Chanka

Chanka

piątek, 17 października 2014

Nad nami dmuchawce, chujawce i ja. Właśnie zawala się świat...

Tamci wyszli po policję, a Ceron bacznie się nam przyjrzał.
- Wy naprawdę nic nie braliście? - spytał podejrzliwie, z dozą uśmiechu.
- Brał cię… w aucie… - zanucił Doug, kompletnie nie odnajdujący się w sytuacji, a na pewno nie w pytaniu.
- Przepraszam za kolegę, on się dziś nie wyspał. – dodał Wenom, zatykając mu dłonią usta.
- Naprawdę?
- Nic a nic. – odpowiedziałam, tak już nie na żarty.
- Mniej niż zeroooo ooo… - krzyknął Wenom, zarzucając nutę. Zaczęliśmy wszyscy śpiewać, a Ceron siadł tylko na parapecie i spoglądał na nas jak na kretynów. I słusznie.
Na o-o-o-o! weszła psiarnia.
- Mamy Scoobiego! – ryknął Hewlett. Policja popatrzyła na nas podejrzliwie, ale chyba z lekką zazdrością.
- Co, zazdrościcie fazy, nie? – krzyczał Doug.
- Granatooowii, ech. – mruknęłam przeciągliwie.
Rzeczeni granatowi nas obmacali, skuli i przywiązali do krzeseł.
-Skazali nas na krzesło… drewniano-metalowe! Powiedz mojej żonie, że ją kocham! – darł się Wenom.
- To ty masz męża, czy żonę, bo już nie nadążam. – fuknął Doug.
Któryś z policjantów się roześmiał. Został odesłany.
- Panowie, co wy chcecie konkretnie zrobić? – spytał Ceron, wyraźnie zaintrygowany poczynaniami policji.
- Poddać krew szybkiemu testowi na obecność narkotyków.
- E, doktorku, uważaj na tę blondi pannę, ona nie znosi igieł! – wybuczał Doug.
- Hewlett, po co mówiłeeeeś… cała frajda na nic. – odparł Wenom.
- Ja go tylko uprzedzam przed smokiem… yyy znaczy przed prawym sierpowym żebrowym! – wymyślił na poczekaniu.
Policjanci się odwrócili do Cerona.
- Naprawdę?
- Tak, to prawda. Może ostro przylutować. – Ceron z trudem powstrzymywał śmiech.
Policja znów zaszczyciła nasze oczy widokiem swoich facjat.
- No to panie przodem.
- Wenom, idziesz na całość! – zaczął klaskać skutymi rękoma Hewlett.
Odpięto mnie od mojego krzesła i przesadzono na taki fotel.
- Ty! Granatowy! Ręce precz od niej, bo jak nie to ci przypin… przyje…kurde jak to było! – zaplątał się Hewlett.
- Dolę. Ja też. – dodał Wenom.
Kiedy zapinali mnie w takie plastikowe tasiemki, Ceron zrobił face palm.
- Panowie, nie te środki, nie tych ludzi…
- To tylko kobieta! – wtórowali jeden drugiemu.
- A myślałem że emancypacja doszczętnie wyginęła. – wciął się Doug.
- Stary, skąd ty takie słowa znasz? – pisnął Wenom.
- A co ja takiego powiedziałem?
- Emon…emany… emancy… pacja. Emancypacja.
- Ma się, heh, ten paszport Polsatu, to wiesz… nieograniczone możliwości!
- Jak wy nic nie braliście, to ja was nie znam. – burknął Ceron, śmiejąc się.
- Też tak sądzę Ceronku, też. – odparł Doug.
- Co? Już? Ceronku!? Przed chwilą to ja byłem obiektem twoich pragnień! 10 minut temu był nim Deszczu! A teraz co? Ceronek? On ma żony!
- Żonę. Jedną…
- Stary, nie wiesz co tracisz – przerwał wielką mowę Wenom przez chwilę – Żonę…! Dzieci! – darł.
- Nie mam dzieci. – odparł.
- No, to stary, DO ROBOTY! – ryknął Wenom, śmiejąc się zapalczywie.
W tej samej chwili w drzwiach tylnych pojawiła się Baśka patrząca się w jakąś kartkę w ręku.
- Kochanie, słyszałeś, niezła jatka, podobno Desz… o żesz kurwa ja pierdolę. – tak wyglądała jej reakcja.
- A ta, jak na zawołanie przyszła! – roześmiał się Doug.
- Pierdol, pierdol, może coś z tego będzie, nie Ceruś? – burknął Wenom.
- Co się tu… - zaczęła.
- Jak widzisz, polska młodzież potrafi się bawic bez alkoholu! – parsknął Hewlett.
- Tylko narkotykami. – dociął mu Ceron.
- Ach, ty, dowcipnisiu, niech ci będzie, przystojniaczku! – obruszył się Hewlett.
W tym momencie policja wyciągnęła igły.
- Panowie, ja coś na temat tych tasiemek już mówiłem. – powiedział Ceron. Oni mu dali podobną śpiewkę, jak wcześniej.
Przy podejściu do odwiertu w mojej skórze, instynkt antyszprycowy wziął w górę. Dwóch policjantów w tej samej chwili upadło na ziemię, a mnie zawiodło to do Raya. I zawiodło.
- Uprzedzałem. Teraz sobie łapcie. – parsknął Lekarz.
- Tu trzeba żandarmerii!
- Oni nic nie poradzą. Zostawcie mi ją na koniec, dam radę sam.
- My tez możemy użyć chloroformu.
- Pan chyba sobie kpi. Chloform już przyswoiła.
Baśka mnie przekonała, że pigułka gwałtu, to dobra rzecz, dla mojego dobra. Nigdy nie sądziłam że to powie.
- Eeeej, to mój patent! – ryczał Doug.
- Coś go książe nie użyłeś wtedy, kiedy trzeba było. – parsknął Wenom.
Ceron poinformował mundurowych o tym narkotyku, na co trochę się zdziwili, ale cóż – mus to mus.
0% razy cztery. Czyści.

Kolejnego dnia, udałam się jak zwykle do pracy, i tylko gdy mój identyfikator zapipczał przy wejściu, tak chyba Franek już wiedział, żeby wysłać swojego adiutanta z pocztówką do mojego gabinetu. Weszłam tam, i nikogo nie zastałam (no bo jak, skoro wszyscy wiedzą o co chodzi z Aide). Jedynie kartkę na stole od Klimczuka, że mam przyjść jak najszybciej. Usiadłam w fotelu, popatrzyłam się trochę na ten kawałek papieru, z tekstem napisanym widocznie zestresowanym pismem kochanego generała. Westchnęłam głęboko i spojrzałam, jak zwykle w sufit, ale nie tym razem, aby poskarżyć się Najwyższemu, tylko ot tak, wiedząc, że na górę muszę pójść jako major, a mogę wrócić w najgorszym wypadku jako cywil…
Z przemyśleń wyrwał mnie interkom, który ogłaszał coś tam, co mnie w ogóle nie dotyczyło. Już niedługo mogło zacząć dotyczyć, albo w ogóle nie będę miała szansy słuchać Naganiacza, czyli interkomisty, zwanego krócej Nagano.
Zebrałam w sobie siły i poszłam odważnym krokiem na klatkę schodową, aby pójść do jaskini smoka. W rzeczywistości miałam serce w gardle i ten tupliwy, głośny łomot oficerek, był jak szczekanie przerażonego psa. Głośne, ale w dalszym ciągu strachliwe. Wszyscy patrzyli na mnie trochę dziwnie, jakbym była jakimś pedobear’em, jakbym skrzywdziła miliony ludzi, a wszystko przez to, że akurat tak pojebane życie, to tylko Deszczu mógłby mieć. Nikt bowiem u nas w robocie nie wiąże się ze współpracownikami, owszem, z innymi zielonymi – tak, ale nie tymi z którymi ma się pracować. Ja złamałam tę zasadę, chociaż, szczerze mówiąc – nie znajduję u siebie żadnej winy. Skąd miałam wiedzieć, że ktoś podszywający się pod inną osobę, jest w rzeczywistości osobą którą znam? Nawet nie wyobrażam sobie, jak mogłam być taka ślepa, nie mogąc zauważyć choć krzty podobieństwa, między dwoma osobami, które okazały się być jedną.
To tak jakby ktoś posądził cię o to, że cudzołożysz z księdzem, ale to było wtedy, kiedy on jeszcze nim nie był. W takiej sytuacji właśnie się znajduję. Nikt nie wie skąd znam Aide, czy w ogóle go znałam. Wszyscy myślą natomiast, że ja zrobiłam to za co Randall pójdzie siedzieć. Niezwykłe, ale cóż, ludzie tacy są. Lepiej wiedzą z kim sypiasz, niż ty sama.
Stanęłam w końcu pod drzwiami Franka, w duchu myśląc, z jakimi słowami na ustach wejść. Ale w sumie, nie wiedziałam, co chce wiedzieć, bo jak od razu wejdę z tłumaczeniem, to mogę się wysypać i powiedzieć o słowo za dużo, nie? Trzymać gębę na kłódkę, wejść z pokorą.

Klimczuk siedział i coś pisał, podobnie jak Randall, kiedy mnie wezwał na rozmowę. Spojrzał na mnie i nie uśmiechnął się, a tylko powrócił do swojej roboty, mrucząc pod nosem – siadaj, Deszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz