Usiadłam i w sumie spojrzałam się
przez chwilę na swoje buty, co wyglądało jak wizyta gówniarza na dywaniku u
dyrektora, w przedszkolu, jakbym miała 5 lat i podpaliła klasę, a nauczyciela zwyzywała od kutasonogich pieniaczy.
Potem spojrzałam na Klimczuka i z powrotem na te buty, które były
wyjątkowo brudne, jak moja dusza. Franek skończył pisać, odsunął się od
biurka i spojrzał na mnie, tak jakby trochę z politowaniem, ale
uważnie. Tak jakby był moim ojcem i przyłapał mnie na seksie. Obrócił się do tyłu i wziął jakąś zakurzoną
książkę, dmuchnął na nią, i przetarł ręką, co by było widać napis co to jest.
- Deszczu, nigdy nie sądziłem, że w
mojej pracy, będę musiał kiedykolwiek tłumaczyć coś starszemu
oficerowi. Jesteś pierwszym starszym oficerem płci pięknej w
naszej elicie i pierwszym którego muszę w tej chwili pouczać… -
odparł monosylabicznie.
NIE NO CO TY TATO.
Na słowo pouczenie, podniosłam
głowię, co wyraźnie odnotował.
- Nie licz, że pouczenie ode mnie to
jak pouczenie na policji. To nie te ubrania, żeby tak było, dobra?
Pozwól że zacytuję… - poszukał w regulaminie - … osoby będące
w podlegających sobie nawzajem stanowiskach pracy, nie mogą być w
oficjalnym związku ani innych bliskich sobie stosunkach… i teraz
odnajduję sposób karania: …karany może być tylko i wyłącznie
pracownik o wyższym stopniu, któremu podlega drugi pracownik,
będący jego partnerem. Kary są następujące: w przypadku
jednokrotnego wykrycia takowego wykroczenia, żołnierz o wyższym
stopniu dostaje karę: 14 dni pozbawienia wolności. W przypadku
kolejnego wykroczenia, kary są następujące: a) 14 dni pozbawienia
wolności, gdy żołnierz należy do korpusu szeregowych bądź
podoficerów, b) degradacji do najniższego stopnia w korpusie,
dodatkowo – 30 dni pozbawienia wolności, zamiennie z 60 dni
przejęcia statusu szeregowca, gdy należy do oficerów młodszych,
c) degradacja do najniższego stopnia w korpusie, dodatkowo – 60
dni pozbawienia wolności, zamiennie z 30 dni wojskowej kolonii
karnej, gdy należy do korpusu oficerów starszych d) degradacja do
stopnia majora, gdy należy do korpusu generalskiego, bez możliwości
powrotu do tego korpusu. Rozumiesz teraz, o co chodzi?
Spojrzałam na Klimczuka.
- 60 dni jako szeregowiec, mówisz?
- 30 dni kolonii karnej, majorze.
- Kurwa, no tego to ja się nie
spodziewałam. – przetarłam twarz ręką.
WEŹ SIĘ TATO.
- Gdybyś nie pokazała się wszystkim
za rączkę, nic by się nie stało. Nikomu bym nie powiedział,
zachowałbym to dla siebie. Znam cię dość długo i nawet na rękę by mi było jakby cię w końcu jakiś osobnik płci męskiej usidlił i uspokoił, szczylku. Wiesz co mam na myśli. Teraz wszyscy wiedzą, i sama sobie
zawdzięczasz to, że po prostu muszę, naprawdę – muszę z
twojego zachowania wyciągnąć konsekwencje.
Popatrzyłam chwilę na regał z
regulaminami, potem wpatrując się w dwie flagi, olśniło mnie.
-… zaraz, ale przecież to nie jest
ta sama armia, chłopie, wiesz?
- To nie ma żadnego znaczenia. - złożył ręce, w geście że nie odpuści.
ALE TATO.
- A czy ma znaczenie to, że ja znałam
wcześniej tego, powiedzmy, partnera?
Klimczuk spojrzał się na mnie tak groźnie, że jakbym była psem to by ogon do dupy mi uciekł, tak bym go podkuliła.
- Może i ma, a jakie masz na to
dowody? Żadne.
- Jest świadek.
- Ty i on nie możecie być świadkami
we własnej sprawie.
- … jest taki świadek, który
wyśpiewa ci wszystko, mało tego, masz go w zasięgu ręki. - pstryknęłam palcami.
JESTEM GENIUSZEM.
Klimczuk spojrzał na mnie dosyć tępo.
- No to, kogo wezwać? – podniósł
telefon.
- Hewletta. – założyłam ręce.
Za moment miał pojawić się Hewlett, a
Franek z pokerową miną spoglądał na mnie i na drzwi.
- Mogę wiedzieć, co Hewlett ma do tej
sprawy?
- Zaraz będziesz wszystko wiedział,
generałku ty mój.
Z potężnym hukiem wpadł Hewlett,
wepchnięty przez któregoś ze swoich kolegów, co by się nie
stresował. Zasalutował i w sumie to popatrzył na mnie, śmiejąc
się i na Franka…
- Sierżancie Hewlett, czy chciałby
pan być świadkiem w sprawie tej tu obecnej…
- Ale że chodzi o nią i o jej … ta,
jasne Deszczu. Ostatnia deska ratunku?
Popatrzyłam się na Hewletta z dołu
na górę.
- Jeśli mówisz, że deska, to masz
rację.
Hewlett usiadł z bananem na twarzy i
zwrócił się do generała.
- Co mam mówić?
- Wszystko co wiesz, od początku…
Hewlett głęboko westchnął, popatrzył się na mnie i z zapartym tchem opowiadał o
tragedii młodego Aide, o jego rodzicach, jak się wychowywał, potem
szybko przeszedł do San Francisco, gdzie kazał mi dokładać swoje
partie informacji, i tym samym wspólnie doszliśmy do porwania i Jalalabadu.
Następnie ja już zaczęłam za dużo mówić, na co przystopował
mnie Klimczuk, i o Tajlandii Hewlett mówił, sam, mimo trudności, z
przedstawianiem scen z plaży Phuket. Jebany kabel.
Ja coraz bardziej zniżałam
wzrok ku dołowi, a Klimczuk coraz bardziej chyba zaczął
współodczuwać to, co się działo. Wiecie, sranie w banie, love story.
Nie znacie Klimisiaczka, ale to taki nietypowy gość, który żyje w świecie Harlequina. Beka konkretna z niego wśród jemu równych, ale nikt nie odważył mu się w twarz powiedzieć, że mężczyzna czytający romansidła to pizda. Zwłaszcza wojskowy,
... momentami, nawet się śmiał, a
ja podnosiłam wzrok i ufnie patrzyłam na opowiadającego, co by nie
przekręcił czegoś tam.
- … no i wtedy, gdy się dowiedział
o tym że ten zboczeniec Randall miał ochotę na jego dziewczynę,
się chłopak wkurzył i stwierdził że ma dość tego ukrywania się.
To że wy wiecie, to nie raczej jej wina, tylko jego. Po za tym,
naprawdę nazywa się inaczej i w sumie kasując jego tożsamość,
pod którą jest jej podwładnym, okazuje się, że sprawa w ogóle nie
istnieje.
- Kasować tożsamość jedno, ale ludziom nie
wykasujesz tego z pamięci.
- A co to za problem wywalić Deszcza na
urlop, hę?
- Nawet nie wiesz jaki. - parsknął, wiedząc że tylko my oboje wiemy (to znaczy, ja i Klimczuk), że mnie nie da się dać urlopu. Ja nie mam życia poza pracą. Nie potrafię się odnaleźć, kiedy nie pracuje.
- Brzmi to trochę abstrakcyjnie –
Deszcz, urlop. Boję się tylko że Deszcz mi z tego urlopu nie
wróci. I pewnie nie chcesz iść, co Deszczu? - zapytał troskliwie.
- A co ja będę całe dnie robić, co? Tylko nie bardzo rozumiem co miałeś na myśli mówiąc że nie wrócę... - mój wykrywacz szowinizmu drgnął.
- Właśnie. Może jakąś misyjkę?
Właśnie miałam powiedzieć – jaha –
ale Hewlett tak się na mnie popatrzył, że kazanie Wenoma
przypomniało mi się z prędkością międzygwiezdną.
- … bardzo chętnie, lecz nie.
- Ja chyba znowu ci odpuszczę, wiesz?
Ludziom, powiem… naprawdę nie wiem co, bo zgaduję, że nie mogę
ujawnić podwójnej tożsamości?
- Ja nie wiem. - burknęłam.
- Ani ja. - odparł Hewlett.
- Wezwę tutaj zaraz obiekt dyskusji.
Za chwilę przyszedł Ray.
- Hewlett, tłumacz, to co mówię. Z
racji tego, że wiemy co się kroi między wami dwojga… nie, nie
tobą i Hewlettem… wyższa twoja mać musi zostać ukarana, a ja po
litanii której wysłuchałem przed chwilą, nie mam serca tego
robić. Deszcz nie chce iść ani na urlop, ani na misję. Problem nie
leży w karze, a w jakiejś przyczynie, czemu mam odpuścić.
Możliwości jest kilka – albo podamy to, że jesteś podwójny,
albo to, że któreś z was odchodzi ze swojego stanowiska, chociaż
znając Deszcza, to tu chodzi tylko o ciebie, albo to, że coś z
prawem, ale zaraz znajdą się inni amatorzy.
tłum: - Ja mogę odejść, bez żadnych
problemów.
Wbiłam wzrok w Ray’a. Doskonale
wiedziałam że zrezygnował z CIA, rezygnuje z USMC, to ciekawe, co
jeszcze?
Klimczuk popatrzył na moją minę,
parsknął i westchnął.
- To w takim razie sprawa sama się
rozwiązała. Dziękuję za współpracę. Dokończcie formalności
już u siebie, Hewlett. Deszczu – wracaj skądś przyszła. Nie
chcę cię widzieć w moim gabinecie co najmniej tydzień… I idź
się wyspowiadać, zbereźniku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz