Jest 3:30 i dalej nie mam tego
papierka. Co chwilę dzwoniłam do Hewletta od godziny, w końcu
powiedział, że jestem na priorytecie, i że ktoś doniesie mi te
wyniki, wsunie pod drzwiami.
3:58. Jestem totalnie wkurzona i już
układam w głowie, jak to rozegrać, przełożyć… Najwyżej będę
zwlekać najdłużej jak się da, albo wyskoczę z jakimiś kobiecymi
problemami…
W tej samej chwili zapukał ktoś do
drzwi, pełna nadziei otwierałam drzwi, że to wyniki, natomiast
mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam Randalla. Wszedł
i usiadł znowu na moim fotelu.
- Undress…
Rozbierz się.
- You don’t wanna
rather… Nie wolałbyś może...
- … just undress.
Tylko się rozbierz...
Spojrzałam na niego i głęboko
westchnęłam. Zdjęłam marynarkę i powiesiłam na wieszaku. Cały
czas czułam na sobie jego wzrok. Poluzowałam krawat i spokojnie
zdjęłam go z szyi, gdy Randall, trochę zniecierpliwionym głosem,
poprosił abym podeszła do niego.
Stanęłam przed nim jak wryta,
wpatrując się w ścianę za nim. On rozpiął mój pasek i spojrzał
na moją twarz. Pociągnął za oba końce, jak konia za wodze, co
spowodowało to, że oparłam się na nim.
- Sit on my knees.
Astride. Siądź mi na kolanach.
Okrakiem.
Przełknęłam ślinę, i miałam
ochotę zapaść się pod ziemię. W myśli tylko jedno słowo.
Dziwka. Dziwka. Dziwka. Dziwka. I nie myślałam o sobie. Bynajmniej!
Myślałam o Randallu.
Spojrzałam z stronę drzwi i chciało
mi się płakać.
- I said, sit on my
knees. Powiedziałem, siądź mi na
kolanach.
Trochę zdezorientowana, spojrzałam na
niego i zrobiłam to, co mi powiedział. Czułam się strasznie
niekomfortowo w tej sytuacji.
- You had never did striptease, as I
saw, you know? Nigdy nie robiłaś striptizu z tego co widziałem,
wiesz? – zaczął mówić do mnie, rozpinając mi koszulę. Gdy
już to zrobił, wsunął dłonie pod nią i obmacał całe moje
tułowie, masując biodra i biust.
Nie skomentował niczym,
poza jakimś dziwnym dźwiękiem zadowolenia. Dziwka, dziwka, dziwka!
Przewróciłam oczami, milcząc. W
duchu, tliła się jeszcze nadzieja na wyniki, ale coraz bardziej
nachodziła mnie myśl, że po prostu trzeba będzie się zeszmacić.
Trudno, nie mam wyboru.
Kiedy Randall zaczynał się dobierać
do stanika od frontu, wiedziałam, że już nie ma ratunku. Całe
napięcie, jakie we mnie było, w oczekiwaniu na list, odpuściło…
- …you feel him? … czujesz go?
– zapytał Randall, rozkoszując się … mną.
- …yeah, sir… …
tak, sir …
- Dean, remeber it,
because you will scream this name soon. Dean,
zapamiętaj to, bo będziesz niedługo krzyczeć to imię.
DZIWKA, DZIWKA, DZIWKA, DZIWKA!
W tej samej chwili pod drzwiami
pojawiła się brązowa koperta. I w tej samej chwili chciałam
zeskoczyć z Randalla, lecz on trzymał mnie dosyć mocno.
Przybliżyłam swoją twarz do niego, i zrobiłam to samo co on mi.
Ugryzłam go w ucho, ale o wiele, wiele mocniej. Wtedy puścił i
upadłam na podłogę obok mojego fotela. Randall pokręcił głową
i rzucił się na mnie. Upadł głową na mój brzuch, w jednej
chwili odsunęłam się w tył, aby stłuc mu głowę z obu stron
kolanami. Biedakowi to wcale nie pomogło, ja zwiałam w kierunku
biurka po moją koszulę, i jednocześnie ją zakładając, kopnęłam
mój fotel w biegnącego Randalla, co go powstrzymało na krótką
chwilę. Zgarnęłam kopertę i próbowałam otworzyc zablokowane
drzwi, kiedy Randall złapał mnie od tyłu. Natychmiast się
obróciłam, kopnęłam tam gdzie zasługiwał, przyłożyłam w
zgiętego łokciem, a gdy próbował ostatni raz mnie dorwać,
złapałam jego krawat (och jak weselnie) i zakręciłam nim, robiąc
sobie karuzelę. To go wykończyło i ze strachem w oczach podbiegł
do zamkniętych drzwi, krzycząc i błagając o pomoc.
- Now, you know?
Black and red hats are impetuous. A
teraz wiesz? Czarne I czerwone berety są porywcze. –
mruknęłam, z szyderczym uśmiechem, wyciągając kopertę i broń.
- … so, you want be accused in case of attempt of rape, molestation
and mobbing, or you wanna die in case of self defense? Frankly? I
would like this second, I hate perverts like you… …
więc, chcesz być oskarżony o próbę gwałtu, molestowanie I
mobbing, czy chcesz umrzeć w akcie samoobrony? Szczerze? Wolałabym
to drugie, nienawidzę zboków takich jak ty... -
wykrzyczałam.
- You’re fruitcake, my strawberrie.
Jesteś porywcza sztuka, truskaweczko. – odwrócił się,
opierając się o drzwi. Na słowo strawberrie, strzeliłam kilka
centymetrów w dół od jego krocza, ponieważ akurat stał w
rozkroku, to nie celowałam w głowę.
- Not your strawberrie, Dean. Nie
twoja truskaweczko, Dean. – warknęłam, ale ze spokojem. –
Tępy chuj. – splunęłam. Po strzale, drzwi się otworzyły,
Randall wyleciał przez nie, prosto na podłogę korytarza i czym
prędzej się wyczołgał i pobiegł w kierunku żandarmerii, która
kroczyła w moim kierunku. Ich dowódca wymownie pokazał abym
rzuciła broń, poprzez klaśnięcie w opuszczoną dłoń i wskazanie
w kierunku podłogi.
- Dobra, już, dobra. – jęknęłam,
przyciskając zamki od magazynka, który potem samoistnie wyleciał.
– Nie będę rzucać, bo jeszcze się porysuje.
Na korytarz wbiegł Klimczuk, z miną
gorszą niż zwykle miał w takich sytuacjach, bo niecodziennie,
dochodzi u nas do strzelanin w środku.
- Deszczu, co to kurde ma być?! –
wykrzyczał. – Jak ty jesteś ubrana?
W rzeczy samej – rozpięta koszula i
z lekka opadnięte spodnie.
- Och, rzeczywiście. – zapięłam
jeden guzik ze zdegustowaną miną.
- Oddaj broń. – wyciągnął rękę
w moją stronę.
Spojrzałam się na niego spode łba i
przewracając ją w jednej dłoni, jak rewolwerowiec z dzikiego
zachodu, oddałam Berettę.
- … i idziesz razem z żandarmami. –
zarządził.
- Ale za co? – krzyknęłam mu w
twarz.
- Za niewinność, jak zwykle. –
mruknął, oddając Berettę żandarmowi. – Co tam pieścisz w
dłoni?
- Nóż. – wycedziłam przez zęby ze
wściekłością. Klimczuk wyciągnął rękę ponownie. Furiatycznie
zaczęłam go podrzucać w ręce i w końcu go oddałam.
- I co jeszcze, Franiu? –
powiedziałam w podobnym stylu, jak poprzednie zdanie.
- Co to za koperta?
- A jesteś po stronie Randalla czy po
mojej? – zwęziłam powieki.
- Po żadnej.
- Czyli po Randalla. To jest moja karta
przetargowa, pieprzona polisa ubezpieczeniowa, arka Noego, tfu! Arka
Przymierza, dzięki której nie trafię do więzienia.
- Pokaż co to.
Wyciągnęłam kartkę z koperty i
pokazałam Frankowi. Nie patrząc na wyniki, wypaliłam.
- Zobacz sobie ‘inne’ i sprawdź
czy nie ma tam rufiliny.
Na słowo rufilina, Randall zerwał się
żandarmom i zaczął się szarpać, krzycząc że chciałam go
zabić. Odwróciłam się do niego:
- Opanuj dupę, masz rację, nawet
nadal mam na to ochotę, jebany wieprzu z punktu kopulacyjnego.
Franek spojrzawszy na mnie przez
chwilę, chyba kontemplując ten dziwaczny epitet, nie odzywał się
przez chwilę. Ale potem przerwał milczenie wieprzów. OWIEC!
- Jest, pisze że śladowe zawartości.
No i co w związku z tym?
- Wiesz co to jest rufilina, panie
Mądry?
Klimczuk spojrzał na swojego
asystenta, który krótko wzruszył ramionami.
- Rufilina to inaczej tabletka gwałtu.
– krzyknął Hewlett ze zebranych gapiów. – Ja, We… to znaczy
Sebastian Żmijewski i Jakub Rawiński byliśmy świadkami próby
gwałtu na niej przez tutaj obecnego podpułkownika Deana Randalla,
wczoraj u Stefana.
Klimczuk spojrzał groźnie na nas i
potem na Randalla, który nie wiedział nawet że właśnie wytoczono
mu oskarżenie.
- Mało tego! – krzyknęłam. –
Zapraszam do gabinetu żandarmerię, po płyty z nagraniami z dziś,
gdzie wyraźnie widać, jak kolega Randall mnie mobbinguje i
molestuje. Starczy już, czy może jeszcze coś dodać od siebie?
Żandarmi, przyzwyczajeni zawsze że
wina jest po mojej stronie, poszli do mojego gabinetu i zabrali
płyty.
- Pomimo wszystko, musimy cię zabrać.
I was, jako świadków. – powiedział żandarm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz