Tamci
wyszli po policję, a Ceron bacznie się nam przyjrzał.
-
Wy naprawdę nic nie braliście? - spytał podejrzliwie, z dozą
uśmiechu.
-
Brał cię… w aucie… - zanucił Doug, kompletnie nie odnajdujący
się w sytuacji, a na pewno nie w pytaniu.
-
Przepraszam za kolegę, on się dziś nie wyspał. – dodał Wenom,
zatykając mu dłonią usta.
-
Naprawdę?
-
Nic a nic. – odpowiedziałam, tak już nie na żarty.
-
Mniej niż zeroooo ooo… - krzyknął Wenom, zarzucając nutę.
Zaczęliśmy wszyscy śpiewać, a Ceron siadł tylko na parapecie i
spoglądał na nas jak na kretynów. I słusznie.
Na
o-o-o-o! weszła psiarnia.
-
Mamy Scoobiego! – ryknął Hewlett. Policja popatrzyła na nas
podejrzliwie, ale chyba z lekką zazdrością.
-
Co, zazdrościcie fazy, nie? – krzyczał Doug.
-
Granatooowii, ech. – mruknęłam przeciągliwie.
Rzeczeni
granatowi nas obmacali, skuli i przywiązali do krzeseł.
-Skazali
nas na krzesło… drewniano-metalowe! Powiedz mojej żonie, że ją
kocham! – darł się Wenom.
-
To ty masz męża, czy żonę, bo już nie nadążam. – fuknął
Doug.
Któryś
z policjantów się roześmiał. Został odesłany.
-
Panowie, co wy chcecie konkretnie zrobić? – spytał Ceron,
wyraźnie zaintrygowany poczynaniami policji.
-
Poddać krew szybkiemu testowi na obecność narkotyków.
-
E, doktorku, uważaj na tę blondi pannę, ona nie znosi igieł! –
wybuczał Doug.
-
Hewlett, po co mówiłeeeeś… cała frajda na nic. – odparł
Wenom.
-
Ja go tylko uprzedzam przed smokiem… yyy znaczy przed prawym
sierpowym żebrowym! – wymyślił na poczekaniu.
Policjanci
się odwrócili do Cerona.
-
Naprawdę?
-
Tak, to prawda. Może ostro przylutować. – Ceron z trudem
powstrzymywał śmiech.
Policja
znów zaszczyciła nasze oczy widokiem swoich facjat.
-
No to panie przodem.
-
Wenom, idziesz na całość! – zaczął klaskać skutymi rękoma
Hewlett.
Odpięto
mnie od mojego krzesła i przesadzono na taki fotel.
-
Ty! Granatowy! Ręce precz od niej, bo jak nie to ci przypin…
przyje…kurde jak to było! – zaplątał się Hewlett.
-
Dolę. Ja też. – dodał Wenom.
Kiedy
zapinali mnie w takie plastikowe tasiemki, Ceron zrobił face palm.
-
Panowie, nie te środki, nie tych ludzi…
-
To tylko kobieta! – wtórowali jeden drugiemu.
- A
myślałem że emancypacja doszczętnie wyginęła. – wciął się
Doug.
-
Stary, skąd ty takie słowa znasz? – pisnął Wenom.
- A
co ja takiego powiedziałem?
-
Emon…emany… emancy… pacja. Emancypacja.
-
Ma się, heh, ten paszport Polsatu, to wiesz… nieograniczone
możliwości!
-
Jak wy nic nie braliście, to ja was nie znam. – burknął Ceron,
śmiejąc się.
-
Też tak sądzę Ceronku, też. – odparł Doug.
-
Co? Już? Ceronku!? Przed chwilą to ja byłem obiektem twoich
pragnień! 10 minut temu był nim Deszczu! A teraz co? Ceronek? On ma
żony!
-
Żonę. Jedną…
-
Stary, nie wiesz co tracisz – przerwał wielką mowę Wenom przez
chwilę – Żonę…! Dzieci! – darł.
-
Nie mam dzieci. – odparł.
-
No, to stary, DO ROBOTY! – ryknął Wenom, śmiejąc się
zapalczywie.
W
tej samej chwili w drzwiach tylnych pojawiła się Baśka patrząca
się w jakąś kartkę w ręku.
-
Kochanie, słyszałeś, niezła jatka, podobno Desz… o żesz kurwa
ja pierdolę. – tak wyglądała jej reakcja.
- A
ta, jak na zawołanie przyszła! – roześmiał się Doug.
-
Pierdol, pierdol, może coś z tego będzie, nie Ceruś? – burknął
Wenom.
-
Co się tu… - zaczęła.
-
Jak widzisz, polska młodzież potrafi się bawic bez alkoholu! –
parsknął Hewlett.
-
Tylko narkotykami. – dociął mu Ceron.
-
Ach, ty, dowcipnisiu, niech ci będzie, przystojniaczku! – obruszył
się Hewlett.
W
tym momencie policja wyciągnęła igły.
-
Panowie, ja coś na temat tych tasiemek już mówiłem. –
powiedział Ceron. Oni mu dali podobną śpiewkę, jak wcześniej.
Przy
podejściu do odwiertu w mojej skórze, instynkt antyszprycowy wziął
w górę. Dwóch policjantów w tej samej chwili upadło na ziemię,
a mnie zawiodło to do Raya. I zawiodło.
-
Uprzedzałem. Teraz sobie łapcie. – parsknął Lekarz.
-
Tu trzeba żandarmerii!
-
Oni nic nie poradzą. Zostawcie mi ją na koniec, dam radę sam.
-
My tez możemy użyć chloroformu.
-
Pan chyba sobie kpi. Chloform już przyswoiła.
Baśka
mnie przekonała, że pigułka gwałtu, to dobra rzecz, dla mojego
dobra. Nigdy nie sądziłam że to powie.
-
Eeeej, to mój patent! – ryczał Doug.
-
Coś go książe nie użyłeś wtedy, kiedy trzeba było. –
parsknął Wenom.
Ceron
poinformował mundurowych o tym narkotyku, na co trochę się
zdziwili, ale cóż – mus to mus.
0%
razy cztery. Czyści.
Kolejnego
dnia, udałam się jak zwykle do pracy, i tylko gdy mój
identyfikator zapipczał przy wejściu, tak chyba Franek już
wiedział, żeby wysłać swojego adiutanta z pocztówką do mojego
gabinetu. Weszłam tam, i nikogo nie zastałam (no bo jak, skoro
wszyscy wiedzą o co chodzi z Aide). Jedynie kartkę na stole od
Klimczuka, że mam przyjść jak najszybciej. Usiadłam w fotelu,
popatrzyłam się trochę na ten kawałek papieru, z tekstem
napisanym widocznie zestresowanym pismem kochanego generała.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam, jak zwykle w sufit, ale nie
tym razem, aby poskarżyć się Najwyższemu, tylko ot tak, wiedząc,
że na górę muszę pójść jako major, a mogę wrócić w
najgorszym wypadku jako cywil…
Z
przemyśleń wyrwał mnie interkom, który ogłaszał coś tam, co
mnie w ogóle nie dotyczyło. Już niedługo mogło zacząć dotyczyć,
albo w ogóle nie będę miała szansy słuchać Naganiacza, czyli
interkomisty, zwanego krócej Nagano.
Zebrałam
w sobie siły i poszłam odważnym krokiem na klatkę schodową, aby
pójść do jaskini smoka. W rzeczywistości miałam serce w gardle i
ten tupliwy, głośny łomot oficerek, był jak szczekanie
przerażonego psa. Głośne, ale w dalszym ciągu strachliwe. Wszyscy
patrzyli na mnie trochę dziwnie, jakbym była jakimś pedobear’em,
jakbym skrzywdziła miliony ludzi, a wszystko przez to, że akurat
tak pojebane życie, to tylko Deszczu mógłby mieć. Nikt bowiem u
nas w robocie nie wiąże się ze współpracownikami, owszem, z
innymi zielonymi – tak, ale nie tymi z którymi ma się pracować.
Ja złamałam tę zasadę, chociaż, szczerze mówiąc – nie
znajduję u siebie żadnej winy. Skąd miałam wiedzieć, że ktoś
podszywający się pod inną osobę, jest w rzeczywistości osobą
którą znam? Nawet nie wyobrażam sobie, jak mogłam być taka
ślepa, nie mogąc zauważyć choć krzty podobieństwa, między dwoma
osobami, które okazały się być jedną.
To
tak jakby ktoś posądził cię o to, że cudzołożysz z księdzem,
ale to było wtedy, kiedy on jeszcze nim nie był. W takiej sytuacji
właśnie się znajduję. Nikt nie wie skąd znam Aide, czy w ogóle
go znałam. Wszyscy myślą natomiast, że ja zrobiłam to za co
Randall pójdzie siedzieć. Niezwykłe, ale cóż, ludzie tacy są.
Lepiej wiedzą z kim sypiasz, niż ty sama.
Stanęłam
w końcu pod drzwiami Franka, w duchu myśląc, z jakimi słowami na
ustach wejść. Ale w sumie, nie wiedziałam, co chce wiedzieć, bo
jak od razu wejdę z tłumaczeniem, to mogę się wysypać i
powiedzieć o słowo za dużo, nie? Trzymać gębę na kłódkę, wejść
z pokorą.
Klimczuk
siedział i coś pisał, podobnie jak Randall, kiedy mnie wezwał na
rozmowę. Spojrzał na mnie i nie uśmiechnął się, a tylko
powrócił do swojej roboty, mrucząc pod nosem – siadaj, Deszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz