Chanka

Chanka

środa, 6 sierpnia 2014

Holy fucking shit, it's Dean Randall

Weszliśmy do składziku i wsuwką otworzyłam drzwi do kolejnego składziku, który należy do ekipy Hewletta. Po cichu, zakradliśmy się do pomieszczenia gospodarczego, gdzie siedział jego skład i popijał herbatę. Popatrzyli się na nas, jak na jakichś debili, Aceton-Ceron-Cwelon aż parsknął śmiechem i chciał coś powiedzieć, ale położyłam mu palec na ustach i podeszłam do drzwi, które były uchylone. Prowadziły do gabinetu Węgierka. Przyłożyłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam, lecz zdążyłam usłyszeć tylko dźwięk zamknięcia drzwi. W tej samej chwili wszedł Hewlett i jak mnie zobaczył, to zaczął się śmiać. Głównie dlatego że potężnie jebnął mnie w łeb drzwiami.
- I co, wypieprzy cię z roboty? – zapytał Kuba.
- Nie, on tylko po ten mundur przyszedł. Nic do mnie nie miał, ale za to ty Deszczu, masz z lekka mówiąc – przesrane.
- Co ten lichuj ci powiedział? – zapytałam.
- Pytał mnie gdzie masz gabinet, kogo uczysz, i gdzie jest twój rozkład zajęć. I pytał o twojego mężczyznę, bo nie bardzo chce mu się wierzyć, że masz. Myśli że go tym zbyłaś.
- Uff, no to nie jest źle, przecież chyba potwierdziłeś.
Hewlett zastygł w uśmiechu.
- Przecież ci obiecałem, że nikomu nie powiem.
- A, o kurwa. – jęknęłam. – To teraz faktycznie, jestem w czarnej dupie w Gwadelupie.
- Randall jest strasznie cięty na ciebie. A tak w ogóle, to po kiego kija tu przyszliście?
- My w sprawie Randalla. – powiedział Kuba.
- A co wy do niego macie? – parsknął.
- No bo, gdyby on mnie jakoś szantażował, to chcemy mieć kartę przetargową.
- No jaką, że ja mam ci ją dać?
- Zrób jej badania krwi. Może rufilina się nie rozłożyła tak szybko. Jeśli tam będzie, to my plus wyniki, mamy oskarżenie o próbę gwałtu.
- … no patrz, w sumie racja. To była próba gwałtu. No to Deszczu, zapraszam do gabinetu! – Hewlett z uśmiechem wskazał mi leżankę i zwrócił się do swoich. – Which of you want collect blood of this woman? Który z was chce pobrać krew od tej panny? – parsknął z uśmiechem. Wszyscy jego uczniowie z chęcią i uśmiechami wstali, a ja tylko poszłam w jeszcze większą brechę.
- You don’t know, what this is a mistake. Nawet nie wiecie jaki to błąd. – uśmiechnęłam się szyderczo.
- Okay, olders are staying, young meat comes with me. Dobra, starsi zostają, młode mięsko idzie ze mną. – rozkazał, ze śmiechem…
Usiadłam na leżance i podciągnęłam rękaw.
- Deszczu, masz dreszczyk troszkę? – zaśmiał się.
- No nie, z taką przystojną ekipą, to inny dreszczyk. – parsknęłam, mrugając okiem.
Hewlett z uśmiechem pokręcił głową i się roześmiał.
- Tylko delikatnie, Elvis. – powiedziałam poważnie.
- Okay, fellas, look at me, and learn it. Dobra ziomki, patrzcie się i uczcie. – zwrócił się do nich. – Renard, gimmie disinfectant, Nate prepare vaccine, Hugh, gimme this belt lying on table… Thanks. Okay, first what we do is wearing this belt above vein which we want prick, you see? Very strong oppression is needed. Next, we disinfect place there, on flexion. Next is just pricking. Who wants to do it? Renard daj mi płyn dezynfekujący, Nate przygotuj strzykawkę, Hugh - daj mi ten pasek leżący na stoliku... Dzięki. Dobra, pierwsze co, to zakładamy ten pasek powyżej żyły którą chcemy nakłuć, widzicie? Potrzebujemy mocnego zacisku. Następnie odkażamy tutaj, miejsce na zgięciu. Dalej jest tylko nakłuwanie. Kto chce to zrobić?
- Doug, ale ty to jesteś… - parsknęłam. – Uprzedzam, nie ręczę za siebie. – roześmiałam się.
Pojawił się las rąk, w pobrzmiewającym śmiechu moim, Douga i Kubiego, który siedział obok i przyglądał się, jak to się potoczy.
- Deszczu, wybierz sobie amanta. – odparł Hewlett.
- Okay… Nate, because he have pretty name, it means ‘given by God’ , well I hope that you have hands given by God. Is that Nathaniel or Nathan? Dobra, Nate, bo masz ładne imię, to znaczy "dany od Boda", no to mam nadzieję że masz ręce dane od Boga. Nataniel czy Nathan? – uśmiechnęłam się.
- Nathan, sir.
- Be careful. Bądź ostrożny. – parsknął Hew.
- Go on. No dawaj. – roześmiałam się. I tak zrobił. Hewlett powiedział że podchodzi z tą igłą pod niezbyt ostrym kątem i radziłby go zmniejszyć. Mnie to mnie zabolało, na tyle, że aż mi odskoczyła ręka, przez co żyła się wyślizgnęła. Musiał trochę tam pogrzebać, a ja się śmiałam, żeby nie płakać i patrzyłam na równie rozbawionych przyjaciół. W końcu znalazł jakąś pełną krwi żyłę i pobrał krew. Hewlett zdezynfekował mi nakłucie i przykleił plaster z watą.
- … finished. Skończone. No, Deszczu, chcesz naklejkę z napisem Dzielny Pacjent? – parsknął Doug, uśmiechając się.
- Dawaj, na czole ci przykleję. – parsknęłam. – Biorę dzidę i idę. Mam nadzieję że nie spotkam tej starej kurwy, Randalla. – odparłam, z powagą.
- Nie jest taki stary, Deszczu. – jęknął Hewlet. – Na raz, w sam raz. – roześmiał się.
- A w łeb byś nie chciał? – wycedziłam z uśmiechem, targając czuprynę Douga.
Wyszłam z gabinetu i z rękami w kieszeniach, przemierzałam suchego przestwór oceanu, czyli Aleję Gwiazd. Z radością i uśmiechem na twarzy weszłam do swojego gabinetu, który powinien być pusty o tej porze, chyba że ja tam jestem. Nucąc pod nosem – we will fuck you, weszłam za drzwi i jak baletnica, bardzo w typie Jima Carreya, z wymachem ręki zamknęłam drzwi i obróciłam się i stanęłam jak słup soli jak zobaczyłam Randalla siedzącego na MOIM FOTELU.

- Welcome back. – wyszeptał, przekręcając głowę na bok, wpatrując się we mnie i strzepując papierosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz