Chanka

Chanka

sobota, 7 czerwca 2014

"Skład nieżywych czarnuchów"

Obudziłam się w nocy, w podobnej sytuacji jak wcześniej. Butch prowadzi ale tym razem Moja Kanapa śpi jak suseł.
- Whoah, what a good stuff… Ja cię, ale dobry towar… - mruknęłam,  przeciągając się.
- You vexed him, like nobody. Wnerwiłaś go jak nikt.
- Really? I’m sorry, I hate needles… Sorry honey… Naprawdę? Przepraszam, nienawidzę igieł… przepraszam kocie… - pocałowałam Ray’a w czoło. – I didn’t wanted… Nie chciałam…
- You are taking drugs casually? Tak zwyczajnie bierzesz narkotyki?
- Nah, sometimes… Czasami. - przypomniało mi się, jak któregoś piątku poszliśmy do ‘naszego’ baru, czyli Douga, Wenoma i Kubiego… Taki bar, w którym przesiadują wszyscy od nas po pracy. Nikt nikogo nie drażni, nie popędza, człowiek który godzinę temu się nad Tobą pastwił, bo robota nieskończona, siedzi stolik dalej, popijając browara, macha ci, że tu jest wolne. Nazywany jest amerykanów Kan-Kanem , od. Can-can – potrafisz potrafisz, bo po wyjściu z tego baru, większość myśli się wszystko umie. Nawet skoczyć z dachu i wylądować szpagatem. Sam bar nazywa się Zielona Mila, a i tak krąży nazwa ‘U Stefana Burczymuchy’ (właściciel ma na imię Stefan i nie jest rozmowny) albo jeszcze częściej ‘Skład zielonych’ lub jak my mówimy ‘Skład nieżywych czarnuchów’. Wiadomo że chodzi o Pulp Fiction, a nazywamy tak, bo jak jacyś przychodzą, to sami nie wychodzą. Są mniej odporni albo czerwoni[1] ich zabierają.

Wracając do tego co mi się przypomniało, to właśnie to, że z naszą paczką mamy tam własny stolik (bo tylko my z Najwyższego Gwiazdozbioru tam przychodzimy – i najszybciej spieprzamy, gdy wbija żandarmeria wojskowa). Stolik ten nazywany jest Rezerwuarem (tak, od Reservoir Dogs) i jest tak jakby w końcu sali, samym kącie i oddzielony od reszty takim fajnym murkiem. Cała ekipa jest na podwyższeniu i szczerze mówiąc – nikt kto stoi poniżej, nie widzi co leży na stole. A najczęściej mąka i kwas[2]. O alkoholu nie wspominając. My sami najczęściej obserwujemy, kto z podwładnych daje sobie w żyłę lub handluje. Są tacy, albo przyprowadzają znajomych. Stefan ma to gdzieś, i od kiedy zauważył że Jasne Niebo[3] się draguje w Rezerwuarze, i puszcza koło nosa to, że niektórzy (nawet nasi własni!) rekruci, ostro dają, tak zainstalował karaoke, aby stłumić całe ‘pospólstwo’.
            No i któregoś tam piątku, siedzimy sobie w Rezerwuarze, gdy do stolika podeszła moja grupa rekrutów. Jackson, Harrington, Ceron i ten mały. Jackson zauważył kwas na stole u nas, gdy przechodził z browarami. Hewlett się trochę przestraszył, że coś palnie, a ja odurzonemu zarzuciłam że wyżej niż do niego, poskarżyć się nie może. A mnie to i tak lotto, bo nie mam ochoty bawić się z nimi i tak. Kazał schować kwas i mąkę, na co Wenom zaprotestował, bo już rozdzielił kreski. W tej samej chwili podszedł Nico i chcąc o coś zapytać, zdębiał, widząc to co Wenom nasypał.
- Nico, what do you want of us? Nico, czego chcesz od nas? – zapytałam zniesmaczona, odpalając papierosa.
Zająknął się, obejrzał na szczerzącego się Jacksona, wykonującego toast w naszym kierunku. Zwężyły mi się powieki i wstałam, Kubi złapał mnie za ramię, ze słowami na ustach żebym tam nie szła go bić, bo wylecę i jeszcze do ancla trafię. Na wieki.
Wyrwałam się i podeszłam do Jacksona. Głupio się uśmiechał, aż chciało by się w mordę wlać.
- Well, well, Miss Captain, you’re acid-addicted? No, no, panno Kapitan, jest pani uzależniona od kwasu? – zapytał, zawadiacko opierając się o fotel.
- Vamoose, private. Spierdalaj, szeregowy. – wyrecytowałam z papierosem w ustach, zakładając ręce. Stefan zauważył że zaraz będzie dym, bo ja mówię Vamoose do kogoś, kto mnie irytuje. Tylko irytuje. Wiedział też, że nie bez przyczyny wyszłam z Rezerwuaru. Nigdy stamtąd nie wychodzę.
- Skipper, do jasnej cholery! – krzyknął zza lady. – Coś ty kurwa jej powiedział?! – zaczął drzeć mordę Burczymucha, idąc już w tę stronę. – Kto tu rozmawia po angielsku, powiedzcie temu osłowi żeby stąd spieprzał, bo w mordę dostanie od niej!
Cała sala, zamiast mi tłumaczyć i jemu, patrzyła z zapartym tchem na sytuację. Jackson na fotelu, ja stoję. Z niewyszukaną miną.
- If you are talkin’ to me, remember for future – you must stand up and clearly yell, whataya want of me. Ending with ‘sir’. That’s first, what I wanted to say. Jak już gadasz do mnie, to pamiętaj na przyszłość – musisz wstać i głośno wydrzeć się, co chcesz ode mnie. Kończąc z „sir”. To pierwsze, co chciałam powiedzieć. – powiedziałam, strzepując papierosa.
Jackson, nie odrywając debilnego wzroku ze mnie, wstał i z łaski swojej krzyknął – Yes, sir. Tak jest, sir.
- Second thing. Druga rzecz.– odłożyłam papierosa do popielniczki, mruknęłam, okrążając go. – Before you will blackmail me, ‘cause I know, what you have seen, hammer this into your head Zanim będziesz mnie szantażował, bo wiem co widziałeś, wbij sobie to do głowy – stanęłam za nim. -  Nobody and nothing stands above me… Nikt i nic nie stoi ponad mną… - dotknęłam jego pleców - You are American. Your boss is sitting there, and in coming seconds, will see something what he shouldn’t see. Jesteś Amerykaninem Twój szef tu siedzi i w nadchodzących sekundach zobaczy coś, czego nie powinien. – poklepałam po prawej kieszeni marynarki i wyciągnęłam na dwa centymetry blister z kwasem. Jackson spalił buraka po tych słowach, a ja wróciłam przed ich stolik. – So… we all know, that you have in your pocket something that everybody have here. Więc… wszyscy wiemy, że masz w kieszeni coś, co mają tutaj wszyscy. – podniosłam głos, biorąc z powrotem papierosa. Uśmiechnęłam się, strzepnęłam go i włożyłam do ust. Uśmiech zmienił się na odwrotną minę. Nie pali się. - … ku*wa, zgasł. – mruknęłam, odpalając nowego. – yess… and everybody, in this pub know that everybody in this pub are taking drugs. Even if you don’t do it, BEING THERE IS UNAMBIGOUS WITH TAKING, SELLING ET CETERA, ET CETERA, DRUGS! As I, your boss, I’ve seen you there. But there is one – entering there is covenant agreement that you do not blow the whistle on ANYBODY sitting here. I anticipated what you wanted to do. I warned, and have a good time, cadets. Taaaak… I wszyscy w tym pubie wiedzą że wszyscy w tym pubie biorą narkotyki. Nawet jeśli tego nie robisz, BYCIE TUTAJ JEST RÓWNOZNACZNE Z BRANIEM, SPRZEDAWANIEM, I TAK DALEJ, I TAK DALEJ, NARKOTYKÓW! Jako ja, twój szef, widziałam ciebie tutaj. Ale tutaj jest jeden punkt – wejście tutaj jest równe z podpisaniem umowy, że nie wydasz NIKOGO siedzącego tutaj. Przewidziałam co chciałeś zrobić. Ostrzegłam, i życzę miłej zabawy kadeci. – mruknęłam wracając do stolika. – Mamy cię! – krzyknęłam, strzelając z dłoni splecionych w rewolwery. Wszyscy zaczęli klaskać na stojąco.
- Yes, yes, Deszczu na prezydenta! Whoah-hoo! – krzyknęłam, podnosząc ręce, z miną pełną powagi. Wróciłam do rezerwuaru, a Stefan podszedł do ich stolika i biorąc ‘order’, mruknął że ma szczęście. Dwa lata temu ktoś tu został stłuczony przez wszystkich, bo ich wydali. Ze mną na czele. I że lepiej mnie nie zaczepiać, bo może dostać w pysk za takie głupotki. ‘Nie zadzieraj z gwiazdozbiorem, a zwłaszcza z Rezerwuarem.’ – dodał.

‘U Stefana’ kilka godzin później:
- Stefciu, daj jeszcze dwie ambrozje! Deszczu zara przyjdzie pod ladę! – ryknął Wenom, wymachując dwoma palcami w górze.
- Wenom, POD ladę to ty pójdziesz Stefci ciągnąć za niespłacone długi, a ja pójdę DO lady, zabrać ambrozje. – parsknęłam ze śmiechem, rechocząc. – Stefcia, bierz się za dupę i rób tę ambrozję!
- Jacha, Deszczu, moment.
- Kuźwa, zanim się dotoczę, to dinozaury wrócą na ziemię… Idę tam. – wstałam, poprawiłam ubiór i powędrowałam.
- Sztywno i prosto się trzymaj! – krzyknął Hewlett.
- Tak, to ty do swojego Rycerza mówisz, przed przejażdżką z piękną nieznajomą. – parsknęłam ze śmiechem. Sala zawtórowała Rezerwuarowi.
- Stefcia, już? – wskoczyłam za ladę.
- Deszczu, bierz Finkę[4] i resztę, sama rób. Zapierdol mam. I jak już weźmiesz, to wypierdalaj zza lady.
- No jasne, w podskokach. A Kosmo-slimy[5] masz dla mnie?
- Są pod ladą. Wyjazd.
- Jak sobie życzysz, Steffi. – mruknęłam, wyciągając składniki. – Jeest czystko, jest szystko! – wyskoczyłam na ladę, obróciłam się i skoczyłam. Usiadłam przy barze i zaczęłam mieszać, z językiem na wierzchu, patrząc wściekle na szklankę, co bym w nią trafiła.
- Deszczu, traf! – wyprowadził mnie z nalewania Wenom, śmiejąc się.
- Kurwa, tak mówi do ciebie ta twoja, twój, twoje… niee wiem… Vamoose, za pozwoleniem. – No, koniec! Idę do was!
- Chodź Deszczu, jest wódka, są dziwki i lasery!
- No jak Wenom jest, to bez wątpienia są tam dziwki! Hewlett, ty Analoerektusie[6], ODDAWAJ PAPIEROSY!!

‘U Stefana’ pół godziny później:
- Kuźwa mac! Ileż można te ambrozję chlać!? Kubi, ogarnij się! – krzyknął Hewlett.
- Ja już padam. Jak ja wrócę do domu. – oparłam się na fotelu, poklepując się po żołądku.
- Deszczu pada, nie wierzę! – odparł Wenom. – Prędzej bym się żandarmerii spodziewał!
- Wenom, nie wywołuj wilka z lasu. Ja nie wiem czy przez tą jebaną Narnię[7] wypatoczymy się do Camaro. Ja nie wiem czy trafię kluczykiem do stacyjki. Ja nic kurwa nie wiem. – odparłam nostalgicznie.
- Trafisz, toć snajperem jesteś! Jak nie umiesz trafić, to zwróć państwu za edukację! – zaśmiał się Hewlett.
- Ciebie twój kraj dzień w dzień dyma, to im w naturze oddajesz. – mruknęłam, popijając ambrozję Kubiego. Nagle usłyszałam jakieś ‘równaj!’. – Kurwa mac, słyszeliście!? Apokalipsa! Żet wu na zewnątrz, spierdalamy do Narnii!




[1] żandarmeria
[2] Kokaina i lsd
[3] Czyli Gwiazdozbiór
[4] Finlandię
[5] Z nonsensopedia.org: KAPITAN BOMBA: Kosmo-slimy – kupowane głównie w wersji mentolowej (te najcieńsze), dostępne u Dostojnego Kocura w cenie 2,50 (spod lady)
[6] Z nonsensopedia.org: KAPITAN BOMBA: Analoerektus – ubogi kosmita zajmujący się kradzieżą, głównie złomu, czasem podpierdolą coś bardziej użytecznego.
[7] Czytaj dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz