Chanka

Chanka

wtorek, 28 października 2014

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE ODNAAAAAAAAAAJDZIE WINCYJ NAS... TA SAMA CHWIŁAAAAAA

Popatrzyłam się z uśmiechem na Jakuba.
- Na serio. – krótko westchnęłam.
Kuba spojrzał się na mnie krytycznym wzrokiem, skinął głową i zaczął dalej obserwować ulicę, jak na kierowcę przystało.
- Tak chcesz lizać rany? – spytał, co chwila na mnie spoglądając. Nerwowo w chuj.
- Myślę, że jest to dobrym lekiem. A ty odpowiednim lekarzem. – mruknęłam, spoglądając na okno.
- Na jakiej podstawie tak sądzisz?
- Nie jesteś dziwkarzem. Doskonale rozumiesz kobiety, ich problemy i uczucia. Nie jesteś też gejem. Jesteś kolejny, taki z lekka idealny. Tylko nie mów mi o sobie strasznej prawdy, dobrze? – zaczęłam mazać paluchem po szybie.
- Nie mam strasznej prawdy. Takiego jakiego mnie znasz, taki jestem. Nie mam nic do ukrycia, może po za tym, że nie miałem okazji przelecieć stada lasek, jak Wenom, czy twój były. – odparł cicho.
- Jesteś … jesteś zielony w tym temacie? – uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Trochę. – westchnął lekko ze wstydem.
- To jak ja… - parsknęłam śmiechem.
- Nie no, ty podobno miałaś wspaniałego kochanka, rozumiem, że od kolejnych wymagałabyś czegoś więcej, niż od poprzedniego.
- Może nie tyle więcej, co czegoś innego. Może właśnie delikatnej miłości, nie napastliwej i gwałcącej, tylko lekkiej i pobudzającej zmysły. A może nie wymagam niczego. – westchnęłam znów, rozmarzona. Kuba zamilkł i krytycznie tym razem popatrzył na ulicę.
- Jeśli nawet bym się zgodził, to czego byś oczekiwała? – spytał niepewnie.
- Ja nawet nie potrzebuję seksu. Chodzi mi tylko o czułość i delikatność. To bycie. A tamto powyżej, może być takim dodatkiem, ciekawym urozmaiceniem… Chociaż, i może to jest to, ten zakazany owoc, dalej kusi…
- Czyli nie oczekujesz, abym poszedł z tobą do łóżka? – zaczął kombinowa, gestykulując rękoma.
- Powiem ci, że nie, ale w głębi duszy, liczę na to.
- Kobiety… mówią nie, myślą tak. – uśmiechnął się.
- Mężczyźni … niby zawsze gotowi, lecz odmawiają. – roześmiałam się, rechocząc.
Jakub spojrzał się na mnie po raz kolejny.
- Mogę z tobą zostać, ale nie licz na nic więcej. Nie taki jestem.
Zagryzłam wargę z uśmiechem.
- Zapłacę ci, jeśli chcesz. – roześmiałam się.
- Nie. – roześmiał się i on. – Nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że … ech... - westchnął głęboko. Spojrzałam mu w oczy.
OOOO JAAAA WIELKI KRASNOLUD SZCZERZY SIĘ ZA OCZAMI.
- Coś cię dręczy? – spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Widzę że ciebie coś dręczy.
- Nie, ciebie bardziej. Ta paplanina to jak robienie perkusji z pozytywki. Przekręć kluczyk i powiedz co masz do powiedzenia.
- To jest trochę ciężkie do...
Uśmiechnęłam się pod nosem i odchrząknęłam.
- Ciężkie to są walizki.
Jakub hurr-durr-nął coś pod nosem, ale nic złożonego nie powiedział. Nawet równoważników zdań. W ogóle było to niespójne, nielogicznie, jak matura z polskiego napisana przez małpę.
- Wiem, że to nie jest odpowiedni moment na takie oświadczenia… - odchrząknął.
- Jest, jak najbardziej. – zaczęłam machac rękami, z miną not bad.
- Nie jest. Nie jesteś gotowa na to. Ani ja.
Poderwałam się na fotelu jak bachor z ADHD na widok śmiej-żelków.
- O ja cię nie pierdolę, teraz to musisz powiedzieć! - ryknęłam z werwą. Jeśli on TAK powiedział, że ja NIE JESTEM NA TO GOTOWA, to to musi być coś cholernie ważnego i delikatnego.
- Jesteś pijana, pójdziesz spać, źle to przyjmiesz. Porozmawiamy kiedy indziej.
- Powiedz to. Po prostu.
- Nie. - hurr-burrnął po raz drugi. Z zaciśniętymi wargami rzuciłam się do schowka, porozrzucałam pirackie płyty, i o tak. O TAK.
Jeb w odtwaracz, piosenka numer 1, rok 1992, Becia powie to za mnie!


Kuba spojrzał na mnie takim... eee... wzrokiem. Ciężko powiedzieć jakim. Takim pustym, ale z krztą czegoś w stylu "omujborze, wydało się". Skryty strasznie jest, wiecie o tym, a teraz mu się średnio udaje.
Do końca drogi nie odezwał się ani słowem. Becia przeleiała, przeleciało stado Cyganów na Cyganach, i cisza, 4 i 33 jak w ryj strzelił.

Wypatoczyłam się z samochodu, chyba już tak bardziej trzeźwa. Jak żółw łomotałam się do wejściowych, słusznie zauważył (tzn. nabrał się) że sobie nie poradzę, toteż poszedł za mną i otworzył mi kolejne drzwi - od klatki.
Wtedy moje supermoce wróciły, zawinęłam się na pięcie, dałam susa do drzwi i zatarasowałam sobą wyjście.
- Gadaj. - burknęłam.
Minę miał jak skrzywdzone zwierzę. Już nie dawał rady się ukrywać.
- Jeśli już, to nie tutaj. Samochód?
- Mieszkanie. - wycedziłam.

Usiadł na kanapie. Spięty jak plandeka na żuku. Złapałam krzesło, postawiłam przed sobą, siadłam okrakiem i oparłam się na oparciu.
- Słucham.
"Rozmowę" przerywało głuche bicie wiatru o ściankę budynku. Wpatrywałam się w niego, a jego czarne (pod wpływem pory dnia) oczyska łypały po podłodze, jakby nikt nie sprzątał tutaj od roku.

Jeśli by tak stwierdził, to miałby rację.

- Rozmyślam o czasach naszej młodości... - mruknął niepewnie. Chciałam wyrwać - hej! Ja nadal jestem młoda!
Ale tego nie zrobiłam. Zaintrygowało mnie to.
- Byliśmy tylko my, tacy młodzi, szaleni, wolni... - skończył (chyba!) ze świeczkami w oczach. - Nie znasz tego, prawda?
O tak. Dokładnie tak wtedy wyglądałam. Coś mi świta, ale...
- We were young and wild and free... Now nothing can take you away from me... We've been down that road before...
- Ale to już koniec... sprawiasz że wciąż wracam po więcej.
Zamurowało mnie. Tak mnie zamurowało, że siedziałam tam jak kołek, wpatrując się nadal w niego. Chyba zaraz się poryczę. Prawie jak w jakimś romansidle.

UWAGA
Jeśli do tej pory nie kojarzysz (tak jak ja powyżej) o co tutaj do cholery chodzi, już tłumaczę.

To jest piosenka Bryana Adamsa. Następny wers - refren - brzmi tak:
Kochanie jesteś wszystkim, czego pragnę


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz