Chanka

Chanka

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rape me.. rape me again...

Wszyscy nagle weszli, i myśleli, że wybiorę Baśkę. Widziałam jej minę, nie wiedziała po co weszła, ale tam stała. Dobrze wiem, że jakby miało coś mi się stać, to ja sama lepiej się obronię, a nie broniąc dwóch osób. Jeśli to miałaby być kobieta, to musiała by być taka osoba jak ja. A takich nie znam… Wybrałam wtedy Aide. Z wiadomych przyczyn – ochronił raz, to i ochroni drugi.
Chwilę potem zostałam opatulona w koc i wyprowadzona na zewnątrz. Wręczyłam mu klucze do auta i mruknęłam, aby uważał, bo o ten samochód dbam bardziej niż o samą siebie. Adres znał, bo jeździł swego czasu, kilka razy z Hewlettem, zresztą, przyznajmy szczerze… blok jest w połowie zamieszkany przez ludzi z mojej roboty, głównie biurkołazów, niezdolnych do innej roboty niż przekładanie papierów i ochrzanianie ‘fizycznej hołoty roboli’. Ostatnią rzeczą jaką chciałam tam zobaczyć, to była Pani Monitoring… jej szczęście, że nie było jej tam, zresztą było dosyć późno.
Wlazłam na chatę i cicho przedstawiłam plan mieszkania, co gdzie jest i chciałam poprzynosić jakieś rzeczy, żeby nie spał jak żulu na dworcu, na co on odparł, abym tylko pokazała, skąd ma wziąć sobie te rzeczy, sam sobie poradzi. Zapytał, choć uprzedził że to głupie, czy może chce się napić czegoś ciepłego, może porozmawiać… na co odpowiedziałam milczeniem. Wpatrywałam się w niego przez chwilę jak w obrazek i się zamyśliłam. Krótko powiedziałam że idę do łazienki i że wrócę za moment. I to był chyba pierwszy i ostatni schodek do wielkiego dołu…
Kiedy tam weszłam, rozebrałam się do końca i nie mogąc na siebie patrzeć, ubrałam jakiś przyduży, charakterystyczny dla mnie t – shirt i weszłam pod prysznic. Cholernie zimny prysznic. Ryczałam jak bóbr, lecz bezszelestnie. Krzywiłam się  i szlochałam, ale uważając, aby nie wydać z siebie ani jednego dźwięku. Oparłam się o ścianę i osunęłam w dół, pozostając nadal w zasięgu lodowego orzeźwienia, i dokładnie wtedy cały ten mały płacz, i to utrzymywanie go w tajemnicy runęło, jak misternie układana jenga… Wtedy się posypało. Naprawdę zaczęłam płakać i to nie był ryk wściekłości, taki dla mnie normalny. Płakałam ze smutku…
I wtedy rozległo się pukanie do drzwi łazienki, i pytanie czy wszystko jest w porządku… Na początku potwierdziłam, że nic się nie dzieje, ale potem wybuchłam jeszcze większym płaczem. Zapytał czy może wejść, ja odparłam obojętnie, że w tej chwili, to mi to wszystko jedno… Wszedł i popatrzył na mnie takim troskliwym wzrokiem… Ukląkł i uciszył mój syberyjski deszcz. Patrzył mi prosto w twarz  i mówił coś, ja patrzyłam się na podłogę, w dalszym ciągu płacząc. Palcem podniósł moją głowę i kazał na siebie spojrzeć, wstać i dokończyć to co chciałam zrobić, i żebym zaraz przyszła do salonu, asap.
Weszłam do salonu wtedy w takim debilnym stroju – otóż założyłam tę mokrą koszulę na inną koszulkę, i przepasana byłam szlafrokiem, nie wspominając o jednym kapciu na nodze. Kazał mi usiąść, co też zrobiłam, ślepo wpatrując się w wielką fototapetę z Freddie’m Mercurym, Queen, Pink Floyd, Davidem Gillmour’em, Rogerem Waters’em, Bon Jovi’m no i oczywiście Johnem Taylor’em, tym basistą, plus Duran Duran.

Wtedy miałam straszną ochotę pójść posłuchać muzyki… Wtedy zamyślenie przerwał mi Aide, który zaproponował, aby się jakoś ubrać inaczej. Podał mi koszulkę do spania, portki do spania i bluzę, w której mam zwyczaj łazić po moim domu na co dzień. Z totalną obojętnością, ściągnęłam obecne, przemoczone ubrania po drodze do łazienki, której drzwi nawet nie zamykałam, bo mnie to po prostu nie obchodziło. Przebrałam się w łazience i wracając do sofy, zebrałam ubrania i rzuciłam do kosza do prania. Usiadłam, opatulając się kocem i w dalszym ciągu wpatrując się w fototapetę. Usiadł na drugim końcu sofy i również spojrzał na fototapetę. Po chwili konsternacji, zapytał czy to moi ulubieńcy muzyczni, na co pokiwałam głową, potwierdzając. Zapytał, za co lubię te zespoły. Odparłam że to są moi przyjaciele, bo wybierając odpowiednią muzykę, zawsze pomagają wyjść z trudnej sytuacji. I że dziś zawiedli, bo nie robią piosenek o gwałtach. No chyba że Nirvana, ale ich na fototapecie nie było, nie wielbię ich ale też nimi nie gardzę.
Zapikał czajnik i Aide wstał do kuchni. Przyniósł mi gorącą czekoladę. Nie wiem czy ktoś mu kiedyś powiedział, a może i sam zauważył, że lubię gorącą czekoladę. Tuląc kubek, patrzyłam gdzieś bezcelowo, po pokoju. Aide robił to samo, gdyż mimo iż wiele razy tu był, nie przyglądał się ścianom. Pytał czy gram na gitarze, skoro mam tyle gitar na ścianach, na co ja wskazałam kąt ze skrzyniami Marshalla i Voxa, co wskazywało, że są tu też wzmacniacze, czyli że gram. Zapytał na czym jeszcze gram. Wstałam i chyba myślał że mam dosyć tej głupkowatej rozmowy, ale jakoś nie zdawała mi się specjalnie głupia. Nie denerwowała mnie, i tyle dobrego, nie… Wstałam aby ściągnąć brezent ze starego fortepianu. Żaden to Bechstein (A ZA CHINY ŻADEN BECHSTEIN W MOIM DOMU NIE POSTANIE), tylko jakiś tani Kawaii. Nie gram dużo, nie mam czasu, to po co mi. Poprosił, abym coś zagrała, na co stwierdziłam, że nie mam w głowie żadnej piosenki, która by mi jakkolwiek umiliła ten felerny moment. Odparł, że on może coś zagrać, na co wyciągnęłam taborecik spod pianina i gestem ręki, zaprosiłam do gry. Usiadłam na klapie fortepianu, która była zamknięta, aby nie wkurzać sąsiadów grą.
I wtedy mnie pogięło. Dlaczego?
Przyznaję. Wtedy stało się coś, co nie powinno mieć miejsca. Coś za co mogli mnie śmiało wywalić z pracy. A dlaczego?
Aide zagrał Careless Whisper Georga Michaela… Ta piosenka wprawia mnie w coś gorszego niż mąka bądź po niej uczucie. Wyzwala we mnie dziką ochotę, jeszcze dzikszą niż tę, którą opowiadałam Hewlettowi… Patrzyłam się na tego człowieka, a w myślach latało mi wszystko, jakbym się w nim zakochała. Patrzyłam cały czas w jego oczy, jakby był zawsze mój i bez skrępowania odgarnęłam grzywkę z jego czoła. Spojrzał na mnie z takim lekkim niedowierzaniem, lecz z uśmiechem. Uśmiecha się tak pięknie i szczerze, ja nie widzę u siebie nic śmiesznego. Ma te swoje srebrzyste oczyska, łypiące na mnie z radością, ale widzę za nimi coś innego, coś co ma każdy mężczyzna w głowie. Bo jakby inaczej… to byłby pedał.
Kiedy zadzwonił telefon, ogarnęłam że tu coś się dzieje co nie powinno. Natychmiast po dzwonku zaczęłam myśleć, co ja do jasnej cholery robię. To tak nie może być, to będzie najtrudniejsza noc. Przemóc swoje pragnienia, nad rozumem.
Ale dalej nie mogę oderwać swojego wzroku. Siedzę jak idiotka na fortepianie, kompletnie nie myśląc, że to stary fortepian i może nie wytrzymać mojego ciężaru. Ja dalej patrzyłam na niego. Jak na wybawcę, anioła, mojego rycerza na białym koniu który mnie uratował przed złem, który się o mnie troszczy, dba aby nic mi się nie stało!
Ja pieprzę. To mi dalej nie wychodzi. I dostaje jakiegoś krejzola, czy to jakaś padaczka, albo schiza pogwałtowa? Że strasznie chcę się zbliżyć do kogoś, do kogo nie wolno!? Nu, nu, nu!
Odłożył telefon, mówiąc że to był Hewlett, coś tam coś tam. Nie słucham. Patrzę na jego usta jak mówi.
Jejku, po raz kolejny w jakimś szoku powypadkowym dostrzegam piękno opiekującego się mną mężczyzny, i jeszcze żeby było lepiej – tego samego. Może to nie był przypadek?
Cholera, z wrażenia aż usiadłam, a on znów, na drugim końcu kanapy. Zapytał, czy jeszcze czegoś potrzebuję. Spojrzałam na niego i twardo, władając umysłem zarządziłam czas spania. A jak…
Leżąc w łóżku, przekręcałam się na różne strony, w różne modyfikacje, od spławika, aż po jakieś rozgwiazdy, z kołdrą i bez kołdry, lub częściowo. Nic z tego. Na dodatek poprzednią sytuację przysłoniła mnie ta zła. Ta negatywna myśl… bo… nie sądziłam że przebywam w otoczeniu takich zwierząt, które kompletnie instynktownie wybierają sobie osobę, tylko dla jednej rzeczy. Co za świństwo i zezwierzęcenie.
Godzinę później miałam kompletnie do dziurki w nosie tego co się stało. Tak bardzo chciałam, aby zamiast Aide, była tu Baśka, która by mnie pocieszyła, porozmawiała, przytuliła i powiedziała coś ciepłego. Wybór między leczeniem psychiki a bezpieczeństwem, wygrała potrzeba ochrony. To co potem zrobiłam, zahaczało o paragraf, i pamiętam ile myślałam, czy iść tam czy może nie…
Weszłam do salonu, gdzie spał Aide. Stanęłam w wejściu i spojrzałam na niego. Również nie spał. Zapytał ostentacyjnie, czy coś się stało, na co ja pokręciłam głową, że nie i zaczęłam z nerwów obgryzać paznokcie. Stwierdził wtedy, że chyba się czegoś boję, na co ja odmówiłam, po czym kręcenie głową na boki zmieniło się na przytaknięcie… wyszeptałam że nie mogę spać bo mnie dręczą różne myśli i boję się sama tam siedzieć, znaczy leżeć. Wstał i podszedł do mnie, by zrobić to czego oczekiwałam. Objął mnie, głaskając po głowie, ja zaczęłam płakać, a on przytulił mnie mocniej i uciszał mnie spokojnie… Szeptał mi do ucha słowa otuchy a ja powoli się uspokajałam. Zadziałało, ale tylko na płacz. Bałam się dalej, bo upadałam w ten wcześniej wymieniony dół coraz głębiej i głębiej. Wtedy spytał o coś, przez co naprawdę zrobiło mi się głupio i niezręcznie. Zapytał, czego od niego oczekuję… brzmiało to trochę jak jakaś sugestia, a może tylko dla mojego wypaczonego umysłu brzmiało to dwuznacznie, nie wiedziałam co wtedy powiedzieć. Po chwili zastanowienia się, wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do sypialni. Chcielibyście abym to zrobiła, nie? Heh, nie… To nie w tym celu, trzymałam się na krótkiej wodzy. Powiedziałam mu, że chcę, aby był tutaj i mnie pilnował. Że potrzebuję wsparcia w zasięgu pola widzenia, i że może usiąść na łóżku, bądź na nim się położyć, ale żeby sobie nic nie wyobrażał, bo zupełnie nie mam ochoty myśleć o tych sprawach.
Jedno powiedziałam, a tak naprawdę co innego myślałam. Strasznie chciałam wtedy zrzucić z siebie ubranie i stracić dziewictwo z tym człowiekiem, chciałam mu jakby odwdzięczyć się za to co zrobił, ale to byłoby niewiarygodnie głupie i niemoralne, a do tego – zupełnie nie w moim stylu… Szczerze pragnęłam, aby ktoś pokazał mi miłości chociaż przez tę jedną, najtrudniejszą noc, zaopiekował się mną i uświadomił mi, że nadal jestem pełnowartościową kobietą, która zasługuje na troskę i delikatność.
Mimo tego, nadal nie mogłam spać. Siedział obok, potem leżał i jak tylko obrócił się na bok w moją stronę, aby mnie przykryć kołdrą, zatrzymałam jego dłoń blisko siebie i przytuliłam. Chyba trochę się nie spodziewał takiego obrotu sytuacji, ale nie przeczył mojemu zachowaniu, lecz się do niego dostosował. Dzięki jego męskiemu ramieniu, po kilku chwilach, zasnęłam.
Obudziłam się w jego objęciach, był bardzo blisko mnie, a ja czułam się trochę dziwnie, może dlatego że nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Trzymał dłoń na moim brzuchu, gdzieś na żebrach, pod mostkiem i to było takie właśnie emocjonujące, on czuł bicie mojego serca, a ja na plecach czułam jego serce. Gdy tylko się poruszyłam, jego serce zaczęło walić jak szalone.
Chyba coś mi się popieprzyło.

Kolejną noc spędziłam już sama, już zapominałam o tym, co się stało i tej więzi między mną i Aide. Jakakolwiek by nie była – nie ma prawa istnieć… ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz