Siedząc na
korytarzu, oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że mam przy sobie kokainę.
Kurde, jestem na psiarni, jak mnie przetrzepią, to na mur beton wsadzą mnie do
paki. Ja pieprzę, trzeba to gdzieś wywalić. Obejrzałam się na policjanta, który
mnie pilnował. Popatrzył się na mnie równie dziwnie, a ja z poplątaniem i dozą
nieufności, zapytałam gdzie tu jest łazienka. Podkurczyły mu się powieki i
wskazał drzwi na końcu korytarza. Wstałam i ze sztucznym uśmiechem na twarzy
ulotniłam się do Świątyni Dumania.
Na szczęście
pustej. Wychodząca, ważna pani sprzedała mi taki look, jakbym była facetem i
weszła nie do tej łazienki. Spojrzałam się na siebie w lustrze, oparłam na umywalce.
Obejrzałam się, czy nikogo nie ma i wyciągnęłam z kurtki mąkę, wchodząc do
szaletu. Usiadłam i otworzyłam maleńki blister, wstając, obróciłam się i
rozsypałam na kawałku papieru toaletowego proszek i właśnie chciałam zsypać go
dokładnie do muszli, lecz w tym samym
momencie ktoś wszedł do łazienki i mnie tak śmiertelnie przestraszył, że ów
kawałek papieru wypadł mi z ręki, wprost na podłogę. Wkurzyłam się niesamowicie
i zasłoniłam twarz ręką, co by nie przeklnąć. Spojrzałam w górę – dlaczego mi
to robisz? – i wzięłam głęboki oddech, który spowodował u mnie napad kaszlu.
Pieprzę po raz kolejny – ręka jest a właściwie była umazana w mące. Niechcący
wciągłam trochę, może nic się nie stanie.
Nachyliłam
się nad rozsypanym kopcem kreta. Ni to wodą ściągnąć (a co, wodę z kibla mam
brać?), ni zetrzeć. Wciągać nie mam zamiaru. Nie ma tego dużo – pomyślałam, i
rozdmuchałam do sąsiednich ubikacji. Co mogła sobie pomyśleć osoba która weszła
– nie chcę wiedzieć. W końcu, zadowolona z siebie, otworzyłam drzwi i moim
oczom ukazał się jakiś fella[1] z tamtym policjantem. Miny
mieli nietęgie, a ów ziomek kilkakrotnie strzepywał coś z marynarki, mrugając
do mnie okiem. Nie mam pojęcia co to znaczy. Słońce w mojej głowie oświetliło
mój umysł i zdałam sobie sprawę, że mam kokainę na rękawie. Z miejsca zlał mnie
zimny pot i poczułam grubą nutę zażenowania. Strzepałam rękaw i poproszono mnie
o wyjście z łazienki. Facet bąknął coś, że mam szczęście, że to akurat on miał
mnie odszukać na komisariacie, a nie jakiś tam Dilling, bo bym miała DEA na
karku. Weszliśmy do sali przesłuchań, w której siedziała jakaś rudowłosa i
piegowata, na moje oko 30-letnia baba. Wymalowana jak na Galę Rozdania Oskarów,
a nie do pracy. U nas opieprz miałaby nawet zanim by weszła do jednostki za
takiego Picasso na ryju. Skuła mnie z tyłu i usiadła naprzeciw z tym
wcześniejszym. Wyraz twarzy jak u Stevena Seagala. Aż się boję, że się zacznę
śmiać, jak będzie miała jakiś gruby głos.
- Ms.
Deszcz… Pani Deszcz… - zaczął gościu.
- Miss. Panno. – mruknęła cienkim głosikiem. Nie
mogłam się powstrzymać i parsknęłam, zachowując zburczały wyraz twarzy. Mało co
mi łzy nie poleciały, bo tak mi się śmiać chciało.
- I ain’t
right? Nie mam racji? – zapytała
poirytowana. Dobrze że nie wie że śmieję się z niej.
- … you’re very
right. Oj masz rację, masz… –
wybełkotałam, zachowując powagę, ze średnim powodzeniem.
- I’m sorry,
something is distracting you? Przepraszam,
ale czy coś cię rozprasza? – zapytała, z takim akcentem, jak nauczycielka w
szkole ‘A czy ty jesteś jego adwokatem?’.
- No. Nie. – zaprzeczyłam po węgiersku,
kiwając głową w przód. – … I meant – yes! Znaczy,
tak! – krzyknęłam.
- What? Co? – zapytała tak prostacko, że banan
zagościł na mojej twarzy na dobre. Chciałabym powiedzieć że mają to dobry
falsyfikat „Płaczącej Kobiety”, ale wypaliłam po prostu:
- Handcuffies.
Kajdaneczki. – odpowiedziałam,
szczerząc się. Podniosłam rączki w górę, pokazując, jakby nie kojarzyła, o co
chodzi.
- It’s
normal procedure, don’t feel like criminalist, naive blondie. To zwykła procedura, nie czuj się jak
kryminalistka, naiwna blondyneczko. – mruknęła, spoglądając w karty. Banan
chyba się zmiksował na kuźwa milkszejka, bo czuję już że piana mi idzie do
pyska. Pyskuje mi tu, ruda maupa. Piegowata wywłoka. Z milczeniem zaczęłam
normalną procedurę zdejmowania kajdanek, za swoim krzesłem. Przyjęłam tę obelgę
na klatę, jak prawdziwy mężczyzna, którym nie jestem.
- … so, Miss
Deszcz, you’re polish commando, degree …więc,
panno Deszcz, jest pani polskim komandosem, o stopniu… – i tu się zatrzymała
na chwilę, spojrzała na mnie - … major… …majora…
- Wannabe
major, don’t ya’? Chciałoby się być
majorem, co nie? – odparłam, sztucznie się uśmiechając. Popatrzyła się
dezaprobująco na mnie i spojrzała w kartę.
-- … major, honored major, two
Medals of Honor, three purple hearts… major,
zasłużony major, dwa medale honoru, trzy purpurowe serca.
- Yada-yada-yada… I know, could you
get down to the nitty-gritty? Bla-bla-bla…
Wiem, a możesz przejść do rzeczy? – odparłam.
- Yes… Tak… - zamknęła kartę, wyraźną nutą
olewatorstwa. Oparła się na krześle i dumnie spoglądała na mnie, jak jakiś król
na biednego poddanego, który prosi o… nie wiem, pół kilo ziemniaków. Po prostu
patrzyła tak lekceważąco na mnie. Tak denerwująco na mnie.
- What you can say about Roger Taylor?
Co możesz powiedzieć o Rogerze
Taylorze? – zapytała.
- Roger Taylor is drummer of Queen
band, and other Roger Taylor is drummer of Duran Duran, quite handsome, by the
way. Roger Taylor to perkusista
Queenu, a inny Roger Taylor to perkusista Duran Duran, nawet niezły, tak przy
okazji. – odparłam, z papierosem z gębie i szukając zapalniczki po
kieszeniach.
- … I didn’t mean any singers of
some bands, I meant… hey, where are handcuffs? Nie miałam na myśli jakichś piosenkarzy z jakichś zespołów, chciałam…
hej, gdzie są kajdanki? – krzyknęła.
Zapaliłam
kiepa i położyłam je na stole.
- Not to say I’m thief. Not singers,
and not SOME bands, I said Queen and Duran Duran. Żeby nie było że jestem złodziejem. Nie piosenkarze, i nie JAKIEŚ
zespoły, powiedziałam – Queen i Duran Duran. – wycedziłam i odetchnęłam. Spojrzałam
w górę – jak można nie znać Queen i Duran Duran? – mruknęłam.
- I don’t wanna be rude, but smoking
is forbidden there. Nie chcę być
niegrzczna, ale palenie jest tutaj zabronione.
- You ARE,
since I got here. JESTEŚ, od kiedy tutaj
trafiłam. – parsknęłam, spoglądając na ścianę.
Agent
spojrzał się na mnie i na tę rudą.
- What you know about Roger Taylor,
not silly drummers? Co wiesz o
Rogerze Taylorze, nie o jakichś nędznych perkusistach?
- Ye are silly. Wy jesteście nędzni.
- Nevermind. I… Nieważne. Ja…
- Not never mind! It’s fucking big
difference like between bass guitar, and guitar guitar! It’s like you would say
that shit is chocolate, because it looks similar, without insulting any guitar
with this ‘shit’ word. Nie, nieważne! To jest zajebiście wielka różnica, jak
pomiędzy basówką i elektrykiem! To jakbyś powiedział że gówno to czekolada, bo
wygląda podobnie, oczywiście nie obrażając żadnej gitary słowem „gówno”. –
odparłam. – Tell me, who the fuck is Taylor, okay, I’ll said what I know! Taylor may be my surname, or your
name, fella, and her… No. Her name must be Seagal, because of that face. Powiedz, kim do kurwy nędzy jest Roger
Taylor, okej, powiem wszystko co wiem! Roger Taylor to może być moje nazwisko,
Twoje kolego, albo jej! Ale nie. Jej nazwisko to na pewno Seagal, przez ten
ryj.
- Hey! Hej! – krzyknęła zdenerwowana.
- So, tell me, which fucking Roger
Taylor have any meaning for my case, because, without these musicians, I don’t
fucking know, any other Roger Taylor! No to powiedzcie mi który do kurwy nędzy Roger Taylor ma jakiekolwiek
znaczenie w mojej sprawie, bo tak się składa, że wykluczając tych muzyków, nie
znam kurwa żadnego innego Rogera Taylora! – nerwowo wyrecytowałam.
- You have look of… of… eyy… umm… Wyglądasz jak… jak… eee… - zaczęła jąkać
się Ruda.
- If you imagine someday your
riposte, tell me, or better – send me by mail, I will be in foreign country. Jeśli kiedyś wymyślisz swoją ripostę,
powiedz mi, albo lepiej – wyślij pocztą, bo będę zagranicą.
- Bullshit,
shut up! Gówno tam, zamknij się! –
zdenerwowała się.
- Ladies… Drogie panie… - mruknął agent. Ruda
zaczęła lać epitetami typu kuźwa, kutwa,
szmata, debilka et cetera et cetera.
- He’s right. Stop it, because your
flow of “strong” language, I can trade up this by one word. Cunt. On ma rację. Skończ, bo potok twojego „ostrego”
słownictwa mogę zastąpić innym słowkkiem. Pizda. – roześmiałam się. Och,
jak fajnie czasami komuś dociąć. Z bardzo rozbawioną miną patrzyłam na
miotającą się agentkę, która zaczyna wymyślać jakieś dziwaczne określenia,
widocznie nie znając żadnych mocnych przekleństw.
- Ladies! Kobiety! – krzyknął agent, wyraźnie
zdenerwowany. – You, check yourself and continue. Ty, ogarnij się i kontynuuj. – zwrócił się do rudej maupy. – You,
dry up, and listen. You’re
famous because of your phrasing, and you mustn’t prove it. Ty, ochłoń i słuchaj. Jesteś słynna ze swojego
wyrażania się, i nie musisz nam tego udowadniać. – popatrzył na mnie, potem
znów na maupę. – Kelly, could you start again? Kelly, możesz zacząć jeszcze raz? – zapytał. Spojrzała na mnie z
jakimś obrzydzeniem, na co ja jej odpowiedziałam głupkowatą miną, co się gapisz. Usiedli oboje i znowu
wzięła te karty do ręki.
- You really don’t know, who’s Roger
Taylor? Naprawdę nie wiesz kim jest
Roger Taylor?
- I have no
fucking idea. Nie mam zielonego kurwa pojęcia.
– mruknęłam, z założonymi rękami, zaznaczając słownie, że odpowiadam na to
pytanie, po raz kolejny.
- Roger Taylor was murdered voter
from… Roger Taylor był zamordowanym
elektorem…
- Killed in Hilton Hotel, the same
where I was held-down? Zabitym w Hiltonie,
tym samym gdzie mnie przymknęli?
- So, you know who was Roger Taylor.
Więc, wiesz kim był Roger Taylor.
- I didn’t know his name, that’s
all. I know beans. Nie wiedziałam jak
się nazywa. Wiem niewiele.
- Please, tell. Proszę, mów.
- That was killed by Beretta Lim A
series, by 9mm shot, in 100x100 meters area, that’s all if is going about this
weapon. And that somebody want drive me out this world are … Zabili go Berettą Lim A, 9 milimetrową kulką,
w odległości 100 metrów, to wszystko jeśli chodzi o broń. A ci którzy mnie chcieli
wykopać z tego świata to…
- Federals. Federalni.
- Yeeah. You have brothel in this
forces. Can I go back my country? Taaak.
Macie burdel w tych siłach. Mogę wrócić do kraju?
- Sure,
you’re extraditable. Jasne, jesteś do wydania.
Wstałam na
te słowa, agent mnie wyprowadził i przekazał granicznikom, stojącym na
korytarzu. Zapytali czy dobrowolnie wyjadę z kraju w ciągu 24 godzin, co bez
wątpienia potwierdziłam, bo po co zawracać im tyłek z ekstradycją. Dostałam od
nich świstek, który mam pokazać na odprawie zamiast paszportu i odeszli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz