Chanka

Chanka

sobota, 5 lipca 2014

I feel so unsure, as I take your hand and lead you to the dance floor.

Kiedy zniknęli mi z pola widzenia, zdałam sobie sprawę, że nie wiem co mam robic. Iść od razu na lotnisko, ni be ni me, ni dzień dobry, ni spierdalaj… głupio tak. Wyszłam na ulicę i odetchnęłam świeżym powietrzem, odwróciłam się do szyb komisariatu i popatrzyłam na swoje odbicie. „Jak żulietta[1], jak żulietta…” – mruknęłam. I zero kapusty przy sobie, żeby się doprowadzić do porządku. Zero pomysłu, co robić, ani jak… Westchnęłam, i w tym samym momencie zagadał do mnie jakiś policjant, chyba jeden z tych co mnie zabierali spod pomnika Kopernika. Powiedział że tych dwóch pozostałych czeka w parku pod Hiltonem. Natychmiast ruszyłam w stronę Hiltona, a właściwie wybrzeża, bo za cholerę nie znam Chicago.
Idąc wybrzeżem, pomyślałam, kurde, na grzyb tam idę. Przecież sprawa jest skończona. Nagle podbiegł ktoś do mnie z tyłu, chciałam się obrócić i przylać, ale…
- Walk calmly, if not, I’ll put this knife between your ribs. Idź spokojnie, jak nie, to wsadzę ci ten nóż między żebra. – syknął. Przestraszyłam się, jakby mi ktoś groził. Bo w sumie grozi i to realna groźba. Uzmysłowiłam sobie że ten policjant to mógł być podstawnik, i pewnie tak było, kurna. W tej chwili zobaczyłam Ray’a idącego w moją stronę, też z jakimś gościem na karku. Po prostu super. Stanęli i zaczekali na mnie i moją karkówkę. Chwilę potem wpakowali nas do jakiegoś starego budynku, z wielkimi szybami, w jakiejś starej dzielnicy. Założyli worki na głowę i gdzieś zaprowadzili.
Siedziałam kilka godzin przywiązana do krzesła, nieruchomo i nie odzywałam się ani słowem. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk przecierania czegoś. Obejrzałam się w każdą stronę, nasłuchując, skąd dźwięk pochodzi. Nagle wszystko ucichło i ktoś postawił krok, coś rzucił lekkiego na podłogę i podszedł do mnie. Nawet nie wiem z której strony i nie chcę nic mówić. Ten ktoś zabrał się za mój sznurek u rąk i zdjął worek. Złapałam tę osobę za dłoń, gdy uwolniła moje ręce, przywiązane do przednich nóg krzesła. Dotknęłam ramienia, szyi, twarzy i ust. I tu się zatrzymałam.
- What are you waiting for, Ray? Na co czekasz, Ray? – wyszeptałam.
-… recognized me by my lips. I didn’t know that. Rozpoznała mnie po ustach. No tego to bym się nie spodziewał. – szepnął mi do ucha, zdejmując worek.
Wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oboje myśleliśmy, jak się stąd wydostać, ja stwierdziłam że standardowo, przez okno, na co Ray skwitował mnie głupkowatym wzrokiem, mówiąc że okno to nie jedyne wyjście w budynkach. No ale jeśli nie ma klucza? Trzeba szukać czegoś podobnego. Po za tym łaskawie poinformowałam, że muszę się stąd wydostać jak najszybciej i opuścić ten niewdzięczny kraj, bo mnie wyeksmitują na zawsze i jeszcze ukarzą.
Po kilku godzinach uznałam, że nie ma co się srać z tym kluczem, bo mimo rozbrojenia zamka, drzwi ani drgnęły. Są zablokowane z zewnątrz.
Ray nadal męczył się z drzwiami, ja natomiast zaczęłam przygotowania do ewakuacji przez okno. Akurat było dosyć nisko, bo tylko drugie piętro, co to dla mnie. Pozwiązywałam sznury, które wcześniej pozbawiały mnie wolności i utworzyłam linę o długości co najmniej trzech metrów. Otworzyłam okno, spojrzałam w dół, przywiązałam linę do słupa na środku pokoju i odciągnęłam zamkowicza do okna.
- It’s not high like you see from there. Nie jest tak wysoko jak się stąd patrzy. – wskazałam ręką. – Don’t be jessie. Nie bądź baba.
- I’m not. Nie jestem.
- Sure, I know, you don’t must prove it now, you can anytime you want, but take this rope and go. Jasne, wiem, nie musisz mi tego teraz udowaniać, możesz kiedykolwiek kiedy chcesz, ale bierz tę linę i idź.
- And what about you? A co z tobą?
- I’ll be second. Pójdę druga.
Ray zszedł po linie  wolno i ostrożnie. Zeskoczył na dół i spojrzał na mnie. Ja tylko wzięłam worki, każdy na rękę i zjeżdżając jak tarzan, w kilka sekund znalazłam się na ziemi.
- Commando are doing it this way. A tak to robią komandosi. – uśmiechnęłam się.
Ray tylko się roześmiał i kazał iść za sobą. Za chwilę wyszliśmy na główną drogę i złapaliśmy taksówkę. Wsiedliśmy oboje na raz i na raz powiedzieliśmy też cel. Ja – lotnisko O’Hary, Ray, jakiś konkretny adres. Spojrzał na mnie, ja na niego a taksówkarz zgłupiał. Zapytałam jaki mamy dziś dzień. Okazało się że ten sam co poprzednio, czyli mam co najmniej 12 godzin na wyjazd, więc potwierdziłam ten jakiś tam adres, którego ja nie powiedziałam.
Ów adres okazał się apartamentowcem CIA, takim jak i ten, w którym mieszkałam w San Francisco. Weszliśmy do mieszkania, strasznie niewielkiego i nie tak nowomiejskiego, jak ten, o którym wspomniałam wcześniej. Było to w miarę skromne mieszkanko, przy czym na tyle nowoczesne, że wszystko, za wyjątkiem łazienki, mieściło się w jednym, wielkim pokoju, poprzedzielanym tylko takimi mini ściankami. Zapalił światło, bo była już całkiem późna godzina, a to nie jakaś ciemna Afryka, że prądu nie ma. Położył kurtkę na komodzie i popatrzył na mnie. Odwróciłam się z uśmiechem i oglądałam dalej mieszkanie, stojąc w miejscu. Ray stanął za mną i odgarnął włosy z mojej szyi. Poczułam się trochę skrępowana, i się podenerwowałam.
- You’re wabbling. I’m scaring you? Trzęsiesz się. Przerażam cię? – zapytał, szepcząc mi do ucha.
- No, but… you are doing this in that way, like you want go to the bed. Nie, ale robisz to w taki sposób, jakbyś chciał do łóżka.
- I’m sorry, I’m trying to care of you. Przepraszam, staram się zadbać o ciebie. – dotknął mojego ramienia. - Wanna go TO bed? Chcesz iść spać?
- I’ve just said… Właśnie powiedziałam że…
- So, who’s thinking about it everytime? Więc, kto o tym myśli cały czas? – odparł ze śmiechem. – I meant, that you want get into bed. Miałem na myśli, że chcesz iść spać SPAĆ.
- Ough… umm, yes, yes… I’m very tired… A, mmm, tak, tak… jestem bardzo zmęczona. - zarumieniłam się. – You have any needless t-shirts, or something? I don’t have any, and I don’t wanna sleep naked. Nie masz jakichś niepotrzebnych koszulek, czy coś? Nie mam nic ze sobą, a nie chcę spać nago.
Ray roześmiał się i stwierdził że w ostatniej wersji mi najładniej, ale zrobi jak uważam. Przyniósł mi jakąś koszulkę której się utopiłam, strasznie długą, bo na szerokość to w miarę normalna. No ale musi pomieścić te pół dwumetrowej sylwetki. Pokazał mi sypialnię, zgasił światło gdy się położyłam i wyszedł…
Boję się tych idiotów z federałki.
Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W perspektywie miałam cały pokój, z tymi durnymi ściankami, dzięki którym miałam jakąś manię prześladowczą, że ktoś za nimi stoi. Jedyne co mnie uspokajało, to noga Raya na kanapie, więc mam pewność, że nic się nie dzieje, bo by się obudził.
Chyba że odcięli mu nogę i zostawili.
Wkurzona wstałam  i usiadłam na łóżku. Czasami to pomaga, ale chyba nie tym razem, nie uda się. Weszłam do głównego pokoju i popatrzyłam na śpiącego, opierając się o róg ścianki. Poszłam dalej, do łazienki i obmyłam sobie twarz wodą. Spojrzałam na siebie, zgasiłam światło i wróciłam do pokoju, gdzie Ray siedział na kanapie. Spytałam czy go obudziłam, on odpowiedział pytaniem czy nie mogę zasnąć. Usiadłam obok i się do niego przytuliłam, ten natomiast osunął się na kanapie i w ten sposób, niejako leżąc na nim, w pełnym bezpieczeństwie – zasnęłam.
Przebudziłam się już w sypialni, gdzie leżałam pod ciepłą kołdrą a obok, jak stróż który zawiódł – tak jakby zasnął, pilnując. Szkoda mi się go zrobiło, przykryłam go kołdrą i położyłam głowę na ramieniu, po raz kolejny zasypiając.
Następny raz już obudził mnie budzik, Ray obudził się nieco zdziwiony i dobitnie stwierdził, że ktoś „poprzedni” nie wyłączył budzika. Ja natomiast przeciągnęłam się, chcąc wstać, ale zawładnęła mną siła ‘jeszcze-pięć-minut’, padłam więc na materac z powrotem. Ray usiadł i oparł głowę na ręce, przecierając dłonią swoją brodę. Ziewnął i stwierdził że zarósł jak las w rezerwacie. A ja dalej leżałam na brzuchu, z rozkopaną kołdrą i w poprzek. Nie chce mi się wstać, nie chce mi się wyjeżdżać, nie chcę znowu być sama na chacie, wracać do pustego mieszkania, no bo psa już nie mam, robić sobie jakieś ohydne żarcie i udawać że jest smaczne - bo zdrowe, sprzątać w pokoju, mimo tego że jest porządek, grac na playstation w samych gaciach i koszulce od piżamy, popijając piwo, oglądać mecze, nawet trzecioligowce, które mnie kompletnie nie interesują, albo co gorsza oglądać jakieś kuriozalne sporty, o których pierwsze słyszę, na przykład kurczę wrestling, no co, może jeszcze walki w kiślu? Co dzień chodzić to wystrzałowej pracy i spotykać tam człowieka, który coś znaczy, ale nie możesz tego okazać i wzajemnie odwrotnie. Nie chce mi się. No jak jasna cholera, no.
Obróciłam się na plecy.
- Ray…? – rzuciłam w eter.
- I’m shaving, I can’t speak. Golę się, nie mogę rozmawiać. – odpowiedział.
Wstałam i poczłapałam do łazienki. Nigdy aż tak mnie nie zafascynowało oglądanie golącego się faceta. Oparłam się o ramę drzwi. Nagle gdzieś w połowie przestał.
- Don’t look at me, you’re distracting me. Nie patrz na mnie, rozpraszasz mnie. – roześmiał się. – I’ll cut myself, you will see. Potnę się, zobaczysz.
Podeszłam do moich ubrań, które zostały wyprane wczoraj, zanim położyłam się spać. Perfekcyjny Deszczu Domu, jaha, tylko założyć.
Zjedliśmy razem śniadanie, przygotowane przez Ray’a, który uważał że musi się pochwalić swoimi umiejętnościami z kuchni kubańskiej, które są całkiem niezłe, a może i nawet lepsze ode mnie. I tak nic nie przebije polskiej kuchni. Burak, ziemniaki i schabowy forever. Za chwilę wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko.
Kiedy już stałam na odprawie, nie mogłam oderwać wzroku od Raya. To jego spojrzenie się nie zmieniło, mimo tej niezbyt wygodnej prawdy, której się dowiedziałam podczas tego wyjazdu. Dlaczego niewygodnej? Bo nie wiadomo czego się spodziewać, jaką osobowość ma osoba, która wcześniej udawała kogo innego, ukrywając swoje prawdziwe ja. Wiem, zaraz będą hejty, że to taka romantyczno - gejowska ta sylwetka numer jeden, jasne, sooo gaaay, ale to było wygodniejsze niż to, kiedy pokazał właściwie swoją naturę. Właśnie dlatego na początku trudno mi było uwierzyć w romantyczną duszę, znając takich jak Wenom i Hewlett, oprócz Kubiego, ale on jest taki chyba po prostu nieśmiały i nie mówi wszystkiego co by chciał. Widzę to po nim, kiedy coś przeholuje z alkoholem, staje się taki jak oni… Każdy po alkoholu i innych używkach odkrywa swoje prawdziwe wnętrze, jak i ja, ile razy mówiłam coś, czego nie chciałam, chociażby przykład: dlaczego powiedziałam Hewlettowi, że chciałabym się przespać z Aide, a dlatego że po mące byłam. Sad but true. Tak samo, Baśka, ja nigdy nie wspominałam o tym, jak wygrałam skrzynkę wódki od Baśki. Jak?
Zakład z nastoletnich lat, kiedy jest się ciekawym dosłownie wszystkiego. Któregoś lata założyłyśmy się, która dłużej pozostanie cnotką-niewydymką. Wygrałam, ale szczerze mówiąc, nie wiele by brakowało, a alkohol powędrowałby do niej. Jej to się zdarzyło na aniversarach i ja byłam głosowym świadkiem, tego że owa wódka mi się należy. Podzieliło nas zaledwie trzy miesiące… Z początku nie wiedziałam czy to ona, ale dowiedziałam się od naszych przekupek, to znaczy się od koków.
Tak to było.
Wracając do lotniska O’Hary, zaraz wyruszam na odprawę. Dziko, tak się czuję. Ray ma minę typu ‘distinguish’, nie bardzo mu pasuje to że jadę, a mi się nie widzi ekstradycja. Tyle razy tłumaczyłam że nie mogę rzucić roboty. Jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie, jeżeli ja mam jakiekolwiek znaczenie dla niego, to on musi coś zrobić. Ja nie zrobię wbrew swojej naturze, a może chyba charakterkowi, bo jeśli patrząc na naturę, to już dawno powinniśmy być zaobrączkowani i spodziewać się drugiego potomka…
Pierdolenie, ot co.
Pytał mnie czy mi pasuje to, jaki jest. Czy to nie jest jakaś przeszkoda. Ja czuję, że Butch ma rację – robi tak, i tak jest nauczony, bo nikt go nie kochał, nikt nie dbał. I vice versa, ja pochodzę z zarąbistego domku, rodzice już wmawiali mi jak byłam mała kim mam być, a ja okazałam się być chodzącym osiołkiem – może i głupim, łażącym bez celu, ale upartym i dążącym do swego. Który w dupie ma to, że ma być szanowaną panią prawnik, która zaraz po ukończeniu tego no, co oni tam kończą, hajta się z bogatym i przystojnym biznesmenem i zaraz … ten teges śmeges. Wiadomo, nie… osioł.
Ale jaki ładny.
W sumie, nie wiem jak traktować Ray’a. Z jednej strony, zanim dowiedziałam się, że jest to taka chemia jak w 50 twarzach Greya, których na szczęście nie czytałam, to było fajnie, z kolei jak w komedii reumatycznej - taka radość, kiedy delta jest dodatnia. Z drugiej strony, facet nie może być taką no… cipą. Musi mieć trochę takiej władzy, siły, zdecydowania. To jest trochę jak z niesforną małpką, do której sama się przyrównam. Małpka mieszka w zoo, i ma opiekuna, czyli Raya. To niesforna, głupia małpka ćpunka, i do tego opryskliwa. Opiekun ma dwie opcje złagodzenia zachowania małpki. Albo będzie ją przekupywał słodyczami i jakimiś frykasami, i głaskał i tulił i takie tam rzyganie tęczą i włażenie w dupę wazeliną, albo wparuje na klatkę i pokaże kto tu rządzi. All in all, żadna z opcji nie jest dobra – z jednej strony, małpka będzie zawsze łasa na smakołyki i wyjdzie jej to na złe, mało tego. Będzie traktować opiekuna jak robota do jedzenia. A w sytuacji numer dwa, pokaże małpce kto rządzi, okej, tylko że małpka może zacząć się momentami bać. Albo opiekun przesadzi. Jestem na przełomie tych dwóch sytuacji. Skuszona zakazanym owocem, łaszę się do Ray’a jak ostatnia kurwa na długach i pustym żołądkiem. To sprawia przyjemność, organizm chce to, co przyjemne. Pytanie, kiedy ten nieziemski popęd się skończy. Nie wypada, nie wypada, nie wypada. Jak z królikami. Pytanie jest inne – kiedy będzie tak, że przez taką dziką nimfomanię, zacznę zamykać drzwi na siedem spustów, aby nie zostać zgwałcona. Tego się boję, bo… bo kiedyś już ktoś próbował…



[1] Kobieca wersja „żula” – czyli stereotypowego pijaczyny na zasiłku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz