Kiedy
zniknęli mi z pola widzenia, zdałam sobie sprawę, że nie wiem co mam robic. Iść
od razu na lotnisko, ni be ni me, ni dzień dobry, ni spierdalaj… głupio tak.
Wyszłam na ulicę i odetchnęłam świeżym powietrzem, odwróciłam się do szyb
komisariatu i popatrzyłam na swoje odbicie. „Jak żulietta[1], jak żulietta…” –
mruknęłam. I zero kapusty przy sobie, żeby się doprowadzić do porządku. Zero
pomysłu, co robić, ani jak… Westchnęłam, i w tym samym momencie zagadał do mnie
jakiś policjant, chyba jeden z tych co mnie zabierali spod pomnika Kopernika.
Powiedział że tych dwóch pozostałych czeka w parku pod Hiltonem. Natychmiast
ruszyłam w stronę Hiltona, a właściwie wybrzeża, bo za cholerę nie znam
Chicago.
Idąc
wybrzeżem, pomyślałam, kurde, na grzyb tam idę. Przecież sprawa jest skończona.
Nagle podbiegł ktoś do mnie z tyłu, chciałam się obrócić i przylać, ale…
- Walk calmly, if not, I’ll put this
knife between your ribs. Idź
spokojnie, jak nie, to wsadzę ci ten nóż między żebra. – syknął. Przestraszyłam
się, jakby mi ktoś groził. Bo w sumie grozi i to realna groźba. Uzmysłowiłam
sobie że ten policjant to mógł być podstawnik, i pewnie tak było, kurna. W tej
chwili zobaczyłam Ray’a idącego w moją stronę, też z jakimś gościem na karku.
Po prostu super. Stanęli i zaczekali na mnie i moją karkówkę. Chwilę potem
wpakowali nas do jakiegoś starego budynku, z wielkimi szybami, w jakiejś starej
dzielnicy. Założyli worki na głowę i gdzieś zaprowadzili.
Siedziałam kilka godzin przywiązana do krzesła, nieruchomo i nie odzywałam się ani słowem. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk przecierania czegoś. Obejrzałam się w każdą stronę, nasłuchując, skąd dźwięk pochodzi. Nagle wszystko ucichło i ktoś postawił krok, coś rzucił lekkiego na podłogę i podszedł do mnie. Nawet nie wiem z której strony i nie chcę nic mówić. Ten ktoś zabrał się za mój sznurek u rąk i zdjął worek. Złapałam tę osobę za dłoń, gdy uwolniła moje ręce, przywiązane do przednich nóg krzesła. Dotknęłam ramienia, szyi, twarzy i ust. I tu się zatrzymałam.
Siedziałam kilka godzin przywiązana do krzesła, nieruchomo i nie odzywałam się ani słowem. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk przecierania czegoś. Obejrzałam się w każdą stronę, nasłuchując, skąd dźwięk pochodzi. Nagle wszystko ucichło i ktoś postawił krok, coś rzucił lekkiego na podłogę i podszedł do mnie. Nawet nie wiem z której strony i nie chcę nic mówić. Ten ktoś zabrał się za mój sznurek u rąk i zdjął worek. Złapałam tę osobę za dłoń, gdy uwolniła moje ręce, przywiązane do przednich nóg krzesła. Dotknęłam ramienia, szyi, twarzy i ust. I tu się zatrzymałam.
- What are you waiting for, Ray? Na co czekasz, Ray? – wyszeptałam.
-… recognized me by my lips. I
didn’t know that. Rozpoznała mnie po
ustach. No tego to bym się nie spodziewał. – szepnął mi do ucha, zdejmując
worek.
Wstałam i
rozejrzałam się po pomieszczeniu. Oboje myśleliśmy, jak się stąd wydostać, ja
stwierdziłam że standardowo, przez okno, na co Ray skwitował mnie głupkowatym
wzrokiem, mówiąc że okno to nie jedyne wyjście w budynkach. No ale jeśli nie ma
klucza? Trzeba szukać czegoś podobnego. Po za tym łaskawie poinformowałam, że
muszę się stąd wydostać jak najszybciej i opuścić ten niewdzięczny kraj, bo
mnie wyeksmitują na zawsze i jeszcze ukarzą.
Po kilku
godzinach uznałam, że nie ma co się srać z tym kluczem, bo mimo rozbrojenia
zamka, drzwi ani drgnęły. Są zablokowane z zewnątrz.
Ray nadal
męczył się z drzwiami, ja natomiast zaczęłam przygotowania do ewakuacji przez
okno. Akurat było dosyć nisko, bo tylko drugie piętro, co to dla mnie.
Pozwiązywałam sznury, które wcześniej pozbawiały mnie wolności i utworzyłam
linę o długości co najmniej trzech metrów. Otworzyłam okno, spojrzałam w dół,
przywiązałam linę do słupa na środku pokoju i odciągnęłam zamkowicza do okna.
- It’s not high like you see from
there. Nie jest tak wysoko jak się
stąd patrzy. – wskazałam ręką. – Don’t be jessie. Nie bądź baba.
- I’m not. Nie jestem.
- Sure, I know, you don’t must prove
it now, you can anytime you want, but take this rope and go. Jasne, wiem, nie musisz mi tego teraz
udowaniać, możesz kiedykolwiek kiedy chcesz, ale bierz tę linę i idź.
- And what about you? A co z tobą?
- I’ll be second. Pójdę druga.
Ray zszedł
po linie wolno i ostrożnie. Zeskoczył na
dół i spojrzał na mnie. Ja tylko wzięłam worki, każdy na rękę i zjeżdżając jak
tarzan, w kilka sekund znalazłam się na ziemi.
- Commando are doing it this way. A tak to robią komandosi. – uśmiechnęłam
się.
Ray tylko się
roześmiał i kazał iść za sobą. Za chwilę wyszliśmy na główną drogę i złapaliśmy
taksówkę. Wsiedliśmy oboje na raz i na raz powiedzieliśmy też cel. Ja –
lotnisko O’Hary, Ray, jakiś konkretny adres. Spojrzał na mnie, ja na niego a
taksówkarz zgłupiał. Zapytałam jaki mamy dziś dzień. Okazało się że ten sam co
poprzednio, czyli mam co najmniej 12 godzin na wyjazd, więc potwierdziłam ten
jakiś tam adres, którego ja nie powiedziałam.
Ów adres
okazał się apartamentowcem CIA, takim jak i ten, w którym mieszkałam w San
Francisco. Weszliśmy do mieszkania, strasznie niewielkiego i nie tak
nowomiejskiego, jak ten, o którym wspomniałam wcześniej. Było to w miarę
skromne mieszkanko, przy czym na tyle nowoczesne, że wszystko, za wyjątkiem
łazienki, mieściło się w jednym, wielkim pokoju, poprzedzielanym tylko takimi
mini ściankami. Zapalił światło, bo była już całkiem późna godzina, a to nie
jakaś ciemna Afryka, że prądu nie ma. Położył kurtkę na komodzie i popatrzył na
mnie. Odwróciłam się z uśmiechem i oglądałam dalej mieszkanie, stojąc w
miejscu. Ray stanął za mną i odgarnął włosy z mojej szyi. Poczułam się trochę
skrępowana, i się podenerwowałam.
- You’re
wabbling. I’m scaring you? Trzęsiesz się.
Przerażam cię? – zapytał, szepcząc mi do ucha.
- No, but… you are doing this in
that way, like you want go to the bed. Nie, ale robisz to w taki sposób, jakbyś chciał do łóżka.
- I’m sorry,
I’m trying to care of you. Przepraszam,
staram się zadbać o ciebie. – dotknął mojego ramienia. - Wanna go TO bed? Chcesz iść spać?
- I’ve just
said… Właśnie powiedziałam że…
- So, who’s thinking about it
everytime? Więc, kto o tym myśli
cały czas? – odparł ze śmiechem. – I meant, that you want get into bed. Miałem na myśli, że chcesz iść spać SPAĆ.
- Ough… umm, yes, yes… I’m very
tired… A, mmm, tak, tak… jestem bardzo
zmęczona. - zarumieniłam się. – You have any needless t-shirts, or
something? I don’t have any, and I don’t wanna sleep naked. Nie masz jakichś niepotrzebnych koszulek,
czy coś? Nie mam nic ze sobą, a nie chcę spać nago.
Ray roześmiał
się i stwierdził że w ostatniej wersji mi najładniej, ale zrobi jak uważam.
Przyniósł mi jakąś koszulkę której się utopiłam, strasznie długą, bo na
szerokość to w miarę normalna. No ale musi pomieścić te pół dwumetrowej
sylwetki. Pokazał mi sypialnię, zgasił światło gdy się położyłam i wyszedł…
Boję się
tych idiotów z federałki.
Przewracałam
się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W perspektywie miałam cały pokój, z tymi
durnymi ściankami, dzięki którym miałam jakąś manię prześladowczą, że ktoś za
nimi stoi. Jedyne co mnie uspokajało, to noga Raya na kanapie, więc mam pewność,
że nic się nie dzieje, bo by się obudził.
Chyba że
odcięli mu nogę i zostawili.
Wkurzona
wstałam i usiadłam na łóżku. Czasami to
pomaga, ale chyba nie tym razem, nie uda się. Weszłam do głównego pokoju i
popatrzyłam na śpiącego, opierając się o róg ścianki. Poszłam dalej, do
łazienki i obmyłam sobie twarz wodą. Spojrzałam na siebie, zgasiłam światło i
wróciłam do pokoju, gdzie Ray siedział na kanapie. Spytałam czy go obudziłam,
on odpowiedział pytaniem czy nie mogę zasnąć. Usiadłam obok i się do niego
przytuliłam, ten natomiast osunął się na kanapie i w ten sposób, niejako leżąc
na nim, w pełnym bezpieczeństwie – zasnęłam.
Przebudziłam
się już w sypialni, gdzie leżałam pod ciepłą kołdrą a obok, jak stróż który
zawiódł – tak jakby zasnął, pilnując. Szkoda mi się go zrobiło, przykryłam go
kołdrą i położyłam głowę na ramieniu, po raz kolejny zasypiając.
Następny raz
już obudził mnie budzik, Ray obudził się nieco zdziwiony i dobitnie stwierdził,
że ktoś „poprzedni” nie wyłączył budzika. Ja natomiast przeciągnęłam się, chcąc
wstać, ale zawładnęła mną siła ‘jeszcze-pięć-minut’, padłam więc na materac z
powrotem. Ray usiadł i oparł głowę na ręce, przecierając dłonią swoją brodę.
Ziewnął i stwierdził że zarósł jak las w rezerwacie. A ja dalej leżałam na
brzuchu, z rozkopaną kołdrą i w poprzek. Nie chce mi się wstać, nie chce mi się
wyjeżdżać, nie chcę znowu być sama na chacie, wracać do pustego mieszkania, no
bo psa już nie mam, robić sobie jakieś ohydne żarcie i udawać że jest smaczne -
bo zdrowe, sprzątać w pokoju, mimo tego że jest porządek, grac na playstation w
samych gaciach i koszulce od piżamy, popijając piwo, oglądać mecze, nawet
trzecioligowce, które mnie kompletnie nie interesują, albo co gorsza oglądać
jakieś kuriozalne sporty, o których pierwsze słyszę, na przykład kurczę
wrestling, no co, może jeszcze walki w kiślu? Co dzień chodzić to wystrzałowej
pracy i spotykać tam człowieka, który coś znaczy, ale nie możesz tego okazać i
wzajemnie odwrotnie. Nie chce mi się. No jak jasna cholera, no.
Obróciłam
się na plecy.
- Ray…? –
rzuciłam w eter.
- I’m shaving, I can’t speak. Golę się, nie mogę rozmawiać. –
odpowiedział.
Wstałam i
poczłapałam do łazienki. Nigdy aż tak mnie nie zafascynowało oglądanie golącego
się faceta. Oparłam się o ramę drzwi. Nagle gdzieś w połowie przestał.
- Don’t look at me, you’re
distracting me. Nie patrz na mnie,
rozpraszasz mnie. – roześmiał się. – I’ll cut myself, you will see. Potnę się, zobaczysz.
Podeszłam do
moich ubrań, które zostały wyprane wczoraj, zanim położyłam się spać. Perfekcyjny
Deszczu Domu, jaha, tylko założyć.
Zjedliśmy
razem śniadanie, przygotowane przez Ray’a, który uważał że musi się pochwalić
swoimi umiejętnościami z kuchni kubańskiej, które są całkiem niezłe, a może i
nawet lepsze ode mnie. I tak nic nie przebije polskiej kuchni. Burak, ziemniaki
i schabowy forever. Za chwilę wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na lotnisko.
Kiedy już
stałam na odprawie, nie mogłam oderwać wzroku od Raya. To jego spojrzenie się
nie zmieniło, mimo tej niezbyt wygodnej prawdy, której się dowiedziałam podczas
tego wyjazdu. Dlaczego niewygodnej? Bo nie wiadomo czego się spodziewać, jaką
osobowość ma osoba, która wcześniej udawała kogo innego, ukrywając swoje
prawdziwe ja. Wiem, zaraz będą hejty, że to taka romantyczno - gejowska ta
sylwetka numer jeden, jasne, sooo gaaay, ale to było wygodniejsze niż to, kiedy
pokazał właściwie swoją naturę. Właśnie dlatego na początku trudno mi było
uwierzyć w romantyczną duszę, znając takich jak Wenom i Hewlett, oprócz
Kubiego, ale on jest taki chyba po prostu nieśmiały i nie mówi wszystkiego co
by chciał. Widzę to po nim, kiedy coś przeholuje z alkoholem, staje się taki
jak oni… Każdy po alkoholu i innych używkach odkrywa swoje prawdziwe wnętrze,
jak i ja, ile razy mówiłam coś, czego nie chciałam, chociażby przykład:
dlaczego powiedziałam Hewlettowi, że chciałabym się przespać z Aide, a dlatego
że po mące byłam. Sad but true. Tak samo, Baśka, ja nigdy nie wspominałam o
tym, jak wygrałam skrzynkę wódki od Baśki. Jak?
Zakład z
nastoletnich lat, kiedy jest się ciekawym dosłownie wszystkiego. Któregoś lata
założyłyśmy się, która dłużej pozostanie cnotką-niewydymką. Wygrałam, ale szczerze
mówiąc, nie wiele by brakowało, a alkohol powędrowałby do niej. Jej to się
zdarzyło na aniversarach i ja byłam głosowym świadkiem, tego że owa wódka mi
się należy. Podzieliło nas zaledwie trzy miesiące… Z początku nie wiedziałam
czy to ona, ale dowiedziałam się od naszych przekupek, to znaczy się od koków.
Tak to było.
Wracając do
lotniska O’Hary, zaraz wyruszam na odprawę. Dziko, tak się czuję. Ray ma minę
typu ‘distinguish’, nie bardzo mu pasuje to że jadę, a mi się nie widzi
ekstradycja. Tyle razy tłumaczyłam że nie mogę rzucić roboty. Jeśli ma to
jakiekolwiek znaczenie, jeżeli ja mam jakiekolwiek znaczenie dla niego, to on
musi coś zrobić. Ja nie zrobię wbrew swojej naturze, a może chyba
charakterkowi, bo jeśli patrząc na naturę, to już dawno powinniśmy być
zaobrączkowani i spodziewać się drugiego potomka…
Pierdolenie, ot co.
Pierdolenie, ot co.
Pytał mnie
czy mi pasuje to, jaki jest. Czy to nie jest jakaś przeszkoda. Ja czuję, że
Butch ma rację – robi tak, i tak jest nauczony, bo nikt go nie kochał, nikt nie
dbał. I vice versa, ja pochodzę z zarąbistego domku, rodzice już wmawiali mi
jak byłam mała kim mam być, a ja okazałam się być chodzącym osiołkiem – może i
głupim, łażącym bez celu, ale upartym i dążącym do swego. Który w dupie ma to,
że ma być szanowaną panią prawnik, która zaraz po ukończeniu tego no, co oni
tam kończą, hajta się z bogatym i przystojnym biznesmenem i zaraz … ten teges
śmeges. Wiadomo, nie… osioł.
Ale jaki
ładny.
W sumie, nie
wiem jak traktować Ray’a. Z jednej strony, zanim dowiedziałam się, że jest to
taka chemia jak w 50 twarzach Greya, których na szczęście nie czytałam, to było
fajnie, z kolei jak w komedii reumatycznej - taka radość, kiedy delta jest
dodatnia. Z drugiej strony, facet nie może być taką no… cipą. Musi mieć trochę
takiej władzy, siły, zdecydowania. To jest trochę jak z niesforną małpką, do
której sama się przyrównam. Małpka mieszka w zoo, i ma opiekuna, czyli Raya. To
niesforna, głupia małpka ćpunka, i do tego opryskliwa. Opiekun ma dwie opcje
złagodzenia zachowania małpki. Albo będzie ją przekupywał słodyczami i jakimiś
frykasami, i głaskał i tulił i takie tam rzyganie tęczą i włażenie w dupę wazeliną,
albo wparuje na klatkę i pokaże kto tu rządzi. All in all, żadna z opcji nie
jest dobra – z jednej strony, małpka będzie zawsze łasa na smakołyki i wyjdzie
jej to na złe, mało tego. Będzie traktować opiekuna jak robota do jedzenia. A w
sytuacji numer dwa, pokaże małpce kto rządzi, okej, tylko że małpka może zacząć
się momentami bać. Albo opiekun przesadzi. Jestem na przełomie tych dwóch
sytuacji. Skuszona zakazanym owocem, łaszę się do Ray’a jak ostatnia kurwa na długach
i pustym żołądkiem. To sprawia przyjemność, organizm chce to, co przyjemne.
Pytanie, kiedy ten nieziemski popęd się skończy. Nie wypada, nie wypada, nie
wypada. Jak z królikami. Pytanie jest inne – kiedy będzie tak, że przez taką
dziką nimfomanię, zacznę zamykać drzwi na siedem spustów, aby nie zostać
zgwałcona. Tego się boję, bo… bo kiedyś już ktoś próbował…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz