zapytał Wenom. - Która to kategoria na redtube?
- Pamiętasz, Deszczu? - zwrócił się do mnie Hewlett.
- Chyba twoje żebra pamiętają to najlepiej. – odparłam, mrucząc beznamiętnie. W zasadzie nie byłam smutna, ale to widmo klęski wiszące nade mną mnie przytłaczało.
- Hewi… powiedz mi coś, czego nie wiem… - uśmiechnął się Wenom. – Czyżby gorrrący romans?
- Oo taak… - zamruczał Doug. – Moich żeber z jej stopą.
- Co do tego, że fajne magnesiki na syrach1 tam dają, to wiem. – dodał Wenom…
- Z mojej strony wygląda to obszerniej, ciekawiej i na pewno bardziej interesująco, niż z twojej, Deszczu. Więc ja może opowiem.
- No dawaj Mickiewiczu.
- W pewną letnią, majową noc…
- Mrrr, brzmi romantycznie… - Wenom dalej się wydurniał jak głupi.
- Byłem na stażu w tutejszym szpitalu. Cała jednostka gadała o piękności która przylutowała pewnemu plecakowi, dodatkowo, pasztetowi… A że ja miałem ochotę pobyć sam na sam w księżniczką uwięzioną w zamku, konkretniej w tej magnetycznej celi, wziąłem kolejkę tzw. Misji uspokajania. Czyli podawania jakichś melis czy chuj wie czego, bo się strasznie miotałaś ze wściekłości. Ordynator uprzedzał mnie o straszliwym smoku broniącym dostępu do panny. A tak serio to uprzedził, że to nie tylko kobieta, ale tez wysokiej klasy komandos. Ja, jak nierozumiejący, co się do niego mówi, albo po prostu głupi - poleciałem na żywioł, bez chloroformu, bez włączenia tych magnesów, czy co tam się włącza - ze strzykawkami. Ty spałaś. Znaczy, tak wyglądałaś. Pochyliłem się nad niewinną buźką, chciałem się przyjrzeć.
- Taaahaa, przyjrzeeeeć. – jęknąl Wenom. - Tysiąc i jeden pornoli się tak zaczyna. Rżnąć to my a nie nie nas.
- Goń się... No i wtedy oczy się otworzyły i dostałem z metalowego buta prosto w żebra. I to był właśnie ten smok.
- Dratewka się znalazł, szczęście że z siarką i owcą nie przylazł. – parsknęłam.
- Ciiii… czy… czy to nie jest tak wzruszająco, romantyczne? – jęknął Wenom, nabijając się z kolegi…
- Raczej reumatyczne. – wygiął się Doug, prostując tułów z ręką w tym miejscu.
- No, ale dzięki temu, wyciągnęli mnie z ancla! Bo biję wszystkich!
- Sam Hewlett wiesz, twojej ciekawości poniżej pasa, nie mogło nic innego powstrzymać, jak zdrowe uderzenie! – roześmiał się Wenom…
- No, dobra a skąd wiesz, co ja chciałem zrobić?
- Idź ty w cholerę, miano największego zboczeńca w tym terenie dzierżę ja! I nie oddam! – krzyknął. – Deszczu dobrze o tym wie! Gadać dalej, może ciekawszych rzeczy się dowie pan Ray! Że może Hewlett jest gejem!
- O, to ja się tu zwierzam z moich heteroseksualnych wspomnień, a ty mi tu mówisz że jestem pedałem!
- Ale to by tłumaczyło fakt, że nie masz żadnej panny! – wypiszczał Wenom, nie wierząc w swój cwany intelekt. Tak to nazwijmy, bo w zasadzie on go bardzo rzadko używa.
- Ty też nie! – zawtórował mu Hewlett.
- Może jesteście parą? – mruknęłam.
Wszyscy zaczęli się napadowo śmiać.
- Ja się zaraz zleję ze śmiechu! – jęknął Wenom.
- Dajcie mu pampersa! Wenom, poczuj tampon! – krzyknęłam.
Cały Brecht przerwał jakić sztywniak, o gejowskim wyglądzie, z jakąś dziewuchą i magnetofonem. Alfons i … (nie zdążyłam pomyśleć):
- Hej, jak nie tańczycie, to oddajcie salę!
- Put your hands on my tummy, and take the key, babe! By mouth! – zaintonował Hewlett. Pedziowo jak stąd do Meksyku.
- Sory bro, mam nadzieję że nie jesteś gejem. Sala obok zdaje się być wolna, czemu nie pójdziesz tam? – zapytałam, śmiejąc się z reszty. – Przepraszam za kolegę, on chyba skręcił nie to co trzeba, jakiś proszek do prania albo kurwa Gazetę Wyborczą.
- Banda idiotów, nie wiem co wciągaliście, ale powiem to Klimczukowi!
- Marihuaen! – odparł Wenom.
- Śmiało, idź, pozdrów go! – krzyknęłam, trochę nieświadoma w tamtej chwili co w zasadzie ja wyprawiam.
Za jakieś 10 minut wkroczył… batalion żandarmerii na czele z Klimczukiem. W pierwszej chwili zaczęliśmy się śmiać, (boże jak śmiesznie, zaraz się kurwa zesram ze śmiechu) ale jak Klimczuk powiedział – ta kobieta to agresor, 4 ancle conajmniej, wszyscy komando – to się lekko mówiąc, posraliśmy w gacie.
- No nieeeee, ten gej serio tam poszedł? – ryknął Wenom.
- To karnawał is gettin’ started? – dodał Hewlett głupio.
Sprawialiśmy wrażenie nieźle nachlanych, albo dobrze przyćpanych. Żandarmeria chciała nas wziąć siłą, na co zaprotestował Ray, ale oni uznali, że skoro jesteśmy naćpani, to i też nieprzewidywalni. Dlatego się nie cykali.
Trafiliśmy do szpitala wojskowego, gdzie dyżur miał Ceron. Kiedy wszedł na salę i zobaczył nas, a w szczególności Hewletta, to upuścił rękawiczki.
- Chcemy rozmawiać z ordynatorem. – rozkazał żandarm.
- Hee… - parsknął i uśmiechnął się Jeff. – To są ci naćpani?
- Tak, ale my rozmawiać z ordynatorem, tu i teraz! – zawtórował. Tak nawiasem mówiąc, to oni chcieli rozmawiać z ordynatorem dlatego, że gdy znajduje się przyćpanego żołdaka, to o ile jest jakoś ustawiony, o tyle generał będzie dbał żeby nic nie wypłynęło na ten temat. Tego ma dopilnować ordynator. A zgadnijcie kto nim jest.
- No, to nie jest zbyt możliwe… - odparł Ceron, powstrzymując śmiech i spoglądając w czubki swoich butów.
- Dlaczego? - warknął żandarm jak rasowy rottweiler.
- Bo to ten kudłaty Węgier którego ściskacie. – nie wytrzymał i zaczął się ćmiać gdy to mówił, wkładając kolejne rękawiczki.
- Taaak to jaaaa, typ niepozornyyyy… - Doug zaczął udawać Stachurskiego.
- Niepokorny, ćpunie. – poprawiłam typa.
- Eeej Ceron, jak mam fryzurę na Elvisa, to nie znaczy, że jestem od razu kurde kudłaty! - informacje dotarły do Presleya ze znacznym opóźnieniem, no albo jego munio nie poradził sobie z tak wielkim napływem informacji.
- Kudłaty? A gdzie Scooby? Auuu! – dopiero ogarnął wszystko Żmija.
- Akurat na załogę pogromców to wy się nadajecie. Jak Deszczu do koła gospodyń wiejskich.
- Powiedziałabym ci żebyś spierdalał, ale w sumie to masz rację. - burknęłam porozumiewawczo.
- No Welmy nam brakuje… ale Wenom jest goootów się poświęcić, swoje przeżył, czas na kastrację, zamykamy punkt rozpłodowy klaczy. – pogłaskał Wenoma Hewlett.
- Ale to Ray nosi okulary!
- No, ale Fred i Dafne to para…
- A to sory, zwracam honory…
Wszystko przerwał żandarm.
- Widzi pan, panie doktorze, musieli coś brać!
- Nie sądzę. – pokręcił głową. – Znam ich.
- To proszę uruchomić laboratorium. I jakąś załogę.
- Załoga G! – krzyknął jeden.
- Punkt G! - krzyknął drugi.
- Tylko, że ordynator ma do tego uprawnienia. – odparł Ceron.
- Stanowczo zezwalam! – powiedział ordynator.
- Ech… w takim razie, wzywamy policję… - zdenerwował się Truskawka.
- Uuuuuu… - zawyliśmy bez szacunku.
- Rym cym cym, będzie dym. - skwitował Wenom piskliwie.

1 - nogach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz