W przerwie obiadowej, odnalazłam Kubę
i siedliśmy sobie razem przy stole, trochę jak stare dobre
małżeństwo.
- Kuba, powiedz, co tam się tak
naprawdę stało, bo miałam dziś spotkanie z Randallem i
dowiedziałam się nieprzyjemnej prawdy ze wczoraj… Co tam się
działo? - wyrecytowałam błyskawicznie, szybciej niż Scatman John.
- Nie chcesz wiedzieć. – odparł
Kuba, popijając kolę.
- Chcę wiedzieć, bo nie chce mieć
żadnych tajemnic przed…
- … przed Panem Tajemniczym, którego
wszyscy czworo imię znamy.
Spaliłam buraka. Na patelni. Na
kurewsko rozgrzanej patelni z sosem tabasco.
- Wiecie kto to?
- Wiemy. Sama grzecznie powiedziałaś.
Ale nie bój się, tylko nam, a nam powiedzieć, to tak jakby nie
powiedzieć nikomu.
- Powiedzmy, że ci wierzę. -
podejrzliwie spojrzałam mu w oczy, które akurat miał skierowane w
żarcie, a nie w rozmówcę. - Dobra mów, co się tam działo?
Kuba spojrzał na mnie z przymrużeniem
oka.
- To nie będzie ani przyjemna ani
wygodna prawda.
- Czy ja kupuję wibrator domajtkowy że
musi być jak w raju?! - ryknęłam na cały głos, aż ludzie ze
stołówki popatrzyli się na mnie takim wzrokiem, jakbym serio potrzebowała tego wibratora. - czy chcę usłyszeć prawdę? -
wycedziłam spłoszona ciszej.
- To było mniej więcej tak: ten
gość od Durana, co się strasznie wkurzył, to wtedy przed nim
obronił cię ten cały Randall, a z kolei no ten od Durana go nie
tknął, bo był w mundurze i widział co to za ranga. Zaczął cię
podrywać, Hewlett coś gadał, że wcześniej widział, jak on się
na ciebie gapił, no i spędziliście na jakimś gadaniu z godzinę
w Rezerwuarze, coś tam się przytulaliście i on cię po prostu no
uwiódł, a wiesz sama jaka jesteś po koce...
- Jestem kurwą po koce, wiem, mów
dalej. - wtrąciłam podsycona swoim zachowaniem.
- Nie pierdol. - jęknął
przeciągliwie Jakub, jakby chciał mi uświadomić, że jednak nie.
- Nie gadaj. - burknęłam.
- Dobra. - przymknął się, i zabrał
po raz drugi do zupy, a ja westchnęłam głęboko coś o tym, że
powinnam zastanawiać się co mówię. Ten na to skinął głową, i
wrócił do opowiadania:
- No i poszliście razem do łazienki,
a Wenom powiedział, że on tego nie zdzierży, bo widział, że to
nie ty go prowadziłaś, tylko on ciebie. I w ogóle jeszcze coś
Wenom powiedział, że tamten coś ci dosypał do ambrozji. Kiedy
odnaleźliśmy was w łazience, byłaś jeszcze lekko przytomna, ale
kompletnie nie wiedziałaś, co się dzieje. Jakby trochę
przyzwalałaś na to. Zabraliśmy cię od niego, nie tłucząc mu
mordy, chociaż Wenom miał wyraźną ochotę, ale Hewlett go
przytrzymał. Stąd ten siniak na nodze Hewletta, bo Wenom cisnął
nim o umywalkę… Ale się udało, no i cie stamtąd wyciągnęliśmy.
- … Jakubie … - zaczęłam.
- Tylko nie ten tekst z Tabalugi,
proszę. – roześmiał się.
- Nie. Ja bardzo ci dziękuję za to że
mi to powiedziałeś i za to że tam byłeś. Że do niczego nie
doszło, matko, jak ja się cieszę. – odetchnęłam z ulgą i
poklepałam się po wątrobie.
- Nie ma za co, będę wdzięczny jak
mnie obronisz przed gwałcicielami kiedyś tam, nie wiem kiedy. –
roześmiał się.
- A co ze Stefanem? – zapytałam,
trochę podenerwowana.
- Trochę był wkurzony, ale za całą
burdę odpowiada ten ludzik od Durana. Był wyczytany na liście
Schindlera, na apelu rano. Ponoć dostał od Franka ostro po dupie,
bo wszyscy mają wiedzieć, że Czerwonych i Czarnych Beretów się
nie zaczepia, co by kurde nie robili. A on jest od zmecholi. –
odparł.
- Głupi baniol. – warknęłam.
- A co z tym mundurem Randalla? –
zapytał Jakub.
- Randall wyśle tam jakiegoś swojego
ordynansa osobiście. Ty nie uważasz że to jakiś playboy? –
zapytałam z ciekawością.
-… szczerze? Randall taki jest, z
tego co słyszałem od tych co z nim przyjechali. Bierze sobie w
delegację jak najwięcej młodych dziewczyn. – odpowiedział
rezolutnie.
- Coś jak Kaddafi.
- Dokładnie.
- Znalazł się Hugh Hefner, amator
jeden. I?
- No i że one strasznie lecą na niego
ze względu na pozycję, ech i chyba sama dobrze widzisz że nie jest
pokrzywdzony przez naturę, jeśli chodzi o urodę, nie sądzisz? –
zapytał z uśmiechem.
- No nie jest brzydki. Ale to takie
dziwne, że te laski chętnie z nim jadą. – stwierdziłam.
- Jadą, bo liczą na awanse, a
Amerykanki są trochę wiesz… co po niektóre to puszczalskie. –
dodał.
- A skąd ty Kubuś wiesz? –
roześmiałam się.
- Wenom ma w tych sprawach szeroką
wiedzę i znajomości. Wiesz że uwielbia się chwalić takimi,
powiedzmy, osiągnięciami. No i ten Randall miał wyraźnie na
ciebie ochotę, uważaj żeby cię nie szantażował, bo na na ciebie
haczyk. – pogroził mi palcem.
- Tehee, niby jaki? – roześmiałam
się po raz kolejny, olewatorsko.
- O burdzie u Stefana
mówią wszyscy, ale nikt oprócz tych co ją wszczęli, nie jest
karany, bo był tam Randall. On zeznawał, i Gienia mu uwierzyła. Franek trochę był
zdziwiony, że to nie ty, ale Randall cię krył. Myślę, że nie
odpuści ci tak łatwo, jak ci się zdaje. – poważnie
wyrecytował.
- Nie no, jak z nim rozmawiałam, to
zdawało się, że rozumie o co chodzi i odpuścił. – odparłam.
- Słuchaj, Randall to kawał
skurwiela. Nie licz na to, że tylko dlatego że mu odmówiłaś, to
sobie da siana. Jeśli naprawdę głęboko mu wpadłaś w oko, to
póki nie wyjedzie, nie da ci spokoju.
- Kurwa mac. No to co robić? –
zdenerwowałam się. Mogą być problemy.
- Unikaj go.
- Niby jak? Przecież ja z nimi jestem
jednym z głównych łączników z tą gimbazą. Wkopałam się w
niezłe bagno, szambo po uszy, teraz będę mieć wyrzuty do samej
siebie.
- Wiesz, jakby ci naprawdę groził, to
ja mam pomysł na polisę ubezpieczeniową dla ciebie. – uśmiechnął
się. - Zjedzmy i chodźmy do Hewletta, bo będzie nam potrzebny.
- Niby po co nam jeszcze ten pajac? –
zapytałam, zamyślona…
- Zrobisz badania krwi, jeśli dał ci
jakiś proch, to może jego resztki są we krwi. Poszukamy rufiliny i
jak ci coś zacznie gadać, że jak się z nim nie prześpisz, to coś
tam, to ty wtedy mu pokażesz to i masz nas dwóch świadków, a
nawet trzech, że on próbował cię zgwałcić. Jedną próbę, już
miałaś, i jest wiarygodne, że ktoś próbował znowu. – odparł
inteligentnie, składając talerze.
- Kubuś… - jęknęłam z uśmiechem.
- Co?
- Jesteś genialny! – krzyknęłam,
dając mu buziaka w policzek.
- No nie tak ostro, bo twój żigolo
mnie zabije. – uśmiechnął się i wstał.
- Zapomnij. To tak z wdzięczności.
Jak całujesz matkę w policzek, to ojciec chce ci zajebać? –
roześmiałam się, również wstając.
- Nie, hehe. – uśmiechnął się. –
Chodź, idziemy do Elvisa.
Zdaliśmy talerze i wleźliśmy bez
pytania do gabinetu Douga. Ku naszemu zdumieniu, na krześle siedział
Randall i rozmawiał z Hewlettem. I chyba nie przyszedł tylko po
swoją zgubę. Dean jak mnie zobaczył, uśmiechnął się, ja
natomiast przeprosiłam i całym swoim cielskiem wypchnęłam Kubę
na korytarz, po czym zamknęłam drzwi.
- No, to teraz widzę, jakie na niego
masz działanie. – parsknął Kuba, opierając się o ścianę.
- Weź, kurde. Ma wzrok jakiegoś
psychopaty, coś jak Hannibal Lecter. – oparłam się o ścianę,
przerażona.
- No, ale on cię raczej nie przerobi
na kotlety. – odparł, śmiejąc się.
- Te, to nie Gordon Ramsay. On wolałby
na dmuchaną lalkę. Albo trupa, o ile jest nekrofilem. A może on jest nekrofilem. – wypowiedziałam się w głupkowato-mędrkowym tonie
Arniego z 13 Posterunku. – Chodź, wejdziemy od zaplecza.
- A skąd ty znasz takie tajne
przejścia? – zapytał.
- Nie pytaj. - roześmiałam się, bo
miałam na myśli głównie zabawy z sanitariuszami w chowanego, jak
próbowali mi robić zastrzyki, czy coś. Takie kurwa Xanadu*.
*klub wrotkowy z musicalu pt. Xanadu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz